Defeating the Bad King


*** ― oznacza, że nastąpił nowy dzień

_ ― oznacza, że minęło kilka godzin.

_

― Klękaj.

Z gulą w gardle padłam na kolana, czując jakby moje serce miało za moment wyskoczyć mi z piersi. Moje drżące ciało, po którym przechodziły milion nieprzyjemnych dreszczy zostało chwycone przez silne dłonie ciemnego blondyna i szarpnięte brutalnie na jego kolana. Jęknęłam z bólu, gdy kolano boleśnie wbijało się w moją pierś. Żebra krzyczały z bólu obijane przez moje zwariowane serce bijące w bardzo szybkim tempie. Pieczenie pod powiekami sprawiło, że nozdrza zaczęły mnie szczypać. Obawa o to jaką karę miał mi wymierzyć przeradzała się w strach. Przerażenie zalało moją głowę, gdy mocno zacisnął swoje dłonie na materiale sukienki, po czym szarpnął do góry, odsłaniając tym moje pośladki. Stęk wypadł spomiędzy moich drżących warg.

― Milcz. ― Jego głos niczym brzytwa rozdzierał moje zmysły. Chłodny i nieprzyjemny dla uszu ton zawsze zwiastował coś niedobrego. Coś bardzo złego i już wiedziałam, że tamtejsza kara będzie przyjemnością dla niego.

Nie dla mnie.

― Przepraszam. ― wyszeptałam cichym i łamliwym głosem. Gula jaka narastała w moim gardle uniemożliwiała mi zaczerpnięcia powietrza do płuc, ani wypowiedzenia głośno słów.

Wtedy momentalnie pożałowałam, że cokolwiek powiedziałam, kiedy mi nie kazał. Pociągnął za moje brązowe włosy z całej siły, zmuszając tym, żebym odchyliła głowę. Zamknęłam oczy, próbując nie skupiać się na bólu jaki zadał mi ciągnięciem włosów i uchyliłam wargi, aby lepiej oddychać, choć i tak czułam jakby powietrze stało się nagle cieczą, a ja dusiłam się wodą. Spadałam na dno oceanu, topiąc się. Widząc jak strużki światła promieni słonecznych zamieniają się w burzę, sztorm.

― Otwórz oczy. ― rozkazał ostro, szarpiąc ponownie moje włosy. Bez zastanowienia uniosłam powieki, powstrzymując niechciane łzy, jakie zbierały się pod moimi powiekami. Zblokowałam z nim spojrzenie i w ułamek sekundy zastygłam w bezruchu. Jego czarne ślepia, w których tliła się złość wywiercały dziury w mojej twarzy. ― Za co przepraszasz?

Umilkłam, patrząc w oczy samego diabła, a możliwość wymówienia czegokolwiek była awykonalna. Nie mogłam wykrztusić z siebie żadnego słowa. Chłód czający się w jego brązowych, wręcz czarnych tęczówkach zmroził mnie. On nie miał litości. Pochłonięta w ramionach diabła dałam się omamić. Podpisać cyrograf, który miał trwać wieki. Złapał mnie mocno za szyję i ścisnął, miażdżąc moją krtań.

Boże, jeżeli istniejesz ześlij mojego anioła stróża w ratunku przed najgorszym.

― Mów! ― wrzasnął głośno, wręcz sprawiając tym moim zmysłom cierpienie. Jego nozdrza rozszerzały się coraz mocniej, a oddech jakim omiatał moją twarz pogrążoną w bólu był szybki i nierówny. Dlaczego kochałam diabła ubranego jedynie jak anioła? Zmniejszył ucisk na moim gardle i umożlwiając mi tym mówienie, czekał z złością na twarzy aż mu odpowiem.

― Przepraszam, że kupiłam nie tę choinkę jaką sobie życzyłeś. ― szepnęłam przez zaciśnięte gardło, po czym głośno nabrałam powietrza. Uśmiechnął się. Uśmiechnął się w ten okropny sposób. Wcale ten gest nie budził we mnie stada motyli i przyjemnych dreszczy. A niepokój i to, że za swój błąd zapłacę w bardzo zły sposób.

― Świetnie. ― podsumował, a wariactwo mieszało się z furią w jego oczach. Puścił moje włosy i gardło, na co przełknęłam ślinę i nabrałam dużą dawkę tlenu do płuc, jakie błagały o powietrze. Spuściłam głowę w dół, kiedy musnął moją skórę palcami i powstrzymałam się od wzdrygnięcia. ― Pamiętasz karę?

― Tak. ― odpowiedziałam ledwo słyszalnie. ― Uderzysz mnie dwadzieścia razy. ― dodałam, ukrywając rozpacz w głosie. Zacisnęłam powieki z całej siły i gdy tylko usłyszałam jak z jego ust wypadł pełen aprobaty pomruk, podkruczyłam palce u stóp.

― Powiedz.

― Chcę panu dać przyjemność w postaci bólu za przebaczenie błędu popełnionego. ― powiedziałam minimalnie głośniej, aby blondyn usłyszał dobrze znaną mi formułkę. Moje serce biło, jak oszalałe. Miałam ochotę załkać, kiedy do uszu dotarł dźwięk unoszenia ręki, a szelest w postaci pocierania o siebie materiałów wywołał na moim ciele gęsią skórkę.

