15.
Szczęśliwego Nowego Roku, Kochani! Z tego powodu przychodzę z rozdziałem, z rozdziałem, który jest — mam nadzieję — wirem emocji, ale tego powinniście się już spodziewać. To nie tak, że nie ostrzegałam ;) Miłego czytania w każdym razie <3
Dam radę.
Naruto dawno się tak nie denerwował przed jakimkolwiek sprawdzianem, choć być może wynika to z faktu, iż nadrobienie materiału z matematyki okazało się nie takie łatwe, jak z początku sądził. Szczególnie, że algebra od zawsze była dla niego dość skomplikowana sama w sobie, a do niedawna jej przyswojenie uważałby za cud. W dodatku tak naprawdę stresuje się podwójnie, ponieważ nie chce zawieść Sasuke, który przez ostatnie tygodnie pomagał mu w nauce. Spędził z nim solidne godziny po to, aby w końcu Naruto mógł zrozumieć jako tako omawiany materiał. Byłoby więc głupio wrócić ponownie z czerwonym F na kartce.
Algebrę ma dopiero za jakieś dwie godziny, choć i tak nie może przestać myśleć o wzorach, równaniach i zbiorach. Jego umysł niemal dymi od tego wszystkiego, więc niespecjalnie przejmuje się tym, kogo mija na korytarzach. Zwykle tłumy ludzi go przytłaczają, przez co każda przerwa staje się niezbyt komfortowym wydarzeniem, ponieważ to wtedy hol zalega zgraja nieznajomych, albo co bardziej rozpoznawalnych uczniów. Czasami taki tłok robi się również przed lekcjami, gdy wszyscy spieszą się, aby zdążyć na pierwsze zajęcia. Tak jak teraz.
W każdym bądź razie w ten poniedziałek wyjątkowo nie czuje się oblegany ani spanikowany pośród tylu ludzi wokół siebie, ponieważ zamiast tego nerwy pochłania strach przed oblaniem egzaminu. Z tymże powinien się już przyzwyczaić, iż właśnie wtedy, kiedy człowiek opuszcza gardę, przeciwności uderzają ze zdwojoną mocą. Dlatego, gdy tylko przystaje przy swojej szafce w szkole, zaczyna pojmować, iż świat nigdy nie stał po jego stronie i tylko czekał, aż straci czujność.
Naruto zamiera. Jeszcze nawet nie zdążył otworzyć szafki i wyjąć potrzebnych podręczników, ale to ostatecznie i tak nie ma znaczenia. Ponieważ zaczyna się oswajać z myślą, że nie będzie mógł tego zrobić, a wszystkie godziny wkuwania poszły na marne. Patrzy na szafkę i czuje, że płuca odmawiają mu posłuszeństwa. Niemal się dusi i tylko cudem udaje mu się nie zwymiotować na brudną, jeszcze nie umytą przez sprzątaczki, podłogę.
Nie ośmiela się otworzyć drzwiczek, ani nawet zerwać przyklejonego zdjęcia, które ktoś wydrukował w formacie A4, ponieważ palce zaczynają mu się tak trząść, iż nie jest wstanie nad tym zapanować. Potem zaczyna pojmować, że tym razem, tak jak w panicznych urojeniach, ludzie naprawdę się na niego patrzą. I to wcale nie jest przesada. Oczy wszystkich zwrócone są w jego stronę. I na to zdjęcie, które przedstawia jego nagą dupę wypiętą ku górze. Gdyby tylko twarz nie była widoczna, mógłby uznać, że to nie jest on. Może ktoś zrobił mu tylko kawał, ale niestety nie ma tyle szczęścia. Na fotografii wyraźnie spogląda przez ramię z płonącymi policzkami i oślinionymi kącikami ust.
— Ja pierdolę! Jesteście chorzy!
