Świąteczna szansa
Pamiętacie moment, w którym chcieliście coś zostawić za sobą i przysięgaliście na wszystkie cuda tego świata, że do tego nie wrócicie, a potem wszystko chuj strzelał i ponownie pakowaliście się w gówno nazywane potocznie przeszłością?
Tak? W takim razie witajcie w moim życiu.
Aktualnie jechałam taksówką, przemierzając nocne ulice Nowego Jorku. Niegdyś jeździłam nimi codziennie, póki nie wyjechałam stąd na dobre. Przynajmniej wtedy wydawało mi się, że wyjeżdżam bezpowrotnie. Widocznie życie lubi zaskakiwać.
Teraz ktoś mógłby zapytać mnie, czemu tak bardzo narzekam i w czym jest pies pogrzebany, otóż w tym, że to miasto kojarzy mi się ze wszystkim co najgorsze. Gdy wspominałam o nim chociażby półtora roku temu, wpadałam w ataki paniki i wylewałam morze łez. Teraz, po prostu nie chciałam tu być. Nie chciałam po prostu patrzeć na te wszystkie żółte taksówki, jasne budynki czy atmosferę tu panującą. Prawda, Nowy Jork jest przepiękny, ale tak cholernie toksyczny i niszczący. Tak cholernie przeze mnie znienawidzony.
Kolejne pojawiające się pytanie, to czemu w takim razie tu wracam. Skoro narzekam, mogłabym po ludzku tu nie przyjeżdżać, ale tu pojawiały się kolejne schody. Otóż nie zawitałam w tym piekle bez powodu, przyjechałam dla Sam.
Sam, dla niewtajemniczonych, to moja najlepsza przyjaciółka od lat. Na nasze nieszczęście, przez ostatnie trzy lata nasz kontakt ograniczony był do rozmów wideo, oraz wspólnych wakacji raz w roku. Mimo tego, nie mogłam na naszą relacje narzekać w żadnym stopniu. Dogadywałyśmy się cudownie i mogłyśmy na siebie liczyć w każdym momencie. I takim sposobem właśnie patrzyłam przez przyciemnione okno nowojorskiej taksówki. Patrzyłam przez nie, by móc uczestniczyć w najważniejszym dniu przyjaciółki.
Przyleciałam tu na jej ślub.
Uśmiechnęłam się sama do siebie na myśl, że dziewczynie udało się ułożyć tak wspaniałe życie. Byłyśmy w tym samym wieku, a ona wychodziła za mąż i planowała rodzinę, gdy we mnie wciąż siedziało dziecko. Duże, sukowate i pokryte tatuażami, ale dziecko.
- To tutaj? - z przemyśleń wyrwał mnie głos taksówkarza. Skinęłam głową, wyciągając z kieszeni kurtki telefon, który skierowałam w stronę terminala. Nie pytałam o koszt podróży, bo w sumie wolałam nie wiedzieć. Pamiętam jak za dzieciaka wydawało się grube pieniądze jeżdżąc taksówkami na imprezy. Okropne czasy.
Opuściłam samochód, kiedy kierowca wyjmował moje bagaże z bagażnika. Podziękowałam mu, przerzucając przez ramie sportową torbę i chwytając rączkę walizki na kółkach. Jak zwykle byłam obładowana tak, jakbym przyjechała tu na pół roku. Jednak trzeba było pamiętać, że w sportowej torbie były praktycznie same kosmetyki do makijażu i produkty do włosów. Ubrania zajmowały jedynie walizkę. Co z tego, że zapłaciłam na lotnisku za dodatkowe wymiary i wagę, które przekraczała.
Skierowałam się do szklanych drzwi apartamentowca, w którym wynajęłam sobie mieszkanie. Mogłam pójść do hotelu, bądź poprosić o nocleg rodziców Sam, ale wolałam być samowystarczalna. Poza tym lubiłam mieć własną przestrzeń i niczym niezmącony spokój. To chyba nazywa się aspołeczność, ale gryzie się ona z moim zamiłowaniem do imprez. Powiedzmy tak, wieczorami kocham ludzi, a tak na codzień ich nienawidziłam.
- Pani apartament znajduje się na trzynastym piętrze. Numer drzwi, to sześćdziesiąt dziewięć. Miłego pobytu życzę. - na słowa recepcjonistki nieznacznie uniosłam kąciki ust, prychając cicho pod nosem. Chwyciłam kluczyk, udając się z stronę windy.
Nie dość, że pechowa trzynastka to jeszcze sześćdziesiąt dziewięć. Ponownie witam w moim życiu.
Otworzyłam drzwi apartamentu, od razu je za sobą zamykając. Odłożyłam bagaże na podłogę, rozglądając się po wnętrzu. Mieszkanko nie było duże, miało około czterdziestu metrów kwadratowych, ale ile było mi potrzebne na niecałe trzy tygodnie? Równie dobrze przeżyłabym w zwykłym pokoju hotelowym. Ale jak szaleć, to szaleć.
Po wyjściu z korytarza znalazłam się od razu w salonie. Duży, czarny narożnik, trójkątny stół z rudego drewna i wiele mebli w tym samym kolorze. Na ścianie wisiał płaski telewizor, na którym odtwarzane było wideo powitalne. Na lewo znajdowała się mała kuchnia z ciemnymi blatami, a na prawo wejścia prawdopodobnie do sypialni i łazienki.
Uśmiechnęłam się na myśl, że chociażby mieszkanie nie będzie wzbudzać u mnie niechęci.
...
- Poproszę dwa razy waniliowe latte i cztery jagodowe muffiny. - złożyłam zamówienie, gdy tylko nadeszła moja kolej. Nie wyobrażałam sobie pojechać do przyjaciółki po latach bez kawy i naszych ukochanych muffinów. Oczywiście, że wolałabym napić się z nią czegoś mocniejszego, ale o dwunastej raczej nie wypada. - Na wynos, oczywiście. - dodałam, nim kobieta zdążyła o to zapytać.
Oparłam się biodrem o blat, przeglądając twittera. Zdecydowanie nie chciało mi się czekać, a aplikacja ta była idealnym pożeraczem czasu. Wchodząc tam, traci się jego poczucie i identycznie było w tym momencie. Nawet nie wiem kiedy zostało przygotowane moje zamówienie, a ja mogłam wrócić do czekającej pod budynkiem taksówki. Wsiadłam ponownie do auta, podając adres domu Sam.
Niedługo później stałam przed niedużym, parterowym budynkiem, który Sam wraz z narzeczonym wynajmowali od prawie pół roku. Dostałam multum jego zdjęć i nie było kłopotem rozpoznanie go pośród innych znajdujących się na tym osiedlu. Przeszłam przez metalową bramkę, obserwując podwórko. Przez panującą zimę nie wyglądało ono zbyt pięknie, ale wciąż było zadbane. Podeszłam do wejściowych drzwi, uprzednio wchodząc po trzech schodkach na werandę. Bez zastanowienia nacisnęłam dzwonek, czekając na dziewczynę. Nie minęła minuta, a płyta powolnie się uchyliła, ukazując szatynkę. Na mój widok jej oczy szeroko się otworzyły, a następnie zaczęła krzyczeć z ekscytacji.
- O MÓJ BOŻE! LUCRECIA! - darła się na tyle głośno, że miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Zawsze była przeokropnie emocjonalna. Łatwo było wprowadzić ją w stan zadowolenia, jak i płaczu. Trzeba było traktować ją jak szklaną kulę, która w każdym momencie może się zbić. - WEJDŹ! - wykonałam jej prośbę, przekraczając próg domu.
- Spokojnie nie krzycz już. - zaśmiałam się, podając jej torebkę z kawiarnii. - Wyciągaj, bo zaraz będzie zimne! - dziewczyna wzięła zakupione przeze mnie rzeczy, a ja zdjęłam ze stóp białe air force, które pozostawiłam w korytarzu. Obie poszłyśmy do kuchni, zasiadając przy blacie wysepki.
- Matko, opowiadaj kiedy przyjechałaś! Gdzie się zatrzymałaś? Czemu nic nie mówiłaś? Jak minęła podróż? - obsypywała mnie pytaniami, na co ja tylko się uśmiechałam. Samantha miała w zwyczaju baaaardzo dużo mówić. Potrafiła zagłuszyć swoim piskliwym głosikiem każdego. A gdy już się rozgadała, nie było przebacz. Nawijała jak katarynka.