Jego duża, szorstka dłoń uderzyła z trzaskiem w mój pośladek. Ból rozlał się po moim ciele. Zimny pot oblał każdy jego zakamarek. Nagłe obudzenie spowodowane straszliwym cierpieniem uświadomiło mi, że znajdowałam się w piekle. W jego piekle, jakie mi zafundował. Bez litości katował uderzeniami moją skórę. Uderzenie i następne po milisekundzie. Żadnej przerwy, jedynie w powietrzu unosiła się przyjemność dla czarnookiego.

Kochasz go, kochasz go miłością bezgraniczną i dla niego cierpisz, by ten czuł przyjemność.

Z trudem powstrzymywałam się od jęków, jakie wcale nie cisnęły moje gardło przez podniecenie. Przesiąknięte goryczą i bezsilnością, oznaczające, że to od niego wszystko zależy. On ma nade mną władzę i ma mnie w garści. Anioł, który poszedł za głosem Lucyfera drogą pełną grzechów i cierpienia. Licząc w głowie, ile uderzeń jeszcze zostało miałam nadzieję, aby minęło to jak najszybciej. Pieczenie, skóra, która płonęła powodowała łzy.

Łzy, które niegdyś były nadzieją.

― Przeproś!

― Przepraszam!

― Kogo?!

Uderzył, używając mocniejszej siły. Kwiłam, nie mogąc powstrzymać łez pozwoliłam, aby spłynęły po moich rozgrzanych policzkach. Łzy zawinione przeze mnie. Wszystko co robiłam to była moja wina. Będąc nikim, zesłana na los diabła, aby ten pokazał mi wartość mego życia.

Słowa wyciągnięte z ust szatana, jakimi rzucał na każdym kroku.

― Ciebie, panie. ― załkałam głośniej, czekając na ostatni trzask dłoni mężczyzny na mojej skórze. Ostatni, najboleśniejszy i najgorszy w swoim rodzaju. Niemal krzyk wykradł się z mojego gardła, kiedy uderzył po raz ostatni. Potem nastała ulga.

Odsunął się, dysząc głośno, gdy ja próbowałam nie dusić się łzami. Utkwiona w takiej samej pozycji przez kolejne minuty doprowadzałam się do porządku. Nie mógł zobaczyć tego, że byłam słaba. Nie potrzebowałam kolejnej kary jaką z chęcią by mi wymierzył. Kochając zło, sam jesteś zły, kiedy nie chcesz zmienić go w dobro. Niezauważalnie starłam drżącymi dłońmi mokre policzki i powoli osunęłam się z jego kolan. Zaczerpując więcej powietrza do płuc, zmusiłam swoje nogi do wstania. Drżały i czułam jakbym nie miała kontroli nad tym co robiłam. Wyprostowałam obolałe plecy, a uczucie pieczenia sprawiało, że gorąc oblewał całe moje ciało. Dopiero po chwili uniosłam wzrok na blondyna, który jak gdyby nigdy nic poprawiał krawat, po czym wstał.

― Idź do sklepu i kup taką jaką ci kazałem. ― oznajmił bezpłciowo i posyłając mi pełen pogardy wzrok, odszedł w głąb pomieszczenia. Pociągnęłam nosem i dopóki nie usłyszałam dźwięku trzaskania drzwi, nie ruszyłam się nawet o milimetr.

Wzrokiem skakałam po białych meblach w wielkim salonie, jaki znajdował się w apartamentowcu i poprawiłam swoje potargane brązowe kosmyki włosów, zakładając je za uszy. Strach pochłaniający moje ciało skutecznie przypomniało mi moje zadanie i niczym burza, uważając, aby nie narobić hałasu, wzięłam się w garść i skierowałam się w stronę przedpokoju. Ledwo chodziłam przez odrętwiałe i zmasakrowane pośladki. Każdy ruch przyprawiał mnie o niemal stęk bólu jaki cisnął moje suche gardło. Wzięłam z wieszaka czarny, nie gruby, płaszcz idealny na pogodę jaka panowała na zewnątrz. Nowoorleańskie ulice pogrążone w promieniach słońca dodawały uroku miastu. Choć dzieliły dwa dni od świąt Bożego Narodzenia to i tak Nowy Orlean wyglądał jak podczas wiosny, a nie jak zimy.

Założyłam płaszcz i poprawiłam szpilki, jakie uwierały moje stopy, sprawiając dyskomfort. Nie mogłam nosić zwykłych butów, więc byłam skazana na wysokie i niewygodne buty. Liczyło się, że ładnie się prezentowały, a nie jakie były czy wygodne, czy złe w noszeniu. Wyszłam cicho z mieszkania przedtem biorąc portfel z szafki i zapach świeżości panujący na korytarzu momentalnie zaatakował moje nozdrza drażniąco. Skrzywiłam się nieznacznie, idąc w stronę windy chwiejnym krokiem. Kiedy się w niej znalazłam, kliknęłam podświetlane przyciski na panelu i stanęłam przodem do wyjścia, wiedząc, że musiałam nałożyć maskę, jaką gościłam na zewnątrz.

