Pierwsze bajkowe Święta
— Kto to kurwa projektował! — Audrey Shirley jest wściekła. Przez frustrację zaciska zęby zdecydowanie zbyt mocno. Nawet jej ciężko ignorować ten głosik w głowie mówiący, że jak nie przestanie, to ukruszy sobie ząb. Bierze głęboki wdech i próbuje utrzymać nerwy na wodzy. Drzwi od mieszkania wciąż nie chcą się otworzyć, a ona czuje się coraz gorzej. Za prawie dwie godziny zacznie świtać, a ona oprócz chęci zniszczenia dużego kawałka drewna w zawiasach stojącego jej na drodze do wanny z gorącą wodą chce jeszcze położyć się spać.
Usłyszała chrząknięcie, dlatego obraca głowę w bok. Stoi tam sąsiadka mieszkająca nad nią, która trzyma psa na smyczy. To znaczy, że jest w okolicach siódmej rano. Szepcze ciche, przepraszam w jej stronę i wraca do siłowania się z zamkiem. Po raz kolejny próbowała otworzyć drzwi i ponownie nic to nie dało. Wkurzona do granicy wytrzymałości kopie w nie całą siłą, jaka w niej została. Od razu tego żałuje, bo ból pulsujący w okolicy piszczela prawie powalił ją na ziemię.
— Co to jest za gówno? — pisnęła cicho i usiadła na podłodze.
Wygrzebała z kieszeni pastelowo niebieskiej bluzy telefon. Telefon, który ma całkowicie pęknięty ekran. Kupno szkła ochronnego za trzy pensy na AliExpress to nie był dobry pomysł. Audrey czuje się jak najgorszy przegryw świata. Kiedyś była pewna, że przyzwyczaiła się już do tej myśli, ale życie zawsze pokazuje, że jednak nie. Do pewnych rzeczy nie można się przyzwyczaić. Do tego, że jest się ostatnią osobą, którą wybierają do drużyny w grach zespołowych, do tego, że twoja dziewczyna woli swojego ex, do tego, że to zawsze ty wchodzisz w najgłębsze kałuże w nowych butach, gdy się spieszysz, że mama zawsze zapomina o twoich urodzinach.
Shirley dalej gapi się na telefon, myśląc o tym, co i jak się tym razem stało. Przecież poszła tylko do klubu, chciała uleczyć złamane serce. Jednak coś znowu poszło nie tak. Wylała na siebie piwo i zniszczyła fryzurę od nerwowego wplątywania w nią palców z nerwów. Wplątywanie tam palców ją uspokaja. Nie wiadomo czemu, czuje wtedy, że ktoś jednak nad nią czuwa, że ktoś jest razem z nią w tym bagnie. Zmęczona w końcu ulega dobijającej rzeczywistości i siedząc na ziemi, stwierdza, że czas się poddać i przestać walczyć ze światem. Wzdycha i przyciąga nogi do siebie, a następnie obejmuje je rękoma. Gapi się w podłogę, myśląc o tym, że zawiodła siebie.
W zeszłym roku w sylwestra miała jeden cel i życzenie. Przestać by ofermą życiową i pokazać, że też umie walczyć ze światem. Nie udało się. Po raz kolejny musiała starać się o nową pracę w dwudziestu różnych miejscach, znowu ją straciła trzy miesiące po zdobyciu, ponownie wywaliła się na przystanku autobusowym przy wsiadaniu do niego, kolejny raz druga połówka ją zostawiła. I to ostatnie chyba bolało najbardziej. Przez całe życie Audrey próbowała znaleźć tego jedynego chłopaka, którego los stworzył specjalnie dla niej by byli razem. Zawsze ci wszyscy idealni chłopcy ją zostawiali. Któregoś razu spróbowała z dziewczyną, było fajnie, inaczej, podobało się jej. Myślała, że problem był w chłopcach, ale dziewczyna też ją zostawiła. Od teraz według niej problem leży tylko i wyłącznie po jej stronie.
Długo tak siedziała na wycieraczce, analizując życie i gryząc się sama ze sobą nad życiowymi dylematami. Takimi jak czemu jej rodzice nie lubię dziewczyny z dziewczyną? Czemu nie powiedziała w czwartej klasie temu chłopakowi, że jej się podoba? Dlaczego zawsze kupowała dla mamy kwiaty w kwiaciarni i podpisywała, że są od taty, by przestawali się kłócić? Dlaczego zepchnęła Anny Prescott ze schodów w wieku dziesięciu lat, przez co Prescott nie mogła chodzić przez miesiąc? I nad jeszcze masą pozostałych spraw...
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk przekręcania klucza w zamku. Podniosła się gwałtownie i spojrzała na drzwi przed sobą. Naciska klamkę i nie wierzy, że ustąpiły. Wkłada rękę w szparę pomiędzy framugą a drzwiami, by upewnić się, że na pewno tam jest. Nie natrafia na żadną przeszkodę, samo powietrze. Na usta momentalnie wpływa szeroki uśmiech i popycha drzwi mocniej. Wchodzi do środka. Dopiero po tym charakterystycznym dźwięku zamykania drzwi z powrotem informującego, że ktoś wszedł, czuję ulgę i kamień spadający z serca. Było to dla niej bardziej nielogiczne niż rozszerzona matematyka. Przecież szarpała się z klamką, próbowała wszystkich kluczy i nic, a teraz ot tak się otworzyły.
