Chodź do mnie
/*
Wiem, że pisanie rozdziału znów zajęło mi sporo czasu, ale za to, w ramach rekompensaty za czekanie, mam dla Was dłuuugi rozdział 😁 Jest najdłuższy ze wszystkich napisanych do tej pory. Serio , pobił ostatni najdłuższy o ok. 2500 słów 😲
Wiele z was długo wyczekiwało na ten moment opowiadania, także mam nadzieję, że rozdział was nie zawiedzie 😀 Następny rozdział postaram się napisać i wrzucić nieco szybciej. A i z następnym rozdziałem będę mieć dla Was małą niespodziankę 😉 Miłego czytania i dajcie znać czy rozdział spełnił wasze oczekiwania 😊
*/
Dwa tygodnie. Dokładnie czternaście dni. Tyle czasu minęło odkąd ślad po Ryanie zaginął, a ja nie dostałam nawet najmniejszej informacji na jego temat. Ten koszmar stawał się coraz trudniejszy do zniesienia. Jeszcze Tony nie wytrzymał i kilka dni po wizycie zadzwonił do mnie i przyznał się, że nie odważył się porozmawiać z Ryanem, a teraz dręczą go za to wyrzuty sumienia. Stwierdził, że miałam rację nakłaniając go do rozmowy, a teraz stracił szansę. Słyszałam w jego głosie, że jest bliski całkowitego załamania. Ja też byłam. I szczerze to nie wiem, jak dałam radę wytrzymać swoje i jego emocje. Też dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że powinnam inaczej się zachować podczas ostatniej rozmowy z Ryanem, że może gdybym go przekonała, to by nie przedłużył kontraktu. Dużo tego było. I ciężko było mi siebie trzymać w pionie, żebym się całkowicie nie rozsypała, a tu jeszcze Tony pojawiał się ze swoim ciężarem emocjonalnym. Ale to był mój przyjaciel, nie mogłam mu powiedzieć, żeby do mnie nie przychodził, tym bardziej, że nie bardzo miał z kim pogadać. Nie miał nikogo tak bliskiego, kto był tam i przeżył choćby jeden dzień. Miał kolegów żołnierzy, ale z nikim nie był tak blisko, by wypłakać mu się przez telefon, czy w ramię. Jedyna taka osoba, prócz mnie, jest aktualnie uznana za zaginioną. Z rodziną za to nie bardzo mógł tak swobodnie rozmawiać o tym, co się tam dzieje. A nam od początku znajomości jakoś tak łatwo rozmawia się o wszystkim. Dlatego możemy się nazwać przyjaciółmi i choćbym sama się rozpadła psychicznie, to nie odwrócę się od niego.
Pragnęłam, żeby ta sytuacja jak najszybciej się skończyła. Nie wiedziałam ile jeszcze dam radę wytrzymać, ale życie w takiej niepewności było straszne. Coraz częściej pękałam i po powrocie do domu z pracy, po prostu ryczałam w poduszkę. Ten czas byłby odrobinę łatwiejszy do zniesienia, gdybym dostawała jakiekolwiek informacje. Niestety, jedyne co tata był w stanie mi powiedzieć to, to, że nic nie wiadomo. Nie mogli wysłać na miejsce zdarzenia kogokolwiek, ani czegokolwiek, bo rebeliantów było za dużo i nie mieli zgody na takie działania. Zdjęcia satelitarne pokazywały tylko i wyłącznie zawalony budynek. Sytuacja bez wyjścia, zmuszająca tylko do czekania. Świetnie...
Po tych dwóch tygodniach miałam wrażenie, że już nawet płakać nie mam czym. Powoli stawałam się cieniem człowieka, wypranym całkowicie z jakichkolwiek emocji. Przychodziłam do pracy i to był jedyny czas kiedy przypominałam człowieka. Funkcjonowałam normalnie, jak lekarz, zajmując się pacjentami i ani trochę nie myśląc o sobie. Ale od razu po zakończeniu dyżuru moje skupienie całkowicie znikało i zamieniałam się w emocjonalnego zombie. Zastanawiałam się tylko, ile jeszcze czasu będę mieć siłę, żeby funkcjonować chociażby na takim minimum, jak do tej pory. Bo z każdym dniem moje minimum mimowolnie zaczynało się zmniejszać.
I tak równe dwa tygodnie od zaginięcia Ryana, nie potrafiłam już nawet wytrzymać do końca dyżuru. Moja wewnętrzna pustka dopadła mnie na godzinę przed końcem pracy. Dyżur był bardzo spokojny i to temu przypisywałam winę, za mój brak skupienia. Po prostu nie miałam na co skierować myśli, więc skupiłam się na swoim stanie. Nie płakałam, chyba nie miałam na to siły, albo nie chciałam, żeby ktokolwiek z pracy zobaczył moją rozpacz. Siedziałam przy biurku, wpatrzona w jeden punkt gdzieś przed sobą, rozpaczając po cichu i niezauważalnie, tylko wewnętrznie. Mój stan przerwał dzwonek telefonu. Lekko przestraszona, szybko chwyciłam za smartfon. Na ekranie wyświetlił się numer mojego taty. Zdziwiłam się, bo dawno się nie odzywał. Pośpiesznie odebrałam w nadziei, że dzwoni z jakimiś informacjami dla mnie.
- Halo?
- Hej córeczko.
- Cześć tato. Wiesz już coś? - Od razu zaatakowałam go pytaniem, nie chcąc dłużej tkwić w niepewności.
- Niestety nie. Nadal nic nie wiadomo. Ale chciałem cię zapytać, czy wpadniesz do nas dzisiaj po pracy? - Szybko dodał, nie pozwalając mi zareagować na jego odpowiedź. Wydało mi się to podejrzane, zwłaszcza z faktem, że chciał abym przyjechała do nich. Miałam złe przeczucia.
- Coś się stało? Tato, jeśli coś wiesz, to powiedz mi teraz! Nie musisz mi tego mówić twarzą w twarz. Poradzę sobie, jakakolwiek by nie była to informacja.
- Wiem córeczko, ale naprawdę nic nie wiem jeszcze. - Wyjaśnił spokojnie.
- To czemu chcesz żebym przyjechała? - Nie odpuszczałam i dalej dociekałam.
- Dawno cię nie było u nas. Wiem, że to dla ciebie ciężki okres i myślę, że dobrze ci zrobi spędzenie czasu trochę poza pracą i własnym mieszkaniem. To jak, wpadniesz do nas? Mama przygotuje obiad, zjemy wspólnie. - Tata nalegał. W sumie miał rację, w ostatnim czasie nigdzie nie chodziłam i nic nie robiłam, poza pracą i rozpaczaniem samotnie w domu. Nawet za bardzo z nikim nie rozmawiałam.
- Dobrze wpadnę. - Uległam. Może to wpłynie na mnie choć trochę pozytywnie i da mi choć odrobinę siły na dalszą walkę. - Kończę za godzinę.
- Świetnie. Będziemy czekać. Kocham cię córeczko.
- Też cię kocham tato. Pa!
Niby uwierzyłam tacie, ale do końca dyżuru, jak i przez całą drogę do rodziców, w głowie siedziała mi myśl, że tata mnie ściągnął do siebie, żeby przekazać mi złą wiadomość. Może nie chciał wpadać do mnie z taką informacją? Może chciał mieć mnie na miejscu, w domu, w razie gdybym się totalnie załamała? Sama nie wiem. Ale wiem, że jechałam do domu rodziców bardzo poddenerwowana i ze złymi przeczuciami.
