Noc Spadających Gwiazd

Noc spadających gwiazd.

Brzmi tak banalnie, nieprawdaż? Jednak to ona w tym wszystkim gra pierwsze skrzypce.

Jestem niemalże pewna, iż na tym świecie większość z nas chciała nocą oglądać spadające gwiazdy. Myślę, że każdy z nas powinien doświadczyć tego cudu, mimo, iż tak naprawdę to nie one spadają. Spadające gwiazdy są kłamstwem, jak większość rzeczy w naszym życiu. Pomimo to, może pomóc nam to uwierzyć, że nie upadniemy na samo dno tak, jak one same. Bo przecież niby mają spełniać nasze marzenia. Przez tą chwilę możemy poczuć się wolni, możemy poczuć się jak beztroskie dzieci. Ale ta chwila będzie tylko nasza i tylko wyłącznie dla nas. Tylko my sami będziemy o niej wiedzieć i nikt poza nami. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Że tymi chwilami nie będziemy dzielili się z całym światem, tylko z osobą, która jest dla nas całym światem, naszym osobistym światem, który istnieje tylko i wyłącznie dla nas.

***

Dość często nasze sprawy nie idą ścieżkami, które my im wskazujemy. Niekiedy przez to życie potrafi zmienić się o 180 stopni. Tak jak tamtej nocy, przez którą cały mój świat się zawalił.

Szykowałam się na wigilię, którą od niedawna spędzaliśmy w gronie naszych przyjaciół. Wciskałam się w długą, sięgającą połowy moich łydek z wyciętym dekoltem w serce, czarną sukienkę. Była dopasowana z odkrytymi ramionami i tiulowymi rękawami. Do pomieszczenia wszedł chłopak, a moje oczy od razu poleciały na jego sylwetkę, szybko mierząc go wzrokiem. Wyglądał nieziemsko. Miał na sobie dopasowane czarne eleganckie spodnie oraz golf. Na jego ręce wisiała idealnie ułożona marynarka również tego samego koloru co reszta. Zmierzał powolnie w moją stronę i uśmiechnął się przemierzając moją osobę wzrokiem od stóp do głowy.

- Może zechciałbyś mi pomóc? Później będziesz miał dużo czasu, żeby się napatrzeć. - wyrwałam go z letargu.

- Oczywiście. - przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, po czym spojrzał mi w oczy - Będzie czas na jedno i na drugie. - wraz z tymi słowami na jego twarz znów wkradł się uśmiech. Tyle, że tym razem jego znaczenie było całkiem inne.

Westchnęłam i podałam brązowookiemu chłopakowi srebrny naszyjnik. Odsunęłam krótkie, sięgające ramion falowane włosy tak, żeby mógł zawiesić go na mojej szyi. Gdy zapiął naszyjnik, zasunął sprawnie długi zamek sukienki.

- Dziękuję. - odwróciłam się w stronę bruneta unosząc głowę do góry, ponieważ chłopak jest dużo wyższy ode mnie nawet wtedy, kiedy zakładam wysokie szpilki.

- Pięknie dziś wyglądasz, Madelaine. - posłałam znaczące spojrzenie mojemu towarzyszowi.

- Ty również Williamie. Tylko dzisiaj tak oficjalnie i pięknie? Czy może będzie to tak trwać wiecznie?

- Potrafisz wszystko zepsuć, Mads. - zaśmiałam się i poszłam po czarne lakierowane szpilki, które znajdowały się w mojej garderobie.

- O której wychodzimy? I gdzie jest Michael do jasnej cholery? Miał tu być już jakieś dwadzieścia minut temu. - usiadłam na wielkim łóżku, żeby założyć szpilki, a chłopak spojrzał na swój zegarek.

- Wychodzimy o dziewiętnastej, a jest za dwadzieścia. Twój chłopak powinien się pospieszyć, jeśli chce zjeść z nami kolację, zadzwonię do niego. - gdy William wybierał już numer chłopaka usłyszeliśmy dźwięk otwierających się drzwi. - Widzisz, jednak nie będzie dzisiaj głodny.

Wstałam z łóżka i ponownie skierowałam się w stronę garderoby. Gdy wyszłam z pomieszczenia już w pełni gotowa zobaczyłam dwie postacie. Oczywiście był to William wraz z Michaelem. Oboje wyglądali niesamowicie, choć moją uwagę bardziej przyciągał chłopak po prawej. Miał na sobie eleganckie spodnie w czarno-szarą kratkę, czarny pasek, białą koszulę, a w rękach trzymał swój ulubiony długi czarny płaszcz.

