Marzec 1950
-Więc czego się nauczyłeś, dowiedziałeś? Nie zanudził cię tymi swoimi pierogami? Hah. - Dopytywał się Rosjanin. - Niedługo mój ojciec będzie chciał się z tobą spotkać i omówić parę kwestii.
-Sporo, bardzo wiele. Zwiedziłem bardzo wiele zakładów pracy w tym pięknym socjalistycznym państwie, odwiedziłem mnóstwo placówek handlowych oraz byłem na ogromnej ilości budowach i robotach ziemskich. - Zaczął wymieniać po kolei, starannie dobierając słowa, aby nie podpaść swojemu rozmówcy. - A pierogi były przepyszne... - Wyszeptał pod nosem, ale Rusek go nie usłyszał, albo nie chciał tego zrobić.
-Wspaniale. Może ten Polak się do czegoś jednak nadaje. - Cały czas był w dobrym humorze, a myślami jakby gdzieś indziej. - Może nie wyślę go jeszcze na Sybir.
-Haha, tak tak, niezły żart. - Roześmiał się głośno i szczerze. - Daleko nie ma. Jest taka mała wieś w Polsce, co się Syberia nazywa, haha.
-Huh? Co... A no tak tak - Powoli zapominał po co w ogóle tu jest. - Dobra, na dzisiaj to byłoby wszystko. Spocznij żołnierzu i. E... Eee... Idź sobie.. Gdzieś tam, zrób cokolwiek ze sobą. - Wyglądał przez okno coraz bardziej zamyślając się.
-Dobrze, rozumiem. Żegnaj.
-До свидания. - Powiedział na odczep szybko i bezładnie.
PKI szybko wyszedł, gdyż nic go już tutaj nie trzymało. Cały budynek nie zachęcał, żeby tutaj przebywać. Co prawda miał piękne zdobienia, ozdobne elementy, meble z najlepszego drewna w całym Związku, ale to tyle. Budynek bez duszy, a raczej ludzie w nim pracujący jej nie mieli. I nie mówię o urzędnikach ludzkich, żołnierzach czy sprzątaczach, tylko o samej górze, gdyż to ona nadaje rytm innym. Ale rytm ten obecnie jest beznadziejny, zimny i okrutny nie tylko dla uszu.
PKI szedł czerwonym placem nie wiedząc w zasadzie co ze sobą zrobić. Myślał bowiem, że zejdzie mu trochę dłużej, a pociąg przyjedża później. Do tego czasu musiał zagospodarować swój czas w jakiś ciekwy sposób. Moskwa była pięknym miastem to trzeba przyznać. Zewnętrznie. Duszę za to miała podzieloną na historie zwykłych mieszkańców i na polityczne intrygi. Ładny, zabytkowy plac. Obok przepiękny Sobór Wasyla Błogosławionego. Mnóstwo ludzi, żołnierzy i urzędników, administracja, milicja, NKWD. W oddali wyłaniają się wielkie budynki, perły architektury socrealistycznej, m.in. Uniwerstet Moskiewski, właśnie w budowie nowy jego gmach. Za nimi wielokondygnacyjne, szare bloki prostego ludu Moskwy. Idzie on dalej, przemierzając kolejne metry kostki brukowej i zastępy robotników.
-Słuchajta ludu Moskwy! - Zaczął przemawiać jakiś urzędas na podeście. - Towarzysz Stalin, największy przywódca Związku Socjalistycznych Republik Rad zarządza postanowienie... - I tak mówił o nowych rozporządzeniach, ustawach, rozkazach, karach, przepisach i innych istotnych dla mieszkańców tego kraju rzeczach. Lecz go to nie interesowało. Zauważyli to niestety niektórzy.
-Ty, tak ty, podejdź tutaj. - Odezwał sie zaa jego pleców milicjant. - Pozwól na moment.
Odwrócił się i strach go obleciał. - Tak słucham, coś się stało? - Zapytał uprzejmie, z trudem ukrywając strach w głosie.
-Może tak, może nie. Tamten urzędnik, co stoi o tam, on bardzo ważne rzeczy ogłasza dla nas wszystkich i zastanawia mnie, czemu tylko ty nie słuchasz tego. - Kiedy to mówił, z boku podeszło jeszcze dwóch. Wydawało się, że zaraz go zatrzymają i zabiorą na najbliższy posterunek. Byłoby szczególnie źle, ponieważ najbliżej w okolicy był ten najgorszy.
-On? Tak, bardzo mądrze mówi i wykonuje świetnie swoją pracę i... I... - Skończyły mu się pomysły.
-I nie męcz już biednego przybysza. Z daleka przyjechał i nie za bardzo wie o czym jest mowa. - Odezwał się głos dochodząc zaa policjanta.
-O.. Oo.. Oczywiście towarzyszu Kazimierzu.... - Milicjant natychmiast się przesunął i odsłonił wysokiego, młodego mężczyznę. Tak widzieli ludzie, a tak naprawdę był to nikt inny jak.... Kazachstan.
-Witaj, co robisz tutaj tak całkiem sam? - Podszedł bliżej i wziął go na bok. - Już wszystko dobrze panowie, możecie wracać do obowiązków. - Oddelegował niebieskich. - Musisz bardziej uważać, szczególnie w tym mieście. - Wyszptał i powolutku zaczął z nim schodzić z placu w kierunku uliczki.
-Dziękuję Ci bardzo. - Odpowiedział cicho PKI nie wiedząc czy już jest bezpieczny.
-Podziękujesz jak będziemy poza ich zasięgiem. - Rzucił szybko i przyspieszył kroku.
Przeszli parę uliczek, skręcając to tu, to tam, aby w razie czego zmylić służby bezpieczeństwa. Kiedy byli już daleko zwolnili tempo.
-Dobra, już jesteśmy chyba wystarczająco daleko od nich. - Odetchnął z ulgą. - Jestem Kazachstan, widziałem cię ostatnio na spotkaniu na Kremlu.
-Ja jestem PKI i chciałbym Ci jeszcze raz bardzo podziękować za pomoc. - Poczuł się o wiele lepiej, wiedząc, że na obecną chwilę jest bezpieczny.
-Nie ma problemu. - Uśmiechnął się do niego. - Na niebieskich musisz uważać. Jedno niewłaściwe słowo czy gest, a już będziesz jechał na Syberię. I wcale nie są wcale głupi, jak się czasem może wydawać. Odprowadzę cię do stacji. Niedługo masz odjazd. Jak się spóźnisz to Polska zacznie się martwić.
-Dzięki. Naprawdę? - Trochę się zdziwił.
-Oj tak. Polska pomogał mi wielokrotnie i trochę go znam już. Martwi się o wszystkich. Taki już jest. A i jeszcze jedno. Jak już wrócisz to pozdrów go ode mnie, i jego siostrę również. - Uśmiechnął się na wspomnienie siostry Polski.
Zrobił tak jak zapowiedział. Doprowadził go do samego pociągu i się pożegnali. Wieczorem już był w Krakowie. Oczywiście Polska już na niego czekał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top