Drzwi otworzyła mi mama, uściskała mnie radośnie i oznajmiła, że jestem w samą porę, bo za chwilę będzie obiad. Po chwili w korytarzu zjawił się tata i również mnie uściskał nim zdążyłam się rozebrać. Zamieniłam buty na klapki i odwiesiłam kurtkę na wieszak, weszłam dalej spodziewając się lada moment jakiejś konwersacji na wrażliwy temat. Ale nic. Nikt nic nie zaczynał. Mama zachowywała się całkiem normalnie. To znaczy nie było po niej widać, żeby cokolwiek ukrywała. Po niej od razu można wszystko poznać. Może tata nic jej jeszcze nie powiedział. Tata zachowywał się trochę dziwnie, ale na każde moje pytanie o Ryana odpowiadał, że naprawdę nic nie wie. Byłam zmieszana i nie wiedziałam już co myśleć. Tata co chwila znikał gdzieś, ale nie chciałam go co chwila pytać gdzie był. Chyba powiedziałby mi jakby coś wiedział?
Po obiedzie, który muszę przyznać minął w dość cichej atmosferze, tata zawołał mnie do swojego gabinetu. Jak tylko usłyszałam jego wołający mnie głos, zmroziło mi krew. Nie wiedziałam, czy potrafię jeszcze się poruszać. W sekundę przez głowę przebiło mi się milion różnych myśli z różnymi scenariuszami. Niepewna tego, co się za chwile stanie, szłam za tatą zmierzając do jego biura. W oczach z pewnością miałam przerażenie. Tata bez słowa stanął za swoim biurkiem i skinął ręką abym do niego podeszła. Kiedy to zrobiłam, chwycił mnie za ramiona i zmusił do zajęcia miejsca na jego fotelu. Odwrócił mnie przodem do biurka, coś kliknął na komputerze i bez słowa zaczął opuszczać pokój. Byłam totalnie zdezorientowana całą tą sytuacją i kompletnie nie wiedziałam o co chodzi, co ja tu robię i po co tata mnie tutaj posadził. Patrzyłam oniemiała na wychodzącego tatę. Zanim zamknął za sobą drzwi, wskazał jeszcze palcem na monitor przede mną i z szerokim uśmiechem na twarzy, zniknął za drzwiami zamykając je. Zerknęłam na monitor, ale widziałam tylko czarny ekran.
- Tato? Ale tu nic... O co chodzi?! - Spytałam spoglądając na zamknięte drzwi, licząc, że jeszcze mnie usłyszy.
- Sara? - Nagle z głośnika rozległ się głos. Nieco zachrypnięty, ale znajomy. Nie sądziłam, że to możliwe, że go słyszę. Z prędkością światła skierowałam wzrok z powrotem na monitor.
- Ryan?! - Dopiero po chwili na monitorze pojawiła się postać Ryana. Czarny monitor okazał się uruchomioną wideorozmową, z tym, że obraz wczytywał się nieco z opóźnieniem. W tym samym momencie moje oczy zapełniły się łzami. Nie wierzyłam w to, co widziałam. To był jakiś sen.
- Cześć kochanie. - Na jego ustach po chwili pojawił się szeroki uśmiech. Chyba też najpierw mnie usłyszał, a dopiero później zobaczył.
- Ryan to naprawdę ty? - Z niedowierzaniem patrzyłam na twarz Ryana, pokrywał ją kilkutygodniowy zarost i ciągle się uśmiechał.
- Tak to naprawdę ja. Cały i zdrowy.
- Ale jak to? - Nie potrafiłam opanować łez, łez radości i uśmiechu, bardzo szerokiego. Nie potrafię nawet opisać radości jaka mnie ogarnęła. Radości zmieszanej z zaskoczeniem i niedowierzaniem.
- Nie wiem jak. Ja dostałem informacje, że mam rozmawiać z generałem. Nie wiedziałem, że to ty będziesz tym generałem. - To uświadomiło mi, że to tata zaaranżował tą rozmowę i dlatego tak znikał i był taki dziwny przed obiadem. Tylko dlaczego od razu mi nie powiedział.
- Kiedy wróciłeś? - trochę opanowałam swoje emocje, choć było to bardzo trudne i chciałam się dowiedzieć jak najwięcej. Przetarłam mokre od morza łez oczy i starając się już nie płakać, próbowałam porozmawiać. Jednak całkowite powstrzymanie łez nie było możliwe.
- Jakieś... dwie i pół godziny temu. - Spojrzał na zegarek na monitorze laptopa i szybko obliczył.
- Nic ci nie jest? - Martwiłam się bardzo o to czy jest cały.
- Prócz kilku zadrapań i siniaków jestem cały.
- Nie okłamujesz mnie? - Choćby nie wiem jak mnie przekonywał i tak miałam w głowie myśl, że to niemożliwe, że z nim rozmawiam, więc tym bardziej nie potrafiłam uwierzyć, że nic mu nie jest.
- Nie. Mogę ci nawet pokazać, że nie mam żadnego opatrunku, nigdzie. - Zaczął się kręcić i pokazywać do kamery ramiona, tułów, a nawet nogi. Był w brązowej koszulce, bojowych spodniach i nadal miał buty na stopach. Na ubraniach nie było śladów krwi, ale były mocno zabrudzone. W międzyczasie jednak zauważyłam wenflon w jego przedramieniu, na którego widok zakuło mnie serce. - A to moja największa i najgorsza rana. - Pokazał mi przedramię drugiej reki, na którym miał strupek około dziesięciu centymetrowej długości.
- Jesteś w szpitalu?
- Tak, jak tylko wróciłem do bazy wzięli mnie na badania. Jestem trochę odwodniony, więc przywiązali mnie do łóżka. - Wyjaśnił i pokazał przedramię z wenflonem, a mnie znów zakuło w sercu. - Myślałem, że szybciej wyjdę i będę mógł do ciebie zadzwonić.
- Najważniejsze, że żyjesz.
- Przecież mówiłem, że wrócę. - Posłał mi uśmiech triumfu.
- Ostatnie dwa tygodnie na to nie wskazywały. - Mi nie było tak wesoło jak jemu. Przeżyłam koszmar, który nie tak łatwo zapomnieć.
- Wiem. Przepraszam.
- Tylko tyle? - Nie wystarczało mi jego przepraszam. Potrzebowałam zapewnienia, że nigdy więcej mnie na to nie narazi. Nie wytrzymała bym chyba drugi raz czegoś takiego.
- Domyślam się co musiałaś przeżywać. Spróbuję ci to wynagrodzić jak wrócę. - Czyli nie dostanę tego co chcę. Trochę zrobiło mi się smutno ale postanowiłam to odłożyć na później.
- Kiedy wracasz do kraju?
- Hmmm... Dzisiejszą noc już wiem, że spędzę tutaj. - Skrzywił się teatralnie. Wiem, że nie lubił szpitala, chociaż jak ja tam byłam, to przyłaził często do niego, ale wiem też, że nie lubi dbać o siebie, więc nic dziwnego, że mu nie w smak siedzieć uwięzionym w sali szpitalnej. - A potem mamy jechać do bazy, z której będziemy wylatywać.
- Ale już nie będziesz służył? - Zaniepokoiłam się.
- Nie. Będę tylko oczekiwał na wylot.
- To dobrze. Wiesz już coś na temat tego kiedy będziesz miał lot?
- Nic nie wiem na ten temat. Jak tylko coś będę wiedział, to dam Ci znać.
- Trudno. Mogę czekać wiedząc, że jesteś już bezpieczny. - Posłałam mu uśmiech, a on go odwzajemnił.