- Możemy jechać? - w jednakowym czasie obaj odwrócili głowy spoglądając w moją stronę.

- Wow, wyglądasz niesamowicie Madelaine. - powiedział, po czym się uśmiechnął na co nieśmiało odwzajemniłam jego gest.

- Dobra, wychodzimy nim oboje zdążycie się całkiem rozebrać wzrokiem, a świadkiem tego nie chciałbym być. A może jednak zostańmy jeszcze chwilkę... - zaśmialiśmy się i od razu ruszyliśmy za Williamem do wyjścia.

***

Wchodząc do naszej ulubionej restauracji w środku zauważyłam, że wszyscy już dotarli i czekali tylko na nas. Przywitaliśmy się ze wszystkimi, podzieliliśmy się opłatkiem, złożyliśmy sobie życzenia i usiedliśmy do stołu.

Dopiero teraz mogłam dokładnie przyjrzeć się moim przyjaciołom. Gabrielle wyglądała olśniewająco, z resztą jak każdy siedzący przy stole. Blondynka miała na sobie luźną czarną koszulę oraz bordową rozkloszowaną spódnicę. Louis był duszą towarzystwa, uwielbiał szalone rzeczy. Dlatego też nie zdziwiło mnie, gdy ujrzałam go w kwiatowym garniturze, który o dziwo bardzo dobrze komponował się z ubiorem Gabrielle. Za to Phoebe była totalną odwrotnością Gabrielle w każdym, chociażby minimalnym calu. Blondynka ubrana w liliowy garnitur, długa marynarka i spodnie z szerokimi nogawkami wraz z białą koszulką uwydatniały całe jej piękno. Moja męska kopia, mój brat bliźniak Hardin postawił jednak na klasykę. Czarny garnitur wraz z białą koszulą oraz krawatem pasującym kolorystycznie do garnituru Phoebe.

Każdy z nas miał dzisiaj wyjątkowo dobry nastrój. Nic więc dziwnego, że wszyscy wyglądali jakby zostali wyjęci prosto z idealnego filmu.

- Nie mogłam doczekać się dzisiejszego dnia. - powiedziała Phoebe rozglądając się po całym lokalu z niezwykłą radością, choć bywaliśmy tu dość często.

- Po kolacji, zapraszam do rezydencji państwa Walkerów. - Louis podniósł kieliszek czerwonego wina obejmując swoją narzeczoną, a wszyscy pozostali razem za nim.

***

W salonie moich przyjaciół stała ogromna choinka, pod którą znajdowały się już wszystkie prezenty. Nim jednak po nie sięgnęliśmy, Louis poszedł po kolejne butelki wina. Kiedy już wrócił wszyscy dawno rozgościli się w salonie. Uwielbiałam ich dom, był bardzo przytulny. Za każdym razem miałeś wrażenie, że sam zaprasza cię do siebie.

Phoebe z Hardinem obdarowali wszystkich świątecznymi swetrami, to była już tradycja. Tak samo, jak William co roku wręcza każdemu książki. O dziwo każda, którą dostałam była świetna. W tym roku razem z Michaelem postawiliśmy na klasykę. Albumy ze zdjęciami, od przedszkola do teraz. Miło jest niekiedy wyciągnąć taki album i powspominać stare czasy, zobaczyć jak bardzo się zmieniło. Zobaczyć jak zmieniło się otoczenie, w którym przebywaliśmy. Louis i Gabrielle postawili na drogę muzyki, dostaliśmy ulubione płyty z autografami wykonawców. Nie było to dziwne, bo Gabrielle pracuje w świecie muzyki. Naprawdę nie wiedziałam jak jej za to dziękować. Rodzice Louisa mają własną winiarnię, więc przysłali dla nas po pare butelek ulubionego wina.

Bo z przyjaciółmi wszystko jest inne, wszystko wydaje się być lepsze.

Wieczór mijał bardzo przyjemnie. Zdążyliśmy obejrzeć już jakąś komedię romantyczną na Netflixie i wypić ze 4 butelki wina. Razem z dziewczynami w końcu zdecydowałyśmy się na kolejny film, a chłopaki zbierali się do pokoju gier, bo kolejnego filmu już nie mogli zdzierżyć.

