One Christmas

Święta, to najpiękniejszy czas w roku. Przepełniony magią wspomnień, bliskością i nadzieją na lepsze jutro. Jeden wyjątkowy dzień w roku, który wprowadza nas w nastrój nostalgii, ale i szczęścia, bo święta, to przecież głównie radość. Cieszymy się obecnością swoich bliskich, których nie widzieliśmy od dawna, wspólnie śpiewamy kolędy. Do tego wszystkiego dochodzi śnieg. Tak, po prostu śnieg, który dodaje jeszcze więcej magii. Przecież nie ma nic lepszego niż białe święta!

Można by pomyśleć, że magiczny okres świąt niesie za sobą wszystko co dobre. Tak zazwyczaj jest. Jednak nie w przypadku piątki przyjaciół, która tęskni za sobą najbardziej na świecie.

Kiedyś byli bardzo blisko, tworzyli razem muzykę, wypełniali swoje umysły pozytywnymi wspomnieniami. Kochali się jak bracia, bo pięć lat razem tak właśnie ich ukazywało. Chociaż może nie wszystkich łączyła braterska miłość, ale to historia na później.

Ω

Dzień przed świętami w domu Liam'a Payne'a był bardzo ciężki. Wraz ze swoją narzeczoną uznali, że w tym roku zostaną tylko we dwójkę, przez co brunetka chciała, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Ich pierwsze wspólne święta, tylko oni. Musiało być wyjątkowo. I tak właśnie rozpoczęło się katastrofalne w skutkach popołudnie.

Maya od godziny czekała na swojego narzeczonego, którego wysłała po choinkę. Uznała, że to coś prostego, więc oczekiwała, że niedługo pojawi się z pięknym drzewkiem, które wprowadzi kolejną porcję świątecznego nastroju. Sama zabrała się za sprzątanie salonu, w którym miała pojawić się zielona ozdoba.

Była prawie na końcu przygotowań, gdy zadzwonił mężczyzna. Odebrała uśmiechnięta, bo nic nie mogło popsuć jej tego dnia.

- Tak kochanie? – zaczęła, w tym samym czasie wyglądając przez okno apartamentu.

- Słońce, pamiętaj, że się starałem. Cokolwiek usłyszysz dalej, musisz wiedzieć, że się starałem. – zaczął. Był zestresowany, co było niespotykane, bo Liam zawsze był wesołym elfem, który z całą pewnością nadawałby się na samego pomocnika Świętego Mikołaja.

Brunetka milczała czekając po prostu na dalszą część tego przedstawienia, bo nie mogła inaczej określić jego zachowania.

- Niemamchoinki. – powiedział szybko na jednym wydechu, co jego narzeczona wyłapała od razu.

- Liam! Bez choinki nie ma świąt! – zaczęła panikować, bo przecież miało być tak magicznie.

Usłyszała dźwięk otwierania drzwi wejściowych i po chwili stał przed nią szatyn, wpatrując się skruszonym wzrokiem w kobietę.

- Ochłonęłaś? – spytał.

- Mówiłam ci, że nie kupuje się choinki dzień przed świętami! Chciałam to zrobić tydzień temu, ale nie, byłeś zajęty relaksowaniem się. Boże, moje święta. – spanikowała, a on zaśmiał się ciepło. Podszedł i przytulił dziewczynę.

Była urocza. Widział ją już w każdym możliwym nastroju i zawsze była po prostu urocza. Była tą jedną jedyną kobietą w tłumie innych, która miała jego serce już na zawsze.

Jej perfekcjonizm niekiedy doprowadzał go do białej gorączki, lecz co mógł zrobić poza wspieraniem jej w swojej idealności.

- Zobaczysz, że te święta będą najlepszymi świętami. – pocałował ją w policzek, a ona jedynie przytaknęła.

Skoro Liam mówił, że te święta będą idealne, muszą takie być. Jednak Maya znała go za dobrze i wiedziała, że coś pójdzie nie po jego myśli.

Chwyciła z wieszaka swój płaszcz i wyszła na taras pod pozorem odetchnięcia świeżym powietrzem. Wyjęła z kieszeni telefon i wybrała numer. To był dobry pomysł, wiedziała, że jej narzeczony będzie szczęśliwy.

- Halo? – usłyszała głos mężczyzny.

- Cześć, jestem narzeczoną Liam'a, wzięłam numer z jego telefonu. Pomyślałam, że może nie macie planów na święta i...