- Przyjechałam wczoraj, podróż znośnie. Chciałam zrobić Ci niespodziankę. - wtrąciłam się z pierwszymi odpowiedziami, gdy na chwilę przestała mówić, bo zabrakło jej oddechu. - Wynajęłam niewielki apartament w centrum.
- Apartament? Mogłaś przecież zamieszkać z nami! Niepotrzebnie wydajesz pieniądze. - wiedziałam, że tak to się skończy. Przesadne martwienie się o mnie i chęć pomocy. Doceniałam, ale dawałam sobie radę sama.
- Wiesz, że lubię mieć spokój. - uświadomiłam jej, kiedy skinęła w zrozumieniu głową. W tym czasie podwinęłam rękawy dużej bluzy w której przyszłam, co nie przeszło uwadze dziewczyny.
- O boże! Nigdy nie mogę się na nie napatrzeć, gdy się widzimy! - chwyciła moje przedramię, podsuwając rękaw jeszcze wyżej. - Są piękne, ale nie miałabym odwagi zrobić aż tylu. To musi być taki ból...
- Właściwie, na rękach boli najmniej. - jej wypowiedź przerwał męski głos, na co obie obróciłyśmy głowy w kierunku chłopaka. Na pierwszy rzut oka go nie poznałam. Nie był to narzeczony mojej przyjaciółki. A jak nie o to...
- Lu, nie wiem czy pamiętasz, ale to mój brat Olivier. - moje przemyślenia przerwał spokojniejszy już głos szatynki. - A to Lucrecia. - skierowała swoje słowa tym razem do bruneta naprzeciw nas.
I wtedy wszystko stało się jasne. Olivier... uroczy ciemniejszy blondynek z włosami prawie do ramion, dołeczkami i szczupłą budową ciała. Tyle że, aktualnie miał jakiś metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ciemniejsze włosy z roztrzepaną grzywką oraz dużo tatuaży. Po jego wysportowanych ramionach ciągnęło się ich mnóstwo, niewiele miejsc było wolnych. Powiedziałabym wręcz, że wyglądał jak we wzorzystej koszulce z długim rękawem. Dopiero po chwili przyjrzałam się tej twarzy, i przysięgam, że to było coś. Zarysowana żuchwa i te kości policzkowe... Przyglądał mi się z identycznym wyrazem twarzy, z jakim to ja skanowałam jego. Oboje bez słowa sunęliśmy wzrokiem po swoich ciałach, nawet tego nie ukrywając.
- Och, Olivier, gdzie zgubiłeś te swoje blond kłaki? W końcu nie wyglądasz jak dziewczynka. - wypaliłam po chwili pewnym tonem, wciąż nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Jego spojrzenie było magiczne, ale i ciężkie jak diabli. Czułam na sobie wręcz lasery, które z całej siły starały się przebić przez warstwę mojej skóry. Pewność siebie biła od niego na dobre kilkanaście metrów, ale na całe szczęście udało mi się ukryć moje zawahanie po wypowiedzianych słowach.
- O, Lucrecia, a ty gdzie podziałaś swoją krótką czuprynę? W końcu nie wyglądasz jak chłopiec. - odpowiedział równie pewnie co ja, nie szczędząc sobie ironii w głosie. O kurczę, niby się spodziewałam, że może mi odpowiedzieć w ten sposób, ale jednak miałam nadzieję, że ta warstwa którą na siebie nałożył to tylko złudzenie.
- No proszę, charakterek też Ci się wyostrzył. - zacmokałam prowadząc tą wymianę zdań dalej. Szczerze, podobała mi się ona. Podobała mi się ta bezpośredniość i brak nieśmiałości.
- A ty w końcu nie boisz się odezwać...
- Dobra dobra, koniec tej rozmowy. Porywam Lu do pokoju na babskie rozmowy, a ty zajmij się sobą. - chwyciła mnie za rękę, chcąc zaprowadzić w stronę jednego z pokoi. - A! Zapomniałabym. Chciałam powiedzieć, że oboje będziecie świadkami na ślubie. - krzyknęła, na co ja spojrzałam na nią z wytrzeszczonymi oczami. - Pamiętajcie o doborze pasujących do siebie stylizacji! - dodała, zamykając za nami drzwi prawdopodobnie swojej sypialni.
Oj chyba zdawała sobie sprawę z mojej pogadanki, bo uśmiechnęła się do mnie miło, chcąc załagodzić mój piorunujący wzrok.
...
- Podjedziemy po Ciebie za piętnaście minut. Dasz radę się wyrobić? - zapytała przyjaciółka, gdy ja malowałam rzęsy w ogromnym lustrze wiszącym w łazience. Mruknęłam potwierdzająco, kiwając głową sama do siebie, choć dobrze wiedziałam, że dziewczyna nie jest w stanie tego zauważyć. - Okej, mam nadzieję, że to znaczy tak. - prychnęła, a ja w głowie widziałam jej charakterystyczną minę, na moje tego typu zachowania. - Cześć. - pożegnała się, po czym zakończyła połączenie. W tym samym czasie włożyłam szczoteczkę tuszu do rzęs z powrotem do opakowania i przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze.
Miałam na sobie zwykłe, czarne obcisłe jeansy z wysokim stanem, oraz tego samego koloru, przylegające body z golfem. Poprawiłam swoje ciemnobrązowe włosy, przerzucając je na prawą stronę. W moim mniemaniu wyglądałam dziś dość dobrze, może to zasługa tego, że w końcu się wyspałam, a może jednak makijażu. W każdym razie nie straszyłam, co było najważniejsze.
Wzięłam telefon ze zlewu wychodząc z łazienki. Wrzuciłam go do czarnej, małej torebki na ramię, do której uprzednio zapakowałam wszystkie potrzebne mi rzeczy. Założyłam puchową kurtkę, oraz czarne botki na słupku. Tak, wiem co chcecie powiedzieć. Mój styl zmienia się mi równie często, jak humor kobiecie z okresem. Przedwczoraj leginsy i bluza, dziś botki i obcisłe ciuchy. Ze skrajności w skrajność.
Ostatni raz rzuciłam okiem na zegarek umieszczony na piekarniku w kuchni, po czym wyszłam z apartamentu. Zjechałam windą na sam dół, żegnając się z recepcjonistką. Wyszłam z budynku, idąc prosto na parking, na którym umówiłam się z przyjaciółką. Nie zobaczyłam jednak nigdzie jej czarnego BMW, co nieco mnie zdziwiło. Początkowo myślałam, że dziewczyna się spóźni, jednak w tym momencie na parking wjechał motocykl.
Tak, dokładnie motocykl. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zatrzymał się tuż koło mnie. Kierowca maszyny zdjął kask, a wtedy to w ogóle myślałam, że mam gorączkę i jakieś pieprzone zwidy.
- Olivier co ty tu robisz i gdzie jest Sam? - założyłam ręce na piersi patrząc na niego jak na idiotę.
- Przyjechałem po Ciebie, samochód Samanthy właśnie się rozkraczył i to mnie przypadła nieszczęsna rola zabrania Ciebie. - uśmiechnął się ironicznie, a jego głos ociekał kpiną. - Wsiadaj.
- No chyba sobie jaja robisz, mam wsiąść na to coś z TOBĄ? - uniosłam brwi do góry nie dowierzając, że chłopak nic sobie z tego nie robił.
- Możesz też pójść na piechotę, bądź zamówić taksówkę. - wzruszył znudzony ramionami.
- Ok, do zobaczenia na miejscu. - odparłam niewzruszenie odwracając się w stronę głównej ulicy, mając nadzieję, że znajdę tam wolną taksówkę.
- Boże, Lucrecia. - westchnął głośniej, po czym zeskoczył z motocykla, łapiąc mnie za przedramię. Odwróciłam się w jego stronę, zastanawiając czego jeszcze chce. - Wsiadaj, obiecałem, że Cię zawiozę, to Cię zawiozę. Nie martw się, umiem jeździć. - zapewnił mnie, na co ja pokiwałam przecząco głową.