- Mads, nie myśl, że o tobie zapomniałem. Mam dla ciebie niespodziankę. – Michael wyszeptał pochylając się w moją stronę nim ruszył za chłopakami.

***

- Bezkres przestrzeni. - powiedział wciąż wpatrując się w niebo - Skłania do rozmyślań, co?* - pokiwałam twierdząco głową, ponieważ ten widok był tak bardzo hipnotyzujący. Wpadałeś w trans, z którego nie byłeś w stanie się wyrwać. Gdy umknie ci jedna, czekasz na kolejną i tak jest bez końca. Nie jesteś w stanie się temu oprzeć. Ciągle chcesz tego doświadczać, pragniesz tego jak nic innego w tamtym momencie. Jest to niezwykłe, ponieważ nie możemy mieć tego na codzień. Bo im bardziej jest to nieosiągalne, coraz bardziej i coraz częściej będziesz o tym marzyć.

Widok spadających gwiazd jest czymś, co każdy powinien w życiu doświadczyć. Sam, z siostrą, z chłopakiem, to nie ma znaczenia. Za każdym razem będzie tak samo niezwykły, choć zawsze będzie inny. Będzie wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju.

- Madelaine, muszę z tobą o czymś porozmawiać. - lekko zestresowany zwrócił się w moją stronę.

- Co się dzieje? - brunet wyciągnął z kieszeni płaszcza czarne pudełko i od razu podał mi je.

- Otwórz. - kiedy otworzyłam pudełko zobaczyłam w nim złoty łańcuszek z przywieszką gwiazdki. Przeniosłam swój wzrok na Michaela, nie wiedząc co powiedzieć. - W końcu jesteś moją gwiazdą.

Wtedy już przepadłam dla ciebie całkowicie.

- Mike, to jest najpiękniejszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam. - powiedziałam ze łzami w oczach, nie mogąc nic więcej powiedzieć, ponieważ na nic więcej nie było mnie stać. Żadne słowa nie określały tego jak się wtedy czułam.

- Chodź tu. - wstałam z wiszącego fotela i podeszłam do chłopaka, na co od razu wtuliłam się w jego ramiona. Staliśmy tak chyba wieczność, bo prawda była taka, że już nigdy nie chciałam go puszczać. Bo przy nim czułam się jakbym była w raju. - Zawiesić ci go? - odsunął się powolnie ode mnie. Kiwnęłam głową i odwróciłam się tyłem do bruneta. Zdjął łańcuszek, który miałam już na sobie, po czym schował go do pudełka i zawiesił złoty.

- Jest przepiękny.

- Mam coś jeszcze... - chwilę się wahał, ale po chwili z drugiej kieszeni wyjął drugie pudełko, tyle, że mniejsze od poprzedniego.

- Mads, radziłbym ci, żebyś lepiej usiadła. - tak, jak mi poradził, tak też zrobiłam. Mogłam usłyszeć jak jego oddech drży. - Mads, ja...

- Mike, spokojnie. Co się dzieje? - powiedziałam zaniepokojona, ponieważ zaczęłam się martwić o chłopaka. Usiadł obok mnie i otworzył pudełeczko. W środku znajdował się pierścionek. Złoty pierścionek z gwiazdą. Taką, jaka znajdowała się na naszyjniku.

- On też jest dla ciebie. - zamurowało mnie, nie potrafiłam powiedzieć ani jednego słowa - Potraktujmy to jako obietnicę. - widziałam, że coś co chce mi powiedzieć nie jest dla niego łatwe. - Madelaine, wykryto u mnie białaczkę. Dosłownie za trzy tygodnie będę już leżeć w szpitalu. Lekarz chce jak najszybciej działać, choć szanse na to, że uda im się mnie wyleczyć są nikłe. - westchnął ciężko, a ja nawet nie zauważyłam, od kiedy po moich policzkach ciągną się smugi łez - Chciałbym cię o coś poprosić. Chciałbym abyśmy te trzy tygodnie spędzili jak najlepiej się da, a później kiedy pojadę już do szpitala, żebyś mnie nie odwiedzała. Nie...

- Słucham?! - wykrzyczałam tak, że chyba usłyszało mnie całe miasto. Nawet w najgorszych snach nie wyobrażałam sobie tego.