- Będziemy mieli dużo czasu dla siebie. - Wyszczerzył się, ale musiałam go zmartwić.
- No nie bardzo, bo ja pracuje.
- Ahh... - skrzywił się po raz kolejny. - No trudno. Jakoś przeżyje.
- No co ty powiesz? Jakoś przeżyjesz? - Spytałam z sarkazmem, nieco podniesionym głosem.
- No będę musiał.
- Skoro ja przeżyłam tyle czasu myśląc, że nie żyjesz, to ty tym bardziej dasz radę wiedząc, że jestem bezpieczna i nic mi nie grozi.
- Ale będę bardzo bardzo tęsknił.
- Co ty nie powiesz. A przez ostatnie dwa tygodnie nie tęskniłeś?
- Tęskniłem, ale mniej, bo byłem zajęty.
- To teraz ja w końcu zaznam spokoju i będę mogła zająć się swoją pracą, bez zmartwień.
- Przesadzasz. Nie było tak strasznie.
- Że co proszę?! - Chyba właśnie podniósł mi ciśnienie. Nie myślałam, że tak szybko będzie mnie w stanie wyprowadzić z równowagi przy takiej radości. - Chyba wolałabym dostać informację, że nie żyjesz, niż tkwić dłużej w takiej niepewności! Przynajmniej mogłabym pogrążyć się w żałobie, zamiast wisieć w próżni.
- No dobrze, masz rację. Przegiąłem trochę. Wybacz. - Okazał skruchę i zrobił maślane oczy, co sprawiło, że się uspokoiłam.
- Jesteś okropny.
- Ale mówiłaś, że mnie kochasz.
- To nie zmienia faktu, że jesteś okropny.
- Nie prawda. Jak wrócę, to ci pokażę jaki jestem fajny.
- Mhm... zobaczymy. - Nie chciałam dłużej się z nim przekomarzać. Ciągle dręczyła mnie jedna myśl. - Ryan, widziałam zdjęcia tego szpitala. To była jedna wielka kupa gruzu. Jakim cudem ty... - Zapytałam, nie chciałam żeby przyczepił się do mojego stwierdzenia, że wolałabym, żeby nie żył niż nie mieć żadnych informacji. Wiedziałam, że może się uczepić do tego i to drążyć. A ten szczegół bardzo mnie dręczył i musiałam zapytać, bo pomimo, że z nim rozmawiałam, ciągle w to nie wierzyłam, że żyje i jest cały.
- Jakim cudem przeżyłem? - Dokończył za mnie.
- Tak. I gdzie się podziewałeś przez ten czas? To że żyjesz ciągle wydaje mi się takie... nierealne.
- Jak nas zaatakowali, to od razu wiedzieliśmy, że nie mamy szans z nimi w otwartym starciu. Drugi oddział, który był na dachu przekazał nam, że jest ich za dużo. Chcieliśmy wyprowadzić jak najwięcej cywilów i wycofać się, ale opanowali momentalnie ulice i wyjście z budynku nie było możliwe. Jedyne co nam pozostało, to zejście do piwnicy i utrzymanie pozycji. Po drodze zbieraliśmy jak najwięcej cywilów. Budynek zawalił się, jak byliśmy już na schodach do piwnicy. Trochę oberwaliśmy gruzem, ale bez większych obrażeń dotarliśmy do pomieszczenia, które się na szczęście się nie zawaliło. Niestety zostaliśmy tam uwięzieni. Trochę potrwało zanim się wydostaliśmy stamtąd, nie zdradzając swojej obecności rebeliantom.
- Jak wydostaliście się spod gruzów? - Ciągle nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.
- Jednym z uratowanych cywilów był starszy pan, który budował ten szpital. Jako jeden z nielicznych, wiedział o podziemnym przejściu do szkoły. Początkowo budynek szkoły miał być drugim oddziałem szpitala z drugiej strony miasta. Nim budowa się skończyła, plany się zmieniły, a drugi oddział stał się szkołą. O tunelu zapomniano. Ten człowiek przeprowadził nas przez tunel.
- To czemu to trwało tak długo?
- Wejście do tunelu było w pomieszczeniu obok. A pomieszczenie to było zawalone. Musieliśmy odkopać sobie drogę do wyjścia, tak, żeby rebelianci nie wiedzieli, że nadal żyjemy. To trochę trwało. No i nie mogliśmy tak po prostu wyjść na ulice i przejść przez miasto. Musieliśmy poczekać w tunelu aż uratowani przez nas cywile uratują nas i wywiozą nas bezpiecznie z miasta, co też trochę trwało.
- Nie baliście się, że was wydadzą rebeliantom?
- Baliśmy się, ale innego wyjścia nie mieliśmy. Musieliśmy zaryzykować i im zaufać. Uznaliśmy, że zawdzięczają nam życie, bo gdyby nie nasza interwencja, zginęliby pod gruzami, więc może się odwdzięczą za to i nam pomogą.
- No fakt. Sytuacja z jednym wyjściem.
- Dokładnie. Czy teraz jest to dla ciebie bardziej realne?
- Tylko odrobinę, ale nadal ciężko mi w to uwierzyć.
- To uwierz! Jestem tu, żyję i niedługo wrócę do ciebie tak, jak obiecywałem. - Posłał mi szeroki uśmiech, a mi znów łzy napłynęły do oczu. - Gdybym tam był, to bym cię uszczypnął i przytulił, to byś miała stuprocentową pewność, że to najprawdziwsza prawda. Ale musisz jeszcze odrobinę na to poczekać.
- Jasne.
Nie mogłam dłużej z nim rozmawiać, musiał kończyć. W sumie to i tak, to, że mieliśmy okazję porozmawiać, to było małe naciągnięcie znajomości przez mojego tatę, za co jestem mu niezmiernie wdzięczna. Dlatego, jak tylko rozłączyliśmy się z Ryanem, wybiegłam z gabinetu w poszukiwaniu taty. Jak tylko go znalazłam, to od razu rzuciłam mu się na szyję i mocno go uściskałam w podziękowaniu. Nie musiałam nic tłumaczyć, doskonale wiedział za co.
- Najbliższy lot planowany jest na za tydzień. Oddział kapitana powinien mieć pierwszeństwo, więc niedługo powinnaś go mieć z powrotem. - Tata wyjaśnił jak tylko go puściłam. Nawet nie pytałam o to, a zaczął mnie uszczęśliwiać jeszcze bardziej. Ta wiadomość sprawiła, że ponownie rzuciłam mu się na szyję i go uściskałam. - I chciałbym już zawsze widzieć cię taką szczęśliwą. - Tata szepnął mi jeszcze na ucho.
- Postaram się, ale nie obiecuję, tato.
Oczywiście od razu jak tylko mogłam, zadzwoniłam do Tonego, żeby przekazać mu najświeższą nowinę i uspokoić go. Za pierwszym razem, kiedy powiedziałam, że Ryan żyje, jest cały i wrócił do bazy, poprosił o powtórzenie, bo myślał, że się przesłyszał. Za drugim razem spytał czy sobie żartuję. Ale kiedy powtórzyłam trzeci raz to samo, wręcz słyszałam jak upada na kolana i po chwili pociąga nosem. Dziękował mi przez łzy i stwierdził, że nie wie, jak mi się odwdzięczy za tą informację. Radość Tonego tylko powiększyła moją.