Zjechałam windą na parter, a jak zwykle muzyczka jaka w niej leciała nuciłam pod nosem, aby odgonić niechciane myśli. Myśli i rzeczywistość, której nie chciałam do siebie dopuścić. Po co miałam być swoim katem, jak mieszkałam z jednym pod tym samym dachem? Anioł, jaki okazał się być Lucyferem, upadłym aniołem. Związana niewidzialnymi więzami, kazania wypełniając. Pomasowałam dłonią pulsującą skroń i poczekałam aż windy się rozsuną. Ciche westchnienie opuściło moje wargi, gdy wychodziłam z windy i nie czekając dłużej, namalowałam na swoich ustach uśmiech, jakim przywitałam recepcjonistkę.

― Dzień dobry. ― mówiłam spokojnie i łagodnie, kiedy zmierzałam ku wyjściu z budynku. Mulatka uniosła brodę, chwilowo wyłapując ze mną kontakt wzrokowy i odwzajemniła mój uśmiech. Lubiłam Chloe. Często z nią rozmawiałam, kiedy musiałam gdzieś wyjść i polepszała mi humor.

― Dzień Dobry, Verlo. ― powiedziała miło. ― Mogłabyś przypomnieć panu Felixowi, że dostał paczkę i czeka na odbiór? ― dodała, poszerzając swój uśmiech. Spięłam się delikatnie na imię jakie wypowiedziała i przełknęłam ślinę.

― Oczywiście. ― powiedziałam. ― Przypomnę mu, gdy wrócę. Miłej pracy. ― oświadczyłam miło i pożegnałam się z nią skinieniem głowy. Wyszłam z apartamentowca, witając tlące życiem ulice Nowego Orleanu.

Ciepły wiatr musnął moją twarz, rozluźniając ją. Świeże powietrza było jak lek na roztargnione nerwy. Muzyka jazzowa, jaka dudniła na ulicach była kojąca i ożywiająca. Kochałam Nowy Orlean. Było to naprawdę piękne miasto i chętnie przemierzałam jego ulicę. Najbardziej urokliwym miejscem była francuska dzielnica. Serce miasta, gdzie wszędzie można było spotkać turystów i atrakcje w postaci sklepów i legend jakie głosili przewodnicy. Szłam, ciesząc się z widoków uśmiechniętych ludzi i podziwiałam cudowność tego miejsca. Sprawiało mi to radość. Wielką radość. Dzięki temu, mogłam poczuć wolność. Odetchnąć i nie myśleć o niektórych sprawach.

Weszłam do sklepu, gdzie gościłam dobrą godzinę temu i zapach drewna obudził moje zmysły. Niewielki tłok rzucił mi się w oczy przy kasie, kiedy ruszyłam w kierunku działu z sztucznymi choinkami i uśmiechnęłam się subtelnie. W powietrzu czuć było tą świąteczną atmosferę. Rozmowy o rodzinach i czasie z nimi. Harmider przy rodzinnych stołach, jedzenie potraw i komentowanie bliskich przy wigilii. Uczucie tęsknoty oblało moje ciało. Doceniajmy swoich bliskich. Cieszmy się, że ich mamy. Są naprawdę ważni w naszym życiu. Rodzina to siła. Miłość dodaję skrzydła, ale nie takich jak dodaję miłość rodzicielska.

Nadzieja, iż bliskimi opiekuję się Pan była niczym iskra ratunku.

Stanęłam przed wielką ścieżką jaką tworzyły choinki i zaczęłam szukać odpowiedniej jaką wyznaczył mi Felix. Biała z srebrnymi elementami. Powoli kierowałam się wzdłuż choinek, aż w końcu ta odpowiednia trafiła wprost moje szare tęczówki. Tym razem nie mogłam pomylić wymiarów, ponieważ jak kupiłam o pięć centymetrów za dużą zapłaciłam za to gorzki, więc kilka razy dla upewnienia sprawdziłam wielkość choinki, a gdy upewniłam się na tyle, wzięłam dosyć sporych rozmiarów podłużne pudełko z wielkiej półki i uważając, aby go nie wypuścić skierowałam się w stronę kasy. Nie była ciężka, awięc bez trudu udało mi się dotrzeć do mojego celu, choć było duże i minimalnie zasłaniała mi obraz przed sobą.

― Czterdzieści trzy dolary. ― oznajmił kasjer. Wyglądał na zmęczonego, a jego twarzy była bezbarwna. Był nieco starszy ode mnie, więc możliwe, że miał około czterdzieści lat, ale równie i dobrze mógłby mieć dwadzieścia.

― Już daję. ― odpowiedziałam radośnie, chcąc, żeby mężczyzna się rozweselił. Uśmiechnęłam się pogodnie i energicznym ruchem sięgnęłam po portfel, z którego wyciągnęłam banknot studolarowy. Podałam facetowi do dłoni papier i zabrałam z blatu pudło. Gdy zastukał w kasie co trzeba to z przegródek brał resztę, na co wystawiłam dłoń w jego stronę. Jednak położył obok podstawki, totalnie ignorując moją dłoń. Uśmiechnęłam się niepewnie i zaczęłam brać z plastikowej podstawki monety i banknoty. Przez paznokcie mi to trochę zajęło, jednakże ten jeden połamany ułatwił mi sprawę.

― Dziękuję i miłego dnia. ― powiedziałam aksamitnym głosem z uśmiechem na wargach. Schowałam resztę do kieszeni płaszcza i poprawiłam pudło w dłoniach.