Naruto wzdryga się i niczym w otępieniu patrzy jak znajoma dłoń zrywa kartkę, po czym ją brutalnie zgniata. Shikamaru nigdy nie wydawał mu się głośną osobą, zawsze raczej mówił przyciszonym głosem i to bez krzty ekscytacji w znudzonym tonie. Teraz jednak niemal warczy do całego zgromadzenia, a szczególnie do dziewczyn, które stoją tuż obok z triumfującymi spojrzeniami. Sakura Haruno, która także jest w tej grupie, przykłada usta do ucha jednej z koleżanek i coś do niej szepcze, jakby w ogóle nieporuszona krzykiem Nary. Jedynie czego Naruto w tej chwili jest pewien, to to, że nic z tego dobrego nie wyniknie. Nie, kiedy jej nabłyszczone wargi układają się w ten zadowolony uśmiech.
— Gaara mówił, że nadawałbyś się na prostytutkę — zaczyna niewysoka cheerleaderka, ta sama, do której Haruno coś przed sekundą mówiła. Naruto z trudem przypomina sobie jej imię, ale w końcu gdzieś je odnajduje na dnie przerażonego umysłu. Ann. Ma na imię Ann. — Bo jesteś po nim tak luźny — dokańcza, prychając pod nosem. Ten żart w ogóle nie jest śmieszny, ale tłum naokoło, a szczególnie Haruno, zaczyna chichotać, jakby stał przed nimi najlepszy stand-uper. Obraz przed oczami zamazuje mu się, gdy tylko słowa do niego docierają.
Gaara? Dlaczego Gaara miałby...? — Pytania rodzą się w jego głowie. Panika oblewa go niczym zimny strumień wody. Mimo że się poci, w istocie przechodzą go upiornie zimne ciarki. Równie dobrze ktoś mógłby go właśnie wrzucić do lodowatego jeziora, a nawet nie zauważyłby różnicy.
— Mój chłopak się z nim przyjaźni — wyjaśnia Ann, nie chcąc trzymać go dłużej w niepewności. — Kankuro, może go znasz? — pyta, choć nawet Naruto nie łudzi się, że rzeczywiście ją to interesuje. Raczej to gra mająca za zadanie go jeszcze bardziej upodlić, dlatego tym bardziej nie udziela odpowiedzi. Chociaż faktycznie zna Kankuro. Niestety. — To od niego dostałam to urocze zdjęcie. Gaara lubi się chwalić i nie miał nic przeciwko, byśmy zobaczyli jego ulubionego modela.
— Zgłosimy to — informuje ją ostro Shikamaru, który do tej pory jedynie przysłuchiwał się jej słowom. — Uwierz, że to, kurwa, zgłosimy.
Ann nie wygląda na przejętą groźbą chłopaka. Wzrusza bezwstydnie ramionami.
— Proszę bardzo — mówi. — Nie znajdziesz nic na moim telefonie, a użytkownika drukarki to chyba trochę trudno teraz wyśledzić, co? — kpi sobie z niego. — Poza tym to nie ja przywiesiłam to zdjęcie. Ja je tylko rozdałam.
— Rozdałaś je? — powtarza Sai, który nieoczekiwanie przysuwa się do Naruto, prawie że w obronnym geście. Blondyn nawet nie zorientował się, w którym momencie reszta jego przyjaciół dotarła do szkoły i zastała ten cały bajzel. To jednak w ogóle go nie pociesza, a tym bardziej boi się spojrzeć za siebie, aby nie wyłapać zszokowanego wzroku Hyuugi. Czy będzie na niego patrzeć tak samo po tym, czego była właśnie świadkiem?
— Więc kto to przykleił? — bulwersuje się nadal Shikamaru, chociaż wydaje się, że to nie jest aż tak ważne. A przynajmniej w całym tym zamieszaniu Naruto uważa ten problem za błahostkę. Błędnie jak widać, bo mimowolnie także spogląda na jeszcze jedną grupę osób, która trwa niedaleko cheerleaderek. Drużyna piłkarska. I to tam właśnie leci oskarżające spojrzenie Nary. — To byłeś ty, Uchiha?