- Wiesz co? Wolę nie ryzykować swoim życiem. Dzięki za chęci. - uśmiechnęłam się lekko chcąc odejść, jednak uścisk na moim nadgarstku nasilił się, po czym chłopak sprytnym ruchem pociągnął mnie w swoją stronę, podnosząc do góry. Szczerze, nawet nie zorientowałam się, jak do tego doszło. Pisnęłam krótko, chcąc się wyrwać, ale chłopak był dużo silniejszy i chwilę później siedziałam już na jego maszynie. - Czy ty jesteś zdrowy psychicznie? - krzyknęłam, poprawiając się na miejscu.
- Kwestia dość sporna. - już otwierałam buzię by wylać na niego wszystkie moje żale, kiedy wcisnął na moją głowę kask, tłumiąc wydobywane przeze mnie dźwięki. Z tego co udało mi się zauważyć, brunet wsiadł na maszynę odpalając ją. Przez myśl przebiegła i wizja ucieczki, jednak jak miałam to zrobić, gdy stopami nawet nie dosięgałam ziemi. Pieprzony wzrost krasnoludka. - Złap się lepiej, żebyś nie spadła. - a ja, jak to ja, nie wykonałam prośby, opatulając się szczelniej kurtką i mając w dupie, co chłopak do mnie mówi. - Okej, jeśli wolisz siłą...
I wtedy ruszył, a ja automatycznie zostałam przysunięta do jego ciała, łapiąc się jego boków. Że ja głupia nie wpadłam na to, że tak może się to skończyć. Słyszałam cichy śmiech Oliviera, na który z całej siły uderzyłam go z pięści w żebra. Jęknął męczeńsko, udając ból, na co ja też lekko się uśmiechnęłam.
Co za głupek.
Pomimo niewielkich komplikacji dotarliśmy na miejsce. Brunet zgasił silnik, ściągając swój kask i schodząc z motocykla. Ja w tym samym czasie siedziałam jak idiotka siłując się z tą głupią kupą plastiku.
- Daj to dzieciaku, musisz rozpiąć najpierw zatrzask. - położył swoje duże dłonie na mojej szyi, rozpinając zapięcie kasku. Nieznaczne ciarki przebiegły moje ciało, ale to napewno wina zimna.
Prawda?
- Nie jestem dzieciakiem. - warknęłam, gdy w końcu udało mi się wydostać z tego badziewia. Podejrzewałam, że moje włosy to jeden wielki nieśmieszny żart. Starałam się rozczesać je palcami, ale sądząc po minie brata przyjaciółki, wyglądałam zabawnie.
- Tak? Napewno? - zakpił. - W takim razie spróbuj zejść sama. - z rozbawieniem oparł się bokiem o maszynę, oglądając moje poczynania. Wiedziałam, że mnie prowokował, ale nie mogłam pozwolić mu wygrać, wystarczy, że pomimo moich odmów przyjechałam tu na tym śmiercionośnym gównie.
- Nie ma najmniejszego problemu. Patrz i podziwiaj. - powiedziałam pewnie, ale w głębi siebie nie byłam już taka hej do przodu. Toż ja się do chuja zabije.
Przełożyłam lewą nogę na prawą stronę, aby być ustawiona w jednym kierunku. Motocykl nieznacznie się zachwiał, a ja widząc scenę swojej śmierci wyciągnęłam ręce w kierunku Oliviera, niczym dziecko proszące, aby rodzic je podniósł. Z miny chłopaka można było wywnioskować to, że sam się zestresował możliwością mojego upadku, bo złapał mnie ręką w talii ściągając na ziemię. I wtedy znaleźliśmy się w dość niezręcznej sytuacji. Staliśmy na tyle blisko, że stykaliśmy się klatkami piersiowymi. Na dodatek moje dłonie były położone na jego ramionach, a jego ręka zaciśnięta na mojej talii. Patrzyliśmy bez słowa w swoje oczy, czując gęstniejącą atmosferę. Mój oddech nieco przyśpieszył, a plecy oblał zimny pot.
Co się ze mną działo?
- Taaak, masakra z tym samochodem. Mam nadzieję, że dasz radę ogarnąć go na poniedziałek. Tak, tak. Super dzięki. - usłyszeliśmy za sobą kobiecy głos, na który odskoczyłam od chłopaka jak oparzona. On nie ruszył się nawet o milimetr, jedynie głośno westchnął przenosząc wzrok na siostrę. - O matko, jesteście już. Przepraszam Lu... nie sądziłam że...
- Spokojnie, za nic nie przepraszaj. Chodźmy do środka, bo robi się zimno. - zaproponowałam na co skinęła głową. Zignorowałam totalnie jej brata, wychodząc z dziewczyną na przód i zaczynając własny temat.
Wydarzenie sprzed chwili nie powinno mieć miejsca. Właściwie nie wiem czemu, ale czułam się źle z tym co się stało. To wszystko działo się tak szybko. Przez chwilę poczułam się jak lata temu, gdy pomagał schodzić mi z murków opuszczonego domu, w którym lubiliśmy spędzać czas. Po prostu kiedyś lubiłam go w inny sposób i nie chciałam prowokować działań, które mogłyby w jakiś sposób odtworzyć przeszłość. Musiałam trzymać z nim większy dystans, a będzie dobrze.
No cóż, nie wyszło.
...
Ostatnie sześć dni poświęcone były przymiarkom strojów, jeżdżeniu za butami, oraz przyozdabianiu sali. Zdecydowanie, im bliżej ślubu było, tym wszystko bardziej było utrudnione. Sprawę komplikował również fakt, że święta miały odbyć się za dziesięć dni, więc wszędzie było w opór ludzi. Na szczęście Sam zarezerwowała nam paznokcie z dużym wyprzedzeniem, bo inaczej wątpię, że znalazłybyśmy wolny termin.
- Zauważyłam, że ostatnio traktujesz Oliviera jakoś dziwnie. Wcześniej coś sobie docinaliście, a teraz nawet nie reagujesz na jego zaczepki w twoją stronę. Coś się stało miedzy wami? - wypaliła nagle, gdy zostałyśmy same w sali do pedicure.
- Nie, czemu pytasz? Wszystko jest okej. - naprawdę nie sądziłam, że dziewczyna zauważy jakąkolwiek zmianę. W końcu przy niej tylko raz prowadziliśmy rozmowę tego typu, a ostatnio z Olivierem raczej się mijaliśmy i robiłam wszystko, aby nasze ścieżki się nie połączyły.
- Unikasz go. - stwierdziła bez ogródek, na co ja wbiłam wzrok w nieznany punkt przed sobą. - Szczerze Lu, coś się między wami stało?
- Nie, chyba nie. - powiedziałam cicho, zastanawiając się, czy może nie lepiej będzie powiedzieć dziewczynie prawdę. W końcu zawsze byłyśmy wobec siebie szczere. Nie chciałam jej okłamywać, ale sprawa dotyczyła jej brata. To wiele komplikowało. - Po prostu był pewien moment, kiedy znaleźliśmy się dość... - przerwałam na chwilę, szukając odpowiedniego słowa. - Dość blisko siebie. A wiesz jakie miałam z nim stosunki zanim wyjechałam.
- Tak więc w tym rzecz, boisz się, że się zakochasz.
- Nie, dobrze wiesz, że się nie zakochuje. Po prostu on teraz jest inny. Ja jestem inna. Boję się, że puszczą mi hamulce. - wzruszyłam ramionami.
- Kochanie, jesteś młoda. Niech puszczają. Jeśli masz ochotę trochę z nim poflirtować to to zrób. Poza tym widać, jak jego do Ciebie ciągnie. Z resztą zawsze ciągnęło. - pod koniec nieco się zaśmiała, a ja przeniosłam na nią swój wzrok.
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli to, że całe życie byłaś ślepa. Flirtował z tobą nawet jak miałaś szesnaście lat, a ty tego nie zauważałaś. Żyłaś w jakiejś pieprzonej bańce, nie widząc rzeczywistości. - patrzyła mi prosto w oczy wypowiadając te słowa. W życiu bym nie pomyślała, że rzeczywiście tak było. Faktycznie nie zwracałam wtedy uwagi na to jak się zachowuje, a jedynie byłam ślepo w niego zapatrzona. W końcu był starszy i niesamowicie uroczy. - Szczerze miałam nadzieje na jakiś wasz romans. Jesteście do siebie tacy podobni! Te tatuaże, ta pewność siebie. Wyglądacie jak para z jakiejś innej galaktyki. No ideały.