― Wzajemnie. ― odburknął i machnął dłonią, żeby następny klient zajął moje miejsce. Niezauważalnie kiwnęłam głową i przemierzyłam drogę do wyjścia. Na dworze powoli stawało się szaro, a lampy, które oświetlały piękne ulice Nowego Orleanu odpaliły się wraz z tymi kolorowymi.

Chciałam po powrocie z sklepu, zaproponować Felixowi, abyśmy wyszli na jarmark, jednak myśl, która przypomniała mi, że szansę na taki wypad były zerowe, od razu odepchnęła mnie od tego pomysłu. Zwłaszcza, jakbym miała wyjść sama. Kierowałam się w stronę apartamentowca, kiedy zobaczyłam bardzo dobrze znaną mi czapkę. Tylko jedna osoba zakładała w kilkadziesiąt stopni Fahrenheita czapkę. Nie musiałam nawet się upewniać, żeby wiedzieć kogo spotkałam. Dogoniłam niską staruszkę i palcem stuknęłam ją po ramieniu.

Roseline Collins odwróciła się energicznie w moją stronę z lekkim szokiem w oczach, jednak gdy uświadomiła sobie, że to ja, uśmiechnęła się szeroko. Odwzajemniłam gest starszej kobiety i popatrzyłam na posiwiałą brunetkę radośnie. Sześćdziesięciolatka w ostatnich dwóch latach była moją szczerą i najprawdziwszą przyjaciółką. Poznałam ją, gdy wprowadziłam się do Felixa poprzez pomaganie jej w noszeniu zakupów, kiedy mogłam bez żadnego celu wyjść z domu. Wpadałam do niej czasami w tajemniczości na herbatę i rozmawiałam z nią na różne tematy. Oczywiście, zważając na niektóre, bo musiałam ich unikać szerokim łukiem.

― Dziecko, nie strasz mnie tak. ― powiedziała ze śmiechem. ― Upuściłabym zakupy i miałabym po jajkach. ― parsknęła głośno, unosząc delikatnie torebki. Zmarszczyła delikatnie brwi, gdy to robiła.

― Ciężkie? ― zapytałam z krzywym uśmiechem. Westchnęła w odpowiedzi, więc nie czekając dłużej wzięłam pudło w jedną dłoń i skierowałam drugą, wolną w stronę reklamówki wypełnioną po brzegi w artykułach społecznych.

― Zostaw, Verlo. ― oznajmiła, nieco oddalając ode mnie dłoń. ― Dam sobię radę. Ty masz już wystarczająco. ― Spojrzała wymownie na choinkę. Posłałam jej znaczący wzrok i stanęłam pewnie, ignorując ból mięśni.

― Rose, dobrze wiemy, że kłamstwo nie jest dobre. ― zauważyłam, przekrzywiając delikatnie głowę w bok. ― Jestem młoda i z pudełkiem dam sobie radę, a tobie będzie łatwiej. Poza tym jesteśmy niedaleko i chociażby daj sobie pomóc te kilka minut. ― dodałam, na co wywróciła oczami, po czym wystawiła w moją stronę reklamówkę. Z zwycięskim uśmiechem wzięłam od niej torebkę i cóż, mogłam przyznać, że naprawdę była ciężka.

― Jesteś uparta, jak osioł. ― bąknęła żartobliwie, kiedy ruszyłyśmy w stronę apartamentowca. ― Po kim to odziedziczyłaś? Po mamie i tacie?

― Po mamie. ― odpowiedziałam, ignorując ukłucie w klatce piersiowej. ― Charakter mam po niej, a wygląd po tacie. ― wytłumaczyłam z uśmiechem. ― Swoją drogą jak u ciebie?

― U mnie dziecko, jak zwykle. Telenowele mi się pokończyły i nie mam co oglądać. ― oświadczyła smutno. ― Nie mogę już podziwiać mojego ukochanego hiszpana i wieczorami się nudzę. Kiedy wpadniesz do mnie na herbatę?

― Nie wiem, ― wyznałam szczerze. ― Mam ostatnio dużo na głowie i bardzo mało wolnego czasu. Praca i obowiązki są męczące. ― oświadczyłam niepewnym głosem i dodałam do tego uśmiech. Rose popatrzyła na mnie sceptycznie i uniosła w niedowierzaniu brew do góry.

― Mało czasu i obowiązki to przez tego Gentry'ego? ― zapytała markotnie. Tak, Roseline nienawidziła Felixa i pawała do niego niezbyt dobrym nastawieniem. Zawsze patrzyła na niego sceptycznie i z kpiną. ― Zabiera cię na te śmieszne przyjęcia?

― Tak. ― westchnęłam, spuszczając wzrok na chodnik. ― Jutro wybieramy się na przedświąteczne przyjęcie i niestety muszę jeszcze zrobić parę rzeczy. ― skłamałam, aby uniknąć tematu. Nienawidząc kłamstwa, oszukiwałam innych, aby nie płacić za to gorzko. Tylko po to, żeby oszczędzić sobie bólu, a w zamian czuć poczucie winy.

― Męczy się praca sekretarki? ― spytała skrzywiona. Skinęłam w odpowiedzi głową z znienawidzonym poczuciem winy. Byłam hipokrytką. Kazałam jej nie kłamać, a sama to robiłam. Nawet nie kłamałam w dobrej sprawie. Jedynie tylko po to, aby nie wyrządzić szkód drugiemu człowiekowi. Człowiekowi, który nie rozsiewał dobra.