— Ja? — prycha brunet, a potem — potem — na ułamek sekundy zerka na Naruto. I w tym momencie czas staje w miejscu, bo w tym spojrzeniu nie tylko wybrzmiewa złość. Jest też odraza. To powoduje, iż nie ma znaczenia, czy Sasuke był tego sprawcą czy nie, Naruto już i tak wie, że w tej chwili jego serce zostało roztrzaskane na milion kruchych kawałków.
— O matko, czy on płacze? — ktoś pyta, ale Naruto już to nie obchodzi. Stara się wytrzeć policzki, chociaż one jakby na przekór wciąż się moczą i wydaje się to po prostu bezcelowe. Kiba chyba coś do niego mówi, szturcha za ramię, a inna para rąk, może Hinaty, próbuje go przytulić, ale Naruto ze spuszczoną głową odpycha natrętne dłonie i ucieka do wyjścia.
Chce być sam, po prostu sam.
Przed szkołą też walają się zdjęcia. Jedno nawet przelatuje obok jego nóg, pchane przez wiatr. Naruto pospiesznie za nim goni, następnie rozrywa, aby nic nie było widać i rzuca do śmietnika. Dopiero po sekundzie wznawia ucieczkę z dodatkowo czkawką od szlochu, w który popadł.
Przedziera się przez szkolny parking tak, aby nie napotkać żadnego nauczyciela, który mógłby go zatrzymać. Na całe szczęście akuratnie dzwoni dzwonek, więc przejście przez bramę okazuje się banalnie proste. Naruto jednak dla pewności przechodzi jeszcze kilka przecznic i dopiero wtedy opada na jakąś brudną publiczną ławkę. Jest na tyle wcześnie, bo zaledwie kilka minut po ósmej, że w pobliżu nie ma nikogo oprócz niego. Z tego powodu zwija się w kłębek i pozwala się sobie rozpaść jeszcze bardziej. Moczy rękaw bluzy w smarkach, ale nie bardzo się tym przejmuje. I tak aktualnie uważa swoją egzystencję za zbędną. Najchętniej rozpłynąłby się w powietrzu i zniknął.
Nienawidzi siebie oraz własnego życia. Nienawidzi tego, że teraz każdy może zobaczyć jego nagie ciało. Jeśli kiedyś ludzie uważali go tylko za pedała, po tym na domieszkę będzie dla nich po prostu brudną kurwą. Boi się też, że to wszystko pójdzie dalej... do dyrektorki, nauczycieli, może jego matki. I być może... być może dowie się o tym jego przyszywany ojciec, któremu zniszczy w ten sposób karierę. Nie zdziwiłby się, gdyby nawet media pokazywały jego nagi, splugawiony tyłek.
Chce umrzeć.
Naprawdę w duchu tylko o tym aktualnie marzy.
***
Ten poniedziałek nie powinien się tak zacząć. Nic nawet na to nie wskazywało, ponieważ zaledwie wczoraj otrzymał pozytywny telefon od ordynatora oddziału, w którym przebywał Suigetsu. Mimo że od wielu tygodni szykował się na śmierć przyjaciela, okazało się, iż jednak rokowania lekarzy się nie potwierdziły, a Hozuki nadal walczył. Może nie były to jakieś cudowne wyniki, ale nadal pozostawał stabilny. To było więc lepsze od tego, co ostatnio usłyszał, ponieważ wtedy dawali mu marne kilka dni. Pieprzeni kłamcy. Sasuke wiedział, że to tylko ludzie i mieli prawo się pomylić, ale także dobrze pamiętał, że ci sami ludzie otrzymywali za swoją pracę kolosalne sumy pieniędzy. Liczył więc, że będą robili to dobrze.
W każdym bądź razie dobry humor ulotnił się od razu po wejściu do tego cholernego budynku. Zobaczył zdjęcie przywieszone na oknie i nie trzeba było mu więcej, aby domyślić się, że ten dzień okaże się piekłem.
Miał kurewską rację.