Było tak jak mówił tata, lot z zaopatrzeniem na front wystartował z bazy w kraju dokładnie siedem dni od odnalezienia Ryana. Miał powrócić trzy dni później, a na swoim pokładzie miał przywieźć żołnierzy kończących swoją turę, między innymi Ryana i ludzi z jego oddziału. Przez ten czas pracowałam, już z o wiele większym spokojem. Z Ryanem mało rozmwiałam. W szpitalu trzymali go dwa dni, nawodnili go i upewnili się, że wychodzi w dobrej kondycji. Siedząc w szpitalu nie bardzo miał jak się ze mną kontaktować. Zaraz po wyjściu ze szpitala miał transport do bazy, z której wylatywał do domu. Kiedy już był w końcowej bazie, jakoś ciężko było nam się zgrać, żeby porozmawiać. Głównie pisaliśmy do siebie. Ryan w pierwszych dniach twierdził, że odsypia, a potem pisał, że śpi z nudów. Nie chciałam mu zabierać snu, bo rozmawiając z nim za pierwszym razem widziałam, jak bardzo jest zmęczony. Nawet będąc z nim na miejscu, w bazie widziałam jak służba go wyczerpuje, a te ostatnie dwa tygodnie musiały naprawdę dać mu popalić. Więc wymienialiśmy się po prostu krótkimi wiadomościami, co u nas słychać. Ryan nie bardzo miał się o czym rozpisywać.
Kiedy nadszedł czas byłam gotowa, żeby przywitać go w kraju i odebrać z lotniska. Oczywiście nie musiał mi nic mówić o swoim powrocie i tak wszystko dokładniej i szybciej wiedziałam od taty. Chociaż i tak niewiele wiedział, albo wiedział za późno, żeby się tymi informacjami ze mną podzielić. Tak więc, wiedziałam, że wyląduje bezpośrednio w bazie, z której dokładnie dziesięć miesięcy temu wylatywałam razem z Ryanem na misję. Co za przypadek, tam, gdzie to wszystko się zaczęło, tam się skończy, a raczej zacznie na nowo...
Siedziałam w aucie pożyczonym od rodziców i pędziłam autostradą po tego, który skradł mi serce. Oczywiście jak byłam u rodziców po auto, to mama kazała nam przyjechać do siebie na obiad, od razu jak tylko wrócimy. Tata ją upomniał, żeby dała nam się nacieszyć sobą, jak chce mieć wnuka, co mnie rozbawiło. Pokiwałam tylko głową z dezaprobatą i czym prędzej zostawiłam ich samych ze swoimi spekulacjami. Po niecałych dwóch godzinach byłam na miejscu. Widać było, że baza była przygotowana na przyjęcie cywilów, chcących przywitać powracających żołnierzy. Brama wjazdowa do bazy była otwarta, tylko szlaban, który był opuszczony blokował przejazd. Stało przed nim kilku żołnierzy. Dwóch z nich podeszło do mnie, kiedy zatrzymałam się. Pytali do kogo przyjechałam i jeden, z nich po mojej odpowiedzi sprawdzał coś w papierach trzymanych w dłoni, po czym pokierował mnie dokąd mam się udać. Kręte uliczki były oznakowane i dodatkowo stali na nich żołnierze, którzy kierowali ruchem. Pod jednym z hangarów wyznaczona był strefa, przeznaczona na parking. Hangar sąsiadował z lotniskiem i miał wyjście na ten parking. Parking natomiast był odgrodzony siatką od lotniska i był w sumie jedynym miejscem, gdzie mogli przebywać gromadzący się cywile. Wysiadłam z auta, ale nie oddalam się od niego. Nie miałam pojęcia gdzie pojawią się powracający żołnierze, dlatego uważnie obserwowałam całą okolicę dookoła. W sąsiedztwie parkingu było mnóstwo innych wojskowych budynków, dlatego nie mogłam mieć pewności, że to właśnie lotnisko będzie tym właściwym miejsce. A może samolot już dawno wylądował i Ryan za chwile wyjdzie do mnie z któregoś budynku.
Kiedy tak rozmyślałam i rozglądałam się po zabudowaniach, do moich uszu doszedł dźwięk lecącego samolotu. Nie było go jeszcze widać. Odruchowo zaczęłam poszukiwać go wzrokiem. Podeszłam bliżej siatki, aby mieć lepszy widok na przestrzeń nad lotniskiem. Po chwili na horyzoncie pojawił się ogromny wojskowy samolot transportowy podchodzący do lądowania. Podświadomie czułam, że muszę go obserwować, bo to właśnie tam jest teraz Ryan. I nie myliłam się. Jak tylko samolot wylądował, zaczął kołować i zatrzymał się w bezpiecznej odległości przed hangarem. Stając przy siatce miałam idealny widok na tył samolotu. Kiedy ten się zatrzymał już było słychać kolejny samolot podchodzący do lądowania. Ale mnie nie interesowało lądowanie, tylko osoby wysiadające z tego, który już wylądował. Po chwili tylna klapa samolotu zaczęła się otwierać. Z niecierpliwością czekałam, aż pojawią się żołnierze, przebierałam z nogi na nogę i niemalże nie mrugając wpatrywałam się wyczekująco w to samo miejsce. Klapa się otworzyła całkowicie i pierwsi żołnierze zaczęli powoli wychodzić z samolotu. Każdy z nich zachowywał się inaczej. Niektórzy byli ubrani w cały ekwipunek, inni ten cały ekwipunek nieśli w dłoniach, jedni biegli, inni szli spacerkiem nie śpiesząc się, co drugi żołnierz był zaspany, po innych było widać znużenie podróżą. Ile żołnierzy, tyle obrazków z innym zachowaniem. Przyglądałam się każdemu z nich i szukałam tej jednej twarzy, ale ciągle nigdzie jej nie widziałam. Coraz bardziej się niecierpliwiłam. Nie przyleciał? Czy jest w drugim samolocie?
Z samolotu wyszła już naprawdę duża grupa żołnierzy i byłam pewna, że niewielu jeszcze zostało w środku, a Ryana ciągle nie było. Zaczynałam powoli tracić nadzieję że w najbliższych minutach go zobaczę. W pewnym momencie samolot opuściła grupa pięciu, może sześciu żołnierzy. Szli oni dosyć blisko siebie i rozmawiali wesoło. Za nimi już nikt się nie pojawił w wyjściu, więc uznałam, że to już wszyscy. Przyjrzałam im się, ale raczej bez nadziei, że znajdę tam tego kogo szukam. Jednak ku mojemu zaskoczeniu znalazłam go. Był tam! Szedł z tą grupą, a raczej na jej końcu. Szedł powoli, przez co po chwili grupa zostawiła go w tyle. Patrzył się przed siebie, nie rozglądał się. Był zmęczony, może zaspany. Na jego twarzy już nie było śladu zaniedbanego zarostu. Plecak miał niedbale zarzucony na jedno ramię, w prawej dłoni trzymał kamizelkę i hełm. Nie przykładał wagi do tego, jak je niesie i niemalże wlókł je po ziemi. W lewej dłoni miał karabin. Trzymał go za rękojeść, a przyczepiony do niego pasek zwisał poniżej, nie miał wpiętego magazynka. Ryan bujał nim w rytm kroków. Widać, że zebrał się z samolotu powoli i leniwie, nie przykładając wagi do wygodnego zabrania bagażu.
