Doceniasz mnie bardziej niż inni
Stukając palcami o blat stołu, mój wzrok utkwiony był w ekranie laptopa. Co roku ten sam pieprzony problem. Pierwszy raz w życiu postanowiłam być oryginalna i nie dawać setny raz skarpetek świątecznych każdemu z moich przyjaciół. Moja wyjątkowa dobroduszność odpłaciła mi się z nawiązką, dlatego od godziny prześledziłam pięć stron internetowych, wypijając półtorej kubka kawy, w nadziei że trafię na coś odpowiedniego. Znalezienie czegokolwiek nadającego się do kupienia w prezencie graniczyło z cudem, dlatego kolejne dwadzieścia kiczowatych filiżanek z reniferami, zamknęłam gwałtownie komputer i oparłam czoło na dłoni.
Nigdy więcej reniferów
Wstałam z krzesła i przeszłam do kuchni, żeby odstawić swój kubek do zlewu. Święta Bożego Narodzenia to od zawsze był w moim wydaniu jakiś żart, ale pierwszy raz chciałam się postarać. Najwyraźniej zbyt duży był ze mnie Grinch, żeby to naprawić.
- Mack Walter zaszczycił ten dom swoją obecnością – usłyszałam krzyk z przedpokoju. Przewróciłam oczami, opierając się tyłem o blat.
- Jestem doprawdy zaszczycona – mruknęłam, gdy zobaczyłam chłopaka wchodzącego do pomieszczenia. Kiedy mnie zobaczył, rozłożył ręce w przyjaznym geście, więc podeszłam i przytuliłam się do niego.
- Mack , chodź raz mógłbyś nie robić z siebie pajaca – marudziła brunetka, która weszła zaraz za nim. Odsunęłam się od niego, żeby móc cmoknąć ją w policzek.
Szatyn wzruszył ramionami, rozglądając się dookoła. Jego oczy rozszerzały się w miarę oglądania, a ja zmarszczyłam brwi na zszokowanie na jego twarzy.
- Co?
Spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Jak to co? A gdzie ozdoby świąteczne? Choinka, lampki, jakieś świeczki, cokolwiek?
Przewróciłam oczami, na co oburzył się jeszcze bardziej.
- Święta w mojej rodzinie nie są obchodzone zbyt hucznie, ale hej! Przecież mam choinkę – pociągnęłam oboje w stronę salonu. Obok telewizora stała mała sztuczna choineczka, z kilkoma kolorowymi lampkami. Włączyłam je do prądu, aby był lepszy efekt, ale wiele z nich okazało się przepalonych i tylko niektóre słabo się świeciły. Kopnęłam lekko przedłużacz, do którego je podpięłam, dzięki czemu wszystkie znowu zgasły. Przeklęłam pod nosem. Alice i Mack posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia, a ich miny nie wyglądały na zadowolone.
- Robisz sobie teraz żarty, tak? – dopytywała dziewczyna, więc rzuciłam jej mordercze spojrzenie, które zignorowała. – Caro, nie chcemy cię urazić, ale trochę nędzne te dekoracje.
- Trochę?! – wzburzył się Mack, a Alice szturchnęła go w bok, żeby się zamknął. – Co mnie trącasz?! Przecież bezdomni zrobiliby sobie lepsze ozdoby, grzebiąc w odpadkach.
- Dzięki Mack – burknęłam pod nosem, siadając na kanapie.
Chłopak wreszcie zrzucił z siebie płaszcz i oboje legli po obu moich stronach.
- Słoneczko, przecież wiesz, że chcemy dla ciebie dobrze – powiedział skruszony, a Alice energicznie mu przytaknęła.