- Oh, cześć. – śmiech chłopaka naprawdę był zaraźliwy. – Zapraszamy do nas. Będziemy w Londynie więc chętnie was zobaczymy. Wyślę ci adres!

- Dziękuję, ratujecie nasze święta. – powiedziała i zakończyła połączenie.

Jeszcze była jakaś nadzieja na miło spędzony czas, bez zamartwiania się o wszystko dookoła.


Niall Horan miał spędzić święta wraz ze swoją dziewczyną w ich domu. Początkowe plany obejmowały lot do rodzinnej Irlandii, jednak z powodu odwołanych lotów wszystko legło w gruzach. Nie wyobrażał sobie tego czasu bez swojej rodziny więc automatycznie nie planował innego spędzenia tego czasu. Wybawcą okazała się być jego dziewczyna, która jak zwykle była gotowa zadbać o wszystko. Ashe była damskim odzwierciedleniem Horan'a, przez co spędzanie z nimi czasu było samą przyjemnością. Byli jak jedna osoba w dwóch ciałach, co czasami przerażało.

- Niall, podnieś się z tej przeklętej kanapy i weź się za coś świątecznego.

- Oglądam Kevina samego w Nowym Jorku, to bardzo świąteczne! – odkrzyknął.

Blondynka pojawiła się w salonie i spojrzała na rozłożonego chłopaka, wpatrującego się w ekran telewizora.

- Jasna cholera ile gołębi. Ta kobieta postradała zmysły, to zabójcy, a nie potulne ptaszki. – powiedział sam do siebie widząc scenę z filmu.

- Może powinnam zapłacić jakiemuś gołębiemu zabójcy żeby ciebie sprzątnął, co myślisz? – usiadła na oparciu mebla, tuż nad głową szatyna.

- Yhm, cicho. – był aż za bardzo skupiony na oglądaniu.

Wiedziała, że nic nie wskóra, a naprawdę chciała spędzić święta miło, nie na oglądaniu filmów. Chciała spotkać się ze znajomymi, porozmawiać, pośmiać się. Nie mogła być z rodziną, więc liczyła chociaż na innych bliskich.

Wyszła do ogrodu i wybrała numer chłopaka, którego poznała jakiś czas temu na jednej gali. Oboje występowali, przez co spotkali się na backstage'u. Czekała chwilę, aż usłyszała jego zachrypnięty głos.

- Tu Ashe, nie wiem czy pamiętasz... - chciała kontynuować, jednak przerwał jej.

- Oczywiście, coś się stało? – usłyszała przejęcie w jego głosie, więc od razu uznała, że musi być cudowną osobą.

- Przyjaźnisz się z Niall'em, chciałam go wyrwać gdzieś na święta, jednak on zalega na kanapie owinięty w koc jak burrito. Potrzebuję małej pomocy, coś co zmusi go do ruszenia się. – wyrzuciła z siebie.

- Niall ani trochę się nie zmienił. – zaśmiał się. – Zapraszam do nas. Będzie jeszcze kilka osób.

- Oh, to miłe, ale nie wiem czy powinnam...

- Sama powiedziałaś, przyjaźnimy się. Wyślę ci szczegóły, do zobaczenia.

Ω

Harry Styles i Louis Tomlinson niecały miesiąc temu kupili dom w spokojniejszej części Londynu i chcieli spędzić święta razem, w ich nowym miejscu. Brunet był zachwycony własnym gniazdkiem, więc spieszył się z urządzeniem wszystkiego po swojemu. Mieli coś własnego, przestrzeń, w której byli tylko oni, ich pies oraz kot.

Młodszy obudził się czując ciepło drugiego ciała obok siebie. Uśmiechnął się czując przypływ radości, bo był tu ze swoim szczęściem. W rogu dużego łóżka leżał czarny pies, który zajmował więcej miejsca niż zwykle, natomiast obok niego był biały puszysty kot. Clifford i Sopelek byli stałymi bywalcami ich sypialni.

Louis poruszył się w chwili, w której Styles wlepił wzrok w jego twarz. Uwielbiał obserwować go podczas snu, jednak nigdy nie trwało to za długo.

- Znowu to robisz. – zaspany głos szatyna wypełnił pomieszczenia, sprawiając, że Clifford zerwał się z miejsca.

- Kocham to robić. – odpowiedział z uśmiechem widząc jak pies skacze po jego chłopaku. – Czas na spacer.

