24 Lipca 1949
Polska przebywał u Czechosłowacji już kilka dni. Świeże wiejskie powietrze dobrze mu robiło.
-Ahhh... Będę musiał kiedyś tu przywieźć moją siostrę - siedział sobie na ławeczce i tak rozmyślał. Wtedy na horyzoncie zobaczył gospodynię - podejdź na chwilę!
-Coś się stało? - stała przed nim tak uśmiechnięta, że wydawało się jakby były tu dwa słońca.
-Nie, ale zapomniałem się o coś spytać. Ostatnio tyle się działo...
-O co chodzi? - lekko się zmartwiła, ale nie było po niej tego widać.
-Czemu tam, wtedy, wparowali agenci? - spojrzał na nią pytajacym wzrokiem.
-Brat się poddał i przyjął władzę, dlatego ma jakieś stanowisko. Powiedział, że tam u góry spróbuje pomóc ludziom, ale średnio mu to wychodzi. Ja się na to nie zgodziłam i próbowałam organizować różne akcje...
-To stąd tyle granatów w szafce? - lekko się uśmiechnął, żeby poprawić jej humor.
-Jeszcze podczas wojny, w górskich, ciężko dostępnych miasteczkach i wioskach udało nam się rozbroić parę Niemców. To po nich zostało. Może się przyda, a może nie... Teraz agenci mnie śledzą, żebym niczego nie wysadziła. Brat przekonał ZSRR, żeby mnie nie aresztowali. Nie wiem jak to zrobił, a on nie chciał mi powiedzieć.
-Teraz rozumiem. Nie martw się, wszystko będzie dobrze - przytulił ją.
Widział jak poleciało jej kilka łez. Czechosłowacja zawsze była twarda i samodzielna. Rzadko okazywała smutek czy inne podobne emocje. Zawsze była wesoła i uśmiechnięta. Gotowa do działania, lecz w środku była naprawdę wrażliwą osobą.
-Już dobrze, chodź, usiądź tu ze mną - posadził ją na drewnianej ławeczce pomalowanej w tradycyjne ludowe czeskie wzory. Piękne kwiaty i liście.
-Nie powinnam się rozklejać, tylko być twarda. Ludzie na mnie liczą.
-Nawet najtwardsi potrzebują czasem okazać łzę. To czyni ich ludźmi - przytulił ją mocniej.
Posiedzieli tak chwilę patrząc na otaczające ich piękno przyrody. Zerkali raz na piękne kwiaty, a raz na siebie nawzajem.
-Co słychać u twojej siostry? Ciebie było łatwiej znaleźć niż ją - patrzyła na niego swymi pięknymi oczami.
-Wojna się zaczęła, więc walczyłem. Zostałem ciężko ranny, a mój kraj przegrał... - zatrzymał się na chwilę - leżałem chory i bez sił. Wtedy ona postanowiła, że będzie kontynuować moją walkę jako Polska Walcząca. Powstanie warszawskie ją kompletnie wykończyło. Umieściłem ją w uzdrowisku na południu Polski, a kiedy nadarzyła się okazja wysłałem ją na zachód. Mówiłem, że do niej dołączę, żeby pojechała. Ale ja muszę być tutaj, z moimi obywatelami. I atk to się skończyło...
-Pisałeś do niej?
-Kilka razy - spuścił głowę - rzadko to robię, żeby jej nie namierzyli. Rusek zaraz by ją tu przywiózł z powrotem jakby tylko mógł. Ale tutaj nie ma warunków. Wszędzie bród i zarazki. Nie ma szpitali, ani lekarzy. Do Moskwy nie mogłem jej wysłać, a u was też ciężko. Choć te tutejsze powietrze raczej by jej nie zaszkodziło, ale tylko ono. Nie chcę jej narażać na stres.
-A nie boi się, że tobie może się coś stać?
-... Boi się.. I ja też...
-Będzie dobrze... Mam taką nadzieję.
-Pożyjemy, zobaczymy - wstał - choć, pomogę Ci tutaj.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top