Świąteczny Dżinn
Na początek moje wypociny na rozluźnionko. Pojawia się tutaj Chosie, Natoria, Zedia, Zin oraz Luca wraz z Arią. Trzymajce się mocno, bo Was z kapci wypierdoli na wzniesieniu krindżawki, hihi
***
Świąteczny Dżinn
Stojąc pośrodku opustoszałego, pełnego zardzewiałych huśtawek placu zabaw, zastanawiasz się, co poszło nie tak. Jest wigilia, twój kot nie przemówił, rodzice nie wrócili z delegacji i generalnie nie jesteś zbyt szczęśliwy. Masz na sobie stare, przetarte jeansy, duży bordowy sweter, w którym wglądasz jak worek, a na głowie włosy plątają się niczym lampki choinkowe. Jesteś zmarznięty, zapłakany i chcesz komuś przywalić.
Masz tak? Nie? No cóż, bo to moje życie i moja pieprzona gwiazdka. Samotna gwiazdka. Bez Pana Jezuska, barszczyku i pysznej rybki. Jest do dupy. I niestabilnie, co jest jeszcze gorsze.
Kopię kamień, który stoi na mojej drodze i warczę na niego, bo nie mogę przeboleć faktu, że nie poleciał na inną orbitę. Jestem wkurwiona. Zdruzgotana. Smutna i samotna, nosz kurwa! Kopię kamień po raz kolejny i znów się nie rusza. Wkurwiam się bardziej, tracąc cierpliwość. Dlaczego nawet to cholerstwo jest dzisiaj przeciwko mnie?
Pochylam się nad nieszczęsnym kamieniem i ku własnemu zdumieniu odkrywam, że nie jest to kamień, a czajniczek z metalu. Unoszę go, strzepując wpierw śnieg i pocieram, by przeczytać ukryty za zabrudzeniami napis. Moje ruchy są szybkie, bo palce mam zmarznięte a metalowe naczynie wyciągnięte ze śniegu jeszcze dodatkowo mnie oziębia.
W pewnym momencie czajniczek wypada mi z rąk. Trzęsie się i z otworu wypada stróżka fioletowego światła. Robię dwa kroki w tył, zdumiona niecodziennym widokiem i obejmuję się dłońmi, chcąc się obronić. Po chwili pojawia się dym, a zaraz po nim głośny wystrzał, przez który zaciskam oczy z jękiem. Gdy po kilku sekundach uchylam powieki, przede mną stoi barczysty mężczyzna o fioletowej skórze i wielkich, jasnoniebieskich ślepiach. Cofam się o kilka kroków, tak zapobiegawczo i otwieram szeroko usta.
— Witaj, moja droga — odzywa się głębokim głosem. — Jestem twoim dżinem, spełnię trzy życzenia. — Podchodzi do mnie z szelmowskim uśmiechem. — Nie spełniam życzenia o treści chcę nieskończoną ilość życzeń.
— Czekaj — jęczę drżącym głosem. — Jaja sobie robisz?
— No nie — krzywi się. — Nie będę siedział przy tobie do usranej śmierci. Trzy życzenia i nara, złotko. Nie jestem dziwką do kupienia, a dziwką do wynajęcia. Bierz co chcesz i lecę.
Mrugam powiekami nie rozumiejąc za cholerę, co się dzieje i wyciągam przed siebie dłoń. Kładę ją na torsie stojącego przede mną mężczyzny i z zaskoczeniem stwierdzam, że jest, kurwa, gorący. Przesuwam dłoń z jego piersi na brzuch i zaraz wracam do góry.
— Ty żywy jesteś — mówię cicho.
— No jestem, a za molestowanie mogę cię zamknąć w kolejnej lampie więc lepiej trzymaj łapska przy sobie.
Rany, jaki niedotykalski ten dżin. Dżin pojeb.
Co jest, kurwa? Dżin?! Serio?!
— Nie chcę być niemiła, ale co, do chuja, robi tutaj Dżin?
— No dobra, młoda, widzę, że muszę ci coś opowiedzieć.
Podchodzi do mnie na krok, łapie mnie za rękę i pstryka palcami. Nim się obejrzę, wokół mnie znajdują się bogato zdobione zasłony. Stoję pośrodku wielkiego, okrągłego pokoju, który okalają pieprzone zasłony. Mężczyzna przede mną siada w wiszącym fotelu i wskazuje bym usiadła na tym, który jest za mną. Z szoku nie protestuję. Siadam posłusznie i szeroko otwartymi oczami przyglądam się fioletowemu mężczyźnie.