Zdejmuje buty i zmęczona idzie korytarzem. Uśmiech znika z twarzy momentalnie. Słyszy przecież tylko i wyłącznie swoje kroki. Nikt na nią nie czeka, nikt się o nią nie martwił. Jest sama jak ten środkowy palec, który na pożegnanie pokazała jej Beatrice. Zastanawia ją widok, który zastaje w kuchni. Powinny być tam porozrzucane butelki po napojach wysokoprocentowych, brudne naczynia w zlewie i pozbijana, wiekowa zastawa w kawałkach leżąca na podłodze, ale nie ma nic. Lśni czysty porządek jak przed przybyciem królowej czy innej ważnej persony. Dziwi ją to, ale jest zbyt zmęczona, by dłużej i dogłębniej się nad tym męczyć. Wyciąga szklankę z szafki i nalewa wodę. Wynajduje pudełko z lekami i bierze pierwszy lepszy lek przetestowany kiedyś na kaca. Popija wodą i czuje ulgę, bo gardło suszyło ją jak cholera. Odstawia naczynie do zlewu i kieruje do łazienki. Wyciąga jakiś żel do ciała, którego teraz wyciska trochę na dno wanny i zaczyna lać gorącą wodę, uważając, żeby nie przesadzić z temperaturą. Patrzy w lustro, słuchając chlupotu wody i dochodzi do jednego wniosku. W obecnym stanie zaliczyłaby co najwyżej chodnik twarzą, co zresztą niestety zrobiła. Siniak na czole jest niebezpiecznie większy niż jak go zapamiętała. Brązowe włosy całe poplątane, a worki pod niebieskimi oczami wyglądają, jakby spędziła dwa tygodnie na piciu samych energetyków, cera ziemista, a usta popękane. Spuszcza głowę, wzdychając i przekręca ją w bok. Wody jest mniej więcej już ponad połowę, więc ściąga z siebie ubrania i wchodzi do wanny. Zagryza wargę, przez naglą zmianę temperatury, ale chwilę później zaczyna się rozluźniać. Czuje, że to pierwsza dobra rzecz, jaka ją spotkała od dwóch tygodni. Ciepła kąpiel, w ciszy, bez wrzasków i wyrzutów sumienia. Zmęczenie nie jest dla niej łaskawe, daje o sobie znać natychmiast. Dziewczyna zmuszona jest szybko się umyć i wyjść z wanny jak najszybciej, by nie obudzić się w niej za parę godzin. Wyciera się ręcznikiem, a potem wyciąga z pralki prawie świeżą piżamę, która jest po prostu trochę ubrudzona czekoladą. Ubiera się i rozczesuje tylko włosy, nie mając siły na ich suszenie.
Wychodzi z łazienki i idzie do sypialni. Otwiera drzwi i gdyby nie chwyciła się framugi to najpewniej by upadła. Sypialnia wyglądała prawie zwyczajnie. Prawie, bo przy łóżku stoi mały, biały hipopotamek na dwóch nogach i z trójkątnymi stojącymi uszami. Na środku materaca, bałwan z marchewkowym nosem, czarnymi kamykami na brzuchu w linii prostej, patykowymi rękami i cały obwinięty w papier toaletowy. Pierwszą myślą brunetki było to, że to przez narkotyki, ale przecież nic nie brała. Pigułka gwałtu? Nie, pilnowała swoich drinków i piwa. Skręty? Tak, to one, słyszała kiedyś o halucynacjach, jakie mogą wywołać.
— O cześć! — bałwanek, uśmiechając się, pomachał do niej patykową kończyną — Pomożesz? Chyba się trochę poplątałem.
Te halucynacje wyglądają i brzmią bardzo prawdziwie, prawda Audrey?
— Emm... Jasne — podchodzi do bałwanka i chwyta za miejsce między jednym listkiem papieru a drugim. — Pokażę ci sztuczkę — mówi i rozrywa papier na pół.
— O jacie. Jak super! — mówił podekscytowany śnieżny stwór, przeciągając głoski w zachwycie.
Niebieskooka ściągała właśnie z bałwana papier, nie zastanawiając się czemu to robi. Nie zatrzymywała się nawet na chwilę gdy go dotykała, nie myślała, że wygląda tak kurewsko realistycznie i tak samo prawdziwy jest w dotyku.
— Rwie się dokładnie jak papier — mówił ucieszony.
— Bo to jest papier tylko, że toaletowy. Używa się go w łazience — mówiła, kończąc uwalniać dziwnie znajome stworzenie rodem z bajki. — Dlaczego ja ci to tak właściwie tłumaczę? Zaraz przecież znikniesz, jak tylko pójdę spać — walnęła się otwartą dłonią w czoło.
— Um okay — śnieżny stwór uśmiechał się dalej. — Dziękuje — zeskoczył z łóżka na podłogę prawie się przy tym wywracając.