Patrzyłam na nią jak na idiotkę, gdy wypowiadała te słowa. Albo coś brała, albo ma jakieś problemy psychiczne. Faktycznie, tatuaże były czymś, co nas łączyło, ale że zaraz ideały? Ale nie powiem, jej gra słów działała. Im więcej mówiła, tym w mojej głowie pojawiało się więcej głosów, aby iść w to na całego, chociażby dla dobrej przygody.
- Dobra, wygrałaś. Umówię się z nim w celu dogadania „weselnych spraw" - poruszyłam palcami w znak cudzysłowu, na co dziewczyna zapiszczała z radości.
- Chcę potem całą relację! Tylko dzieci nie zróbcie! - zaśmiała się, gdy do pokoju wróciły kosmetyczki. Momentalnie wybuchłyśmy śmiechem. Życie zawsze lubiło sobie robić z nas żarty.
...
Lucrecia: Musimy dogadać się co do wieczorów, panieńskiego i kawalerskiego.
Stało się. Nacisnęłam przycisk wyślij. Nie wiem czemu, ale w moim wnętrzu zaczęło zbierać się wiele emocji. Jedne krzyczały bierz się za niego, a drugie nie pakuj się w to bagno, nie warto. I teraz którym zaufać?
Olivier: Prawda, może przyjdziesz do mnie do mieszkania dziś wieczorem?
Najgorsze było to, że nie ufałam żadnej ze stron w stu procentach. Wiedziałam, że sprawa potoczyć się może różnie, a ja nie będę miała na to wszystko wpływu. Chciałam zaryzykować.
Lucrecia: Ok, o której?
Chyba wolę żałować czegoś, co się stało, niż tego, czego nie zrobiłam. Szansa może się nie powtórzyć.
Olivier: 18? Zdążę wrócić z siłowni. Kupić jakieś piwo albo inny alkohol?
Alkohol brzmi ryzykownie. Alee...
Lucrecia: Ja przyniosę. Do zobaczenia.
I takim oto sposobem stałam przed jego drzwiami z dwoma butelkami wina. Nacisnęłam dzwonek, czekając aż brunet otworzy. Uczucia miałam mieszane. Wycofać się nie mogłam, więc jedyne co mi pozostało, to iść na żywioł. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. No, albo wina.
- Otwarte! - usłyszałam krzyk z wnętrza mieszkania. Zdziwiłam się nieco, ale nacisnęłam klamkę, która od razu ustąpiła. Weszłam do wnętrza wyszukując wzrokiem chłopaka. - Rozgość się, zaraz przyjdę. - kolejny krzyk odbił się echem po ścianach, a ja niekoniecznie wiedziałam o co chodzi. Zdjęłam buty i kurtkę, po czym ruszyłam korytarzem przed siebie. Pierwszym co dostrzegłam był salon, obok którego znajdowała się kuchnia. Na jej samym środku stał masywny drewniany stół, do którego podeszłam. Postawiłam na nim obie butelki, wciąż skanując wzrokiem neutralne wnętrze.
Ściany miały delikatny karmelowy kolor, a lekko rudawe meble idealnie z nimi współgrały. Wszystko było w ciepłych barwach, powodując wrażenie panującej tu rodzinnej atmosfery i przytulności. Pachniało tu głównie męskimi perfumami oraz drewnem. To pewnie z powodu kominka, przy którym stał kosz nim wypełniony.
- Jest prawdziwy, jeśli to Cię interesuje. - powiedział chłopak za mną, na co nieznacznie się wzdrygnęłam. Odwróciłam głowę w jego kierunku natrafiając na nagi tors.
Miał na sobie jedynie siwe dresy nisko opuszczone na biodrach, dzięki czemu mięśnie jego brzucha i ramion były idealnie widoczne. Dopiero teraz byłam w stanie zauważyć dokąd sięgają jego tatuaże. Prócz całych dłoni i rąk, miał wytatuowane również prawe ramie, z którego jeden z rysunków wchodził prawdopodobnie na plecy.
Przetarł ręcznikiem mokre włosy, po czym ponownie przeniósł na mnie swój wzrok. Zeskanował mnie od góry do dołu, nawet tego nie ukrywając. Z resztą chwilę temu zrobiłam dokładnie to samo.
- Nie wyrobiłem się z prysznicem, wybacz, że musiałaś czekać. - powiesił ręcznik na oparciu jednego z krzeseł, po czym poprawił swoje wciąż mokre włosy. - Usiądziemy?
- Tak. - odpowiedziałam. - Przyniosłam wino, masz otwieracz? - zapytałam na co ten skinął głową i otworzył pierwsza szufladę pod kuchenką. Następnie otworzył szafkę chcąc sięgać po kieliszki, jednak zatrzymał się w pół ruchu.
- A może szklanki? - powiedzieliśmy w tym samym momencie, po czym wybuchliśmy śmiechem.
Za dzieciaka, uwielbialiśmy udawać, ze pijemy wino, gdy tak naprawdę piliśmy sok winogronowy mojej babci. Obiecaliśmy sobie, że kiedyś w ten sam sposób będziemy pić wino, aby uczcić tradycje.
Chyba właśnie oboje sobie o tym przypomnieliśmy.
- No to niech tradycji stanie się zadość. - powiedział nalewając do szklanek ciemnoczerwonej cieczy. Podał mi jedną z nich wznosząc pierwszy tego wieczoru toast. - Za przeszłość? - bardziej zapytał jak stwierdził.
- Za przyszłość. - odpowiedziałam pewnie, nieco go tym zadziwiając, ale nic nie odpowiedział, jedynie lekko się uśmiechnął.
- W takim razie za przyszłość. - stuknęliśmy się szklankami wypijając napój.
...
- O Jezu! Weź! - wybuchłam śmiechem kolejny raz tego wieczoru na beznadziejne żarty chłopaka. - A ty byłeś wtedy taki uroczy! Te blond włoski i dołeczki! - uśmiechnęłam się w jego stronę.
- A teraz już nie jestem uroczy? Może blond włosków nie mam, ale dołeczki magicznie nie zniknęły. - uśmiechnął się specjalnie ukazując urocze wgłębienia w policzkach.
- O Boże! Jakie one są cudowne! - nieznacznie zaplątał mi się język, gdy wypowiadałam te słowa.
Właściwie cudem było to, że jeszcze w miarę ogarniałam poprawną składnię zdań. Dobre półtorej godziny temu skończyliśmy przyniesione przeze mnie wina, aktualnie pocieszając się butelką wódki, znalezioną w barku chłopaka. Rozmowa z nim była czymś cudownym, dogadywaliśmy się jak nikt inny. Bawiły nas nawzajem nasze żarty, a wstyd czy lekka krępacja minęły po pierwszym winie. Już nawet przestał rozpraszać mnie jego nagi tors, a to było wyczynem.
- Tak samo cudowne jak ty. - powiedział zbliżając nieco swoją głowę do mojej. I wiecie co? Przepadłam.
- Tak? - zapytałam również zmniejszając dzielącą nas przestrzeń.
- Twoja pewność siebie mnie zadziwia z każdą chwilą coraz bardziej. - stwierdził, chwytając mnie w pasie i usadawiając okrakiem na jego kolanach.
- Moja pewność siebie? Stary Olivier prędzej przeniósłby góry, niż posadził mnie na swoich kolanach. - uśmiechnęłam się do niego, kładąc prawa dłoń na jego policzku.
- A stara Lucrecia wolałaby zjeść wątróbkę niż aktualnie ze mną flirtować. - zbliżył się na tyle, że po moich ustach przebiegł jego oddech. Automatycznie zrobiło mi się gorąco, a w dole brzucha pojawiły się znane motylki.
- Flirtować? Meh. Ja Cię tylko uwodzę. - oblizałam dolną wargę, dzięki czemu końcówką języka musnęłam jego usta.
I to podziałało jak płachta na byka. Złapał mnie dość mocno za kark przyciągając do siebie i namiętnie całując. Nie bawił się w delikatność i grę wstępną, od razu wtargnął do moich ust z językiem, nadszarpując moje hamulce. Jak miałam się mu oprzeć w tym momencie? Wątpię, że ktokolwiek potrafiłby.
Potem wszystko działo się jeszcze szybciej. Pamietam to jak urwane przebłyski. Jego usta na mojej szyi, moje ręce błądzące po jego ciele. Ta namiętność i dzikość. Czułam się jak w jakiejś grze o przetrwanie. Traktowaliśmy się tak, jakby jutra miało nie być. Jakby nic poza nami nie istniało. I przysięgam, ze z każdą chwilą podobało mi się to coraz bardziej. Z każdą chwilą pragnęłam jego bliskości mocniej i mocniej.