- Mads, pozwól mi skończyć. - przerwał na chwilę - Byłoby to dla mnie zbyt ciężkie widywać osobę, która jest dla mnie całym światem i cierpi przeze mnie. Będzie to łatwiejsze i dla mnie i dla ciebie. - oboje patrzyliśmy się w błyszczące się niebo. Bo tak było łatwiej. Nie byliśmy w stanie na siebie spojrzeć, bo byłaby to najtrudniejsza rzecz w naszym życiu. Choć co teraz nam z niego zostanie? Zostanie mi odebrane najważniejsze, najcenniejsze, co w nim mi się trafiło.

- Jeśli tego pragniesz, to jedyne co mogę dla ciebie zrobić.

- Chciałbym jeszcze, żebyś o mnie nie zapomniała. Aby ten łańcuszek i pierścionek zawsze ci o mnie przypominały. - na jego policzkach również pojawiły się lśniące bólem smugi.

- Zawsze będą, Michael. Nigdy nie pozwolę, żebyś zniknął z mojego życia. - przez jakiś czas wpatrywaliśmy się jeszcze w ciemne niebo wtuleni w siebie. Teraz każda sekunda mijała z niesamowitą szybkością. Wcześniej mogliśmy rozkoszować się życiem, a teraz trzeba liczyć każdą sekundę. Bo każda z nich jest na miarę złota.

- Mads? Śpisz? - spytał brunet, na co pokiwałam przecząco głową. Wziął do ręki swój telefon i włączył jakąś piosenkę. - Chodź. - wstał i wyciągnął rękę w moją stronę, aby pomóc mi wstać. Zaciągnął mnie na środek dachu i zaczęliśmy tańczyć. Tamtej nocy już nic więcej nie rozmawialiśmy. Chwytaliśmy chwile, o których marzyłam teraz, by trwały wiecznie. Nie skupiałam się na niczym innym, liczył się tylko on. Choć jedna piosenka zapadła mi w pamięć, już chyba na zawsze.

Take me back to the night, we met in the yard/ Zabierz mnie z powrotem do tej nocy, spotkaliśmy się na podwórzu

Climbing up to the roof, hidden in the dark/ Wspinanie na dach, chowanie w ciemności

With a bottle of wine for two, though I'm already drunk off you/ Z butelką wina dla dwóch osób, chociaż jestem upita tobą

Then we both fell asleep, underneath the stars/ Potem oboje zasnęliśmy pod gwiazdami

We're young and naive, and you're tellin' me/ Jesteśmy młodzi i naiwni, a ty mówisz mi

That someday we'll run off together/ Że pewnego dnia uciekniemy razem

I'm startin' to think, I'm stuck in a dream/ Zaczynam myśleć, że utknęłam we śnie

Cause we're young and we don't know better/ Bo jesteśmy młodzi i nie wiemy lepiej

Now I'm fallin' heavily, recklessly/ Teraz spadam ciężko, lekkomyślnie

Trying not to lose my sensibility/ Starając się nie stracić mojej wrażliwości

But gravity, it pulls me into you/ Ale grawitacja, ona ciągnie mnie do ciebie

We're just a couple of kids/ Jesteśmy tylko parą dzieciaków

We're just a couple of kids/ Jesteśmy tylko parą dzieciaków

Sneakin' out late for a kiss/ Skradającym się późno dla pocałunku

Cause we're just a couple of kids/ Bo jesteśmy tylko parą dzieciaków

When I'm wrapped in your arms, I never feel a thing/ Kiedy jestem owinięta w twoich ramionach, nigdy nic nie czuję

Livin' life on a whim, it's never a routine/ Żyjąc w kaprysie, nigdy nie ma rutyny

And it's troubling to live this way/ I to jest niepokojące, aby żyć w ten sposób

When you never know where you'll stay/ Kiedy nigdy nie wiesz gdzie zostaniesz

But we live and we learn, and I wouldn't change a thing/ Ale żyjemy i uczmy się, a ja nie zmieniłabym niczego

- Pamiętaj, że nigdy cię nie zostawię i zawszę będę przy tobie.