— Jestem świątecznym dżinem — mówi z wesołym uśmiechem. — Moja lampa spada na ziemię tylko w gwiazdkę i spełniam życzenia tylko jednej osoby. Robię to od dnia Narodzenia Chrystusa.
Patrzę na niego. Patrzę, patrzę i jeszcze trochę patrzę. I nie wiem, czy powinnam się obudzić, czy tkwić w tym pojebaństwie nadal. Chyba jestem po jakichś twardych narkotykach.
— Słuchaj, Violet, wiem, że jesteś w szoku, ale nie mamy czasu. Masz czas do wschodu słońca, jest dwudziesta pierwsza.
— No dobra, ale czego ja mogę chcieć?
— Cóż, mogę coś podpowiedzieć — uśmiecha się złośliwie. — Przez kontakt fizyczny moje magiczne receptory połączyły się z twoim mózgiem i wiem, że jesteś fanką pewnych historii.
Wytrzeszczam oczy z niedowierzania i wbijam się głębiej w fotel. Jeśli wie, co ostatnio czytałam i o kim marzyłam, to chyba padnę.
— Mogę cię zabrać do każdego uniwersum o jakim pomyślisz, tak na kilka minut, bądź godzinę, możesz się poczuć jak bohaterka swojej ulubionej książki, co ty na to? W każdej możesz zrobić, co tylko zechcesz.
— Serio? — przygryzam wargę.
— Tak, możesz się nawet pieprzyć z wybranym bohaterem, co ty na to?
— Nikomu o tym nie powiesz?
— No coś ty, słowo dżina! — Wstaje z miejsca i przykładając dłoń do piersi, podaje mi drugą. Łapię ją z uśmiechem podekscytowania. — Jaką książkę, wybierasz najpierw?
— Hmm... może... Flaw(less)?
— Chase Sanderson? — pyta z lubieżnym uśmieszkiem. — No dobrze, najlepsze niby daje się na koniec, ale zacznij sobie z przytupem. A co!
Parskam śmiechem i daję się ponieść. Dżin ma rację, a co mi tam!
— Jak to będzie wyglądało?
— Zamknij oczy.
Wykonuję polecenie, czuję gorąc i po chwili otwieram oczy. Jesteśmy na ogromnej sali gimnastycznej. Wokół nas jest pełno twarzy, które poruszają się w rytmie muzyki. Dżin łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę chłopaka o roztrzepanych włosach, który wymachuje rękami przed dziewczyną w niebieskiej sukience. Patrzę też na mojego dżina, a konkretnie na jego dłoń i wytrzeszczam oczy, bo jest to blada, wytatuowana dłoń, którą kojarzę. Unoszę wzrok wyżej i zamieram. Za rękę trzyma mnie sam Colson, pieprzony, Baker! Zatrzymuję się gwałtownie i szarpię moim Colsonem. Ten spogląda na mnie swoim zblazowanym, przepięknie błękitnym spojrzeniem i unosi brew. Po chwili na jego ustach wykwita złośliwy uśmiech.
— A, no tak, sorry — odzywa się tym swoim boskim głosem. — Zapomniałem, że będę ci towarzyszył jako Machine Gun Kelly. Nie łudź się jednak, to tylko kostium.
— Pierdolenie, wyglądasz jak żywy!
— Bo kostium jest zrobiony z jego skóry.
Mruga do mnie i wznawia marsz. Moje oczy wychodzą z orbit, gdy wyobrażam sobie Colsona bez skóry. Jednak mam to gdzieś, bo teraz, kurwa, trzymam żywą podróbkę za rękę. Ściskam go mocniej, wręcz czując jak moje receptory w skórze przeżywają orgazm z miłości. Colson, pieprzony, Baker!
Zatrzymujemy się, przy parze, która nadal rozmawia i dopiero teraz dociera do mnie, że tym wymachującym rękami mężczyzną jest Chase. Podchodzę do niego bez zastanowienia i niczym psychiczna wariatka łapię go za szyję i przytulam z całej siły.
— CHASE SANDERSON! — krzyczę mu do ucha, na co aż syczy. — Boże, nie wierzę, że to ty!