- Moje święta nie wyglądają tak jak u was – powiedziałam cicho, bo cholera, nawet kiedy byli to moi najbliżsi, ludzie których kochałam najbardziej, trudno było mi o tym mówić. – Rodzina z obu stron szczerze nie przepada za moim ojcem, dlatego spędzamy je we dwójkę. Nie ma tych wszystkich tradycji, świecidełek i innych gówien, bo nigdy nie chciał tego robić. Jedyne co mieliśmy do odgrzewana kolacja i dawanie sobie prezentów, z krótkimi i nieszczerymi życzeniami, przyczepionymi do ust.
W miarę jak mówiłam, Mack przysunął się i objął mnie ramieniem, a Alice złapała moją rękę, dodając mi otuchy.
- Nigdy nie lubiłam sposobu, w jaki spędzaliśmy Boże Narodzenie, ale w tym roku będzie mi tego brakowało – posłali mi zdziwione spojrzenia, więc kontynuowałam. – Ojciec dostał jakąś bardzo ważną ofertę, która może podwyższyć standardy jego firmy. Lecz to oznacza, że musi wyjechać na całe święta do Miami i wróci dopiero dwa dni przed końcem tego roku.
Moje słowa ociekały sarkazmem i obojętnością, dzięki czemu udawałam, że ani trochę mnie to nie obchodzi. Tak naprawdę to bardzo bolało, bo chociaż z ojcem nie miałam najlepszych stosunków, to jednak chciałam, żeby był tutaj w te wyjątkowe dni.
- Przykro mi, nie wiedzieliśmy, że to u ciebie wygląda tak słabo – pocieszała mnie Alice. – Dlatego tak bardzo lubiłaś w święta do nas przychodzić.
Spojrzała znacząco na Macka ponad moim ramieniem, żeby również się odezwał. Lecz on zamyślił się, a po jego minie widać było, że intensywnie się nad czymś zastanawia.
Po chwili kojącej cichy, wreszcie przemówił.
- W tym roku będzie inaczej. Zorganizujemy ci tutaj zajebiste święta i będziemy się dobrze bawić – w jego zielonych tęczówkach widziałam determinację, więc po prostu wzruszyłam ramionami.
Jutro jest Wigilia, a Mack nie jest Bogiem, żeby nagle wszystko wyczarować.
~~
Usłyszałam jak ktoś dzwoni do drzwi, ale byłam teraz zbyt skupiona, aby wstać z miejsca.
- Otwarte! - krzyknęłam tylko, przygryzając wargę, żeby nie wyjechać za linię zielonym lukrem na pierniczku, który ozdabiałam. Mój wcześniejszy sceptyzm został brutalnie stłumiony przez dużą operatywność moich przyjaciół, której się po nich nie spodziewałam. Mack i Alice, z pomocą swoich rodzin, w niecałe 24 godziny od naszej rozmowy, zdołali napełnić zarówno mnie jak i mój dom świątecznym nastrojem.
Mimo moich oporów, oboje od razu wzięli się do roboty. Alice pożyczyła różne ozdoby i świecidełka z domu, bo uważała, że ja mam ich o wiele za mało. Z jej pomocą szybko wprowadziłyśmy trochę życia w to miejsce, pomijając moment, gdy podczas wbijania świątecznego wieńca w drzwi, jej młotek wylądował na moim palcu.
Za to Macka nie widziałam do chwili, gdy przyszedł na gotowe i zaciągnął nas obie na zakupy do supermarketu niedaleko. Na szczęście był jeszcze otwarty, więc w spokoju mogliśmy kupić składniki na pierniki, do których robienia mnie zmusili. Lecz musiałam przyznać, że ich wysiłki podniosły mnie na duchu i miałam wrażenie, że nie trzeba jeszcze skreślać tegorocznych świąt jako nieudane.
Na nagły hałas w przedpokoju podskoczyłam na krześle, tym samym wyciskając słodką masę na pół stołu. Warknęłam pod nosem, bo to byłoby dzieło sztuki, gdyby nie ten huk.
- Kurwa, może jeszcze głośniej trzaśnij, bo nadal drzwi nie wyszły z zawiasów.