***

3 lata później

Siedziałam samotnie na tej pieprzonej ławce, gdzie zazwyczaj siedzieliśmy we dwoje. Niemalże czułam jak mnie dotyka, jeździ palcami po moim udzie, owija wokół mnie swoje ramiona, szepcze mi coś do ucha. Ale to był tylko wytwór mojej wyobraźni. To wszystko powodowały zimne podmuchy wiatru, ponieważ były tak delikatne jak on sam. Były tak delikatne jak jego dłonie, jego usta, a co najważniejsze jego dusza. Wywoływały u mnie dreszcze na całym ciele. Nie było miejsca, w których one by nie istniały. Znikały, a pare sekund później wracały z podwojoną siłą. Przeszywały moje ciało, tak jakby gdzieś był już zapisany mechanizm, którego ciągle muszą się trzymać. Tak samo jak wspomnienia.

Wszystkie twoje wspomnienia, Michael.

Zawsze czytałeś ze mnie jak z otwartej księgi. Pozwalałam ci na to, mimo iż nie zawsze tego chciałam. Znałeś mnie lepiej niż ja znałam samą siebie. Mogłeś przewidzieć praktycznie każdy mój ruch. Sama ci z tej księgi czytałam, by było ci jeszcze łatwiej. Robiłam to, nie wiedząc nawet dlaczego. Dla ciebie potrafiłam być uległa w każdym aspekcie, a to wszystko było jak odruch. Tak jak wtedy, gdy zabierasz rękę, kiedy niechcący poparzysz się robiąc twoje ulubione naleśniki czy odskakujesz, bo woda lecąca pod prysznicem jest nieziemsko lodowata.

Nie było dnia, żebym nie zastanawiała się co robisz, gdzie jesteś, o czym myślisz. Dzień w dzień myślałam o tym co mogłabym do ciebie napisać. Nie było tygodnia, w którym nie sięgałam po telefon, żeby wpisać w nim te dziewięć liczb i w końcu znów usłyszeć twój głos. Każdego dnia marzyłam, żeby chociaż usłyszeć twój oddech, choć nie wiem czy to by mi wystarczyło.

Bo byłam pieprzoną egoistką.

Codziennie pragnęłam cię coraz bardziej i bardziej, ale nie mogłam. Nie mogłam tego zrobić. Złożyłam obietnicę i choć nigdy jej nie złamałam, to dzień w dzień żałowałam, że tego nie zrobiłam. Najbardziej żałowałam tego jednego dnia, w którym runęło wszystko. Runął cały mur, który zbudowałeś. A myślałam już, że stało się to właśnie nieco ponad trzy lata temu. Jednak ten dzień przebił wszystko.

Dzień w dzień dręczyła mnie jedna myśl. Chciałam wiedzieć czy za mną tęsknisz. Dzień w dzień bez wyjątku. Tęskniłam za tobą niezmiernie, tak bardzo brakowało mi twojego ciepła. Trzy lata temu razem z twoim odejściem odeszła także i cząstka mnie, która już na zawsze przywiązała się do ciebie. Nic nie dałoby rady przywrócić jej znów do mnie.

Chciałabym, żebyś był tutaj. Żebyś siedział obok mnie. Żebyś siedział razem ze mną. Nawet nie wiesz jak bardzo mi ciebie brakuje. Jeszcze bardziej niż brakowało mi ciebie przez tamte lata. Jestem tego pewna, że przez kolejne lata będziesz gościć w mojej głowie jeszcze częściej niż wcześniej. Przyszłości boję się jeszcze bardziej od kiedy wiem, że nie ma nawet cienia możliwości, żebyś ze mną był. Żebyśmy kiedykolwiek znów się spotkali. Boję się, bo nawet nie dostaliśmy na to szansy.

Możecie nazwać mnie głupią czy niezrównoważoną, ale gdy ten wiatr tak mnie otulał, miałam wrażenie, że to właśnie byłeś ty Michael. Miałam wrażenie, że odpowiadasz na wszystkie moje pytania, i że ty również za mną tęskniłeś.

- Dasz wiarę? - ledwo wypowiedziałam przez łzy słowa w samotną przestrzeń, która mnie otaczała. - Dasz wiarę? Siedzę tu kurwa sama, a w dodatku ty już nigdy tutaj nie przyjdziesz. - Kpiąc pokręciłam głową i westchnęłam chowając głowę w ręce.