— No bogiem, to on nie jest — wzdycha dziewczyna, która stoi obok.
Spoglądam na nią i znów, niczym popierdolona, rzucam się na nią i ściskam ją jak siostrę.
— Josie, jesteś taka piękna!
Odsuwam się od dziewczyny i łapię ją za ramię, a następnie łapię za ramię Chase'a, który patrzy na mnie jak na skończoną idiotkę. Jest boski. Chcę go jeszcze raz przytulić, ale wiem, że się przestraszy. Cholera jasna, jak żyć?!
Spoglądam na twarze moich ukochanych bohaterów z szaleńczym uśmiechem i nie mogę się napatrzeć. Są perfekcyjnie dopasowani. Wręcz idealni.
— Sorry, ale nie rozumiem o co chodzi — mówi Sanderson.
— Nie musisz rozumieć Chase — wtrąca Josie. — Widziałeś kiedyś Colsona Bakera?
— Co?
— Machine Gun Kelly — piszczę, spoglądając na mojego dżina Colsona. — Zajebisty, nie? Dzisiaj tylko mój.
— Eee jasne. Może zatańczymy, co Josie?
Chase spogląda na kobietę, z którą go shippuję i wyrywa się z moich objęć. Razem z Josie wchodzą na parkiet idealnie w chwili, gdy DJ puszcza Lorda Hurona The night we met. Sanderson obejmuje Josephine w talii i przyciąga do siebie. Kołyszą się w rytm spokojnej muzyki i patrzą na siebie niczym oczarowani. Ze swojego miejsca dostrzegam też wpatrzonego w nich Archera, który wygląda jakby właśnie spełniło się jego marzenie gwiazdkowe. I rzeczywiście, coś w tym jest, bo w chwili gdy Colson łapie mnie za ramię, Chase szepcze do Josie:
— Nie przeszkadza mi, że przyszedłem na bal sam. Tańczę z najpiękniejszą dziewczyną i to mi wystarczy.
Piszczę na cały regulator awwwww, ale nikt nie zwraca na mnie uwagi. Każdy żyje w swoim małym światku. A szczególnie Chosie, ani jedno, ani drugie nie ma pojęcia, co się stanie, gdy wszystko pierdolnie.
— Dlaczego uważasz, że pierdolnie? — pyta mnie Colson.
— Bo znam autorkę. Ona jak jebnie, to się nie pozbierają. Ale luz, mam spojler.
— No dobra, nie wnikam. Gdzie teraz lecimy?
— Ja bym z chęcią poleciała do Hell, mam ochotę opierdolić Shey'a za wszystkie czasy.
— Mówisz i masz.
Dżin pstryka palcami przed moją twarzą i nim się obejrzę, stoję w mieszkaniu Nathaniela Shey'a. Wspomniany mężczyzna stoi rozespany po mojej lewej stronie i z przerażeniem spogląda na moją osobę. Victoria stoi przy drzwiach, kompletnie wkurwiona. Wiem, co to za moment. Idealny na opierdol.
Dżin kładzie dłonie na moich ramionach i oddycha głęboko, jakby chciał się przygotować mentalnie do tego, co zrobię. Shey patrzy na mnie jak na ducha, a Vic wydaje się być znudzona. Rozumiem ją, biorąc udział w życiu Shey'a można się spodziewać nawet tego, że z dupy w mieszkaniu pojawi się przypadkowa laska z Colsonem Bakerem za plecami. Normalka.
— Słuchaj, Nathaniel — rozpoczynam oficjalnie, na co jemu szczęka upada do podłogi. — Jezu, no nie patrz na mnie jak na ducha. Zawsze taki powściągliwy bad bitch jesteś i teraz co?
— No, Shey, nie sraj w gacie — dodaje Victoria złośliwie.
Uśmiecham się do niej, a ona uśmiecha się do mnie i czuję się spełniona. Victoria Clark od tej chwili jest moją ziomalką. Razem to Shey'a zaszczujemy i będzie chodził jak w zegarku.
— Nie, żeby coś — odzywa się swoim magnetyzującym głosem i przeciera zmęczoną twarz. — Ale to pierdolony Machine Gun Kelly.
— Ale z ciebie dupek — fukam. — Colson jest sztuczny, to tylko jego skóra.
— Co?
— Nic, zamknij się.