Zdyszana po pomocy Rose w zakupach i doniesienia pod jej drzwi reklamówek na ostatnie piętro, choć winda i tak w dużej mierze mi pomogła, po dobrej pół godzinie stanęłam przed drzwiami Felixa i ledwo już trzymając choinkę, otworzyłam drzwi. Modliłam się, aby okazało się, że ta choinka akurat jest dobra. Że nic nie pomyliłam i nie jak skończona idiotka kupiłam złą. Znajomy zapach jaki panował we wszystkich pomieszczeniach dotarł do moich nozdrzy. Gorzki i ostry, który idealnie komponował się z surowością wnętrza. W pokojach pochłoniętych w bieli i czerni pozbawionych zieloności jakie dały by rośliny.

Zamknęłam cicho drzwi i odłożyłam choinkę obok szafki. Ulga rozlała się po moim ciele, a ociężałe ręce z trudem unosiłam do góry, kiedy zdejmowałam płaszcz. Odwiesiłam materiał na wieszak i z chęcią zdjęcia szpilek, zabrałam choinkę. Mogłam dopiero je zdjąć, gdy nie widział. Albo jak wychodził. Według niego kobieta powinna zawsze prezentować się odpowiednio i schludnie, więc codzienne cierpienie spowodowane wysokimi butami było nieodłączną częścią dnia.

― Wychodzę. ― wzdrygnęłam się na nagły głos zza mnie i wstrzymałam oddech. ― Pamiętaj, że musisz dzisiaj przygotować potrawy na wigilię i nie wychodź z domu. Dopiero jutro idziesz do psychologa. ― oznajmił pusto. Odwróciłam się powoli w jego stronę, przyklejając sobie wymuszony uśmiech na wargi. ― I w końcu postaraj się coś od niego wyciągnąć, a nie robisz z siebie psychicznie chorą. Idiotyzm to nie choroba. ― dodał ostro, spoglądając na mnie z obrzydzeniem.

― Dobrze. ― odpowiedziałam miękko, choć w środku czułam się jakbym trzęsła się z zimna jakim bił na kilometry. ― Coś jeszcze muszę zrobić, panie Gentry?

― Zrób coś z swoją twarzą i włosami, bo wyglądasz jak szmata. ― odparł z grymasem. Spuściłam głowę i wzrok na panele i pomrugałam kilkakrotnie. ― Jak wrócę choinka ma stać idealna, a połowa potraw zrobiona. Wieczorem przyniosę ci suknię jaką musisz założyć na jutro.

― Oczywiście.

― I nie zapomnij o tym Dartcie. ― warknął. ― Koniec zgrywania męczennicy i w końcu na coś się przydaj. ― odparł na odchodne, zanim zniknął za ścianą przedpokoju. Kiwnęłam na zgodę głową i kiedy usłyszałam trzask drzwi, dopiero zmusiłam swoje nogi, aby ruszyły w stronę salonu.

Odłożyłam choinkę na stolik, po czym z prędkością światła zdjęłam szpilki ze stóp. Plaster przesiąknięty krwią oderwał się od mojej pięty, wywołując tym, że syknęłam przez uczucie szczypania. Wielokrotnie pokazywałam to Felixowi, ale zawsze mówił to samo; Chcesz być piękna musisz cierpieć, a tobie się to przyda. Więc wolałam z nim nie dyskutować i przecierpieć te kilka godzin. Sukienka jaka powygniatała mi się w niektórych miejscach nie prezentowała się tak jak przed kilkoma godzinami i poczułam ulgę, że Felix nie przyczepił się do mojego odzienia.

Z całych sił próbowałam zawsze unikać jego złości spowodowanej przeze mnie. Musiałam nawet zważać na to czy nie wyjechałam konturówką poza linie ust, ponieważ strasznie go to denerwowało. Powtarzał, że chce pokazywać się z kobietą, a nie sztuczną jej imitacją. Wybierał mi kosmetyki, ubrania i fryzury. Pewnego wieczoru, kiedy niechcący źle posypałam serem Spaghetti, i stwierdził, że to przez moje długie włosy, więc mi je obciął. Do bioder stały się do piersi. Zakazał mi płakać i żeby mieć dowód siedziałam przed nim goła, z obciętymi włosami na plecach i patrzeć mu prosto w oczy.

― Uroń łzę, a zamiast picia będziesz je pić.

Przymknęłam powieki i odetchnęłam głośno. Mogłaś go nie denerwować, powiedział mi cichy głos w głowie. Racja, mogłam go nie denerwować. Nabrałam pewniejszej postawy i otworzyłam oczy. Skierowałam się do garderoby i wzięłam swój strój jaki mi blondyn wyznaczył. Powoli zdjęłam z siebie sukienkę, stojąc przed lustrem. Moje drobne, wystające ramiona ozdobione małymi przebarwieniami w kształcie palców zadrżaly z zimna. Ogrzewanie mogło być tylko włączone, gdy był w domu, a kiedy wychodził była włączona klimatyzacja. Przesunęłam dalej materiałem, który po chwili opadł na podłogę. Odsłonił tym moje ciało odziane jedynie w skąpą, koronkową bieliznę. Utkwiłam wzrok w swoim odbiciu i patrzyłam na swoje ciało.

