2

 Rosę podniosła swoje torby, rzuciła mu jeszcze kose spojrzenie i szybko ruszyła do domu. Pokonała schody werandy, weszła do środka i nogą zamknęła za sobą drzwi. Dopiero w kuchni, gdy odstawiła zakupy na blat, odetchnęła z ulgą, że nie widziała już tego kretyna na oczy. To był właśnie cały on. Tutaj pomógł, a za chwilę zrobiło coś, przez co miała ochotę go zamordować.

Jason O'Connell był najgorszym sąsiadem, jakiego mogła dostać.

Ściągnęła z siebie płaszcz, który odwiesiła w korytarzu do szafy, a buty zzuła i odstawiła. Nie lubiła w nich chodzić po domu, zwłaszcza zimą, kiedy cały brud roznosił się po podłodze, którą później musiała myć częściej, niżby chciała. Po chwili wróciła do kuchni, żeby sprawdzić stan zakupów, które upuściła. Okazało się, że przez blondyna potłukł się słoik z majonezem i teraz nadawał się tylko do wyrzucenia. Rose miała ochotę wziąć ten majonez i wysmarować nim karoserię samochodu Jasona, żeby tylko zrobić mu na złość. Naprawdę czasem chciała uszkodzić go za to jego głupie zachowanie. Nie byli już nastolatkami, tylko dorosłymi ludźmi, a ten baran zachowywał się jak szczeniak.

– Kupiłaś wszystko? – zapytał dziadek, który właśnie wszedł do kuchni.

– Tak, ale – odwróciła się do niego przodem – ja tam nie idę.

– Jak to?

– Jak to? A tak to. Mam ochotę skręcić kark temu baranowi.

– Jason znowu coś zmalował?

– Dziadku – Rose popatrzyła z czułością na siedemdziesięcioośmiolatka w niebieskiej koszuli i spodniach wyprasowanych w kant – tak można mówić o nastolatku, a to jest dorosły koń.

– Który wciąż cię wkurza – stwierdził starszy pan.

– Jeszcze jak! Nie masz pojęcia czasem, jak bardzo – marudziła, dając upust emocjom.

– Ale i tak musimy iść tam razem. Teraz nasza kolej, dobrze o tym wiesz. Nie wypada nam odmówić.

– Nie możemy czegoś zamówić? To tylko jeden wieczór, przecież nic się nie stanie – próbowała go przekonać.

– Rose Templeton, nie tak cię wychowałem – powiedział lekko oburzony, mimo że oboje wiedzieli, że wcale nie wychowywał wnuczki.

– Nie znoszę go.

– To dosyp mu czegoś do jedzenia i będzie po sprawie – cmoknął zabawnie.

– Mam go otruć? – zapytała zaskoczona.

– Tam od razu otruć. Podaj mu cichaczem coś na przeczyszczenie. Będzie miał z głowy cały wieczór, a ty święty spokój.

– Wiesz, że jesteś diabłem wcielonym? – Zaśmiała się i ucałowała dziadka w policzek.

– Kochanie, gdy ma się tyle lat co ja, pewne zasady już nie obowiązują. Więcej mi wolno, niż nie wolno. Więc zbieraj się i idziemy. A tym gogusiem się nie przejmuj i naprawdę rozważ dosypanie mu czegoś w ramach nauczki. Może być nawet coś na sen, najwyżej przy kolacji padnie jak mucha twarzą w jedzenie. Będziemy mieć z Neli chociaż temat do rozmowy. Ostatnio jakoś wieje nudą.

Rose miała ochotę wyściskać dziadka, ale musiała schować zakupy, poza tym i tak już sobie poszedł. Czasem pojawiał się i znikał niczym duch. Cieszyła się, że miała, chociaż jego blisko. Byli dwuosobową rodziną na co dzień, czasem dziwną, ale rodziną.

Rose nim poszła do sąsiadów, postanowiła dokończyć ubieranie choinki. Miała to zrobić rano, ale nie zdążyła, więc liczyła, że teraz się wyrobi. Sięgnęła po stojący karton przy kominku, postawiła go na niewielkim stoliku, żeby nie schylać się i otworzyła wieko. Bombki, które lata świetności miały za sobą wciąż prezentowały się dobrze. Niektóre pamiętała z lat dzieciństwa. Uśmiechnęła się na wspomnienie, kiedy wieszała je zrazem z tatą, który musiała ją czasem podsadzić, bo nie sięgała wyższych gałązek. To były czasy, które już nigdy nie powrócą. Nie ze względu, że jej tato nie żył, ale ze względu, że ona nie była już dzieckiem. Dorosła.

Sięgnęła po szklanego bałwanka i powiesiła go na środku, po czym powoli i sukcesywnie wyjmowała ozdoby i ubierała choinkę, żeby ładnie wyglądała. Tak jak co roku. Tylko, że co roku zawsze pojawiała się nowa bombka, która kupowała, odkąd się tutaj na stałe wprowadziła. Było w sumie dziesięć takich specjalnych.

Zrobiła krok w tył, obejrzała choinkę z każdej strony i uśmiechnęła się na jej widok.

– Pięknie wygląda – skomentował jej dziadek. – Babcia byłaby zadowolona.

– Myślisz?

– O tak. A teraz szykuj się. Pora się zbliża.

– To już? – Spojrzała na zegarek. – Cholera.

– Wyrażaj się.

– Wybacz dziadku – mruknęła i ruszyła do swojego pokoju. Czasem strofował ją jak małe dziecko, którym dawno temu przestała być. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top