- Aw Hoover, to najcieplejsze powitanie, jakie kiedykolwiek od ciebie słyszałem - sarknął głos w hallu, a ja zdałam sobie sprawę, że to nie Walter, którego się spodziewałam.
Wymieniłyśmy z Alice zdziwione spojrzenia i wyszłyśmy z kuchni. Rozszerzyłam oczy na widok przede mną. Cała framuga wejścia była zablokowana przez ogromne drzewo, które już zostawiało mnóstwo igieł na czystej podłodze.
Praktycznie przygnieciony przez choinkę, stał Standall, który mimo swojego położenia jak zwykle obdarzył mnie swoim popisowym uśmieszkiem.
- Nie żebym narzekał na pozycję, w której jestem - powiedział, próbując ustabilizować przerzucone przez ramię gałęzie. - Ale pomoże ktoś wciągnąć to gówno do środka? - wysapał, z trudem prostując kolana. Podeszłyśmy do niego z Alice i złapałyśmy za drzewo gdzieś w połowie, dzięki czemu udało się je przeciągnąć i zamknąć drzwi domu.
- O wypraszam sobie. To najpiękniejszy świerk jakiego można było upolować - odezwał się głos Macka gdzieś zza gałęzi. - A cena jaka przystępna.
Brunet z przodu przewrócił oczami, strzepując igły z ramion na podłogę, za co posłałam mu mordercze spojrzenie.
- Przypominam, że wydałeś sto dolarów na ten zeschnięty patyk.
- Czego ty się spodziewasz po kupowaniu choinki w Wigilię? I tak jestem mistrzem negocjacji, dzięki czemu nie zapłaciliśmy tak dużo.
- Facet chciał od nas niecałe 70 dolarów, ale oczywiście ten idiota musiał zacząć się targować - mruknął zirytowany Standall. - Tak się targował, że potem wyszło te pieprzone 100 dolarów.
Słyszałam jak Mack prycha i już chciał mu coś odpowiedzieć, ale postanowiłam się wtrącić.
- A ja chciałabym tylko wiedzieć, co te drzewo robi w moim przedpokoju? - zapytałam, zakładając ręce na piersi.
- I skąd do cholery wy ją wzięliście? Targ przedświąteczny skończył się tydzień temu, a tylko wtedy można kupić jakieś żywe drzewko - stwierdziła Alice, dotykając gałęzi. Syknęła, gdy igiełki wbiły jej się w rękę.
Mack ściągnął z siebie brązowy płaszcz, rzucając go na niską komodę na buty.
- Moje drogie, na szczęście jest coś takiego jak czarny rynek drzewek świątecznych. Tylko nie każdy ma do niego wstęp, trzeba mieć znajomości - powiedział z dumą, kładąc ręce na ramionach moich i brunetki.
Standall zaśmiał się ochryple.
- Masz na myśli tego starego dziada, na którego trafiliśmy w North Street? On chciał to drzewo wywalić na śmietnik, a ty tylko dałeś mu zarobić.
Mack zignorował go pochodząc w moją stronę, z rękami ułożonymi w pojednawczym geście.
- Caro, przecież rozmawialiśmy już o tym.
- Nie, nie rozmawialiśmy – sprzeciwiłam się, zgodnie z prawdą. - Nie przypominam sobie, żebyśmy ustalali przynoszenie tego tutaj – wskazałam ręką na drzewo.
- Może nie wprost, ale obiecałem ci, że dopilnuję, aby zapewnić ci najlepsze święta od kilku lat. Łaskawie, daj chociaż raz sobie pomóc – otoczył mnie ramieniem, robiąc minę zbolałego szczeniaka. Od tej chwili obiecałam sobie, że nie będę taką suką dla moich przyjaciół, którzy robili to wszystko ze względu na mnie. Wtedy naprawdę to do mnie dotarło, a miłe ciepło rozprzestrzeniło się w mojej klatce piersiowej. Kiwnęłam głową, w geście zgody, na co on rozpromienił się w uśmiechu. Co ja bym zrobiła bez Macka Waltera w moim życiu.