― Jesteś obrzydliwa.

― Jesteś gruba.

― Bezużyteczna dziwka.

― Wyglądasz, jak szmata.

Przełknęłam ślinę, budząc się z chwilowego letargu i szybko założyłam strój. Przypominał mi zawsze kitl jakie nosili lekarze. Rękawiczki i czepek chroniący włosy był niczym przebranie na halloween. Codziennie mogłam być sprzątaczką albo kucharką. Chociażby, tak kazał mi myśleć pan Gentry za każdym razem jak ubierałam się przed gotowaniem. Drżącymi dłońmi dokończyłam ubieranie materiałów i wyszłam z pomieszczania. Miałam wielką ochotę wyłączyć klimatyzację. Chłód panujący w pomieszczeniach sprawiał, że dygotałam. Cisza dudniła mi w uszach i miałam szczerą chęć, aby włączyć telewizję. Zagłuszyć pustkę, jaka sprawiała, że słyszałam wyłącznie swój szum krwi.

Cóż, pokusa stała się silniejsza i kiedy tylko znalazłam się w kuchni włączyłam małą plazmę na ścianie. Uradowana utkwiłam wzrok w ekranie i podziwiałam obrazy jakie się wyświetlały. Nie rozumiałam słów mówiących przez aktorów, ponieważ były w obcym mi języku. Chyba po hiszpańsku, jednak pewności nie miałam. Felix stwierdził, że, abym nie spędzała zbędnego czasu na oglądaniu specjalnie kazał zamontować hiszpańskie kanały. Choć nie musiałam rozumieć to sam fakt, że coś leci w tle powodował mi radość.

Niewyobrażalną radość.

_

Kończąc wycierać blat, uśmiechnęłam się dumna sama do siebie. Cieszył mnie fakt, iż skończyłam wszystko przed przyjściem Felixa do domu. Ugotowałam co musiałam i ubrałam choinkę. Posprzątałam po sobie cały bałagan, po czym szczęśliwa miałam czas, aby skończyć oglądać film, który nawet mnie bawił. Śmiałam się pod nosem, gdy jeden z bohaterów wieszał lampki na choince i kiedy chciał zobaczyć czy działają wywaliło mu prąd. Jego mina była komiczna. Z niewiadomej przyczyny rozśmieszyła mnie ta scena.

Jednak chwila dla siebie nie mogła trwać długo. Głośny trzask drzwi wybudził mnie z sielanki i niemal natychmiast doskoczyłam do pilota i wyłączyłam telewizję. W pośpiechu wytarłam dłonie o fartuch, który i tak schludnością się nie prezentował i udałam się jak najszybciej do salonu.

― Gdzie jesteś?!

― W salonie, panie Gentry. ― oznajmiłam głośniej i stanęłam obok choinki, udając, że poprawiałam bombki.

Gdy blondyn wszedł do salonu, uniosłam brodę z uśmiechem i stanęłam wyprostowana. Mężczyzna skierował swoje czarne ślepia na choinkę obok mnie i zmarszczył brwi, zaciskając szczękę. Niewielka gula wyrosła w moim gardle, kiedy przeniósł na mnie ostry wzrok i zaczął zmierzać ku mnie.

― I jak się prezentuje? ― zapytałam miękko, stawiając niewielki krok w tył. Zatrzymał się na szczęście i zerknął na moje dzieło z odrazą.

― Jak ty w tej chwili. ― odpowiedział szorstko. Z mojej twarzy zniknął uśmiech, a spojrzenie skierowałam na swój ubiór. Byłam cała brudna w czekoladzie oraz innych przyprawach. Jednym słowem wyglądałam okropnie.

― S-starałam się, aby wyglądała ładnie. ― dodałam drżącym głosem i uśmiechnęłam się nerwowo.

― O swój wygląd też się tak starasz, a wyglądasz jak wyglądasz. ― rzucił cierpko z grymasem. ― Mam nadzieję, że nie spieprzyłaś chociażby jedzenia. ― dodał, spoglądając na mnie chłodno.

Ostatni raz rzuciłam spojrzenie na choinkę. Biała ozdobiona złotymi i czarnymi, ale matowymi bombkami. Lampeczki świecące na biały kolor dodawały jej uroku. Starałam się. Naprawdę chciałam, żeby mu się spodobała. Aby się nie denerwował. Chciałam dobrze.

A liczyć mogłaś na najgorsze.

― Gwarantuję, że wyszło dobre. ― upewniłam miło z uśmiechem. ― Zwłaszcza ciasto czekoladowe.

― Próbowałaś? ― zapytał podejrzliwie. Popatrzył się na mnie z dystansem i zrobił krok w moją stronę.

― O-oczywiście, że nie. ― bąknęłam szybko, na co się zatrzymał. ― Korzystałam z przepisu babci, więc wnioskuje, że wyszło dobre.

― Obyś miała rację. ― ostrzegł ostro i skierował się twardym krokiem w stronę kuchni. Ruszyłam za nim z gulą w gardle, rozglądając się nerwowo po ścianach i obrazach.