Po długim spacerze ze swoim czworonożnym przyjacielem zabrali się za przygotowanie śniadanie. W zasadzi to Harry przygotowywał posiłek, bo Louis w dalszym ciągu był największą łamagą w kuchni. Prawdopodobnie żaden z nich nie zapomni ich pierwszego wspólnego gotowania, gdzie podczas robienia grzanek, szatyn je spalił. Przez kilka kolejnych dni w powietrzu czuli zapach tej porażki.

Po posiłku zgodnie uznali, że to czas na świąteczne sprawy, bo naprawdę chcieli, żeby było idealnie w każdym calu.

Od tygodnia w ich salonie stała ogromna zielona choinka, którą właśnie dziś mieli zacząć ubierać. To była ulubiona część świątecznych przygotowań obu mężczyzn.

- Harry, mógłbyś podać mi zielone bombki? – Tomlinson odezwał się po chwili wpatrywania się w drzewko.

- Przecież nie będzie ich nawet widać. Czerwone. – uznał brunet i sięgnął po pudełko.

- Zielone. – szatyn stał przy swoim. Był uparty, czasem aż za bardzo. – Nie odpuszczę ci zielonych.

- Louis! – skarcił starszego, bo to całkowicie burzyło jego wizję. – Znikną całkowicie w zieleni choinki.

Jego chłopak stał z rękoma założonymi na piersi i wpatrywał się w niego. Harry westchnął pokonany i wyrzucił ręce w powietrze, bo czasem brakowało mu sił do swojego ukochanego. Zawsze z nim przegrywał.

- Jestem za miękki. – pokręcił głową widząc jak Louis sięga po zielone bombki i wyjmuje pierwszą.

- Kochasz mnie. – prychnął wieszając ozdobę.

Wyższy z nich wieszał lampki na choince, i w chwili, w której wszystko już było skończone spojrzał na swojego chłopaka. Przez chwilę również wpatrywał się w ich dzieło i w skupieniu się nad czymś zastanawiał.

- Nie sądzisz, że czegoś brakuje? – zapytał w końcu.

Podążył wzrokiem do drzewka i rzeczywiście jednej rzeczy brakowało. Czubek choinki pozostawał pusty, przez co patrząc na całość pozostawał niedosyt. Sięgnął do kartonu z pozostałymi ozdobami i wyjął z niego niewielkie pudełeczko, w którym znajdowała się kryształowa gwiazdka. Była piękna, idealnie pasująca do całości.

- Czyń honory. – podał przedmiot szatynowi, a ten spojrzał na niego rozbawiony. – Coś nie tak?

- Wiem, że w twoich oczach jestem wielki, ale odłóż wyobrażenia na bok i spójrz realnie na to, że nie sięgnę tam. – odpowiedział z przekąsem.

Styles zaśmiał się i stając na palcach umieścił ozdobę na czubku choinki. Włączyli lampki, które sprawiały, ż wszystko wyglądało naprawdę dobrze.

- Podoba mi się. – powiedział starszy z uznaniem w głosie. – Powinniśmy ubierać ludziom choinki za pieniądze.

- Napisz ogłoszenie, może ktoś się jeszcze zgłosi. – odparł Harry sięgając po kota, który plątał się przy jego nogach. Sopelek wpatrywał się w świecące się światełka jak zahipnotyzowany, na co chłopak pomyślał, że i jemu się podoba.

Po chwili usłyszał dzwonek telefonu Lou, więc ten przeprosił go i wyszedł do kuchni, nie chcąc przeszkadzać Harry'emu rozmową.

Gdy w dalszym ciągu wpatrywał się w przystrojone drzewko, poczuł wibracje w kieszeni. Nieznany numer, lecz odebrał połączenie. Może to coś ważnego!

Ω

Zayn i Gigi Malik byli świeżo po ślubie, w dodatku niedawno na świecie zjawiła się ich mała księżniczka, przez co nawet nie myśleli o świętach. Całkowicie wypadło im to z głów, bo zajmowanie się córką było u nich na pierwszym miejscu. Mała pochłaniała większość ich wolnego czasu, więc jedyne na co znajdywali chwilę to na spędzenie tych spokojnych momentów razem. Zazwyczaj rozmawiali, żartowali ze wszystkiego i byli sobą, bez świateł fleszy, bez mikrofonów. Tylko oni i ich szczęście.

Zayn był idealnym tatą, Gigi zawsze wiedziała, że odnajdzie się w tej roli. Był wrażliwy, kochający i po prostu wyjątkowy. Taki właśnie był w oczach blondynki. Patrzyła na niego z miłością, która każdego dnia rosła.