Skierowałam swój wzrok w stronę bruneta, opierającego się o ścianę.
- Ty też przyszedłeś pomóc? – zapytałam, unosząc wyzywająco jedną brew. Jakoś nie widziałam Standalla w robi człowieka, który robi cokolwiek z dobrej woli oraz bez perspektywy rewanżu.
- Dzięki, że masz o mnie takie zdanie – burknął z przekąsem, ale nie wyglądał na obrażonego. – Myślę, że raz w roku mogę się poświęcić. Z resztą liczyłem, że może być ciekawie – uśmiechnął się szelmowsko, z ognikami świecącymi w oczach.
Jestem otoczona samymi optymistami.
- W takim razie bierzemy się do roboty – Alice klasnęła w ręce i wszyscy w czwórkę zbliżyliśmy się do pudeł, w których leżały ozdoby.
- Ja pierdole, co za cholerstwo – grzmiał pod nosem Standall, gdy razem z Mackiem próbowali rozplątywać światełka do powieszenia na drzewko.
- Jak się okaże, że się przepaliły, to się zabiję – wtórował mu chłopak, praktycznie modląc się, gdy podpinał je do kontaktu. Oboje odetchnęli z ulgą kiedy wszystkie zaświeciły się kolorowymi odcieniami. Razem rozłożyli je na choince, podczas gdy ja i Alice zajęłyśmy się sortowaniem ozdób, nadając się do powieszenia.
Zaczepianie bombek było jedną wielką przepychanką, bo mimo wielkości drzewka miejsce wokół zostało dosyć mocno ograniczone, więc każde z nas chociaż kilka razy oberwało z łokcia. Jeśli chodzi o straty na tym małym polu bitwy, to na szczęście skończyło się tylko na jednej stłuczonej czerwonej bombce, którą upuściła Alice, gdy Mack próbował ją wyprzedzić. Kłócili się o to przez następne pół wieczoru.
Po jakiejś godzinie z kawałkiem ozdoby były gotowe, oprócz złocistej gwiazdy, która miała pojawić się na czubku choinki. Dwójka z nas, nadal sprzeczając się, zaczęła przygotowywać kolację wigilijną, a ja stałam przed drzewkiem, zastanawiając się nad wykończeniem pracy.
- Nie masz drabiny? – brunet ustał obok mnie, z rękami schowanymi w kieszeniach spodni.
- Nie mam, ojciec nigdy nie bawił się w złotą rączkę. Jak coś się psuło, kupował nowe – westchnęłam, zaciskając palce na trzymanej gwieździe.
- W takim razie trzeba to rozwiązać inaczej – zanim znalazłam czas zapytać, jego duże dłonie wylądowały na moich biodrach, podnosząc mnie lekko do góry.
- Co ty robisz – pisnęłam i próbowałam złapać równowagę, łapiąc za miejsce, gdzie mnie złapał.
- Nie pytaj, tylko zakładaj tą gwiazdę – powiedział, przesuwając nas do przodu. – Nie jesteś zbytnio ciężka, ale nie jest to najwygodniejsza pozycja jak dla mnie.
Posłuchałam go i umieściłam ozdobę na górze drzewka, upewniając się, że nie będzie trzeba ponownie jej tam zaczepiać.
Standall postawił mnie przed sobą, a ja odwróciłam się do niego twarzą.
- Dzięki – tylko tyle przyszło mi do głowy.
- Do usług – machnął teatralnie ręką i puścił mi oczko. Nie zdążyłam nic więcej dodać, bo poczułam jak Alice ciągnie mnie za nadgarstek.
- Chodź – rzuciła, kierując się w stronę schodów.
- Po co? – spytałam zdziwiona, kiedy wdrapywałyśmy się na piętro.
Posłała mi skonsternowane spojrzenie.
- Jak to po co? Zamierzasz tak usiąść do kolacji w Wigilię? – znacząco skierowała wzrok na moje ubranie.