Unosi brwi, zbity z tropu i jeszcze raz przeciera twarz. Niestety nadal na mnie patrzy więc się z transu nie wybudził. Sorry.
— Wybacz Nate, zawsze chciałam cię zbesztać. Mogę? Bo tak mnie momentami wkurwiasz, ze to niepojęte. Ale w większości czasu to cię uwielbiam. Wyobrażam sobie ciebie jako Rafaela Millera więc myślę, że mógłbyś nagle stracić koszulkę. — Dżin pstryka palcami i koszulka znika. Szczerzę się jak idiotka. — Kocham cię Colsonie Dżinie — jęczę. — Ale wracając do ciebie — wskazuję na Nate'a — to normalnie mnie wkurwiasz. I tak w ogóle to ta twoja wspaniała narzeczona. Ja jebie, typie. Cukierki to ty możesz zjeść a nie się z nimi żenić. Pojebany jesteś?
— To pytanie retoryczne — wzdycha Vic.
— Racja, plus jeden byczku — mrugam do niej.
— Ja chyba mam omamy, co? — bełkocze Shey pod nosem. — Idę spać.
Odwraca się do nas plecami, prezentując swoje boskie mięśnie i odchodzi. Niestety nie mogę przegapić takiej okazji i wyrywam się mojemu Colsonowi, a następnie biegnę i obejmuję Nathaniela w pasie. Przywieram do niego jak druga skóra i piszczę w duchu. Przytulić swoich dwóch ulubionych bohaterów książkowych to goal życia. Pieprzyć gównianą gwiazdkę, Dżin zrobił mi nie dzień, nie rok a pierdolone życie!
Shey sztywnieje w moich ramionach, ale nie odpycha mnie. Gdy go puszczam, odwraca się do mnie przodem i patrzy swoimi węgielnymi oczami prosto w moje.
— Zajebiście cię lubię — oznajmiam.
— Fajnie.
— Ale kutas z ciebie jakich mało. Gdybyś nie był postacią w książce to dostałbyś ode mnie z liścia.
Shey krzywi się jeszcze bardziej. Vic podchodzi do nas zmęczonym krokiem i opiera łokieć o moje ramię. Wyglądamy jak najlepsze kumpele więc się jaram.
— Ma rację.
— Ja zawsze mam rację — podsumowuję. — A wy macie się w końcu przelecieć, bo już nie mogę wytrzymać. Pizgacz obiecała mi seksy!
Shey wytrzeszcza oczy po raz kolejny, Vic się odsuwa a Colson łapie mnie za ramiona. Przesadziłam? No come on! To mój gwiazdkowy maraton!
— Pożegnaj się grzecznie — szepcze mi do ucha Dżin.
— Bądź pokorny Nathaniel! — krzyczę.
A potem sceneria się zmienia. Stoję w długim korytarzu, czuję puder dla dziecka i cichy śpiew. Razem z Colsonem wychylamy się zza ściany i spoglądamy prosto do pokoju. W bujanym fotelu siedzi brunetka o długich kręconych włosach i przysypia z szerokim uśmiechem, spoglądając w prawo. Kieruję wzrok na obiekt jej uśmiechu i zamieram. Po drugiej stronie pokoju siedzi Zayn pieprzony Malik. Jasna cholera, Addiction! Vedia Parker! O mój boże. Łapię się za serce, czując, że zaraz zejdę na zawał a Colson zatyka mi buzię swoim wytatuowanym łapskiem.
— Mei zasypia, zamknij gębę.
Kiwam głową na znak, że zrozumiałam i wydymam wargę, gdy Zayn przestaje nucić kołysankę i unosi wzrok na Vedię. Uśmiecha się do niej w najsłodszy możliwy sposób i całuje swoją córeczkę w małą główkę.
— Kocha jak dla niej śpiewasz — mówi Vedia. — Kocha cokolwiek zrobisz, bo kocha ciebie.
Malik uśmiecha się smutno i delikatnie głaszcze swoją córeczkę po główce. Jest zmęczony, ma sińce pod oczami, ale wygląda na szczęśliwego. A jak on jest szczęśliwy to ja też jestem.
— Gdybym wiedział, że dziecko będzie moim największym powodem do życia, znalazłbym cię i zapłodnił wcześniej — wypala, na co jęczę z zażenowania. Czasem jest taki głupi! — Co jest, kurwa?!