Niedługo po rozpoczęciu naszej wymiany śliną, gra zaczęła się rozkręcać. Mój luźny T-shirt poleciał na podłogę, ukazując czarną koronkową braletkę i tatuaże na żebrach. Olivier od razu zwrócił na nie uwagę, na chwilę zwalniając.
- Gdzie jeszcze je masz? - wychrypiał z szybkim oddechem, a mi aż zatrzymał się oddech w płucach.
O Boże, on był idealny.
- Kto szuka nie błądzi. - wyszeptałam kiedy sunął dłońmi po mojej talii.
Chłopak nic nie powiedział, a jedynie przerzucił nas tak, że to ja leżałam pod nim. Wciąż całował moje usta, dłońmi zjeżdżając do guzika jeansów. Z każdą chwilą podniecenie we mnie rosło. Już wyobrażałam sobie dalszy ciąg wydarzeń, kiedy zadzwonił telefon chłopka. Początkowo go zignorował, ale gdy drażniący dźwięk nie ustawał, wyciągnął dłoń po urządzenie odbierając połączenie.
- Sam? - zapytał zdziwiony. - Nie krzycz, co się stało? - zmarszczył twarz, prawdopodobnie na piszczący krzyk dziewczyny. - Gdzie jesteście? - westchnął głęboko poprawiając swoje włosy. - Daj mi piętnaście minut. - i wtedy atmosfera uleciała, niczym powietrze z przebitego balona.
- Hm? - zapytałam chcąc wiedzieć co się stało. Sprawa w końcu dotyczyła też mojej przyjaciółki, chyba miałam prawo wiedzieć.
- Michael upił się w barze z kumplami, a Sam nie jest w stanie go zabrać do domu. Poprosiła mnie o pomoc. - powiedział dość przepraszająco, ale jakoś niekoniecznie byłam zawiedziona. W tamtej chwili liczyła się szatynka.
- Okej, jedziemy tam. - wygramoliłam się spod niego podnosząc z podłogi koszulkę. Założyłam ją, wkładając jej przód do spodni, aby nieco zniwelować jej zagniecenia.
Chyba coś na górze widocznie kazało się nam powstrzymać. Jeśli nie teraz, to następnym razem. Stwierdziłam sama do siebie, gdy opuszczaliśmy mieszkanie chłopaka.
...
- Możesz już otworzyć oczy. - Usłyszałam głos Samanhty, na co od razu rozchyliłam powieki. Mój wzrok od razu powędrował na dziewczynę stojąca na podeście.
Była piękna. Prawdę mówiąc była idealna. Biała suknia sięgająca do samej ziemii podkreślała jej wąska talię oraz biodra, a rozkloszowany od kolan dół przyciągał uwagę każdego obserwującego. Nie mogłam się na nią napatrzeć. Do moich oczu zaczęły napływać łzy, to było niekontrolowane. Po prostu patrząc na moją przyjaciółkę, która za dosłownie kilka dni stanie się mężatka było czymś niesamowitym. Życie tak cudownie jej się ułożyło, w końcu będzie w stu procentach szczęśliwa i spełniona.
- Boże, Lucrecia, czy ty płaczesz? - zapytała nagle z głosem równie przepełnionym wzruszeniem.
- Oczy mi się pocą. - zaśmiałam się, przecierając kąciki oczu z łez. Podniosłam się z białej skórzanej kanapy salonu ślubnego, podchodzą bliżej szatynki. - Wyglądasz niesamowicie. Niesamowicie pięknie. - stwierdziłam bez ogródek chwytając ją za dłoń.
- Ta chyba jest idealna. - nawiązała do sukienki spoglądając na nią z góry. Zacisnęła palce na moich rękach powracając wzrokiem do moich oczu. - Czuje się jak we śnie, jak w jakimś filmie o miłości. Przedświąteczny okres a ja stoję w sukni ślubnej odliczając ostatnie dni do wesela. Zawsze marzyłam o ślubie w wigilię.
- I twoje marzenie właśnie się spełnia. Nie mogę sama w to uwierzyć. Moja malutka Sam zakłada rodzinę, skarbie, zaraz będziesz miała męża. - zaśmiałam się a kolejna łza potoczyła się o moim policzku.
- W końcu się ustatkuje. Wiesz, że od dziecka o tym marzyłam. Ślub w młodym wieku, dzieci, rodzina...
- Jestem z Ciebie niesamowicie dumna. Przeraża mnie tylko myśl, że jesteśmy rówieśniczkami, a żyjemy jakby dwóch innych światach. Jesteś taka dojrzała, gdzie ja to dziecko. Rozwydrzony bachor... - ściszyłam głos.
- Ej, nawet tak nie mów. Po prostu mamy inne wizje życia. Ty wolisz zabawę a ja spokój. Wybierasz wolność, czego z jednej strony Ci zazdroszczę, ale po prostu nie widzę się w tej roli. - zeszła z podwyższenia stając naprzeciwko mnie. - Kiedyś nadejdzie ten moment, kiedy powiesz, że dość tej zabawy i pora poważniej spojrzeć na przyszłość. W tym momencie będziesz stała na moim miejscu. To ja będę wypłakiwać oczy, na sama myśl, że ta moja sukowata przyjaciółka znalazła kogoś, z kim chce spędzić przyszłość. - z każdym jej słowem łzy spływały po mojej twarzy w jeszcze większych ilościach. Nie wiem co działo się w moim środku, ale wylewałam z siebie chyba łzy, które zalegały w moich oczach przez ostatnie miesiące.
- A może znajdziesz kogoś, z kim powaga nie będzie potrzebna. Z kim stworzysz swoją własna szalona historię. - spojrzała mi prosto w oczy. - I życzę Ci, abyś się nie hamowała. Aby twoja prawdziwa natura pozwoliła Ci wybrać odpowiednią osobę. Abyś nie szukała na siłę w swoim życiu kogoś, tylko w celu ustatkowania. Wszystko nadejdzie z czasem. Może już znasz swojego przyszłego męża? A może dopiero poznasz. Może nawet nie wiesz, że od lat jesteście sobie przeznaczeni a wasze drogi po prostu początkowo musiały się rozejść, abyście oboje zrozumieli, że jesteście dla siebie jedyni. Może po prostu teraz tego nie widzisz, ale zobaczysz. Poczujesz. Oboje poczujecie.
Nie wiem jak wy, ale po czasie, jej słowa miały w sobie więcej prawdy, niż dotychczas byłam sobie w stanie wyobrazić.
...
- Idę się przewietrzyć! - krzyknęłam do ucha swojej przyjaciółce, starając się przekrzyczeć tą dudniącą muzykę. Dziewczyna skinęła pijacko głową, chyba tylko w połowie rozumiejąc co jej przekazuję.
Znajdowałyśmy się aktualnie w jednym z najbardziej luksusowych klubów w Nowym Jorku. Właśnie w nim zaplanowałam wraz z Olivierem wieczory kawalerski i panieński naszych przyjaciół. W jednej sali znajdowała się impreza szatynki, a w drugiej jej narzeczonego. Bez bicia mogłam stwierdzić, że plan się powiódł. Na początku było spa, później makijażystka ze stylistką, a na koniec impreza w klubie. Gdybyście mogli zauważyć minę Sam, gdy jeden ze striptizerów tańczył dla niej w kilkunastu różnych strojach. Ja mało co się ze śmiechu nie popłakałam.
Wyszłam na zewnątrz, opierając się głowa o zimną zewnętrzna ścianę klubu. W okół mnie nie było wielu ludzi, w gruncie rzeczy klub tej nocy był zarezerwowany tylko dla nas, wiec jak widywałam ludzi, to tylko z pobliskich imprez.
- Zapalisz? - do moich uszu dotarł chłodny niski głos, na który mimowolnie się uśmiechnęłam. Sama myśl o tym przeklętym chłopaku wywoływała u mnie uśmiech na ustach. Po pijaku mi się nasilało.