- Nie rób afery, będziemy jeść tylko w czwórkę – zamknęłam drzwi od swojego pokoju, widząc jak dziewczyna bez skrępowania przebiera w ubraniach mojej szafy.
- Weź ty się lepiej przejrzyj w lustrze – rzuciła tylko, wyjmując pojedyncze stroje na moje łóżko.
Poszłam do graniczącej z moim pokojem, łazienki i wtedy zrozumiałam, co miała na myśli. Bluzkę i spodnie, czego wcześniej nie zauważyłam, były w mące od robienia pierników.
- Cholera – przeklęłam, próbując jakoś strzepnąć to dłońmi, co skończyło się moim kaszlem od unoszącej się w powietrzu mąki.
Zrezygnowana, wróciłam do pomieszczenia. Alice w tym czasie wybrała dla nas stroje. Oczywiście, nie mogło obyć się bez dosyć sporej kłótni na temat jak debilnie wyglądam w sukience, ale ostatecznie ustąpiłam. Uznałam to za okazjonalną ugodę, tylko ze względu na świąteczny nastrój.
Po kilku zacinających się suwakach i rozmazanych w pośpiechu tuszach, zeszłyśmy na dół. Brunetka namówiła mnie na czarną, lekko obcisłą sukienkę, która według mnie nie pasowała do mojej figurę, a sama postawiła na granatową z cienkimi ramiączkami.
Chłopaki czekali na nas, stojąc przy choince i rozmawiając. Standall zaśmiałam się z czegoś, co powiedział mu szatyn, a potem jego wzrok przetoczył się na naszą dwójkę. Brunet zjechał spojrzeniem moją sylwetkę, na końcu zatrzymując się na oczach. Po chwili pierwsza odwróciłam wzrok, ale nadal czułam na sobie jego palące spojrzenie.
- To co? Może najpierw przed kolacją otworzymy prezenty? - zaproponowała Alice, a Mack z radością zatarł ręce.
- Nareszcie wpadłaś na coś mądrego - nie zdążył się zastanowić, bo brunetka wymierzyła mu cios w ramię. - No ała, co znowu?
- Podobno w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem, więc łaskawie dostosuj się do tradycji - prychnęła, na co on tylko przewrócił oczami, rozmasowując rękę.
- Chodź ze mną na zewnątrz - usłyszałam szept obok swojego ucha, a duża dłoń wylądowała na dole moich pleców.
Zmarszczyłam brwi i zadarłam głowę, żeby móc spojrzeć w twarz Standalla, szukając podstępu. Nie doszukałam się go, bo miał tylko przyczepiony łagodny uśmiech, który spowodował, że też miałam ochotę się uśmiechnąć. Zdecydowanie różnił się od drwiącego uśmieszku pogardy, który podarowywał mi na co dzień.
Czy on nie mógłby zawsze mieć tego ładnego uśmiechu?
- A po co? - zapytałam.
- Przekonasz się - dodał tajemniczo, więc udałam że wzdycham z niecierpliwości.
- Ale jest zimno - marudziłam, choć tak naprawdę sama już wiedziałam, że z nim pójdę. Kiedy nie był irytującym i egoistycznym dupkiem, miał niezły dar przekonywania.
Albo po prostu lubiłam spędzać z nim czas, nawet jak nim był.
- Rusz się i mnie nie denerwuj - żachnął się, przewracając oczami. Odsunął się ode mnie, żeby wziąć kurtkę z wieszaka. Zrobiłam to samo, zapinając jej suwak.
- A wy gdzie? - zdziwiła się Alice. Sama nie wiedziałam po co to robię, więc nie wiedziałam co jej odpowiedzieć. Na szczęście Standall miał gotową odpowiedź.
- Idziemy zapalić - rzucił bez mrugnięcia okiem, chociaż to nie mógł być powód, dla którego wyciągał moje i tak już zziębnięte ciało na mróz.
