~ Rozdział 12 ~

Przekręciła klucz w drzwiach swojego mieszkania i poczłapała w stronę gildii. Jak zawsze było tam gwarno i wesoło.

-Hej Miruś, Mistrz u siebie? - machała do dziewczyny za barem

-Tak jest w gabinecie – odpowiedziała nalewając kolejne kufry piwa. Levy pobiegła na schody i już po chwili stała przed drzwiami staruszka. Zapukała delikatnie, po czym weszła do środka.

-Dzień doby Mistrzu – uśmiechnęła się do niego, a ten również powitał ją uśmiechem – Pamiętasz ja mówiłeś mi o znaczeniu księgi, jaką znalazłeś przy mnie, jak byłam mała. Na ostatniej misji zrozumiałam w stu procentach, co to znaczy bym sama zapisała strony mojego życia własnymi decyzjami. Chcieli bym żyła niezwiązana z ich przeznaczeniem jakie ostatnio poznałam.

-Poznałaś swoich rodziców? - patrzył na mnie zatroskanymi oczami.

-Raczej oni nie żyją... lecz już dawno byłam z tym pogodzona. Znalazłam ich dawny dom pod ziemia, całkowicie przypadkiem oraz osobę, która pozbawiła ich życia. I to już nie jest problemem – głos dziewczyny zadrżał – Bo... bo go zabiłam, lecz cieszę się, że byłam to ja, a nie Gajeel, który wpadł w furię po tym co mi ten mężczyzna zrobił. Nie chciałam, by znowu zszedł na zła ścieżkę.

-Levy ... - nie wiedział co powiedzieć.

-Nie przyszłam się tu tylko wygadać, choć tego też potrzebowałam. Nigdy nie pomyślałabym, że będzie to tak za mną chodzić – przerwała na chwilę – Ale chciałam również zapytać czy mogę przetransportować od moich rodziców wszystkie książki jakie udało im się zebrać i dać je tu do naszej biblioteki w gildii. A dość sporo ich jest – w końcu się uśmiechnęła ponownie

-Nie dasz radę ich sama unieść, więc weź parę osób z gildii do pomocy.

-Cała gildia musiałaby iść razem ze mną.

-Hym... pomyślmy – podszedł do jednej z szaf i ją otworzył – Może to ci pomoże - wyciągnął sporej wielkości kulę, większą niż standardowe lakrymy. Za nią stała jeszcze druga – Oprócz normalnego komunikowania przez nią, można również teleportować z jednej kuli do drugiej drobne przedmioty, a księgi powinny spokojnie przez nie przejść. Powiedz komuś, by czekał w naszej bibliotece przy kuli i odkładał na bok co przez nie przejdzie, by kolejne mogły się przetransportować.

-Dziękuję mistrzu – uradowana wyszła, ledwo potrafiąc unieść dwie lakrymy. Dochodząc w końcu do baru odstawiła tam jedną z kul, a drugą zaniosła już do biblioteki. Gdy wróciła wzięła pozostałą i skierowała się w stronę domu Gajeela. Jak zawsze w wolnej chwili grał na gitarze. Poprosiła ich, by Lily poleciał z nią, a smoczy zabójca trzy dni później czekał w bibliotece w gildii i układał od razu książki na półki. Zgodzili się od razu, a dziewczyna pojechała pociągiem do miasta, gdzie ostatnio leżała poraniona. Gdyby nie Lily przerzucanie książek zajęłoby dwa dni. Gorzej miał się Gajeel, który nie nadążał z układaniem ich i zmuszony był odkładając je po prostu na bok.

-Dziękuję za pomoc – przyszła z koszykiem wypełnionym śrubkami i kiwi na następny dzień po powrocie.

-Nie ma za co – odezwał się pierwszy kot, który uradowany na widok owocków rzucił się do konsumowania. Dziewczyna ułożyła się wygodnie na sofie i wyjęła z torby swoją książkę. Ostatnimi czasy spędzała z nimi bardzo dużo czasu, a u nich w domu czuła się jak u siebie.

-Igies z ami na feshiwal – chłopak odezwał się z ustami pełnymi swojego jedzenia.

-A kiedy?

-Teraz w weekend – przełknął już spokojnie swoją porcję, a dziewczyna odłożyła książkę na stół.

-Chciałabym iść, ale obiecałam, że ten weekend spędzę z Droy'em i Jet'em. Są ostatnio na mnie okropnie wściekli, że tak mało z nimi spędzam czasu – co było prawdą.

-No okey – udawał obojętnego, choć w głębi serca miał też nadzieje, że miło spędzi z nią czas.

-Ale jakby coś nie wypaliło czy coś to do was dołączę. W sobotę raczej nie, ale w niedziele idziemy tylko do restauracji, to po niej mogłabym pójść – po tych słowach wróciła do domu. Tak jak się spodziewała niczego szczególnego nie robili w pierwszy dzień. Jedyne czego chcieli to patrzeć się na nią podczas czytania i nic więcej. Błahostka, a czuła się jakby była przez nich prześladowana. Na następny dzień pod wieczór ubrana w swoją lepszą sukienkę udała się do restauracji, gdzie ta dwójka już na nią czekała. Lokal był naprawdę luksusowy, na który normalnie nie mogłaby sobie pozwolić.