Nigdy nie zapomnę o tobie, bo byłeś moją jedyną ostoją. Nie zapomnę twojego dotyku, bo tylko on potrafił mnie uspokoić. Nigdy nie zapomnę twoich ciepłych ramion, bo tylko one dawały mi poczucie bezpieczeństwa jak nic innego na świecie. Które już nigdy mnie nie dotkną i nic we wszechświecie nie da mi tego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Nigdy nie zapomnę dotyku twoich ust, bo tylko one sprawiały, że potrafiłam dotknąć niebios. Twoje oczy były istnym cudem tego świata. Były one tak niezwykłe, że potrafiły oczarować każdego. Tak bardzo chciałabym aby mogły znów na mnie spojrzeć. Błagam, błagam tylko o to. Nigdy nie zapomnę twojego uśmiechu, którego nigdy już nie ujrzę. Nigdy nie zapomnę twoich lekkich jak piórko słów, bo one dawały mi wiarę. Dawały mi wiarę w miłość, której nikt wcześniej nie potrafił mi dać.

Nigdy nie zapomnę jak bardzo cię kochałam.

Nigdy nie zapomnę o nas, bo codziennie wracam myślami do tamtych lat i tego cholernego dnia, który tak źle nami pokierował.

Nigdy nie zapomnę widoku tej otwartej trumny, bo w tamtym ciele wcześniej tkwiła dusza, która od zawsze nadawała cały sens mojego popierdolonego życia.

Siedziałam na tej ławce w cienkiej białej bluzie, którą tak bardzo lubiłeś, czarnych jeansach i białych air force'ach. Po mojej twarzy od dawna spływały łzy, a moje wnętrze wypełniała pustka, twoja pustka. Już nawet nie dawałam rady kontrolować mojego płaczu. Od łkania kończąc na teraźniejszej ciszy, gdzie mimowolnie łzy spływały po moich policzkach, później zostawiając po sobie długie smugi cieknąc po odkrytych przedramionach. Gdyby tak wycisnąć rękawy mojej bluzy, przypuszczam, że mogłoby powstać jezioro. Przegryzając wargi patrzyłam na nocne niebo wypełnione prawie całe lśniącymi się gwiazdami, podpierałam głowę na rękach, które dotykały kolan. Tak bardzo to lubiłeś. Uwielbiałeś patrzeć na gwiazdy, a ja nigdy nie mogłam zrozumieć dlaczego. Teraz zaczynałam rozumieć...

Ponieważ on sam był najjaśniejszą gwiazdą.

Bez niego wszystkie gwiazdy na niebie były wyblakłe. Nie było w nich żadnego życia, bo nawet one za nim tęskniły. Tęskniły za jego wzrokiem, za jego uwagą, za jego zrozumieniem. Był najwierniejszym słuchaczem, którego za nic w świecie nie chciałeś opuścić.

Bez kiwnięcia palcem skłaniał wszystkich do przemyśleń. Potrafił odczytać najbardziej skrywane emocje. Był bezkresem, w którym bez słowa zatapiałeś się na wieki wieków. Potrafił rozświetlić każdy ponury dzień, bo był światłem, które odganiało wszelkie ciemności. Przy tobie zawsze czułam się bezpiecznie, a nikt inny w świecie nie potrafił mi tego dać. Zawsze byłeś przy mnie, nawet gdy grunt pod moimi nogami sypał się niebezpiecznie szybko. Bo on był naszym opiekunem.

Był naszym aniołem stróżem i to było pewne.

- Bo wszyscy patrzymy w to samo niebo, a widzimy całkiem coś innego, nieprawdaż Michael? - westchnęłam wspominając twoje słowa.

Zapewne tysiące kilometrów, a może i nawet kilka metrów stąd znajduje się szczęśliwa para patrząca w te smutne, a zarazem dzisiejsze piękne niebo. Siedzą przytuleni, myśląc, że nic lepszego w życiu nie mogło im się trafić. Ktoś inny szuka w nich zrozumienia, bo nikt inny nie potrafi mu tego dać. Zarazem jakiś samotny starzec szuka w nich towarzysza. Kolejna osoba może szukać kogoś do szczerej rozmowy, bo nie potrafi nikomu zaufać.

Za to ja siedzę na tej pieprzonej ławce wypatrując w nich ciebie. Bo nic bardziej wartościowego mi po tobie nie zostało. Tylko te lśniące się na niebie gwiazdy. Te które zawsze ratowały ciebie, a teraz już na zawsze będą ratować mnie, odkąd ciebie nie ma przy mnie. Odkąd straciłam swój cały świat.

*cytat z serialu Friends

Fragment piosenki Maggie Lindemann „Couple of Kids"

_______________

Konto na watt: xcheriee_

Wiek: 16 lat

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top