Spojrzałam na Oliviera, który wyciągał w moim kierunku paczkę papierosów, zachęcając do poczęstowania się. Nie byłabym sobą gdybym odmówiła, tak więc bez słowa wzięłam fajkę, wkładając do ust. Powinnam była sięgnąć po zapalniczkę, ale głupia stanęłam na palcach stykając się z chłopakiem końcówkami papierosów. Zaciągnęłam się odpalając go, czym nieco zdziwiłam bruneta przed sobą. Kolejny punkt zadziwiania ludzi wędruje do mnie.
- Chyba trochę za dużo wypiłaś. - stwierdził lekko chichocząc. Zdecydowanie był dużo bardziej trzeźwy. Stał pewnie na nogach, kiedy ja nieznacznie się na nich kiwałam. Zdecydowanie po pijaku nie było mi po drodze z grawitacją.
- Nah, mam się super dobrze. - zaciągnęłam się ponownie nie przerywając z brunetem kontaktu wzrokowego.
- Nie wątpię, ale powinnaś chyba wracać do domu. Jest późno. A raczej wcześnie. - zaczął mi tłumaczyć jak małemu dziecku, czym nieco mnie zdenerwował.
- Nie matkuj, jestem dorosła. - prychnęłam zaciągając się ostatni raz, po czym przydeptałam niedopałek podeszwą czarnych, wiązanych szpilek.
- Serio, odprowadzę Cię. Jutro wesele, musisz jakoś wyglądać, a aktualnie możesz startować na miss prostytutek rodem z GTA.
- Czy ty nazwałeś mnie prostytutką? - oburzyłam się. Chyba nie uważał mnie za dziwkę.
- To ironia, chodźmy. - chwycił moją dłoń przeplatając nasze palce, na co ja lekko się uśmiechnęłam. Dobra, może jednak pójdę z nim, zapowiada się miły spacerek. - Mieszkasz z tym budynku za rogiem? - skinęłam głową, po czym ruszyliśmy w kierunku apartamentowca. Podróż minęła szybko i dość zabawnie. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się przed drzwiami wynajmowanego mieszkania.
- Wyśpij się. Dobranoc. - powiedział chcąc się pożegnać, jednak ja to ja, nie chciałam nudnego zakończenia tego wieczoru. Zbyt dużo wypiłam by grać miłą i grzeczną.
- Byłeś kiedyś w klubie w GTA? - zapytałam, na co zmarszczył brwi przyglądając mi się pytająco. - No czy byłeś w klubie nocnym w GTA. - ponowiłam pytanie.
- No byłem, a co?
- W takim razie przenoszę grę do prawdziwego życia. - nacisnęłam na klamkę apartamentu wchodząc do niego. Byłam pewna, że zostawiłam chłopaka w dość dużej konsternacji, jednak nijak mnie to obchodziło. Miałam ochotę szaleć.
Więc szalałam.
Gdy weszłam do mieszkania od razu ruszyłam w kierunku głośników stojących w salonie. Podłączyłam do nich telefon, a po niedługiej chwili w całym pomieszczeniu rozbrzmiał się dźwięk Toxic od Britney. Odwróciłam się w stronę wejścia do salonu, wzrokiem natrafiając na Oliviera.
I wtedy zaczęła się zabawa.
Kołysałam kusząco biodrami, sunąć dłońmi po całym moim ciele. Błyszcząca krótka sukienka podwijała się nieco przy tych ruchach, ale wcale mnie to nie martwiło. Czułam na sobie przenikliwy wzrok bruneta, co tym bardziej nagrzewało mnie do show. Mogę spokojnie stwierdzić, że wtedy za grosz nie myślałam.
W pewnym momencie mojego przedstawienia wskoczyłam na mały kawowy stolik w salonie, zrzucając z niego dwie świeczki oraz małą kwiatową ozdobę. Zrobiłam sobie miejsce, wyginając się na nim jeszcze bardziej. Nawiązałam w końcu kontakt wzrokowy z chłopakiem, co niesamowicie mnie podbudowało. Patrzył na mnie wzrokiem, którego w życiu nie widziałam. Przez który moje organy w brzuchu zrobiły niezłego fikołka a mi zrobiło się słabo.
- Nic nie powiesz? - zapytałam kolejny raz przesuwając ręką po włosach i zjeżdżając nią w dół ciała. Kusiłam go jak skurwysyn, i taki był mój plan. Właśnie to chciałam wtedy robić.
Chwyciłam dłonią najpierw jedno ramiączko sukienki, zsuwając je w dół. Cienki paseczek opadł, co nie obeszło uwadze Oliviera. Każdy mój ruch nagrzewał atmosferę, a każde jego spojrzenie nagrzewało mnie. Jeszcze mnie nie dotknął, a byłam nakręcona jakbym dawno była w trakcie gry wstępnej.
Chłopak nie ruszył się nawet o milimetr, wciąż tylko patrząc. Nie wiedziałam co kryło się w czeluściach jego pięknej główki, ale coś tam analizował. Działy się tam grube obliczenia, które niesamowicie mnie ciekawiły. Już miałam o nie pytać, kiedy brunet ruszył w moją stronę szybkim krokiem. Nim zdążyłam przetrawić nowe informacje, dwie silne dłonie złapały mnie w talii i postawiły na podłodze. Dalej czułam jedynie jego usta, dotyk i oddech w dosłownie każdym możliwym miejscu mojego ciała. Był jak zwierze. Nieokiełznane i pragnące mnie w stu procentach. I nie powiem, było to coś niesamowitego. On był niesamowity. A ta noc zdecydowanie niezapomniana.
...
Zacisnęłam mocniej powieki, kiedy zaczęłam się przebudzać. Było mi cholernie duszno i chciało mi się pić. Powoli zaczynałam sobie uświadamiać kim jestem i co się ze mną dzieje, kiedy silne ramię zacisnęło się na mojej talii, a ja się cholernie przestraszyłam. Kto to był? Co tu robił? Co się dzieje?
I gdy rozchyliłam pospiesznie oczy, zrozumiałam w jakiej sytuacji się znajdowałam. Leżałam na brzuchu, a po mojej prawej leżał Olivier z ręką przerzuconą przez moje ciało. Powoli przypomniałam sobie co się stało i co odwaliłam. Na samą myśl miałam ochotę skończyć przez okno.
Nim jednak przeszłam do realizacji planów samobójczych doszła do mnie jeszcze jedna sprawa, o której zapomniałam.
Wesele Sam.
Jak oparzona zerwałam się z łóżka, stając na zimnej podłodze. Moje półnagie ciało owiało zimne powietrze, a ja zrozumiałam, że miałam na sobie jedynie moje czarne koronkowe stringi z poprzedniego wieczoru.
- Kurwa mać, która godzina. - warknęłam pod nosem przykładając dłoń do piersi i szukając telefonu. Kliknęłam ekran swojego iPhonea, jednak ten nie zareagował. Ponowiłam czynność, zdając sobie sprawę, że w połowie wczorajszej imprezy miałam tylko dwadzieścia procent. Widocznie padł. Wyszukałam wzrokiem spodnie śpiącego bruneta i gdy tylko je namierzyłam, ruszyłam w ich kierunku przetrzepując kieszenie. Jak tylko chwyciłam w dłonie telefon i podświetliłam ekran zamarłam.
Godzina czternasta trzydzieści pięć. Za dosłownie pięćdziesiąt pięć minut mieliśmy się stawić przed kościołem. Rytm mojego serca przyspieszył i zrobiło mi się słabo. Nie mogłam zawieść Sam. Nie w jej najważniejszy dzień w życiu. Bez głębszych refleksji podeszłam do Oliviera budząc go.
- Olivier. - potrzasnęłam jego ciałem. - Olivier, pobudka. - ponowiłam, na co ten tylko lekko mruknął. - Olivier kurwa jest prawie piętnasta! - krzyknęłam, a ten rozchylił powieki patrząc na mnie jak na demona.
- Co ty...
- Nie co ja, za niecałą godzinę musimy być przed kościołem. Zaspaliśmy. - chłopak rozszerzył powieki będąc w podobnym szoku jak ja. Usiadł pośpiesznie na łóżku zastanawiając się co robić dalej.
- Ubieraj się, nie mamy czasu. - byłam na tyle zdenerwowana, że nie ruszał mnie nawet fakt, że nie miałam na sobie biustonosza, a piersi ledwo zakrywałam przedramieniem. W mojej głowie kłębiło się tyle myśli, że nie byłam w stanie ułożyć sobie planu działania. - Albo stop! Idziemy pod prysznic, zamawiamy taksówkę w której się pomaluje. Jedziemy do Ciebie, ubieramy się i jedziemy prosto pod kościół. - mówiłam tak szybko, że słowa ledwie docierały do zaspanego bruneta.