-To co dziś chcecie robić? Tylko się patrzeć na to jak ja jem?

-Nie dziś mamy o wieeeele większe palny – na słowa Jeta przez ciało dziewczyny przeszły dreszcze. Nagle w całej restauracji zrobiło się ciemno, a na mocno oświetlonej scenie zaczęła grać orkiestra spokojne klasyczne kawałki.

-Levy – odezwali się się oboje po czym wstali z krzeseł. Światło reflektorów zaczęło świecić prosto na ich trójkę – Wiemy, że to wcześnie, ale nie zamierzamy się poddać – dziewczyna już chciała zapytać się ich o co chodzi, lecz ci klękli przed nią wystawiając każdy w ręce małe pudełeczko.

-Levy wyjdziesz za mnie – wypowiedzieli chórem. Wszyscy ludzie, którzy znajdowali się w środku patrzyli się na nich – Proszę wybierz jednego z nas – tym razem Droy przejął inicjatywę. Klęczeli tak i klęczeli, a dziewczyna nie wiedziała co robić. Było jej wstyd za tą dwójkę, miała ochotę na nich nakrzyczeć, ale nie mogła tak przy wszystkich.

-Chłopaki weźcie się nie wygłupiajcie i wstańcie – próbowała mówić spokojnie, ale powieka aż jej drgała z nerwów. Oni dalej nic.

-Nie wstaniemy, nie chcemy przegrać z Gajeelem – myślała, że zaraz wybuchnie.

-Przepraszam – po tych słowach chwyciła sukienkę i wyszła mocnym krokiem z restauracji. Była cała czerwona, z wściekłości i wstydu jaki jej narobili. Oni za nią nie popędzili. Było jej ich szkoda, ale przecież nieraz powtarzała im, że nie kocha ich tak jak oni to sobie wymarzyli. Kochała ich jak braci, nie jak przyszłych mężów. Droy i Jet po chwili od wyjścia dziewczyny usiedli normalnie na krzesłach, uderzając głową o stół. Światła, orkiestra wszystko wróciło do normy, a ludzie zajęli się sobą.

-Dobrze wiedzieliśmy, że tak będzie – położyli pudełka na stole i je otworzyli. W środku były puste, nie było w nich pierścionka, ani nic z tych rzeczy, które można było się spodziewać.

-Tak, ale mimo wszystko boli...

Na zewnątrz było już ciemno i tylko światło latarni oświetlało jej drogę. Co jakiś czas słyszała śmiechy i krzyki z południa, gdzie na samym końcu odbywał się festiwal.

-Co za debile, nie mogli chociaż bardziej dyskretnie – popędziła w tamtym kierunku, miała nadzieje, że może załapie się chociaż na końcówkę. W drodze tam co jakiś czas mijała nawalonych mężczyzn, który patrzyli się na nią płomiennie. Chciała jak najszybciej stamtąd iść. W końcu dotarła na koniec Magnolii, gdzie na wielkiej łące rozłożonych było pełno różnych parawanów i atrakcji. Ludzi było tak wiele, jakby całe miasto zebrało się w jednym miejscu.

-Tak łatwo ich nie znajdę – z lekkim załamaniem popędziła przed siebie. Ubiorem w ogóle nie pasowała do reszty. Miała na sobie niebieską do kolan suknię wieczorową, a nie jak większości luźno ubrani, bądź w yukatach. Bardziej pasowała do osób, które tam występowały i miały różnego rodzaju stroje. Przepychała się powoli przez kolejne zbiorowiska ludzi.

-Levy – usłyszała za sobą.

-Lu-chan – rzuciła jej się w ramiona, tak dawno się nie widziały. Również i ona jak pozostali , była w białek yukacie w różowe kwiaty, a Natsu, który był razem z nią miał na sobie ciemno niebieską z motywami statków.

-Gdzieś ty była, że jesteś taka wystrojona?

-Eh nie che mi się o tym dokładnie gadać... Droy i Jet oświadczyli mi się dzisiaj w restauracji – na tą wiadomość oboje strzelili buraka, a Levy patrzyła na nich pytająco – Odmówiłam im...

-To było do przewidzenia – zaśmiała się po czym wzięła gryza swojego karmelowego jabłka.

-Widziałaś może gdzieś Gajeela, albo Lily?

-Ostatnio widziałem ich na drugim końcu przy rzece, czekają tam aż zacznie się pokaz sztucznych ogni... Debile, żywy ogień mają przed sobą – rozpalił swoją prawą rękę, napalając się coraz bardziej.

-No oki dzięki – pomachała im na pożegnanie i pobiegła w wyznaczonym kierunku. Po chwili w końcu udało jej się tam przedostać i tak jak mówił Natsu, leżeli oboje na trawie wpatrując się w niebo. Po cichu położyła się obok chłopaka.