Brunet miał teraz przy sobie dwie najwspanialsze kobiety, które całkowicie odmieniły jego życie. Z nimi wszystko było lepsze, z nimi u boku był silny, mógł walczyć ze wszystkimi przeciwnościami.

Córka była dla niego wybawieniem. Mógł śpiewać jej do snu, tulić w swoich ramionach, być dla niej przykładem. Coś z pozoru zwykłego, jednak tak bardzo magicznego. Zwłaszcza teraz, w święta, gdzie czas z rodziną był czymś niosącym ogrom ciepła.

- Chyba zasnęła. – usłyszał szept przy swoim uchu, a następnie dotyk na swoim karku. Dodatkowo w powietrzu unosiła się przyjemna, słodka woń perfum jego żony. Uniósł wzrok i zobaczył ją, stojącą nad nim. Z uśmiechem wpatrywała się w męża, trzymającego śpiącą kruszynkę.

Kiwnął głową, nie odrywając wzroku od ich małej kopii i najdelikatniej jak potrafił ułożył ją w jej łóżeczku. Otaczał ją róż, co było niesamowicie urocze, bo ten kolor pasował do niej idealnie. Była ich małym aniołkiem, oczkiem w głowie.

- Mamy teraz chwilę dla siebie. – podszedł do Gigi i ułożył swoje dłonie na jej biodrach.

Jego myśli krążyły tylko wokół tego jak wielkim szczęściarzem jest, bo cholera, były tu dwie kobiety, które dały mu tak wiele.

- Mamy teraz chwilę na przygotowanie czegoś na jutro. – zaśmiała się mając na myśli świąteczną kolację.

Oczywiście nie mieli czasu na zadbanie o ozdoby czy choinkę, ale mimo wszystko blondynka chciała, by minimalne resztki świąt wypełniły ich dom.

- Nie potrzebuję świątecznych ozdób mając was. – szepnął całując ją w czoło.

Prawdopodobnie do końca życia będzie wdzięczny za taki dar od losu, bo tym była dla niego żona. Żona, która dała mu kolejne szczęście.

- Jednak skarpetki na kominku będą wyglądały ładnie. – musnęła szybko jego usta swoimi i chwyciła jego dłoń w swoją. Pociągnęła za sobą w stronę salonu, wcześniej zerkając jeszcze raz na śpiącą córeczkę.

Chwyciła kartonik ze świątecznymi lampkami i podała je mężowi. Ten spojrzał na nią z uniesioną brwią, jednak spełnił jej niemą prośbę i zabrał się za dekorowanie wnętrza światełkami. Te siedem lat z kobietą, pokazały mu, że kocha wszystko co świecące.

Sama dekorowała kominek wspomnianymi skarpetkami, na których były imiona całej ich trójki. Nie było to nic wielkiego, jednak widok trzech imion obok siebie, sprawiał, że jej serce biło szybciej. W końcu miała coś, o co walczyła od tylu lat. Rodzinę z osobą, którą kochała nad życie.

- Możesz mi pomóc? – usłyszała głos Zayn'a i bez zastanowienia podeszła do niego. Ten uśmiechnął się odkładając na kanapę obok trzymane w dłoni świecidełka i objął ją, trzymając dłonie na plecach blondynki.

Ona spojrzała na niego z uśmiechem, którego nie mogła powstrzymać i westchnęła, bo tak właśnie kończyły się wszystkie ich zadania.

- Spójrz w górę. – szepnął, a ona posłuchała. Nad nimi wisiał żyrandol, do którego przyczepiona była gałązka jemioły. Wiedziała, że wcześniej jej tam nie było, więc to mężczyzna był sprawcą tego dzieła. – To tradycja. – kolejne słowa wypłynęły z jego ust, z czystą dumą w głosie.

Pokręciła głową w jeszcze większym rozbawieniu i zbliżyła ich twarze do siebie. Dotknęła jego nosa swoim, a następnie musnęła delikatnie jego miękkie usta. Mogła przysiądź, że kochała to. Kochała jego usta, jego oczy, jego zarost. Był idealny w każdym calu, zupełnie tak, jakby nie był zwykłym śmiertelnikiem. Był jej własnym darem od Boga.

- Święta nie są w sumie takie złe. – wypowiedział i pogłębił ich pocałunek.

Odsunęli się od siebie, zadowoleni, a Gigi ułożyła swoją głowę na ramieniu męża, nadal tuląc się do jego ciała.

- W sumie chciałabym gdzieś was zabrać jutro. – powiedziała unosząc głowę, sprawdzając jego reakcję.