- Chwila, chcesz wziąć wspólny prysznic? - zapytał zaczepnie totalnie odsuwając od siebie myśl spóźnienia na ślub siostry. On był niepoważny.
- Możesz iść się umyć w kałuży, lub w toalecie. Wybieraj. - odwróciłam się zła idąc w kierunku łazienki. Naprawdę miałam w dupie to, co sobie myślał, teraz liczyła się Sam.
- Poczekaj wariatko, idę. - usłyszałam za sobą krzyk kiedy przekroczyłam próg toalety. Zapaliłam światła i po drodze zrzuciłam z siebie stringi. Spojrzałam katem oka w lustro, mój makijaż z wczorajszego wieczoru zniknął. Dosłownie. Prawdopodobnie większość wytarłam w poduszkę lub w chłopaka który chwile po mnie wszedł do pomieszczenia.
Bez słowa weszłam pod prysznic puszczając wodę z deszczownicy. Ciepła ciecz zaczęła płynąc po moim ciele, nieznacznie mnie uspokajając. Wylałam na dłonie szampon, wmasowując go w skórę głowy. W tym czasie Olivier zdążył do mnie dołączyć i wejść do kabiny. Teraz naprawdę doceniałam fakt, że przestrzeń prysznica była tak ogromna. Miało to jednak swoje zastosowanie.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek wezmę z tobą wspólny prysznic. Ty się ze mną w basenie bałaś kąpać. - zaczepił gdy ja spłukiwałam odżywkę z długości włosów.
- Bo się wstydziłam. - odparłam niewzruszenie sięgając po piankę do golenia stojąca w rogu kabiny.
- Teraz się nie wstydzisz? - poczułam jego dłoń na moich plechach, kiedy to ja sunęłam maszynką po prawej łydce.
- Z natury nie znam pojęcia wstyd, szczególnie, że zeszłej nocy uprawialiśmy seks. - prychnęłam odkładając maszynkę na małą półeczkę. W tym czasie chłopak z całej siły mnie do siebie przyciągnął, a nasze mokre, rozgrzane ciała się zderzyły. - Oliv...
Nie zdążyłam skończyć kiedy chłopak z całej siły wpił się w moje usta. Był taki bezpośredni. Totalnie nie bał się pokazać czego chciał. Nie bawił się w podchody ani nic nieznaczące zaczepki. Brał co chciał i nie zgrywał niedostępnego. Czułam się z nim jak we własnej romantycznej opowieści. Jednak nie opowieści o miłości, a o pożądaniu. My się nie kochaliśmy, my po prostu siebie pragnęliśmy. Żyliśmy szybko, mocno i nie myśląc o konsekwencjach.
Był definicją mojej miłości według Sam. Był kimś z kim nie myślało się o przyszłości, z kim żyło się chwilą.
...
Tak jak powiedziałam, tak się stało. Po małej zmianie planów która nastąpiła pod prysznicem, szybko ubraliśmy się i ruszyliśmy do zamówionej taksówki. Siedziałam na przednim siedzeniu pasażera, starając się zrobić choć odrobine znośny makijaż. Tymczasem na tylnich kanapach znajdował się mój towarzysz, trzymający moje ubrania na wesele oraz prowadzący jakieś rozmowy z kierowcą.
- Jesteśmy na miejscu. - powiadomił nas mężczyzna za kierownicą, kiedy ja ostatnimi ruchami pędzla nakładałam rozświetlacz na kości policzkowe.
- Dziękujemy ślicznie. - odezwałam się do kierowcy, a następnie podałam mu gotówkę którą akurat miałam w kieszeni płaszcza. Zebrałam wszystkie porozrzucane kosmetyki do torebki i otworzyłam drzwi samochodu. - Do widzenia.
- Mogłem zapł...
- Nie graj księcia bo ja nie jestem twoją księżniczką, ruszaj się mamy dwadzieścia minut. - pośpieszałam go, gdy wbiegałam po schodach na odpowiednie piętro. Chłopak otworzył drzwi do swojego mieszkania, a ja wtargnęłam do środka niczym burza. - Ubieraj się, ja idę suszyć włosy.
Gdyby ktoś nagrał nas z boku, przysięgam, że miałby niezły ubaw. Ja biegającą od jednego do drugiego pokoju, susząc włosy i próbując ogarnąć wygląd bruneta. Chłopak, który po zawiązaniu swoich butów został zmuszony do smarowania moich nóg rozświetlającym balsamem, kiedy ja prostowałam pojedyncze pasma moich włosów.
- Zawiąż to, szybko. - warknęłam, gdy brunet od dobrych kilkudziesięciu sekund przekładał sznurki przez gorset mojej sukienki.
- Cholera jasna staram się, nie moja wina, że założyłaś jakąś pieprzoną krzyżówkę sznurówek. Jak ty zamierzałaś sama to zawiązać? - zapytał, kiedy mnie aż telepało ze złości. Za jebane trzy minuty mieliśmy być na miejscu, tymczasem staliśmy w holu mieszkania bruneta walcząc z gorsetem sukni.
- Miałam do chuja szykować się z Sam, a użeram z tobą. - odetchnęłam z ulga, gdy Olivier skończył swoje zadanie. - Brawo, wychodzimy. - zawołałam chwytając moją małą czarną torebkę.
Po schodach biegliśmy jak opętani, wtedy nawet moje wysokie czerwone szpilki nie sprawiały mi problemu. Biegłam jakbym miała na sobie najwygodniejsze adidasy. Dotarliśmy na parking a ja zamarłam kiedy uświadomiłam sobie fakt, że musimy jechać motocyklem. Ostatecznie taksówką, ale nie mieliśmy czasu.
- Pomóż mi wejść i błagam nie zabij nas. - westchnęłam gdy stanęliśmy przed maszyną. Chłopak skinął głową sadzając mnie na siedzeniu.
- Weź sukienkę w dłonie, żebyś nie pobrudziła. - dodał, gdy odpalał motocykl. Wykonałam jego prośbę, a chwile później jechaliśmy już w stronę kościoła. Im dłużej jechaliśmy, tym bardziej chciało mi się śmiać. Byliśmy takimi idiotami... spóźnieni, w weselnych ciuchach jechaliśmy do kościoła na pierdolonej maszynie śmierci. Brzmi jak żart.
- Siedem minut spóźnienia, chyba nas zabiją. - zaśmiał się chłopak, w momencie, gdy biegliśmy przed świątynię. Z daleka mogłam dostrzec postacie Samanthy i Michaela.
Opierdol za trzy, dwa, je...
- Kurwa mać, gdzie byliście? Myśleliśmy, że coś wam się stało. Nie odbieracie, zniknęliście wczoraj z wieczorów. Co się do chuja z wami działo? - krzyczała na nas, a ja byłam w szoku, że szatynka potrafiła być tak wściekła. Czułam się winna.
- Opowiedzą nam to innym razem, chodźcie do środka, bo za chwile się spóźnimy. - krzyk przerwał jej narzeczony, chwytając ją za rękę. - Większość gości czeka już w ławkach, ceremonia zaczyna się lada minuta. - każdy z nas skinął głową, a wciąż zła panna młoda wsadziła mi w rękę mały bukiecik, dopasowany do tego jej.
- Jedyne co mnie ciekawi, to fakt, że mój brat ma krawat, którego wiązać nie potrafi, a ty, zamiast pachnieć perfumami Victorii Secret, pachniesz męskim Versace. Jakieś wytłumaczenie? - szepnęła mi do ucha gdy wchodziliśmy do budynku.
- Przyznaje się do winy, liczę na łagodny wyrok. - uśmiechnęłam się do niej, na co ta wywróciła oczami. Jednak jej złość jakby ją opuściła. Całe szczęście, przeżyliśmy to i nic nie zepsuło jej wielkiego dnia.
...
Wesele było czymś pięknym. Przysięgam. Nigdy nie widziałam Sam tak zadowolonej. Łzy szczęścia aż cisnęły mi się do oczu. Począwszy od samej przysięgi, na której ledwo zatrzymałam łzy ze względu na makijaż, to podczas pierwszego tańca i podziękowań młodych ryczałam jak bóbr. Z resztą nie tylko ja. To wszystko było magiczne, tak bardzo byłam zadowolona z jej szczęścia.