-Levy? - widać było, że nie spodziewał się jej tutaj, popatrzył tylko na nią i leżeli tak chwilę bez słowa. W końcu Lily zapytał się jak było z chłopakami, a ona opowiedziała co odwalili. Nie dodała jednak tego, że zrobili to przez to, że nie chcą przegrać z Redfoxem. Nagle wielki zegar katedry zaczął wybijać dwudziestą czwartą, a w tym samym momencie setki petard poleciały w powietrze wybuchając po kolei. Był to niezwykły widok i nie żałowała, że tu przyszła. Mieli idealne miejsce. Gdy w końcu głuchy odgłos wybuchów się skończył dziewczyna wstała z trawy i otrzepała sukienkę.

-Pójdziemy jeszcze... - nie skończyła zdania, bo w powietrze wyleciała właśnie jedna, ostatnia petarda. Była tak wielka, że wydawało się, że objęła całe niebo. Dziewczyna chciała zobaczyć ją całą, wychylając głowę do tyłu jak tylko potrafiła.

-Levy! - wykrzyczał Gajeel, który zauważał jak ciało dziewczyny przechyla się powoli do tyłu. Wzniesienie na którym stała, sprawiło, że powoli traciła równowagę i wpadła prosto do rzeki, a chłopak rzucił się w jej kierunku wskakując za nią do wody. Poczuł jak uderza kolanami o dno z całej siły, a dziewczyna wstając z wody masowała obolałe pośladki na które wylądowała. Poziom wody w tej rzece nie sięgał nawet kolan niebieskowłosej, a on tylko popatrzył się na nią zawstydzony, że wcześniej nie zauważył jaki jest poziom.

-Eeee wszystko okey? – wstał z kolan, był przemoczony aż do bioder, dziewczyna za to miała gorzej mając sukienkę mokrą do biustu.

-Taak – wyszła z rzeki – i przepraszam... nie uważałam - było jej wstyd. Jak mogła wpaść tak debilnie do rzeki. Wykręciła dolną część garderoby i czekała aż chłopak również wyjdzie w wody. Powiew zimnego wiatru sprawił, że przez jej ciało przeszły dreszcze i szybkim ruchem rąk ogrzewała swoje odkryte ramiona.

-Masz – Gajeel zdjął swoją letnią kurtkę i zawiesił na ramionach dziewczyny.

-Chodźmy do nas zanim się przeziębicie – Lily ledwo potrafił powstrzymać się od śmiechu na ich widok. Przemoczeni, drżący z zimna i na dodatek zawstydzeni zaistniałą sytuacją. Mieszkanie smoczego zabójcy znajdowało się na drugim końcu miasta niż gildia, dokładnie obok festiwalu. Gdy po paru minutach byli na miejscu, dziewczyna popędziła jako pierwsza zajmując łazienkę i biorąc ciepłą kąpiel. Sukienkę przewiesiła na grzejniku, by się suszyła, niestety bieliznę nadal lekko mokrą pozostawiła na sobie i przykryła wcześniej przygotowaną bluzką chłopaka. Wyglądało to na niej jak worek, a sięgało prawie kolan. Tak ubrana wyszła z łazienki i szybko poczłapała pod koc, by jej nie zobaczył oraz, by mogła się dalej wygrzewać. Gajeel spojrzał na nią kątem oka i sam poszedł wziąć kąpiel.

-Jak tylko sukienka wyschnie to lecę do domu. Nie będę wam przeszkadzać – wyłoniła głowę z koca, gdy chłopak wrócił z łazienki.

-Ogłupiałaś. Jest już pierwsza w nocy, to zanim ona wyschnie to będzie co najmniej trzecia. Nie puszczę cie o takiej godzinie samą. Pójdziesz rano jak się wyśpisz.

-Ale nie jestem w ogóle senna, nie zasnę.

-To nie wiem – podrapał się po swojej czuprynie – Możemy obejrzeć jakiś film dopóki nie uśniesz – dziewczyna kiwnęła na to głową i dalej otulona kocem poczłapała na sofę, a chłopak usiał obok niej. Lily z całej trójki zapatrzył się najbardziej na program telewizyjny, a gdy się zakończył i w końcu wrócił na ziemię, spojrzał za siebie. Levy okryta kocem spała smacznie opierając się o ramię chłopaka, a on siedział tylko sztywno z szeroko otwartymi oczami i cały czerwony po twarzy. Nie chciał ani drgnąć w obawie, że ją zbudzi. Kot przyniósł mu drugi koc i wykorzystując sytuację poszedł spać do łózka Gajeela, które było najwygodniejsze. Za to on wpatrywał się w dziewczynę, która coraz więcej dla niego znaczyła.


~*~*~*~

Długo zajęło mi napisanie tego rozdziału, ale za to ma 2k słów xD Więc nie ma źle XD Dodatkowo większość mojego czasu na pisanie przeznaczałam na inne, a dokładnie Oban Star Racers - After Story. Wątpię, by młodsze pokolenia znało serię Obana, które było moim dzieciństwem i leciało na Jetix'ie, ale osoby, które to znają i miło wspominają serdecznie zapraszam ^^ Co do kolejnego rozdziału - nasza kochana dwójka coraz bardziej będzie się do siebie zbliżać i ciężko im będzie utrzymać swoje uczucia w ukryciu :>

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top