— Jesteś wyjątkowo miły i realistyczny jak na wytwór wyobraźni — powiedziała.
On nic nie odpowiedział, tylko chwycił za rękę białego hipopotama. Wyszli z pokoju, a Veronica odetchnęła z ulgą. Położyła się na materacu, okryła szczelnie kołdrą i prawie natychmiast zasnęła.
***
Leniwie otwiera oczy parę godzin później i próbowała przypomnieć sobie, gdzie jest. Po dokładny rozejrzeniu się na wszystkie strony uznaje, że to jej pokój. Przeciera rękami twarz i staje na podłodze, czując nieprzyjemny dreszcz spowodowany przez zimną podłogę. Zapragnęła wrócić pod ciepłą kołdrę, ukryć przed światem, nie wychodzić do końca dnia z łóżka i użalać się nad sobą. Wzięła telefon do ręki i przymknęła oczy oślepiona jasnością ekranu. Pomrugała parę razy i ponownie go włączyła. Widzi, że jest po czternastej i dwudziesty trzeci grudnia. Jęknęła zaspana. Jutro jest Wigilia, a ona czuję się i wygląda jak wszystkie siedem nieszczęść w jednym człowieku. Z telefonem w dłoni wychodzi z sypialni i idzie do łazienki. Tam zamiera prawie i czuję, jak zaraz zemdleje. Widzi całą łazienkę poobrzucaną papierem toaletowym, który jest, a raczej był jej zapasem około dwudziestu rolek.
— Co się tu dzieje! — piszczy, będąc w szoku i patrząc na hipopotama z bałwanem, który w najlepsze podrzuca do góry ostatnią rolkę, a ta ląduje w środku muszli klozetowej w kącie.
— O hej! — macha kolega hipopotama. — Nie byliśmy chyba za głośno? Chcieliśmy zrobić z papieru użytek, fajnie wyszło? — był naprawdę ucieszony swoim „dziełem".
— Tak się tego nie używa. To służy do... — urwała.
Co ma mu powiedzieć? Co może powiedzieć? Jak wytłumaczyć komuś, kto jest rzekomo wytworem wyobraźni, do czego służy coś, czego on w życiu nie będzie musiał użyć tak jak ty tego używasz?
— Czekaj, czekaj, przecież ty nie istniejesz. Nie ma cię tu, miałeś być wytworem mojej wyobraźni i zniknąć, gdy się obudzę. Uderz mnie — powiedziała zdecydowana.
— Co? — bałwan był teraz lekko skołowany. — Uderzyć ciebie? Tak się nie robi.
— Po prostu to zrób — używa błagalnego tonu.
— Okay — on przeciągnął niepewnie głoski. Swoją patykową ręką uderzył w rękę dziewczyny.
— Jeszcze raz — mówi z niedowierzaniem, że coś poczuła.
Tym razem cios był mocniejszy. Został wymierzony z taką siłą, że zostawił po sobie czerwony ślad.
— Ale jak to? Nie, nie to niemożliwe. To nie może być prawdą, ty i twój kolega nie istniejecie. Nie ma tu porozrzucanego papieru, jestem tu sama, bez was — zaczęła panikować i opadła kolanami na podłogę.
— Hej, hej spokojnie. My też nie wiemy, jak się tu znaleźliśmy — bałwan położył jedną z kończyn na jej ramieniu. — Ale na pewno można to jakoś wytłumaczyć. Anna i Elsa każą zawsze zachowywać zimną krew i nie panikować.
— Anna i Elsa? — spytała brunetka podejrzliwie. — Jesteś Olaf?
— Tak, a co? — zadał pytanie bardzo energicznie.
— I ulepiła cię Elsa? — Audrey kontynuuje zadawanie pytań.
— Ach, no nie. Przerabiałem już to z Anną. Tak, jestem Olaf, tak, ulepiła mnie Elsa — mruknął.
— Okay, ale czemu tu jesteś? Czemu on tu jest? — wskazuje na hipopotama.
— Nie wiem. Spacerowałem po Arendelle, gdy nagle puf i jestem przed drzwiami twojego domu. Obok mnie był on, a raczej ona, bo to Samantha.
— Nazywa się Samantha? — przytaknęłam na znak, że zaczynam coś rozumieć.
— Tak albo i nie. Mało co mówi, a nazwałem ją Samantha, bo mi się podobało. Dalej to nacisnąłem klamkę od drzwi i weszliśmy do środka, było otwarte. Posprzątaliśmy bałagan, bo był większy, niż gdy Elsa uczyła się opanowywać moc. Potem znaleźliśmy papier toale...toaletowy i zostałem mumią.
— A ty, jak się tu znalazłeś? — tym razem pytanie było skierowane do małego albinosa.
— Nic ci nie powie. Prawie nic nie mówi. Powtarza w kółko mama, włóczykij, dom.
— Włóczykij, dom, mama — mruczy pod nosem i przenosi spojrzenie na Samanthe. — Jesteś muminkiem — oznajmia, a biały hipopotamek jakby wybudzony ze snu w końcu na coś reaguje. Macha bardzo energicznie głową na znak, że się zgadza.