— To już przerasta wszelkie pojęcie — oświadcza dyrektorka, spoglądając na niego spod byka. Jej oczy błyskają takim gniewem, jakby miała go zamiar zamordować. I vice versa — myśli poirytowany Sasuke. — Mówiłam ci, że jeśli jeszcze raz się tutaj zjawisz to cię zawieszam, ale to... to nadaje się, żeby cię wyrzucić, Uchiha.
— Mówiłem już — syczy ostrzej, podrywając się z krzesła — nie mam z tym, kurwa, nic wspólnego. Nie udostępniałem tych zdjęć, nie drukowałem i nie rozdawałem, cholera!
Kurenai Yuhi nie wydaje się mu wierzyć, o czym świadczy bruzda pomiędzy jej brwiami i ten nieprzyjemny wzrok. W innym przypadku Sasuke nie przejmowałaby się oskarżeniami dyrektorki, ale są one zbyt poważne nawet jak na niego, a poza tym zaczyna się z tego robić naprawdę brudna sprawa. Na samą myśl czuje jak adrenalina mu niebezpiecznie podskakuje. W dodatku ma tak mocno zaciśnięte pięści, że jego paznokcie powodują rany w miejscach, gdzie się wbijają.
— Jestem ciekawa, czy to samo będziesz mówić pani Uzumaki — szydzi, chociaż jej głos jest mniej agresywny, niż sekundę temu, jakby wiedziała, że Sasuke dzieli niewiele od utraty kontroli. A szczerze mówiąc, właśnie tak jest. Tylko nagła interwencja woźnego na korytarzu powstrzymała go od rzucenia się na tych parszywych ludzi wokół. Nie wiedział jednak kogo miał tak naprawdę zaatakować. Cholerną Ann, Kabuto, który się podśmiewał pod nosem, czy może Sakurę — niezwykle z siebie zadowoloną. Wiedział, a przynajmniej miał przeczucie, kto był prowokatorem całej tej sytuacji. Kto podżegał ich wszystkich do zrobienia tego gówna. Tym bardziej dlatego teraz ma problem, aby zachować trzeźwość umysłu.
— Chyba nie zamierza pani jej tutaj sprowadzać? — pyta Sasuke, nie mogąc w to uwierzyć.
— Oczywiście, że zamierzam. Nie mogę pozwolić, aby moi uczniowie byli gnębieni przez innych. Powinna wiedzieć, co się wydarzyło.
— Naprawdę myśli pani, że ona chce to zobaczyć? — Sasuke stara się uspokoić, ponieważ gniew zdaje się w tym momencie jedynie jego przeciwnikiem. Ojciec zresztą zawsze powtarzał, aby nie poddawał się zbyt łatwo emocjom. W takich chwilach było to co najmniej niewykonalne, ale próbował. Naprawdę próbował.
— Tak? A co niby proponujesz? — Yuhi zaśmiała się sucho, udając, że naprawdę ją to bawi. Oboje wiedzieli, że mija się to z prawdą.
— To jest tylko wydrukowane — odpowiada poważnie — wystarczy to pozbierać, spalić. Uważam, że nikt nie jest na tyle głupi, aby wypuścić to do sieci, a nawet jeśli, wtedy faktycznie można z tym coś zrobić.
— A ty pozostaniesz bezkarny — mruczy kobieta, stukając palcem w blat stołu. Nerwowy tik jest tylko zasłoną dymną przed jawnym odrzuceniem propozycji Sasuke. Wie o tym, dlatego mówi dalej:
— Rozgrzebywanie tego zrobi więcej krzywdy niż pożytku, musi pani to wiedzieć, pani dyrektor.
Jego głos pozostaje zimny jak lód, choć przy pani dyrektor jeszcze bardziej staje się pozbawiony ciepła. W dodatku także mocno przeciąga słowa, jakby chciał zaszydzić w ten sposób z jej stanowiska. I podkreślić, że gdyby naprawdę była taką dobrą dyrektorką, dostosowałaby się do jego rad. Yuhi bardzo dobrze zna te taktyki manipulacyjne. Z tymże teraz coś w osobie najmłodszego Uchihy się nie zgadza. Wygląda niczym rozszalała bestia i Kurenai istotnie zaczyna wątpić, czy to aby na pewno Sasuke za tym wszystkim stoi.