Podnosi się, obejmując małą niczym najcenniejszy skarb i spogląda na mnie i Colsona. Macham mu, bo wiem, że nie zrozumie mojej wizyty.
— Kocham cię ZEDIA!! — wrzeszczę.
Mei zaczyna płakać, Vedia wstaje z mordem w oczach, a Zayn rusza w naszym kierunku. Colson parska śmiechem i nim się obejrzę, jestem w ciemnym, ciasnym pomieszczeniu. Chcę zapytać, gdzie jesteśmy tym razem, ale dłoń blondyna zatyka mi buzię. Spoglądam na niego w ciemności, ale nic nie widzę.
— Nie odzywaj się ani słowem.
Kiwam głową, że się zgadzam, a on uchyla drzwi przed nami i docierają do mnie jęki. Wychylam się nieznacznie i wytrzeszczam oczy. Jesteśmy w szafie. Widzę łóżko ułożone do nas bokiem i siedzącego na nim barczystego bruneta. Przed nim klęczy drobna dziewczyna o fioletowych włosach. Matko moja, jestem świadkiem aktu seksualnego w Of course, Sir! Rin trzyma dłonie na udach i niczym profesjonalna prostytutka obciąga Zenie. Ten jest zachwycony. Patrzy na nią jak na najcenniejszy skarb i przygryza dolną wargę, by nie jęczeć z rozkoszy.
— Dość — warczy spiętym głosem. — Wstań.
Verina posłusznie oblizuje penisa po raz ostatni i podnosi się, nie odrywając oczu od penisa swojego szefa. Jest w niego zapatrzona jak w obrazek. Bez kitu ma obsesję na punkcie jego fiuta. To ostro pojebane, ale podoba mi się. Niech się dziewczyna zabawi, odkryje swoje pragnienia. A nie, że będzie żyła w przekonaniu, że każdy wie co dla niej dobre, tylko nie ona sama! A co.
— Usiądź na mnie, Aniele — mruczy Zena, obejmując biodra Rin. — Jesteś taka podniecona. Taka mokra.
— I tylko moja — dodaję za niego, parodiując jego głos.
Znam frajera na pamięć, wiem, że jesteś obsesyjnie utopiony w tej słodkiej kobiecie. Kto by nie był? Jest zajebista.
— Typ ma słuch absolutny, nie odzywaj się bo cię zabije — mówi Colson.
— Co? — prycham. — Typ nie jest gangsterem.
— Tak? Skąd taki wniosek?
— Przejrzałam go.
— Tak, tak. Poczekaj aż wrócą z Francji. Się zdziwisz, moja droga.
— CO?! — krzyczę.
Dlaczego miałabym się zdziwić?!
Zena łapie Rin, wstaje i ciągnie ją za siebie. Patrzę na jego przyrodzenie i stwierdzam, że Rin ma na czym usiąść. To kawał dobrego kutasa.
— Spierdalamy, zboczeńcu — szepcze Colson.
Z jękiem rozpaczy godzę się z naszym odejściem i gdy pojawiamy się w apartamencie, który kojarzę, moje serce zaczyna łomotać jak popieprzone. Przede mną stoi wysoki, szalenie wysoki mężczyzna. Jest w garniturze, jest obrócony do mnie plecami. Jest brunetem. O mój, kurwa, panie!
— Luca, kim są ci ludzie? — dociera do mnie delikatny głos.
W drzwiach balkonowych stoi złotowłosa Aria Vitiello. O. Mój. Boże. Nie mogę się powstrzymać! Piszczę jak popieprzona, czym prowokuję Lucę do ruchu. Mężczyzna obraca się gwałtownie i wyciąga pistolet, którym mierzy w moje czoło. Nim zdążę się na niego napatrzeć, pocisk zderza się z moją czaszką.
Podnoszę się gwałtownie, z krzykiem i oglądam się nerwowo dookoła. Nie jestem w apartamencie Luki. Kurwa mać.
— Dżinie? — jęczę. — Colson?!
Drzwi mojego pokoju otwierają się gwałtownie i pojawia się w nich monstrualnych rozmiarów wydra. Wytrzeszczam oczy z przerażeniem, ale zanim zdążę zapytać, o chuj chodzi...
— Co się drzesz?!
Wydra przemawia do mnie głosem mojej matki.
Ja pierdole.
Nigdy więcej narkotyków w barszczyku.
_____________
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top