— Mumi...Mumiczym? — pyta Olaf.
— Muminkiem. Mama czytała mi o nich książki, gdy byłam mała. Był tam też Włóczykij — po tych słowach dziewczyna czuje, jak ktoś się do niej przytula od boku.
— Włóczykij? — oczy malca zabłysnęły i stały się ogromne. — Włóczykij — zawył.
— Też jest w mieście? — on przytaknął prędko głową. — Nie wiesz, gdzie jest Włóczykij? — znowu przytaknął. — Zgubiłeś Włóczykija — machał tak szybko głową, że dziewczyna była przekonana, że zaraz mu odpadnie i potoczy się po podłodze.
— Hm...normalnie w waszych bajkach pewnie chodziłoby o to, że mamy teraz rzucić wszystko i odnaleźć Włóczykija, a on powie jak wszystko naprawić i was odesłać.
— To zróbmy to. Brzmi jak genialny plan — mówi śnieżny stwór.
— Może, ale jest mały problem. Jutro jest Wigilia, a ja nie mam nic na święta. Nie będę robić uczty, bo nie mam dla kogo, ale w mojej lodówce nie ma pewnie nic oprócz starej cebuli, wódki i mleka po terminie.
— Czym jest wódka? — Olaf mistrz pytań trudnych do wyjaśnienia. Nikt chyba nie chce niszczyć mu jego beztroskiego i dziecinnego światopoglądu.
— Woda dla dorosłych — wybrnęła szybko.
— Dlaczego dla dorosłych?
— Bo jest szkodliwa. Niszczy nam wątroby i miesza w głowach.
— To, czemu ją pijecie?
— By zapomnieć i nie pamiętać. Wódka jest dobra na pamięć, dzięki niej możesz zapomnieć o niektórych rzeczach.
— Ale po coś czegoś zapominać? — bałwanek wbił spojrzenie w podłogę, marszcząc brwi.
— Bo złamane serce boli coraz bardziej, gdy nie ma kto go uleczyć — mówiła, wstając z podłogi.
— A to te sprawy. Christopher mi kiedyś o nich mówił. Powiedział, że jeżeli ktoś nas zostawił, to nie był prawdziwy przyjaciel i że nas nie kochał wystarczająco mocno.
— Ale to był ktoś ważniejszy niż przyjaciel... — po tych słowach gryzie się w język. — Ten ktoś był twoją bratnią duszą. Jak jedna jedyna osoba na świecie, która nie była idealna, ale idealnie cię rozumiała.
— Byliście jak Anna i Elsa. Mimo że się na siebie pogniewacie, to pójdziecie za sobą nawet do śnieżnego zamku — mówił zafascynowany, jakby właśnie odkrył największą tajemnicę świata.
— Olaf muszę iść. Wy też musicie, trzeba znaleźć Włóczykija i wrócić do domu.
— Ale ty musisz zrobić zakupy i nie można cię zostawić. Zniszczysz sobie wątrobę i namieszasz w głowie.
Dziewczyna czuje, jak jej powieki zaczynają nieprzyjemnie szczypać, a potem pojawia się pierwsza łza. Zaczyna dopiero teraz ponownie do niej docierać, że dziewczyna ją zostawiła, że znowu spędzi święta sama, że jej łazienka jest cała w papierze toaletowym i być może jej halucynacje to nie halucynacje. Z każdą chwilą rzeczywistość staje się coraz gorsza.
— Olaf proszę, przestań — mówi, przestając panować nad łzami. — Wyjdź z Samanthą w mojej głowy, a... jeżeli...jeśli istniejecie, to wyjdźcie z tego mieszkania — czuła, jak dławi się własnymi łzami.
— Ale przyjaciół się nie zostawia.
— My nie jesteśmy przyjaciółmi. Moi prawdziwi przyjaciele i znajomi i sąsiedzi są kilometry stąd u rodzin, pomagają w przygotowywaniach do świąt. Ty nie istniejesz, nie możesz.
— Ale... — zaczął, ale Veronica mu przerwała.
— Nie ma żadnego ale, wyjdziesz stąd w tej chwili! — ryknęła i od razu tego pożałowała.
Śnieżny stwór poczuł, jak coś go nieprzyjemnie ukuło w środku. Jakby jego cały świat też nagle przestał istnieć. Nikt nigdy tak na niego nie krzyknął, z takim żalem i nienawiścią.
— Przepraszam — ściszyła głos — nie powinnam, nigdy nie powinnam na ciebie krzyczeć.
— To ja już lepiej pójdę. Chodź Samantha — spojrzał na przyjaciółkę.
Wyszedł w towarzystwie muminka z pomieszczenia. Razem za rękę ruszyli ze spuszczonymi głowami przez korytarz do wyjścia niczym najgorsi zbrodniarze na ścięcie. Zamknęli za sobą po cichu drzwi.