- Dla ciebie wszystko. – kolejny krótki pocałunek, który spoczął na ustach zadowolonej kobiety.

Ω

W domu Harry'ego i Louis'a od rana było dość żywo. Mężczyźni biegali od pomieszczenia do pomieszczenia dbając o każdy szczegół dzisiejszego dnia. Oczywiście Louis zapomniał wspomnieć wczoraj, że będą mieć gości, tak samo jak Harry, więc dziś musieli wszystko przygotować. Wigilia połączona z urodzinami Tomlinson'a musiała być czymś udanym. Cały ranek, łącznie z popołudniem przeznaczyli na gotowanie.

- Myślisz, że jest dobrze? – brunet odezwał się spoglądając na stół w salonie, który był zastawiony najróżniejszymi potrawami. – Będzie sześć osób, chyba damy radę?

- Jest idealnie, stokrotko. – szatyn uśmiechnął się, bo zdenerwowany Harry, to jego ulubiony Harry,

Widział go przez te lata w najróżniejszych nastrojach, w każdym był tak samo perfekcyjny. Patrząc teraz na jego profil myślał tylko o tym, jak wielkim szczęściarzem jest, mogąc spędzić święta w jego towarzystwie, z przyjaciółmi, których kochał jak braci.

- Trochę się denerwuję. Jednak nie rozmawialiśmy od jakiegoś czasu. – powiedział Styles, mając na myśli jedną konkretną osobę.

- On tak samo za nami tęskni, jak my za nim. Uwierz mi. – Louis pocałował go w linię szczęki, na co jego chłopak pokiwał głową.

Stresowali się wieczorem, który nadchodził nieubłaganie.

Ω

Ashe ciągnęła swojego chłopaka za rękę w kierunku domu, którego adres dostała dzień wcześniej. Niall oczywiście nie był zachwycony nagłym wyjściem z domu, jednakże kim był, by odmówić swojej partnerce?

- Niall, rusz dupsko, bo się spóźnimy. – westchnęła spoglądając na niego.

- Jesteś zbyt drętwa dziś. – zauważył i wykonał dziwny ruch, który sprawił, że po chwili blondynka leżała w zaspie śniegu.

Nie mógł się powstrzymać od donośnego śmiechu, który po chwili unosił się w powietrzu jak najpiękniejsza melodia. Ashe widząc jego dobry humor chwyciła garść śniegu, lepiąc z niego pokaźną kulkę, która wkrótce zderzyła się z tyłem głowy bruneta.

- Ups. – uśmiechnęła się i z przymkniętymi oczami wpatrywała się w teraz już poważnego mężczyznę.

- Jesteś okropna i zapłacisz za to. – słowa uleciały z jego ust, a później były już tylko latające kulki śniegu.

Bitwa na śnieżki to dobry pomysł, zwłaszcza gdy pojawiają się kolejne dwie osoby, które chętnie dołączają.

Tak, niewielka kuleczka trafiła w Horan'a, z zupełnie innego kierunku i na chwilę walka ucichła. Odwrócił się patrząc na osobę, która go zaatakowała i na jego ustach pojawił się wielki uśmiech, widząc swojego przyjaciela.

Liam stał wycierając swoje czarne rękawiczki ze śniegu. Chciał grać poważnego, jednak na jego twarzy błąkał się uśmieszek, który chciał ukryć.

- Liam! – Irlandczyk zapominając o swojej dziewczynie, która swoją drogą nadal była w zaspie śniegu, podbiegł do mężczyzny, przytulając go na przywitanie.

- Dobrze was widzieć. – odparł klepiąc towarzysza po plecach. – Hej Ashe.

- Cześć. – odpowiedziała podnosząc się i otrzepując ze śniegu.

Stali wpatrując się w siebie jak obrazki, bo nie widzieli się od tak dawna. Byli szczęśliwi będąc po prostu obok. Kiedyś byli całością, teraz byli tylko zlepkiem wspomnień.

- Poznajcie Mayę, moją narzeczoną. – przedstawił kobietę.

I staliby tak nadal, gdyby nie Louis, który słysząc hałasy otworzył drzwi wejściowe. Widząc całą czwórkę pokrytą śniegiem, zaśmiał się donośnie.

- Harry, mamy bałwanów na pokładzie. – krzyknął i zaprosił wszystkich do środka.

Liam i Niall nie ukrywali zdziwienia, bo do tej pory sądzili, że ich spotkanie to przypadek. Teraz widząc jeszcze kolejną dwójkę wiedzieli, że ktoś musiał maczać w tym palce.