Dziewczyna uniosła w zdziwieniu brwi, ale nic nie skomentowała.
- Dobra, to z prezentami zaczekamy aż wrócicie - powiedziała, a Mack na jej słowa jęknął męczeńsko.
Kiwnęłam głową i naciągnęłam na nią czapkę. Wyciągnęłam blond kosmyki włosów, żeby nie wyglądać jak chłopak. Wyszłam za brunetem do ogrodu przez taras. Skierowaliśmy się w głąb dworu, a śnieg szurał pod naszymi stopami. W tym roku spadło go wyjątkowo dużo, a nawet w tej chwili pojedyncze płatki leciały z nieba. W końcu Standall zatrzymał się, a że szłam za nim prawie na niego wpadłam.
- Czemu tu jesteśmy? - przestępowałam z nogi na nogę, bo miałam na sobie tylko cienkie rajstopy, wystające spod sukienki.
Chłopak patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, więc ze zniecierpliwieniem ponownie zaczęłam obserwować padający śnieg. Miałam już wybuchnąć, że znowu robił sobie żarty z mojej osoby, gdy wreszcie coś powiedział.
- Chciałem ci to dać z dala od wścibskich oczu Macka - wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko, wystawiając rękę w moją stronę. Wzięłam je ostrożnie, czując jak moje serce bije coraz szybciej w piersi. Otworzyłam aksamitny materiał, a w środku moim oczom ukazała się jego zawartość.
Był to srebrny łańcuszek, na którego końcu znajdowało się zrobione z tego samego piórko, przymocowane w poziomie.
- Ja...To jest przepiękne - wyjąkałam, bo emocje które czułam były ciężkie do stłumienia. Spojrzałam prosto w jego błękitne tęczówki, teraz pełne wesołych iskierek. - Tylko, że ja nic dla ciebie nie mam.
Zrobiło mi się strasznie głupio, bo nienawidziłam być w takiej sytuacji. Dostałam od niego cudowny prezent, a sama miałam puste ręce.
Po moich słowach na jego twarzy znów zagościł ten uśmiech, który spokojnie mogłam zaliczyć do swoich ulubionych, a on sam nie przerywał naszego kontaktu wzrokowego, który wbrew oczekiwaniom, nie był krępujący czy uciążliwy. Był taki...nasz.
- Nie chce, żebyś cokolwiek mi dawała - jego ciepła dłoń wylądowała na moim zimnym policzku, a nasze klatki piersiowe praktycznie się stykały. - Zasługujesz na to, bo doceniasz mnie bardziej niż inni.
Zanim jego ciche słowa do mnie dotarły, odsunął się, a jego ręka wróciła do kieszeni kurtki. Przeszedł obok, zostawiając mętlik w mojej głowie.
- Tylko nie przyzwyczajaj się, że już zawsze będę taki miły - rzucił na odchodne, na co przewróciłam oczami.
Kiedy poszedł, mimo zimna rozpięłam suwak kurtki przy szyi, żeby móc nieco drżącymi rękami, zapiąć łańcuszek na szyi. Srebro od niego zostawiało chłód na mojej skórze, ale jak na pobyt na dworze podczas padającego śniegu, było mi aż zbyt ciepło.
Wróciłam zaraz po nim, zachwycając się grzejącymi w całym domu kaloryferami. Standall zdążył już zdjąć kurtkę, a teraz podjadał coś ze stołu, za co oberwał po rękach od Alice. Udało mi się znowu natrafić na jego wzrok, ale on wrócił już do swojej starej postawy, rzucając mi lekko lekceważące spojrzenie. Odpłaciłam mu się tym samym, jakby to co się zdarzyło w ogrodzie nie miało miejsca. Sama nie byłam pewna co tak do końca się tam wydarzyło, więc przyjęłam bezpieczną postawę.