***
Minęły prawie dwie godziny. Shirley w tym czasie ubrała się, zrobiła makijaż, sfrustrowana zniszczyła lustro i skończyła ogarnianie łazienki. W kuchni w zlewie wciąż stoi szklanka z wczoraj. Szybko ją opłukuje i odstawia do szafki. Otwiera lodówkę i faktycznie miała rację. Stara cebula, końcówka wódki i mleko. Bierze to ostatnie do ręki i krzywi się, myśląc, jak źle by z nią było, gdyby napiła się mleka półtora roku po terminie. Nigdy z Beatrice nie miały potrzeby sprzątania lodówki i takie to miało skutki. Jednym z powodów kłótni było to, że brunetka nie zrobiła zakupów. Wywala cebulę do śmieci, dopija resztkę wódki i również wyrzuca. W śmietniku ląduje też mleko, które przed wyrzuceniem powąchała z ciekawości i od razu pożałowała.
Ubrała buty i płaszcz. Chwyciła telefon, klucze i wyszła z mieszkania. Przekręcała klucz w zamku, myśląc o wydarzeniach sprzed paru godzin, gdy siłowała się z nim, a potem nagle Olaf albo Samantha je otworzyli. Wyciągnęła klucz z zamka i poczuła, jak coś ciepłego przytula się do jej nogi. Spojrzała na dół i zachłysnęła się powietrzem po zobaczeniu muminka.
— Co ty tu robisz? — oburzyła się.
— Włóczykij — zawył. — Chcieć Włóczykija — mówi błagalnie.
— Nie wiem, gdzie jest, musicie wyjść z budynku. Na zewnątrz go znajdziecie — mruczy.
— Ale nie możemy. — usłyszała wesoły głos znanego jej bałwana.
— Dlaczego? — pytała, znowu pomału się irytując, bo zdecydowanie nie ma dzisiaj siły na rozmowę z bajkowymi postaciami.
— Wyszliśmy szukać tego całego Włóczykija, gdy nagle jakiś ogromny facet zaczął nas gonić i krzyczeć jakieś dziwne rzeczy, że nie możemy pałętać się bez rodziców i w przebraniach na Halloween.
— To, czemu przyszliście tutaj, idźcie do kogoś innego, ja nie mam czasu, by wam pomóc. Nie wiem jak.
— Ale jeżeli ten facet znowu zacznie nas gonić?
— To nie wiem. Dajcie się mu złapać i może jak wysłucha waszej historii, to traficie gdzieś, gdzie wam pomogą — westchnęła, patrząc na Samanthę, która dalej kurczowo ściskała jej nogę. — Wy nie możecie być prawdziwi — mruczy cicho do siebie pod nosem.
Dziewczyna dalej patrzy na Muminka obejmującego jej prawą, dolną kończynę. Ma zacząć ją trząść, by puścił? Czuje, jak krew zaczyna tam nie dopływać. Jak powie, to być może spojrzy się ze sutkiem na nią i dalej będzie trzymać.
— Samantha puszczaj — mówi ze spokojem w głosie.
— Włóczykij — piszczy w rozpaczy, odklejając się od nogi Audrey. — Mama, Włóczykij, mama.
Shirley nie wie, co się dzieje, a tym bardziej co robić. Muminek wygląda jakby zaraz miał się popłakać, co z resztą po chwili robi. Z jego oczu wypływają łzy i krzyczy mama. Niebieskooka w bezruchu patrzy przez kilka chwil na płaczącego malca. Doprowadziła go do płaczu, a wyje tak głośno, że gdyby wszyscy sąsiedzi oprócz sąsiadki nad nią nie wyjechali do rodzin, to każdy by się tu zbiegł. Pytałby, co się stało, kim są bałwan i Muminek, a ona nie potrafiłaby odpowiedzieć. Co powie? Że nie ma jednak halucynacji i to nie są przebrane dzieci, a postacie z bajek?
— Ucisz się, proszę, zaraz głowa mi pęknie — mówi, zakrywając uszy dłońmi. — Ugh... Dlatego nie cierpię dzieci, są takie hałasujące. Płaczą o wszystko — mówi, patrząc na Olafa i Samanthę
— Uspokój się malec — pociesza spokojnie bałwanek, dodatkowo uciszając Muminka i nie zwracając uwagi na dziewczynę. Przytula się do niego i szepcze po cichu, że wszystko się ułoży.
— Mama, Włóczykij, dom. Do domu, mama, Włóczykij — powtarza przez łzy mały hipopotam cały czas, niczym w transie.
— Uspokój się. Głowę mi już rozsadza, krzyczysz gorzej niż moje kuzynki. Zwariować z wami można. Jeżeli spróbuję wam pomóc, znaleźć Włóczykija, to odczepicie się ode mnie i dacie spokój? — kucnęła przed białym stworzonkiem całym we łzach i patrzyła mu w oczy. On znowu przytaknął niepokojąco szybko głową.
— Więc znajdźmy tego Włóczykija, który zapewne włóczy się gdzieś po ulicach Doncaster.
— A zrobimy zakupy? — zapytał ciekawski Olaf.
— Tak, będą zakupy. Dam wam jakieś kurtki, by nikt nas nie gonił — Audrey uśmiechnęła się na samą myśl o tym pomyśle.