- Wy. – Irlandczyk wskazał palcem na stojące obok siebie kobiety. – Ale z was podstępne żmijki.

- Miało być magicznie, więc musiałyśmy o to zadbać, bo byś przyrósł do kanapy. – odpowiedziała Ashe.

Zaśmiali się z jej słów, bo taka była prawda. Zdjęli swoje płaszcze i kurtki i weszli do salonu, który wyglądał pięknie.

Po krótkiej chwili po schodach zszedł Harry, który widząc przyjaciół jedynie podszedł i bez słowa ich przytulił. Było idealnie, tak jak miało być.

- A ja!? – głos Tomlinson'a dobiegł do nich z boku i szybko dołączył do ich uścisku.

Było to ich pierwsze spotkanie od czternastu lat. Minęło czternaście lat od kiedy zakończyli swoją przygodę z zespołem. Czternaście lat temu rozbiegli się w różnych kierunkach, zapominając na chwilę o swoich początkach.

- Dobrze was widzieć chłopcy. – powiedział Styles, po przywitaniu się również z dziewczynami. – Dobrze widzieć was wszystkich.

- Zapraszamy do stołu. Harry gotuje jeszcze lepiej niż kiedyś. – Louis pospieszył swoich towarzyszy.

Siedzieli przy stole, jedząc i wspominając dawne dobre czasy. Można by pomyśleć, że wszystko było tak jak powinno być. Byli jak czwórka zgubionych puzzli, która odnalazła się, tworząc na nowo kompletny obrazek.

I może było wspaniale, lecz każdy z nich czuł minimalną pustkę, bo przecież puzzli było pięć. Jednego zawsze będzie brakowało, do pełni szczęścia.

I w tej chwili usłyszeli dzwonek do drzwi. Spojrzeli na siebie, badając swoje twarze, czy aby to nie kolejna niespodzianka.

- Zaprosiłyście jeszcze Josh'a? – Niall zadał pytanie Ashe i Mayi, jednak ich miny nie zdradzały za wiele.

- Otwórzcie drzwi, to zobaczycie. – w końcu na ustach Henry pojawił się uśmiech, który zwiastował coś dobrego.

Uznali, że pójście razem będzie dobrym wyjściem, bo jeśli to napad, to w czwórkę mają większe szanse niż sam Louis.

Za powłoką ciemnych drzwi stały dwie osoby. Jedna z nich była im tak dobrze znana, że gdy tylko ich spojrzenia się spotkały czas się dosłownie zatrzymał. Pięć różnych kierunków, spotkało się tu, w progu wejścia do domu, by wspólnie świętować święta.

Najbardziej rodzinny czas w roku mieli spędzić razem, w jednym pomieszczeniu, w otoczeniu najprawdziwszych przyjaciół.

- Jasna cholera, za dużo wina i mam zwidy. – odezwał się Niall. – Louis, uszczypnij mnie.

Szatyn wykonał jego polecenie, a ten odskoczył.

- Nie tak mocno! – pomasował bolące miejsce. – Zapraszamy.

Zrobli miejsce, by Gigi wraz z Zanem trzymającym nosidełko mogli wejść do środka. Nadal byli niezłą atrakcją, bo nie widzieli się od dziewięciu lat, a nagle Malik stał przed nimi wraz ze swoją rodziną.

- Cześć chłopaki. – mulat odezwał się jako pierwszy.

- Cholerka, tęskniliśmy. – Horan rzucił się na niego pierwszy, uważając nadal na czarne nosidełko.

- Myślałem, że już się nie zobaczymy. – Louis podszedł jako drugi i Zayn mógłby przysiąc, że w jego oczach widział łzy.

- Przepraszam was wszystkich. Nie tak powinniśmy byli to skończyć. – Malik odezwał się po raz kolejny.

- I tak zawsze będziesz jednym z nas. – Harry poklepał go po plecach z uśmiechem.

- A co to za słodycz? – Liam wraz z Ashe nachylali się nad dziewczynką, którą teraz Gigi trzymała w swoich ramionach.

- A to Amira Delilah Malik. – zaczęła Gigi. – Poznajcie najmłodszego członka naszej pokręconej rodzinki. – dodała mając na myśli ich wszystkich tu zebranych.

I tak właśnie w święta, pięć kierunków odnalazło siebie, ponownie tworząc ten jeden, wyjątkowy.

Bo tak działa magia świąt, dokonuje niemożliwego. 

_______________

Wattpad: mikethebigred0g

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top