Jak tylko go ujrzałam, od razu na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, którego w żaden sposób nie potrafiłam powstrzymać ani ukryć. Nie mogłam się na niego napatrzeć. Oczywiście bardzo szybko zniknął mi za hangarem, ale moja radość ani trochę nie zmalała. Po kilku minutach od zniknięcia Ryana, w wyjściu z hangaru, znajdującego się po tej stronie siatki, zaczęli pojawiać się pierwsi żołnierze. Jak tylko przekroczyli próg zaczynali się rozglądać w poszukiwaniu swoich rodzin. Poziom radości w tym miejscu z sekundy na sekundę powiększał się. Pojawiało się coraz więcej łez ze szczęścia. Przyglądałam się tym wszystkim, którzy się witali i zastanawiałam się, jak ja się zachowam jak zobaczę Ryana, jak powinnam się zachować. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić, ale jednego byłam pewna, ogarniała mnie taka radość, że wszystko mogło się zdarzyć.
Czekałam dobre pół godziny. Było trochę chłodno, bo to dopiero połowa kwietnia, ale nie na tyle żebym zmarzła. Przed wyjściem z domu pomyślałam o tym i włożyłam ciepłą bluzę. Tak wiec czekałam cierpliwie, stojąc pośród innych rodzin, kątem oka podziwiając wybuchy radości w mojej okolicy. Drugi samolot na pewno już wylądował i żołnierze nim podróżujący na pewno też już znaleźli się w hangarze, a Ryan nadal się nie zjawił po tej stronie. Byłam tego pewna, bo przeskanowałam dosłownie każdego. Moja cierpliwość się zmniejszała, ale to nie powodowało mniejszej radości. Zastanawiałam się, co się z nim dzieje, że tak długo nie wychodzi. Nagle pojawił się w drzwiach. Spokojnym krokiem ruszył w głąb parkingu i rozglądał się dookoła, delikatnie mijając zgromadzonych ludzi. Ze sobą miał już tylko plecak, a na jego głowie spoczywała polowa czapka z daszkiem. Miło było patrzeć na niego w takiej mniej bojowej wersji. Nie myślałam, że może mnie ogarnąć jeszcze większa radość, ale dopiero wtedy nastąpiła eksplozja. Nie myśląc już o niczym więcej po prostu ruszyłam biegiem w jego stronę. Jak tylko mnie dostrzegł, przyśpieszył krok. Ja nie zwolniłam ani trochę i biegnąc ile sił w nogach po prostu rzuciłam mu się na szyję. Ryan mocno mnie objął unosząc do góry. Łzy same zaczęły mi lecieć ciurkiem, nie potrafiłam słowa z siebie wydusić. Dopiero po chwili zdołałam się nieco opanować i od razu zalałam go morzem słów.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę! Tak się bałam o ciebie! Ryan, kocham cię, nie zostawiaj mnie więcej. Proszę obiecaj mi, że więcej nie wyjedziesz! - Ściskałam go z całych sił, nie myśląc nawet o tym, że mogę go nieco dusić.
- Nie zostawię cię maleńka. Obiecuję. - Łzy i emocje zamiast opadać to wzrastały. Nie potrafiłam się opanować i szlochałam cały czas wisząc mu na szyi. On próbował mnie uspokoić, cały czas mnie przytulając i gładząc po plecach. - No już spokojnie kochanie.
Dopiero po chwili się uspokoiłam, stanęłam na swoich nogach i byłam w stanie oderwać się od niego, ale tylko na kilka centymetrów. Spojrzeliśmy sobie w oczy i na naszych ustach ponownie zagościły szerokie uśmiechy. Ryan starł delikatnie kciukiem łzy z moich policzków i złączył nasze usta w pocałunku, w efekcie czego po moim ciele rozszedł się przyjemny dreszcz, a w brzuchu zaczęły harcować motyle. Boże jak dobrze było znów go poczuć! W jego pocałunku czuć było zachłanność, ale i również rozsądek. Cały czas pamiętał gdzie się znajdowaliśmy i nie brnął w nic więcej, nie pogłębiał pocałunku. Kiedy się oderwaliśmy od siebie spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem i się odezwał:
- Stęskniłem się za tym.
- Ale nie śpieszyłeś się do mnie za bardzo.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo bardzo długo nie wychodziłeś i kazałeś mi czekać na siebie.
- Musiałem zdać sprzęt, a potem podpisać chłopakom przepustki i tak się zeszło. Ale stęskniłem się i to bardzo.
- Ja też. - Przyznałam się.
- Będziemy mieli sporo czasu, żeby się sobą nacieszyć. Wziąłem dwa miesiące urlopu. Mogę spędzić z tobą cały urlop. - Wyszczerzył się jeszcze bardziej. Mnie też podobała się ta myśl.
- Cieszę się bardzo. W takim razie chodźmy już, nie traćmy więcej czasu, skoro jesteś już wolny. - Nie chciałam przebywać w tym miejscu dłużej niż to konieczne. Jeszcze ktoś mógłby go jednak zatrzymać.
- Pewnie, że jestem. Prowadź skarbie.
Odwróciłam się do niego plecami, chcąc zaprowadzić go do auta. Wtedy objął mnie w pasie i przysunął do siebie, tak abyśmy stykali się biodrami. Jego ręka spoczęła na moim biodrze, nie pozwalając mi się za bardzo oddalić, co bardzo mi się podobało. Było to coś nowego dla nas obojga, bo do tej pory nie mogliśmy tak się zachowywać publicznie, ale obojgu nam to bardzo pasowało. Również objęłam go ramieniem chcąc czuć jego obecność jak największą powierzchnią swojego ciała. Zerkałam co chwila na niego i tak samo jak i mi, uśmiech z jego twarzy nie znikał. Szliśmy w ciszy przez parking mijając różne rodziny. Nie zwracaliśmy na nich uwagi, nawet nie rozmawialiśmy, po prostu szliśmy przytulając się ciągle i co chwila zerkając na siebie nawzajem. Nie potrzebowaliśmy rozmowy, potrzebowaliśmy swojej bliskości i to właśnie dostaliśmy.
- Witam panią doktor. - Nagle usłyszałam wołający mnie głos kogoś z boku. Obejrzałam się i ujrzałam uśmiechającego się szczerze i machającego do mnie żołnierza. Rozpoznałam go, należał do oddziału Ryana.
- Witam. - Przywitałam się i odwzajemniłam uśmiech.
- Dobrze panią widzieć. - Żołnierz zaczął iść razem z nami, tyłem i o krok przed nami tak, że cały czas mieliśmy kontakt wzrokowy z nim. Dziwne, że o nic ani o nikogo się nie potknął.
- Ciebie również. - Nie wiedziałam skąd u niego taka sympatia do mnie, bo nie przebywałam za długo z członkami oddziału Ryana, ale mimowszystko odpowiedziałam tym samym, bo szczerze cieszyłam się że wszyscy wrócili cali i zdrowi.
- Jednak miałem rację! - Posłał triumfalne spojrzenie w stronę mojego towarzysza.
- Zjeżdżaj Finky, bo ci cofnę przepustkę i nie zabawisz się! - Zagroził mu Ryan, choć nie brzmiało to poważnie, bo się uśmiechał przyjaźnie.
- Wiedziałem! Ale pasuje Ci kapitanie. - Finky z szerokim uśmiechem przeniósł wzrok z Ryana na mnie, kiwajac głową w moja stronę. Chyba zrozumiałam o co mu chodziło i uśmiech sam wkradł się na moje usta. Żołnierz zaraz po tym odwrócił się na pięcie i szybko zniknął między ludźmi nic więcej nie mówiąc, ani nie czekając na reakcję kogokolwiek z nas.
Ryan nic więcej nie komentował. Pokiwał tylko głową z dezaprobatą, po czym przeniósł swoją dłoń z mojego biodra na ramię i przyciągając mnie pocałował mnie w skroń.
- O co chodziło? - Spytałam, patrząc w stronę, w którą poszedł Finky.