Jak weszłam do kuchni przywitał mnie widok talerzy i pojemników w jakich znajdowało się przeze mnie przyrządzone jedzenie, które znajdowało się na marmurowym blacie wyspy kuchennej. Stanął przede mną wyprostowany, powodując tym, iż czułam jak się skurczyłam. Jego chłodne, czarne oczy, surowa uroda i potężna, ale wysportowana sylwetka od zawsze budziła we mnie uczucie niższości. Jego platynowe włosy nie zgadzały się z jego ciemną osobą. Jako jedyne były najjaśniejsze i prezentowały się niczym niebiańskie.

Nachyliłam się i wzięłam z blatu talerzyk z pokrywką. Stanęłam przed nim, nieco skulona i odkryłam talerzyk. Nie uniosłam wzroku nawet jak wziął z moich dłoni naczynie i jedynie kątem oka widziałam, gdy wziął jeden kawałek z pośród kilku. Czując jak wypalał swoim wzrokiem dziury w mojej twarzy, czekałam niecierpliwie na jego słowa.

― Dobre. ― powiedział po dłuższej chwili obojętnie. Energicznie podniosłam brodę i popatrzyłam na niego wesoło. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Poczucie, że nie zawiodłam było lepsze niż oglądanie telewizji.

― Dzięk...

Nie skończyłam słowa. Stłumiony pisk wykradł się spomiędzy moich ust, przerywając tym ciszę jaka panowała przed lada momentem. Odskoczyłam z szybko bijącym sercem na bok, na głośny trzask tłuczonego szkła i wstrzymałam powietrze w płucach. Cały talerz z ciastem wylądował na podłodze. Rozwalone kawałki i porcelana. Przerażona spojrzałam na czarnookiego i zdębiałam, widząc jego wkurzony wzrok.

― Ale zrób lepsze. ― rozkazał niewzruszony z westchnieniem. ― Posprzątaj bałagan. Umyj się i potem nie wychodź już z pokoju.

Kiwnęłam przestraszona głową twierdząco i odsunęłam się, żeby Felix przeszedł. Nie potrafiłam już patrzeć w jego oczy, ani na jego twarz, więc wpatrywałam się w kawałki porcelany. Odszedł, nucąc pod nosem jakąś melodię. Nie jestem wystarczalna, nie jestem dobra, powtarzałam sobie w kółko w głowie. Karciłam się w głowie przez cały czas, plując sobie pod nogi.

On ma rację. Jesteś niedobra i okropna.

Zmanipulowana, żeby być dobra.

Jedyny głupiec był to ten, który uważał, że miał władzę.

***

Zawsze zastanawiałam się ile mógł wytrzymać człowiek. Ile cierpienia tego psychicznego i fizycznego. Cóż, wszystko zależało od psychiki jaką posiadał. Czy była ona mocna, czy słaba i podatna na wszelkie krzywdy. Te niewielkie i te duże zostawiające takie piętno, że odbijało się to latami. Człowiek jest kruchy. Najgorszy jest fakt, iż często ludzie reagują na problemy innych; Niektórzy mają gorzej, a ty martwisz się o takie problemy. Bądź mówią, że mają gorzej. Bowiem mają dwa sprawdziany w tygodniu, a ty jeden, więc masz lepiej.

Nie.

Każdy człowiek jest inny. Każdy reaguje inaczej i nikt nie powinien mu wmawiać, że jego problemy są ważniejsze od niego. Bo ten i ten ma gorzej od ciebie, więc nie zgrywaj męczennika. Jest to absurd. Po takich słowach mówienie wprost o swoich problemach jest czymś niemożliwym. Obawa przed usłyszeniem tych słów. Że ktoś ma gorzej, więc nie narzekaj. Brzmi dość prosto, jednak skutki mogą być złe. Bardzo złe. Bo nie ukrywajmy. My ludzie mamy jeden wspólny talent.

Unikamy tematów, jakie powinny mieć największą uwagę.

Nagły dotyk na mojej skórze obudził mnie ze snu. Ten szorstki i nieprzyjemny, od którego bił chłód. Poczułam jak ktoś szarpnął mną na tyle, że wylądowałam na plecach. Kołdra jaką byłam przykryta zniknęła z mojego ciała, sprawiając, że owiało mnie zimno. Mruknęłam coś nierozumiałego pod nosem i poprawiłam się nerwowo. Dłoń, która szarpnęła moimi majtkami był niczym zapałka jaką dodano do benzyny. Momentalnie uniosłam powieki, spinając się mocno. Każdy mięsień spiął się, wręcz sprawiając mi tym fizyczny ból. Zaspanym wzrokiem próbowałam zorientować się co się dzieje.

Poczułam, jak dyskomfort zaatakował mój żołądek. Promienie bólu, jakie od niego biły rozlały się po moim ciele. Jednak to uczucie szybko zostało zastąpione szokiem. Czułam się jakbym miała nóż przy gardle. Na sposób, że moje życia wisiało na włosku. Bezsilność wypalała nadzieję, gdy moje majtki zsunęły się do kostek. Wiedziałam, że nawet moje odmowy nic nie dadzą. Mieć świadomość, iż ktoś robi ci krzywdę, a ty nic nie możesz zrobić była okropna. Nie mogłam się ruszyć. Uczucie, że czyjeś ciało nad tobą góruję. Jak napiera, pozbawiając ruchu.