Otwiera z powrotem drzwi od domu i puszcza przodem dwie postacie z bajkowych światów. Wchodzi za nimi i od razu idzie do sypialni. Wyciąga z szafy dwa duże płaszcze, które idealnie zakrywają całkowicie Samanthe i prawie całkowicie Olafa.
— Jacie, ale to milusie w dotyku, jak futerko króliczka.
— Ono, akurat jest sztuczne. Nikt nie zabił biednego królika i przerobił go na płaszcz. Chwyćcie się za ręce z Samanthą i idziemy — powiedziała, czując się dziwnie przy wypowiadaniu tych słów. — Zupełnie jakbym prowadziła przedszkole.
— Czym jest przedszkole? — pytanie, jak zwykle zadaje bałwan.
— Em... To takie miejsce, gdzie dzieci przychodzą się bawić. Gdy ich rodzice skończą pracować, to po nie wracają. Jest tam dużo dzieci i każde z każdym się bawi.
— Brzmi super. Chciałbym pójść do przedszkola. Dzieci w Arendelle zawsze zabierają mi nos i każą za nimi gonić. Zabawa zawsze kończy się tak, że Sven zjada moją marchewkę i muszę szukać nowego nosa.
Chwilę później wszyscy wyszli z mieszkania i udali się do najbliższego supermarketu. Po drodze dziewczyna zapisywała w telefonie listę zakupów, myśląc o tym, co może jeść Olaf i czym poczęstować Samanthę. Gdy tylko drzwi marketu rozsunęły się, ona zagryza zęby i spoglądają na dwóję, która cały czas przy niej jest. Wyglądają jak dzieci w maskach. Przed wyjściem dała im jakieś swoje skarpetki i stare buty, których zapomniała oddać po wizycie siostrzeńców jednej z sąsiadek. Zaczęła pchać wózek i rozglądać się po sklepie spoglądając co jakiś czas na ekran popękanego telefonu. Dało się jako tako coś tam dojrzeć.
— Musimy poszukać mleka, chleba, soku, wody, makaronu, masła, dżemów...— wyliczała, ale przerywa jej bałwan.
— O jacie! — przeciąga głoski w zachwycie. — Co to za duże jajko? Smoki u was istnieją i znoszą takie rzeczy? Nie mamy takich u nas — mówi, biorąc do ręki avocado i uderzając nim o karton obok wypełniony bananami. — No dalej... — dalej zawzięcie uderza owocem. — Muszę zobaczyć, jak wygląda smocze żółtko albo dziecko. Halo? Smoku, jesteś tam już czy jeszcze nie?
— Olaf przestań! — piszczy dziewczyna, odbierając śnieżnemu stworkowi owoc. Czuje, jak oczy wszystkich klientów są zwrócone konkretnie na nią. Jedna kobieta szczególnie morduje ją wzrokiem. Pewnie myśli, że dzieci są wpadką, a małolata nie umie ich wychować. — To jest avocado. Taki owoc do jedzenia. Jest bardzo dobry i jak chcesz, mogę ci jedno kupić.
— Dwa albo najlepiej całą siatkę avocadowej rodzinki — mówi, patrząc na Audrey ze słodkimi oczami. No mógłby robić za drugiego kota w Shreku.
— Czemu?
— Bo gdy weźmiemy jedno, to będzie czuło się samotnie.
Przez myśl dziewczyny przeszło, że ten bałwan mógłby zbić fortunę na tworzeniu kreatywnych reklam przyciągających klientów.
— Weźmiemy dwa.
— Cztery — nalega.
— Nie i kropka.
— Całą torbę, by zmieściła się tam cała avocadowa rodzinka.
— Olaf — mówi, używając poważnego i surowego tonu. — bo się pogniewamy.
— Weźmiemy dwa. Jedno takie — chwyta za ciemnozielone — a drugie będzie takie — teraz padło na ciemnofioletowe.
— Ale one mogą być niedojrzałe albo gorzej, zbyt dojrzałe. Musimy sprawdzić, czy są dobre.
—A jak się to robi?
— Sprawdzam właśnie w telefonie — mówi, szybko stukając palcami w klawiaturę, klnąć pod nosem na zbitą szybkę i pęknięcia na ekranie.
— Czym jest telefon? — pyta zaciekawiony.
— To takie urządzenie, dzięki któremu mogę rozmawiać z kimś bardzo daleko, jest tam też taka duża biblioteka dostępna dla wszystkich. Nazywa się internet i znajdziesz tam prawie wszystko, czego szukasz.
— I dzięki temu interczemuś będziesz wiedzieć jakie avocado kupić?
— Dokładnie tak — Audrey uśmiecha się, czując jakieś dziwne ciepło rozlewające się po jej wnętrzu. Szybko czyta coś na telefonie i patrzy kątem oka na owoce. Wyciągnęła ręce w stronę Olafa, czekając, aż sam przekaże jej, to co właśnie trzyma. — Mogę? — pyta nieśmiało, a on z uśmiechem oddaje. Po przyjrzeniu się Shirley dochodzi do wniosku, że są dobre. Wkłada je do wózka i patrzy na regał obok.