- Ta gnida słyszała, jak rozmawialiśmy w szpitalu, po naszym powrocie do bazy. Dawno z nikim nie byłem, więc samo to, że mówię do kogoś kochanie, wywołało u niego niemałą sensację, a do tego słyszał twoje imię i drążył czy to ty, czy nie. Nie miał pewności, ale co się nagadał to jego.
- A co gadał?
- Że już od dawna nas podejrzewał, ale ciągle miał wątpliwości, czy to na pewno o ciebie chodziło. I takie tam. Już nawet robił zakłady sam ze sobą. - Ryan zaśmiał się na samo wspomnienie.
- Sam ze sobą?
- Nie powiedział nikomu. I stwierdził, że nie powie, chociaż nie prosiłem go o to.
- To w sumie spoko.
- No w sumie tak.
- Jesteście przyjaciółmi?
- Aż tak bym tego nie nazwał. Po prostu Finky jest mega otwartym człowiekiem i lubimy pogadać sobie, a że on jest mega otwarty, to porusza wszystkie tematy. Sama przyjechałaś? - Ryan szybko zmienił temat.
- Tak. To moje auto. - Pociągnęłam go, żeby zatrzymać go przy aucie, do którego właśnie dotarliśmy. Stanęliśmy z tyłu, a ja oparłam się tyłkiem o klapę i przyciągając Ryana do siebie przytuliłam się do niego. - To dokąd pan sobie życzy? - Spytałam żartobliwie i delikatnie cmoknęłam go w usta.
- Muszę jechać do motelu, odebrać klucze do pokoju, a potem gdzie tylko będziesz chciała.
- Do motelu?
- Zarezerwowałem sobie pokój. - Wyjaśnił, jakbym nie wiedziała do czego służą motele.
- Zamierzasz nocować w motelu?
- To nie jest moje miasto, przyjechałem tylko do Ciebie, nie mam swoich czterech kątów tutaj. - Tego się spodziewałam akurat, ale nie myślałam, że jak tylko się zjawi, to będzie miał już zarezerwowany nocleg. Niestety zamierzałam mu pokrzyżować jego plany.
- To w takim razie jedziemy od razu do mnie. Nie pozwolę Ci mieszkać w motelu.
- Mam mieszkać u Ciebie?
- Tak. - Wyszczerzyłam się do niego, ale on nie podzielał mojego entuzjazmu, nie wiem czemu.
- Jesteś tego pewna? - Spytał podejrzliwie.
- Skąd to zdziwienie?
- Nie spędziłaś ze mną nigdy tyle czasu, a jak zajdę ci za skórę i będziesz miała mnie dość?
- To Cię wyrzucę za drzwi.
- Ale gdzie indziej, niż za twoją skórę, będę mógł wchodzić? - Złapał mnie za pośladki i przyciągnął do siebie. Robiąc krok w przód przygniótł mnie do auta i muskając moje usta uśmiechał się tak zawadiacko.
- Zboczeniec! - Walnęłam go w ramię i odpychając go delikatnie od siebie, utorowałam sobie drogę do wydostania się z potrzasku z pomiędzy niego a samochodu. W efekcie czego posłał mi swój grymas niezadowolenia z takiego obrotu sytuacji, ale nie obruszył mnie tym. Zmieniłam temat, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. - Chodź, jedziemy do domu. Przed nami dwie godziny jazdy.
Wsadził swój plecak do bagażnika i chwilę później siedział już koło mnie, na miejscu pasażera. Wyjechanie z bazy trochę czasu nam zajęło, ponieważ na parkingu wciąż był spory tłok, no i nie tylko my chcieliśmy opuścić to miejsce.
- Nie chcesz jechać do siebie po jakieś rzeczy? - Zaczęłam rozmowę, jak już wyjechaliśmy poza bazę?
- Hmmm... chyba nie opłaca mi się jechać na drugi koniec kraju, tylko po parę spodni i dwie koszulki.
- Tylko tyle cywilnych rzeczy masz? Czy tylko tyle miałbyś zamiar zabrać?
- Tylko tyle mam.
- Jak to?!
- Normalnie. Nie potrzebuję cywilnych rzeczy, bo większość czasu mnie nie ma w kraju, a jak jestem, to i tak przebywam na terenie bazy, gdzie obowiązuje mnie mundur.
- Nie wychodzisz poza bazę?
- Oczywiście, że wychodzę, ale w mundurze też mogę wyjść, a na to, co potrzebuję wyjść bez munduru, taka ilość cywilnych rzeczy spokojnie wystarcza. - Chyba zadziwiał mnie coraz bardziej.
- Chyba nie zamierzasz chodzić cały czas w mundurze? - Spojrzał na mnie takim wzrokiem, że już sama nie wiedziałam co myśleć. - O nie! Jutro idziemy na zakupy. - Postanowiłam sama zdecydować, nie dając mu miejsca na sprzeciw.
- No dobrze, niech i tak będzie.
- Tak w ogóle to gdzie ty mieszkasz? W sensie masz swoje mieszkanie, które większość czasu stoi puste?
- Nie, no co ty. Musiałbym je utrzymywać. To nieopłacalne. Moja macierzysta baza zapewnia mi kawalerkę na terenie bazy. Jak jestem w kraju, to tam mieszkam, jak wyjeżdżam, to pakuje swoje rzeczy i oddaje do magazynu, żeby niepotrzebnie nie zajmować mieszkania. Jak wracam, to znów przydzielają mi mieszkanie.
- To ty w ogóle nie masz swojego własnego konta, tak na stałe. - Troszkę mnie to zasmuciło. W sumie, to było bardzo przykre, bo świadczyło, że Ryan nie ma nikogo bliskiego do kogo mógłby wracać.
- No nie mam. Ale mnie to pasuje. Zawsze po powrocie mogę zmienić miejsce pobytu tak jak teraz i wiem, że nikt nie będzie miał o nic pretensji. - Uśmiechnął się pokazując, że dla niego nie jest to tak przykre, jak dla mnie.
- No to jest akurat plus. Ale to tak smutno, jak nie masz dokąd wrócić.
- Nie odbieraj tego tak.
- A jak.
- Tak, że naprawdę jest mi tak dobrze. Czasami jeździłem do Tonego. No, a tak jak teraz, mogę od razu jechać do ciebie.
- Rozmawiałeś z Tonym? - Wykorzystałam moment, że o nim wspomniał i postanowiłam zmienić temat.
- Nie.
- Nie zamierzasz z nim porozmawiać?
- Przerabialiśmy już ten temat. Z mojej strony nic się nie zmieniło. - Widziałam, że Ryan się nieco wycofał. Chyba był to dla niego też trudny temat.
- Martwił się o ciebie.
- Rozmawiasz z nim? - Nie wiem czemu go zdziwiło, ale całkowicie zignorował moje stwierdzenie.
- A dlaczego mam nie rozmawiać?
- Nie wiem, tak tylko pytam.
- Nie zareagujesz na to, co powiedziałam?
- Nie. Gdyby naprawdę się martwił, to by schował dumę i żale do kieszeni i sam by się ze mną skontaktował.
- Przestań. To nie tak jak myślisz... - Ja wiedziałam dużo więcej niż on, więc nie dziwię się, że tak sądził. Chciałam go jakoś udobruchać i wyjaśnić mu co nieco, żeby nie miał tak szorstkiego podejścia do Tonego, ale mi przerwał.
- Nie ważne. Możemy zmienić temat? - Definitywnie zakończył rozmowę na temat Tonego. Szkoda, ale nie chciałam go zmuszać.