— To tylko spowoduje więcej traumy... — dodaje i jego głos załamuje się. Zdaje się, że chciał coś dalej powiedzieć, ale słowa nie przedostały się na zewnątrz. Może dlatego chwilę później odchrząka.
— A co ze sprawcami? — wzdycha Kurenai, przestając stukać palcami i poprawiając się na krześle. Dziwnym trafem naprawdę zaczyna rozważać to, co powiedział Sasuke. Może tylko dlatego, że sama nie chciałaby gnębić jeszcze bardziej Naruto. Czy byłby skory tu się stawić i porozmawiać o czymś takim? Czy chciałby, żeby matka oglądała go nagiego? A policja? Co policja mogła zdziałać w tej sprawie? Zapewne jedynie rozdmuchałaby to wszystko do takiej skali, że banda dziennikarzy stałaby pod szkołą w każdy poranek. Szczerze, zaczynała rozumieć perspektywę Uchihy, mimo że nadal nie wiedziała skąd w nim nagle tyle... empatii. I to ją niepokoiło. Jakoś nigdy nie uważała Sasuke za zbyt współczującego.
— Podam nazwiska — informuje Sasuke beznamiętnie, jakby wcale nie było to niczym dziwnym. Kurenai, gdyby akuratnie piła kawę, którą dopiero co sobie zaparzyła, a która nadal stygła w rogu biurka, z pewnością by się nią teraz zachłysnęła. — Wydaje mi się, że prawnie, bez obciążających dowodów, nic nie można zdziałać, ale coś pani mówiła wcześniej o zawieszeniu, racja?
— Mogę to zrobić, jeśli podasz nazwiska — rzeczywiście przytaknęła. — Prawdziwe nazwiska.
— Ann Jiho i Sakura Haruno.
Po tym Sasuke bierze swoją torbę i wychodzi. Nie rusza jednak z powrotem na lekcję, czy do stołówki, a po prostu kieruje się na plac, aby móc zapalić na świeżym powietrzu. Ma szczerą nadzieję, że żaden z nauczycieli nie zobaczy go zza okna, ponieważ dopiero co udało mu się ulotnić z gabinetu dyrektorki. I ma dość tłumaczenia się jak na jeden dzień. Poza tym cholernie potrzebuje nikotyny, aby móc wreszcie odetchnąć. Zebrać myśli.
W rzeczywistości dobrze się stało, że był pierwszym, którego sprowadzono do Kurenai, ponieważ mógł rozkoszować się ciszą, a także świadomością, iż reszta ekipy nadal siedzi na lekcji, na pewno, jak na szpilkach. I dobrze — w duchu myśli. Może nie wszyscy z jego paczki maczali w tym palce, ale większość nadal się z tego powodu świetnie bawiła. Sasuke robiło się niedobrze na samo wspomnienie. Przekręcało mu się w żołądku, gdy widział to perfidne rozbawienie na ich twarzach. A potem żółć podeszła mu do samego gardła, bo dostrzegł ten wyraz zdrady w oczach Naruto. Wciąż nie mógł się po nim otrząsnąć. Co miał jednak zrobić? W pierwszej chwili przecież sam nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył na fotografii. Niepokojące myśli przejęły nad nim kontrolę. Jak Naruto mógł w ogóle pozwolić, aby ktoś zrobił mu takie zdjęcie? Zalewająca go wtedy fala goryczy sprawiła, że racjonalność szlag trafił. Choćby chciał, nie potrafił utemperować swojego gniewu, więc nic nie powiedział. Może powinien. Może powinien zrobić cokolwiek.
Było jednak na to zgoła za późno.
Pytanie jednak, czy Naruto go znienawidził z tego powodu?
— Powinien — szepcze do siebie, odchylając głowę i wypuszczając dym z płuc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top