Potem w grę wszedł alkohol, którego ja tej nocy nie piłam. Po wczorajszych zajściach wolałam być choć odrobinę poczytalna, poza tym musiałam nad ranem zając się salą weselną, ponieważ o piątej Sam z mężem mieli wylot na podróż poślubną, która była prezentem ode mnie i Oliviera. Zamiast kupić im coś beznadziejnego, zainwestowaliśmy w dwutygodniowy pobyt na Malediwach. Brzmi jak marzenie, prawda?
- Jeszcze raz dziękujemy za prezent, to cudowne. - powtarzała Sam piętnasty chyba raz podczas naszego pożegnania.
- Dobra dobra, koniec gadania siostra, bo się spóźnicie na lot. - zaśmiał się Olivier, gdy szatynka nie chciała puścić mojego ciała z uścisku.
Naprawdę miło patrzyło mi się na jej uśmiech podczas całego wieczoru, jak i momentu, gdy wsiadała do taksówki na lotnisko. W końcu odpocznie i spędzi czas z mężem.
Mężem, jak to dziwnie brzmi.
Sprzątanie było jedynym elementem, którego wizja średnio mi się podobała, ale trzeba było. Obiecałam, to posprzątam.
Z sali weselnej wraz z Oliwierem wyszliśmy przed szóstą nad ranem. Oboje padaliśmy z nóg. Mieliśmy ochotę jedynie na sen, ale to w moim przypadku było niemożliwe, bo sama miałam za kilka godzin lot powrotny do domu.
- Co powiesz na wspólne odsypianie? - zaproponował brunet, a ja choć bardzo chciałam, nie mogłam się zgodzić. Kurwa, czy to miał być koniec naszej przygody?
- O dziewiętnastej mam lot do Los Angeles, wracam do domu. - powiedziałam smutno i zabolało mnie to chyba bardziej niż jego, bo twarz chłopaka została niewzruszona. Westchnął jedynie wzruszając ramionami.
- To może chociaż odwiozę Cię na lotnisko? - dopytywał, gdy zbliżaliśmy się do zamówionych taksówek. - Miała zrobić to Sam, ale wyszedł pomysł tej podróży i zostałaś sama.
- Jeśli chcesz, nie ma problemu. Przyjedziesz o osiemnastej? - zapytałam otwierając drzwi jednego z aut. Chłopak skinął głową, nie kwapiąc się na czulsze pożegnania. Chyba sam uznał to wszystko za koniec.
- Było miło, ale się skończyło. - powiedziałam sama do siebie, gdy przekraczałam próg apartamentu. Przede mną była kąpiel, przespanie się choć kilka godzin a następnie pakowanie. Prawdę mówiąc, nie chciałam stąd wyjeżdżać.
...
O umówionej porze chłopak znalazł się na parkingu pod apartamentowcem. Pakował moje walizki do bagażnika, w czasie kiedy ja oddawałam klucze do mieszkania kobiecie w recepcji.
- Mam nadzieję, że jeszcze pani zagości w którymś z naszych apartamentów. - uśmiechnęła się, kiedy mi było niekoniecznie do śmiechu. Byłam zmęczona i na dodatek żal było mi z powodu bruneta na zewnątrz.
Na samą myśl, że już jutro się nie zobaczymy czułam pustkę w środku. Nasz mini romans trwał niesamowicie krótko, ale utwierdził mnie w tym, że przy chłopaku czułam się jak przy nikim innym. Tak samo czułam się lata temu i tak czułam się dzisiaj. Był kimś, z kim potrafiłam stworzyć historie o której mówiła Sam.
Miałam ochotę zdzielić się z twarz za te myśli.
- To już wszystko? - usłyszałam za sobą głos Oliviera. Odwróciłam głowę w jego stronę przytakując. Wszystko co dobre szybko się kończy.
Żegnając się z kobieta w recepcji wyszliśmy z budynku, idąc w kierunku parkingu na którym stało auto Sam. Całe szczęście nie chciał odwozić mnie na swoim motocyklu, a wziął samochód od siostry. Uszanował chyba brak moich chęci do przedwczesnej śmierci.
- Dziwnie mi tak stąd wyjeżdżać, nie chciałam tu być, ale po prawie miesiącu czuje pustkę na myśl, że za chwile wracam do rzeczywistości. Że przez kolejne miesiące nie zobaczę Sam. - zaczęłam, gdy byliśmy jakoś w połowie drogi na lotnisko.
- Po części wiem co czujesz, też nie mieszkałem w NY przez dwa lata. Nie chciałem wracać, lecz jak wróciłem, już nie wyjechałem. Zrozumiałem, że mimo wszystko tu jest mój dom i mimo krzywd i przekleństw tego miasta, tylko tu czuje się jak ja. Tylko tu jestem sobą. - mówił skupiając swój wzrok na drodze. Te słowa tak płynnie wychodziły z jago ust. Był tak pewny, że to jego miejsce... tymczasem ja nie wiedziałam gdzie jest moje. Nigdzie nie czułam się dobrze.
- Kiedy zrozumiałeś, że chcesz tu zostać? No wiesz, po powrocie.
- To jest tak, czasami pewne sytuacje i wspomnienia o nich, tworzą niechęć do niektórych miejsc. Sam taką miałem, ale gdy tu wróciłem to minęło. Poczułem w środku brak chęci na powrót gdziekolwiek indziej. I mimo, że kocham podróżować, lubię tu wracać. Tu czuje swoje miejsce. - opowiadał to jak bajkę. Jak jakąś poezję. Coś, co miało swój głęboki sens i przekaz.
I ja ten przekaz zrozumiałam. Na moje nieszczęście wiedziałam o co mu chodzi. Wiedziałam, że mówił po części o mnie. Starał się mi uświadomić, że to tu jest moje miejsce i mimo złych wspomnień chętnie się tu wraca. I może nie chciał powiedzieć mi tego wprost, i liczył że tego nie zrozumiem, lecz zrozumiałam. Jednak nie mogłam stwierdzić czy miał rację. Byłam cholernie zmieszana i z każdym jego słowem to się nasilało.
Nie odezwałam się już więcej. Dojechaliśmy na miejsce i bez słowa wysiedliśmy z samochodu. Nie chciałam już z nim rozmawiać, bo się wahałam. A opowieści Oliviera skłaniały mnie ku refleksjom, na które nie miałam czasu.
- Nie wiem co robić. - te słowa wyszły ze mnie nieplanowanie. Spojrzałam głęboko w oczy wyższego chłopaka, czując jedynie niewiedzę. - Nie jestem pewna czy chce tam wrócić. Ale jeszcze bardziej nie jestem pewna, czy chce tu zostać.
Zapadła cisza.
Cisza, której znaczenia nie potrafiłam rozszyfrować. Zdziwiłam go? Być może. Być może nie wiedział co mi odpowiedzieć. Patrzył tylko na mnie, początkowo bez emocji, lecz po chwili w jego oczach zabłyszczało coś w rodzaju nadzieji.
- Liczyłem na to. Liczyłem, że się zawahasz i mam dla Ciebie propozycje. Polecimy na święta razem, do Las Vegas. Będziemy szaleć i żyć jak nam się podoba, a na koniec zadecydujesz co chcesz zrobić. Czy chcesz wrócić do domu czy tu. Czy chcesz wrócić tam sama, czy może zostaniemy razem. - mówił to z pasją i pewnością. Zaplanował to skubany. Chciał mnie tu zatrzymać.
- To głupie i niepoważne wiem. Jeśli nie chcesz nie musisz tego robić, po prostu...
- Nie gadaj tyle. - przerwałam mu. - Jedziemy. Pamiętasz jak wypiliśmy za przyszłość? - chłopak skinął głową. - Miałam na myśli szczęśliwą i udaną przyszłość. I chociażby miało się coś spierdolić, nie zarzucimy sobie, że nie spróbowaliśmy polepszyć naszego życia. - uśmiechnęłam się, nie wierząc że te słowa wychodzą z moich ust.
- Niech te święta dadzą szanse mnie, temu miastu i nam. Niech dadzą szanse przyszłości.
Nam, brzmi ładnie, nie sądzicie?
...
_____________
Wattpad: sarkazmszmato
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top