Dalsze zakupy trwały może z godzinę. Zleciały szybko, ale wszyscy trzej czują bolące nogi przez ciągle latanie na wszystkie strony. Ciągle Olaf się czymś zachwycał albo Samantha od nich odbiegała, myśląc, że widzi Włóczykija. Ostatecznie wychodzą ze sklepu z pełną siatką produktów i paczką pianek, które Muminek łapczywie pożera, robiąc wyścig z bałwanem. Polega on na jak najszybszym wypchaniu sobie ust piankami.
— Olaf to obrzydliwe, one ci się już wysypują, przestań — mówi brunetka, patrząc, jak pianki z ust śnieżnego stwora wypadają na ulicę.
— Pf... w... g.......... pffffff....— tylko tyle udaje mu się powiedzieć, przez buzie wypchaną słodyczami.
— Włóczykij! — słyszy już dziś po raz kolejny młoda kobieta, dlatego prycha tylko zmęczona, myśląc czemu ją to spotkało.
— Łapmy Sam — mówi, zaczynając biec z siatką w ręce. Przemierza ile sił w nogach, bo nawet jak na taką małą istotkę Muminek ma niezłą kondycję.
Przez ten malutki pościg dziewczyna dostała lekkiej zadyszki. W chwili, gdy Muminek łapał Włóczykija, Olaf Muminka, a Audrey bałwana wszystko ponownie trafił szlag.
***
Miejsce, w którym przebudziła się cała teraz już czwórka, było zimne, mroźne i wyglądało jak zdeformowana rzeczywistość.
— Gdzie my jesteśmy? — zaczął Olaf, który pierwszy był chyba w ogóle w stanie coś powiedzieć.
— Włóczykij! — wesoły krzyk, któremu towarzyszyły muminkowe łzy, był następny. Dziewczyna odwróciła głowę i zobaczyła, jak Samantha przytula się do swojego przyjaciela w zielonym płaszczu i tego samego koloru kapeluszu. — Włóczykij! Włóczykij! Włóczykij! — krzyczy przez cały czas.
— Gdzie, gdzie.... GDZIE JA JESTEM? CO WYŚCIE MI ZROBILI? — dziewczyna zaczęła panikować i przesuwać do tyłu, by być jak najdalej od trzech bajkowych postaci. — Co się kurwa stało?
Oddech dziewczyny i bicie serca zaczęły się ścigać o to, kto wygra wyścig na podium i tytuł „co prędzej ją zabije". Dyszała z taką prędkością, jakby właśnie obiegła całą kulę ziemską z maksymalną prędkością. Serce biło z taką prędkością, że chyba już dawno powinno się zatrzymać. Teraz cała się trzęsła, widząc pierwsze mroczki przed oczami. Nerwowo wplątywała palce we włosy, chcąc się uspokoić. Nic to nie dało. Prawie rwała je z głowy, słysząc krew szumiącą w uszach.
— Nic ci nie grozi, uspokój się — spokojny głos Włóczykija, zamiast ją uspokoić, jeszcze bardziej ją przeraził. We wszystkich filmach, jakie oglądała, tak działali psychopaci. Próbowali zmanipulować ofiarę głosem.
— Nie podchodź! — piszczy, widząc, że chłopak zrobił minimalny krok w jej stronę. — Zostań...tam... gdzie stoisz — wyjąkała.
Rozumiem strach, panikę i wiele rzeczy, ale teorie z Yakuzą?
Sprzedadzą ją na czarnym rynku, utną palca Włóczykijowi za niedostarczenie jej, przerobią na organy, czarne scenariusze tworzące się teraz w głowie Shirley są naprawdę ciekawe. Zabiją cię, potną i w kawałkach wyślą twojej matce? Z każdą nadchodzącą teorią i pomysłem jak skończy, jej oddech przyspiesza jeszcze bardziej, a mroczków robi się coraz więcej. Włóczykij teraz to capio, którego niżej postawieni od niego mieli mu dostarczyć. On przekazując ją bossowi, miał wywiązać się z jakiejś szemranej umowy. Z każdą sekundą robi się coraz ciekawiej i nienormalniej.
— Nic ci nie grozi — usłyszała, gdy czyjaś ręka znalazła się na jej ramieniu. Gwałtownie drży i odsuwa się w bok, obracając głowę do tyłu. — No już, spokojnie. Oddychaj, wdech i wydech — instruuje bałwan.
Kto umrze, to umrze i trudno. Nawet nie wiesz, gdzie jesteś i nie masz jak uciec.
Dziewczyna to powtarza i po chwili jest już troszeczkę lepiej. Nie trzęsie się niczym przerażona galaretka, a jej nogi nie są wiotką watą. Śnieżny stwór wciąż przy niej jest i pomaga nawet wstać, gdy ona zaczyna pomału odmarzać na ośnieżonej ziemi.
— Gdzie są Samantha i Włóczykij? — zadaje pytanie podczas ocierania oczu rękawem płaszcza. Zostaje na nim mokry ślad gorzkosłonych łez.
— Oh, oni poszli razem do muminkowego domu. Włóczykij powiedział, że wszystkie Muminki śpią od października do kwietnia, bo przestrzegają tradycji przodków.