- Jasne. Moi rodzice zapraszają nas na obiad. Mama chce cię poznać. - Postanowiłam od razu rzucić go na głęboką wodę.
- Kiedy? - Zmarszczył brwi i nieco zaniepokojony spytał.
- Mama najchętniej już dzisiaj by nas ugościła, ale to trochę bez sensu, bo będzie dość późno jak dojedziemy, więc przystała na jutrzejszy dzień. - Ryan nie skomentował tego tylko się uśmiechnął, ale widziałam, że nie w smak mu ten pomysł. - Wszystko w porządku? - Spytałam widząc jego niezbyt zadowoloną minę.
- Pewnie.
- Widze co innego. - Przyznałam szczerze.
- Myślałem, że uda mi się bardziej odłożyć w czasie poznanie twoich rodziców.
- Tatę już znasz.
- Co nie jest jednak zbyt komfortowe. - Widziałam, że jest pełen obaw, ale nie wiedziałam czemu aż tak się obawia.
- Przestań, będzie dobrze. On naprawdę nie jest taki straszny. Czemu tak bardzo się go boisz?
- Nie boję się go.
- To o co chodzi?
- Jest generałem.
- I co z tego?
- Nie bardzo wypada tak wbijać się do domu generała.
- Nie wbijasz się, tylko zostałeś zaproszony. I nie będziecie w pracy tylko w domu, gdzie macie zapomnieć o stosunkach z pracy.
- To będzie ciężkie.
- Dasz radę.
- Jasne.
Droga do domu szybko nam minęła. Przez cały czas rozmawialiśmy, to o pracy, to na luźniejsze tematy. Jak parkowałam pod swoim blokiem, była już szarówka. Wysiedliśmy z auta, Ryan wziął swój plecak i bardzo szybko był koło mnie. Pocałował mnie w czoło i ruszyliśmy w stronę mojego wejścia na klatkę schodową.
- Które piętro? - Ryan spytał, jak już zaczęliśmy się wspinać ku górze.
- Czwarte. - Przytaknął tylko głową. - Chyba masz kondycję, żeby wejść? - Spytałam zadziornie.
- Mam kondycję na o wiele więcej, niż wejście po schodach na czwarte piętro. - Rzucił mi dwuznaczne spojrzenie.
- To się okaże. - Zadrwiłam z niego, na co się skrzywił i posłał mi groźne spojrzenie.
Stanęłam przed drzwiami swojego mieszkania i wyjętymi po drodze kluczami zaczęłam gmerać przy zamku, żeby je otworzyć. Ryan, kiedy stanął już na ostatnim schodzie, oparł się prawym barkiem o ścianę przy futrynie, położył dłoń na zakończeniu moich pleców i przyglądał mi się, gładząc mnie kciukiem po plecach. Kontakt z jego dłonią, pomimo, że przez ubranie, wywołał motyle w moim brzuchu. Czułam coraz większe, narastające pożądanie do niego. A fakt, że już nic, ani nikt nie stoi nam na przeszkodzie, tylko je pogłębiał. Nie mogłam się doczekać, aż znajdziemy się sam na sam w moim mieszkaniu. Ryan zaczął gmerać palcami na moich plecach, próbując znaleźć koniec bluzy i koszulki i dostać się pod nią. Sama ta czynność sprawiła, że nie potrafiłam się skupić na otwarciu drzwi, a kiedy mu się to udało i dotknął opuszkami palców mojej gołej skóry, pękłam całkowicie. Puściłam klucze, pozostawiając je w zamku i prawą ręką sięgnęłam w stronę Ryana, złapałam go za bluzę od munduru i ciągnąc go za nią, wciągnęłam go w przestrzeń między mną a drzwiami, tuż przed siebie, od razu przywierając ustami do jego ust. Był całkowicie zaskoczony, bo stracił równowagę i o mały włos nie upadł. Napierając na niego zmusiłam go do oparcia się o drzwi. Zdecydowanie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, bo trzymając swoją lewą rękę cały czas na moich plecach, zaczął mnie do siebie przyciągać. Podczas tego mojego manewru spadł mu plecak z ramienia i wisiał na jego ręce, która spoczywała na moich plecach, jednak nie sprawiło to, że ją zabrał. Nie przejmując się nim, zajęty był cały czas mną. Dopiero po chwili szybko położył drugą dłoń na moich plecach, zastępując obciążoną rękę, w którą chwycił ciężki plecak. Czułam, że pożądanie rośnie w nas obydwu i wiedziałam, że jak za chwile nie otworzę tych drzwi, to będziemy gotowi zrobić to tutaj, na korytarzu. On chyba też pękł i nie był w stanie dłużej się hamować. Sięgnęłam lewą ręką do tkwiących w zamku kluczy i cały czas trzymając Ryana prawą ręką za bluzę i całując go, próbowałam na oślep otworzyć zamek. Po chwili trudów udało mi się i wrota do mojego mieszkania stanęły dla nas otworem. Żadne z nas jednak nie zamierzało się oderwać od drugiego i próg przekroczyliśmy po omacku. Wciągnęłam go, a raczej wepchnęłam na tyle do środka, aby było możliwe zamknięcie drzwi. Nie wiem jakim cudem udało mi się tak szybko wyciągnąć klucze z tego przeklętego zamka, tym bardziej nie patrząc co robię. Nie zastanawiając się dłużej nad tym, jedną ręką znalazłam drzwi za sobą i jednym sprawnym ruchem dłoni popchnęłam je aby się chociaż przemknęły, po czym od razu zwinnym ruchem pociągnęłam Ryana tak, aby zamienić się z nim miejscem. Teraz to on stał tyłem do drzwi. Popchnęłam go na nie tak, aby oparł się o nie. Całkowicie pozwolił mi kontrolować sytuację i tym razem także nie opierał się, zatrzymał się plecami na drzwiach, sprawiając, że się domknęły. W tym samym momencie rzuciłam kluczami w bok, licząc, że wylądują one gdzieś na komodzie w korytarzu, ale nie skupiałam się jakoś specjalnie na tym, gdzie tak naprawdę wylądują. Ryan rzucił plecak gdzieś koło nogi i łapiąc mnie obiema rękami za pośladki przyciągnął mnie bliżej, a kiedy już się stykaliśmy klatkami piersiowymi, chwycił mnie za nie i uniósł do góry, sadzając mnie sobie na biodrach. Wtedy zarzuciłam mu dłonie na szyję i przyciągnęłam jego usta bliżej, żeby przypadkiem mi nie uciekł.
Wpijaliśmy się w swoje usta coraz zachłanniej. Z każdą sekundą coraz bardziej czułam, że jest mi go za mało. Pomimo tak niewielkiej odległości, która nas dzieliła. Chciałam go mieć więcej i bliżej. Pragnęłam jego dotyku, który był jak narkotyk. Przesuwając dłonie po jego szyi, przemieściłam je pod jego brodę i nie myśląc dłużej o niczym innym, niż dotyk jego nagiego ciała, zaczęłam rozpinać jego bluzę od munduru. Kiedy wszystkie guziki były odpięte, nie przerywając pocałunku, próbowałam wyswobodzić z niej jego ramiona. Zmusiłam go do postawienia mnie na ziemi, żeby uporać się z jego garderobą. Nasze oddechy już szalały, a serca chciały wyskoczyć, ale jednocześnie ciągle było nam mało. Byliśmy tak nakręceni, że już chyba nic nie było w stanie tego zatrzymać. Jak tylko jego ramiona były wolne, bluza wylądowała gdzieś na podłodze. Wtedy złapałam go za kołnierzyk koszulki i nie pozwalając mu wciągnąć mnie z powrotem na swoje biodra, zaczęłam oddalać się tułowiem od niego i ciągnąć go za sobą w stronę swojej sypialni, nie przerywając pocałunku.
