Gdy obcy staje się dla ciebie bliski... part 1

Znacie to uczucie, gdy przez całe życie nie mięliście bliskiej osoby? Kogokolwiek, rodzica, rodzeństwa czy chociażby przyjaciela? Raczej nie. Każdy z was kogoś takiego ma. Jednak na tym świecie istnieją ludzie, którzy takiego szczęścia nie mięli. Jestem tego doskonałym przykładem... przynajmniej do czasu.

Wiem, że istnieje ogrom ludzi z nieciekawą przeszłością, dlatego nie na tym chciałbym się skupić. Opowiem wam część mojej historii po to, aby uświadomić wam coś ważnego. Coś, na co większość osób ma błędne pojęcie. Nie oczekuję, że zmienicie po tym własne nastawienie. Jednak mam nadzieję, że dzięki tej historii zrozumiecie, że wasz pogląd na pewną sprawę nie jest jedyny i niekoniecznie musi być słuszny.

A więc pozwólcie, że zacznę od krótkiego naświetlenia pewnego problemu. Praktycznie wszyscy ludzie zapatrują się na innych subiektywnie. Oceniają ich kryteriami takimi jak: kolega, dziwak, przestępca czy wróg. I najczęściej ta ocena już zostaje. Ludzie niejako określają takie osoby, chociaż wcale ich nie znają. Wynika to raczej z osobistych przekonań, doświadczeń czy obserwacji, które zresztą niezawsze są słuszne.
Jednak praktycznie nikt nie przejawia w stosunku takich osób, takiego wspaniałego uczucia jakim jest empatia. Nikt nie spojrzy na daną sytuację ich oczami, nie spróbuje wczuć się w ich położenie, czy zrozumieć działań. To na prawdę okrutne i niesprawiedliwe. Mimo wszystko takie osoby również mają uczucia, choć często je skrywają przed światem i ludżmi, którzy mogliby je przeciw nim potem wykorzystać.

Dobra, teraz rozumiecie o czym chcę wam opowiedzieć. Oczywiście nie sądzę, że jestem idealny, gdyż jeszcze niedawno sam taki byłem. Jednak, gdy poznałem pewne osoby, powoli zacząłem zmieniać zdanie.

A teraz czas zacząć historię.

Zacznę od sytuacji, która miała miejsce dwa dni temu. Niby niedawno, a dla mnie minęły jakby całe wieki. We dwóch uciekaliśmy szybko przez gęsty las. Nie zwalnialiśmy choćby na moment, jednak z każdą sekundą czuliśmy zbliżającą się pogoń. Niewątpliwie nas doganiała i to bardzo szybko. Powoli docierało do nas, że nie zdołamy im uciec... przynajmniej nie obaj.

Po chhwili mój Szef zatrzymał się gwałtownie. Automatycznie zrobiłem to samo, jednak już z jego zmartwionego spojrzenia błękitnych oczu wiedzałem, że sytuacja jest beznadziejna.

- Co jest Szefiie? Musimy się pospieszyć, bo jak nie, to na pewno nas złapią.- próbowałem udawać, że nie wiem o czym teraz myśli. Nie chciałem, żeby tak to się skończyło. Proszę, tylko nie wypowiadaj tych słów... proszę.

On spojrzał na mnie z troską i uśmiechnął się do mnie w ten ciepły, zarezerwowany wyłącznie dla mnie sposób. Następnie podszedł do mnie i pkrzyklęknął, kładąc mi jedną dłoń na ramieniu, zaś drugą chowając pod noszony ciemny płaszcz.

- Jesteś zbyt bystry, żeby nie zauważyć powagi powstałej sytuacji. Wiesz, że nie zdołamy im uciec.

- No to co robimy?- spytałem niepewy dalszego rozwoju sytuacji.

- Biegnij dalej, a ja się nimi zajmę.

- Nie...- zdołałem tylko wyszeptać. Kiedy usłszałem te słowa patrzyłem na niego niedowierzająco i nie byłem w stanie się ruszyć. Jak on mógł w ogóle powiedzieć coś takiego?

- No już. To jedyne wyjście.- powiedział do mnie łagodnie.

Zaś czas z każdą sekundą uciekał. W końcu opanowałem się na tyle, aby zaoponować.

- Nie zostawię cię z tym samego. Co to to nie. Nie jestem tchórzem.

- Tego nie sugeruję. Ale jeśliby cię ze mną znależli, miałbyś ogromne kłopoty, a tego nie chcę.

- A ja nie chcę cię im oddać bez walki.- powiedziałem lekko łamiącym się głosem.

Co on sobie myślał? Że po tym wszystkim co razem przeszliśmy, po prostu się na to zgodzę? Że wydam go w ręce władz? Byłem w stanie poświęcić wiele, ale z pewnością nie jego.

- Hej, nie jestem, aż taki słaby, hm.- obruszył się blondyn, ale ja wiedziałem, że tylko się zgrywał. Jednak kiedy zauważył moją smutną minę, dodał spokojnie.- Pamiętasz co ci niedawno obiecałem? Zamierzam teraz dotrzymać tych słów choćby nie wiem co.

- Ale to ANBU. Nie wyg...

- A, a, a nie kończ. Przecież wiesz, że nikt nie może się równać z moją sztuką, hm.- przerwał mi i znów się uśmiechnął, jednak tym razem był to gest pewny swego zwycięstwa.

Mimo wszystko przeczuwałem, że ma niewielkie szanse na wygranie tej walki.

- No już. Idź.- nakazał stanowczym głosem, jednak widząc moje wachanie dodał.- Będzie dobrze. Wrócę nim się spostrzeżesz.- po tych słowach wstał i znów się uśmiechnął, a po chwili poczochrał mnie lekko po włosach. Na koniec popchnął w stronę pobliskich krzewów.

Już na zawsze zapamiętam tą scenę i uczucia, które wtedy się we mnie kotłowały. To jak spojrzałem na niego przez ramię i jak stworzył dużego, białego ptaka i wciąż uśmiechając się do mnie, odleciał na nim w przeciwnym kierunku.

Chciałem za nim krzyknąć, jednak to wszystko by zepsuło. Zrobiłem to, czego ode mnie chciał. Jednak czy to aby była dobra decyzja? Teraz już znam odpowiedź na to pytanie.

W tym momencie przypomniałem sobie nasze pierwsze spotkanie. Kto by wtedy przypuszczał, że wszystko aż tak się zmieni przez te dwa tygodniie. Niesamowite.

A było to tak...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top