— A jak my mamy wrócić? — pyta znowu ścierając z twarzy łzy i widząc jeszcze pozostałości swoje eyelinera. Miał być wodo odporny, ale cóż...
— Nie mam pojęcia, ale na pewno jakoś nam się uda. Musimy wybrać jeden kierunek i iść przed siebie cały czas, a na pewno gdzieś dojdziemy — uśmiecha się.
Dziewczyna otrzepuje się ze śniegu i idzie powoli przed siebie. Postanawia od teraz mocno trzymać Olafa za rękę, aż do końca ich wędrówki.
Plan się nie udał. Doszli gdzieś obaj, ale osobno. Audrey nawet nie wie, jak wylądowała na stacji kolejowej, czując się znowu sobą. Coś jej mówiło, że musi coś zrobić. Kojarzyła stację, dlatego wiedziała gdzie się udać i ile będzie trwała podróż. Kupuje bilet i wsiada do pociągu. Widzi na nim datę dwudziesty czwarty grudnia. To jeszcze bardziej ją przekonuje, że dokonała dobrej decyzji.
Wysiada na stacji i prawie biegnie do pewnego domku jednorodzinnego. Drzwi otwiera znana jej osoba, która wywołuje uśmiech na twarzy dziewczyny. Rzuca się jej w ramiona i przeprasza za wszystkie złe rzeczy, jakie zrobiła. Koniec.
— Okay, stara ciotka powiedziała wam bajkę, to teraz idźcie spać, jest Wigilia.
— Eh, słaba ta historia. I gdzie niby ten morał, o którym wspominałaś ciociu? — mała blondynka zakłada rękę na rękę i obrażona nadyma policzki.
— Nie jestem dobra w opowiadaniu historii, ale no chodziło o to, że w święta trzeba wybaczać, rozumieć co jest najważniejsze, pomagać i nikt nie może spędzać świąt samemu.
— To było takie nudne. Nigdy ci nie uwierzę, że przeżyłaś coś takiego — wywraca siedmiolatka oczami, przez co jej siostra uderza ją pięścią w ramię.
— Przestań Stephanie, to była piękna historia. Nie masz gustu i tyle. Ciocia Audrey na pewno nie zmyśliła tego, przecież ona jest do bani w wymyślaniu czegokolwiek. Nie ma w ogóle wyobraźni — powiedziała druga wyglądająca tak samo, jak swoja siostra dziewczynka. Zła patrzyła na druga i pokazała w jej stronę język.
— Okay, stara ciotka powiedziała wam bajkę, to teraz idźcie spać, jest Wigilia, zaraz ma przyjść do was Mikołaj. Zrobi to tylko wtedy gdy będziecie spać — średniego wzrostu rudowłosa mierzy surowo wzrokiem bliźniaczki. One posłusznie idą do swoich łóżek. Gdy znikają za drzwiami, Beatrice zwraca się do mnie.
— Naprawdę myślisz, że są gotowe Audrey? — pyta, wzdychając. — To może być duży szok, zwłaszcza dla Georginy.
— Są wystarczająco duże. Poza tym dogada się z nimi. Olaf mentalnie jest na ich poziomie umysłowym. Na pewno nie chcesz iść ze mną? Mogę zabrać ze sobą dwie osoby.
— Nie, w tym roku sobie odpuszczam. Pozdrów ode mnie Annę i Elsę.
***
— Co? Co się dzieje? — pyta zdezorientowana dziewczynka.
— Cicho — uciszam ją, by nie obudziła siostry. — Musisz mi pomóc, mam dla ciebie niespodziankę. Obiecaj, że nie będziesz krzyczeć — mówię, wyciągając z kieszeni pęk kluczy. — Zaraz północ dlatego chwytaj zawieszkę bałwana i słuchaj mnie uważnie. Gdy ci powiem, zamkniesz oczy i powoli policzysz w myślach do trzech. Cokolwiek zobaczysz po ich otwarciu, nie krzycz pod żadnym pozorem.
Również chwytam zawieszkę i pokazuje bratanicy Beatrice, że ma zamknąć oczy.
Miała to zrobić na trzy sekundy, ale nie otwiera ich, nawet, wtedy gdy jesteśmy dawno na miejscu. Szturcham ją, ale ona jeszcze mocniej zaciska oczy.
— Możesz otworzyć już — oznajmiam.
— Wow — tylko to wydobywa się z ust oniemiałej dziewczynki.
— Cześć, jestem Olaf — wita się bałwan.
— Georgii... Geor... Georg... um — zacina się.
— Olaf to jest Georgina. Siostrzenica mojej bliskiej przyjaciółki. Mam ze sobą prezent dla ciebie — mówię i wyciągam z torby siatkę avocado.
— Smocze jaja — woła zachwycony.
— Ale...ale jak...jak to? — pyta blondynka, odzyskując powoli zdolność mowy.
— Od dziś to będzie nasz mały sekret. Chodź, muszę cię jeszcze przedstawić Elsie i Annie.
_____________
Wiek: 14 lat
Nazwa na watt: KWASnaSUKE
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top