Wtedy zaczęliśmy dawać sobie prezenty. Alice cicho pisnęła na widok czarnej torebki, do której wzdychała przez poprzedni miesiąc w centrum handlowych, a ja byłam zniesmaczona gdy Po wielu wymienionych słowach i uściskach, przy których Mack praktycznie mnie udusił, stanęłam ponownie przed brunetem.
Spojrzałam prosto w jego błękitne tęczówki.
- Wesołych świąt Gabriel - powiedziałam z powagą. Miał coś powiedzieć, ale wtedy skierował wzrok na moją szyję, a coś w jego oczach zamigotało. Przypomniałam sobie o wisiorku, który na niej zapięłam. Wrócił spojrzeniem do moich oczu, ale nie poruszał tego tematu.
- Wow, czy ty właśnie powiedziałaś do mnie po imieniu? - zdumiał się, podnosząc brwi.
- Tak, ale nie przyzwyczajaj się, że zawsze będę taka miła - ostrzegłam, cytując jego wcześniejsze słowa.
Przewrócił oczami, ale kąciki jego ust podniosły się do góry.
- W takim razie wesołych świąt Caroline - dodał cicho, a ja poczułam się dziwnie dobrze, słysząc swoje imię z jego ust. - Mam do ciebie jeszcze jedno pytanie.
Zmarszczyłam brwi, ale skinęłam głową.
- Jakie?
Podszedł bliżej mnie, a jego ręce znalazły się na moich biodrach. Poczułam zapach dymu papierosowego i męskich perfum, a jego oddech omiótł moją twarz.
- Będziesz w stanie się nie odsunąć czy mam zaciągnąć cię pod jemiołę, żeby mieć pretekst? - wyszeptał bardzo blisko moich ust, a mi serce podskoczyło w okolice gardła. Nie przerywał naszego kontaktu wzrokowego, oczekując na odpowiedź.
Uniosłam jedną brew, starając się zachować zdrowy rozsądek.
- Tylko, że ja nie mam w domu jemioły - stwierdziłam pewnie, zakładając ręce na piersi.
- Czyli wszystko jasne - dodał, ale zanim mogłam spytać o co mu chodzi, złączył nasze wargi.
Podniosłam ręce i splotłam je na jego karku, dzięki czemu mógł przyciągnąć mnie bliżej siebie. Uchyliłam lekko usta, żeby dać dostęp jego językowi. Intensywny smak nikotyny dotarł do mnie, wprawiając w stan przyjemności.
- Pamiętacie, że nadal tu jesteśmy, prawda? - usłyszałam rozbawiony głos Macka, który przywrócił mnie do rzeczywistości. Oderwałam się od bruneta, który spojrzał na Waltera z niechęcią.
- Wypchaj się, kuzynie - ostatnie słowo dodał ironicznie, zabierając ręce z moich boków.
- I tak wiem, że mnie kochasz - przerzucił rękę przez bark Standalla, klepiąc go w lewy policzek.
- Skąd ta pewność - mruknął zarzucając kończynę Macka.
- Przecież mnie nie da się nie kochać - prychnął, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
Parsknęłam śmiechem, stając obok Alice, ale było w tym trochę prawdy. Zaraz potem wszyscy w czwórkę usiedliśmy do jedzenia kolacji, która składała się głównie na pierogi z kapustą i grzybami od mamy Macka, która była świetną kucharką. Byłam zmuszona usiąść przy stole obok Standalla, którego ręka wylądowała na moim udzie i przez całą kolację jeździła po nim, tworząc różne wzorki. Śmialiśmy się, przekomarzaliśmy, przez moment było nawet poważnie gdy Mack wylał czerwony barszcz na sukienkę Alice, ale szybko udało się uspokoić jej wiązankę przekleństw, skierowaną w stronę chłopaka.
Mimo, że brakowało tu mojego ojca, czułam że były to jedne z najlepszych świąt, jakie przeżyłam w swoim krótkim życiu i chciałam spędzać je w taki sposób oraz z tymi ludźmi, już co roku.
KONIEC
_____________
Wiek: 15
Wattpad: femmefatale___
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top