Nie wiem jakim cudem przeszliśmy cały salon nie potykając się o nic. Zatrzymały nas dopiero zamknięte drzwi mojej sypialni. Oparłam się o nie plecami i cały czas przyciągając do siebie Ryana, po omacku próbowałam znaleźć tą cholerną klamkę. Jak na złość nie potrafiłam jej sięgnąć i oburzona już miałam przerwać pocałunek, żeby otworzyć te pieprzone drzwi, ale na szczęście z pomocą przyszedł Ryan. Kątem oka zerkając na drzwi, sięgnął do klamki. Jak tylko drzwi się uchyliły, to Ryan przejął kontrolę nad sytuacją. Zarzucił sobie moje ręce na szyję i łapiąc mnie za pośladki posadził mnie sobie na biodrach. Popychając drzwi moimi plecami, zmusił je do szerszego otwarcia. Wszedł pewnym krokiem do środka i położył mnie na łóżku, sam zawisając nade mną. Jak tylko wylądowaliśmy na łóżku jego pocałunek nabrał większej namiętności. Ręką zaczął błądzić po moim ciele, skupiając się głównie na udzie. Serce waliło mi jak oszalałe, a każdy jego dotyk wywoływał falę motyli przebijających się przez mój brzuch. Co jakiś czas Ryan mocniej napierał na mnie, delikatnie ocierając się o moje krocze. Czułam jaki jest już podniecony. Po kilku sekundach jego ręka zaczęła błądzić po moim brzuchu, pod koszulką. Wtedy nie wytrzymałam. Złapałam za jego koszulkę i wyciągnęłam ją ze spodni, po czym zaczęłam ją z niego zdejmować. To sprawiło, że musieliśmy przerwać pocałunek na moment i Ryan musiał zabrać swoje dłonie z mojego brzucha. Od razu jak tylko to zrobił poczułam tęsknotę za jego dotykiem. Jak tylko wyswobodziłam go z górnej części garderoby, wylądowała ona w bliżej nieokreślonym miejscu na podłodze, a razem z nią jego czapka. W końcu miałam go dla siebie w takiej odsłonie jaką lubiłam najbardziej. Był ładnie wyrzeźbiony. Nie jakoś tak przesadnie, ale każdy jego mięsień ładnie się odznaczał. Mogłabym godzinami podziwiać go i coraz bardziej się w nim zakochiwać.
Jak tylko pozbyłam się jego koszulki, chciał wrócić do przerwanych czynności, ale ja mu nie pozwoliłam. Lekko go odpychając od siebie, zmusiłam go do zajęcia pozycji siedzącej. Usiadł w lekkim rozkroku, na piszczelach, na zgiętych kolanach, na brzegu łóżka i patrzył na mnie zdziwionym wzrokiem. Wtedy objęłam go w pasie nogami i przybliżyłam się jak najbliżej niego, wciskając się tyłkiem w wolną przestrzeń pomiędzy jego kolanami. Zaczęłam go całować i badać opuszkami palców każdy centymetr jego nagiej klatki piersiowej. Kiedy jedna ręka zjechała na plecy, bardzo szybko pod palcami znalazłam malutką, okragłą bliznę koło jego prawej łopatki. Dobrze wiedziałam skąd ją ma. Ta kula była przeznaczona dla mnie, jak to stwierdził. Przez moje ciało automatycznie przeszedł dreszcz na samą myśl, że mógł wtedy zginąć. Przerwałam pocałunek i spojrzałam na niego ze strachem w oczach. Paraliżuje mnie sama myśl o tym ile razy mogłam go stracić i że nadal istnieje taka możliwość. Miałam tylko nadzieję, że dotrzyma obietnicy i już więcej się nie narazi. Ryan nie zwrócił uwagi na moje zachowanie. Jak tylko przerwałam pocałunek skierował swoje usta na moją szyję. Zostawiał na niej wilgotne ślady pokryte ciarkami. Dłońmi zjechał do mojego pasa i zabrał się za pozbywanie mojej górnej części garderoby. Jednym sprawnym ruchem zdjął mi bluzę i koszulkę za jednym zamachem. Jego dłonie zaczęły błądzić po mojej nagiej skórze. Zatrzymały się w okolicach podbrzusza. Ryan zaczął od razu gmerać przy zapięciu moich jeansów. Jak tylko udało mu się odpiąć guzik i rozporek, przerwał pieszczotę jaką dawał mi swoimi ustami i zmusił mnie do położenia się na plecach, samemu znów zawisając nade mną. Jedną ręką podpierał się, natomiast jego druga ręka spoczywała na moich spodniach, gotowa je ze mnie zdjąć. Patrzył mi prosto w oczy, ciężko oddychając. Jego tęczówki przepełnione były pożądaniem i namiętnością. Nic nie mówił, po prostu patrzył się lekko pytającym wzrokiem. Jakby czekał na pozwolenie. Patrząc tak na niego miałam stuprocentową pewność, że go kocham. Złapałam go za pasek spodni i przyciągnęłam bliżej, żeby móc go pocałować, a jednocześnie zmusisz, aby po raz kolejny się o mnie otarł. Odebrał to jako pozwolenie, bo bardzo szybko przerwał pocałunek i zaczął ściągać moje jeansy. Uniósł mój tyłek i zdjął z niego wierzchnią warstwę. Wstając pociągnął bardziej spodnie, ściągając je do samych kostek. Dalszą drogę blokowały buty na moich nogach, ale nie sprawiły mu większego problemu i po chwili byłam w samej bieliźnie.
Jak tylko zawisł z powrotem nade mną, moje ręce wylądowały na jego podbrzuszu i zaczęły gmerać przy jego rozporku. Kiedy ja próbowałam porozpinać jego pasek i spodnie on utrudniał mi to, całując mnie i gładząc dłonią po moim gołym udzie, tym samym rozpraszając całą moją uwagę. Dreszcze rozchodzące się od miejsc, gdzie spoczywały jego opuszki palców i szalejące motyle w moim brzuchu, aż zapierały mi dech w piersiach. Delikatnie, a zarazem stanowczo pieścił moją wargę. Jak tylko udało mi się uporać z jego paskiem i rozporkiem, zaczęłam sobie pomagać stopami przy zsuwaniu mu spodni do kolan. Trochę mi to jednak nie szło, co wywołało jego uśmiech. Oderwał się ode mnie i trochę mi pomógł, po czym chwycił mnie za dłonie i splótł nasze palce. Znów usiadł na brzegu łóżka na piszczelach. Ciągnąc mnie za sobą, zmusił mnie do zajęcia pozycji siedzącej. Kiedy byłam już w pionie, chwycił mnie za pośladki i podniósł sadzając sobie na kolanach. Zwinnym ruchem odwrócił się razem ze mną i usiadł już normalnie na brzegu łóżka. Spojrzał mi w oczy i znów złączył nasze usta w pocałunku. Gładziłam go po włosach, nie pozwalając mu się odsunąć ode mnie choćby na milimetr. On za to gmerał dłońmi przy swoich wojskowych butach, próbując je jakoś niepostrzeżenie rozwiązać. Nie wiem jak mu się to udało i to tak szybko, ale po dosłownie chwili ściągnął je, a po nich sprawnie pozbył się do końca spodni. Już nic mi nie blokowało dostępu. Popchnęłam go, żeby się położył i usiadłam na nim okrakiem. W końcu mieliśmy siebie bez ograniczeń...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top