― Co robisz? ― zapytałam szeptem Felixa jaki się nade mną nachylał. Nie odpowiadał. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Pochłonięty swoim celem nie reagował na moje słowa. ― P-prosze nie dziś. B-boli mnie brzuch. ― powiedziałam przez zaciśnięte gardło. Jednak on nie przestawał. Rozszerzył mi szeroko nogi. Pokręciłam głową, patrząc na niego błagalnie. Nie przestawał. ― Proszę, n-nie mam ochoty dziś...

Nie dokończyłam. Wielka dłoń przykryła moje usta z mocnym uciskiem. Na początku odebrał mi możliwość mówienia, potem odebrał mi godność i poczucie samo wartości. Zakrył moje wargi dłonią i nie patrząc w moje oczy, kontynuował swoje działanie. Czy modlitwa pomoże? Czy istniejesz i mi pomożesz? Z każdym dniem, codziennie przez dwa lata zaczynałam rozumieć w osoby, które nie wierzyły w Pana. W naszego stworzyciela. Głuche modlitwy na nic się zdawały. Moje błagania nie zostały wysłuchane. A jedyne o czym marzyłam to to, aby zaznać spokoju. Bez obaw i lęków.

Znaleźć się w Edenie, a dusza zaznała by ukojenia.

Nie ruszyłam się, nie próbowałam temu zapobiec. Łzy nie pojawiły się w moich oczach. Zostały zużyte na inne przykrości. Piekący ból oblał moje wnętrze. Nagłe, niespodziewane wejście. Zbombardowanie. Wykrzywiłam się w bólu z stękiem rozpaczy. Mocne ruchy. Pchnięcia odbierające każdy wdech. Każdą złudną nadzieję. Iskierkę jaka mówiła mi, że to sen. Jednak rzeczywistość bywała obrzydliwa. Okropna i nie do przetrawienia. Pchnięcie za pchnięciem. Ból za bólem, który się nasilał. Niszczył poharataną duszę na drobne kawałki. Na pył. Popiół.

Chęci walki uświadomiły mnie w przekonaniu, że byłam słaba i brudna. Brudna grzechami, chcąca trafić do nieba, czekałam dłużące sekundy aż da sobie ukojenie. Aby odpuścił i wyszedł. Abym mogła o tym zapomnieć. Wyrzucić z głowy. Obróciłam głowę w bok i pustym wzrokiem patrzyłam na białą szafkę. Wsłuchując się w jego jęki, stęki i nabieranie powietrza liczyłam je. Liczyłam, żeby nie skupiać się na takowym stanie rzeczy. Do końca doliczyłam czterdzieści dwa jęki, czternaście stęków i dziewięć nabrań powietrza. Wydawało się, że trwało to wieki, a wprawdzie jedynie kilka minut. Kilka minut piekła.

Byłam brudna.

― Masz pół godziny na wyszykowanie się i wyjście do psychologa. ― oznajmił zdyszany, gdy schodził z łóżka. Nie odezwałam się. Nie kiwnęłam głową i nadal wpatrywałam się w szafkę. Po chwili wyszedł, zostawiając mnie samą.

Zdawało mi się, jakbym nie musiała oddychać. Nie czerpać potrzebnego mi tlenu do życia. Czy to już była pustka? Możliwe, że tak. Patrząc na to, że pomimo wszystkiego funkcjonowałam i poszłam się umyć to utwierdzałam się w przekonaniu, iż robot zastąpił moją egzystencję. Jakbym patrzyła z boku na to co robiłam. Na to, że weszłam do tej kabiny i zmywałam z siebie nerwowo niewidzialny brud. Nie chciałam tego czuć. Nie mogłam i nie pragnęłam mieć świadomości, że sama dawałam mu możliwość tego wszystkiego, a mogłam to przerwać. Miałam miliony okazji, aby o tym mówić. Jednak codziennie liczyłam, że to się zmieni. Że on się zmieni. Pokaże mi tego dobrego człowieka.

Jednak nadzieja na lepsze była niczym zepsuty kompas jaki prowadził mnie w nieznane części świata.

Nieodłącznym moim elementem było to, że na zewnątrz przykleiłam na usta ten uśmiech. Gest, który wszystkich upewniał, iż mam dobre i spokojne życie. Śmieszne był fakt, jak łatwo było można oszukać ludzi. Ponieważ przecież twoje problemy to pikuś w porównaniu z innymi. Tak samo jak zawsze weszłam do kliniki uśmiechnięta, z zadaniem, którego nawet nie znałam celu. Jedyne co wiedziałam to to, że po jego wykonaniu mogłabym zaznać wolność. Więc zaślepiona tym wykonywałam to. Bezproblemu kłamałam, oszukiwywałam i udawałam rozpacz, aby być dzięki temu przy kimś bliżej.

― Dzień dobry. ― odparłam, kiedy minęłam rudowłosą kobietę za biurkiem. Uniosła na mnie swoje zielone tęczówki, a okulary w czarnej oprawce zsunęły jej się z nosa. Wykrzywiła swoje czerwone wargi w kształt łódki i popatrzyła na mnie miło.

― Witam panią Carnall. ― powiedziała wesoło. ― Pan Dart na panią czeka. ― Kiwnęłam w odpowiedzi energicznie głową na znak, że zrozumiałam i bardzo dobrze znaną mi drogą skierowałam się w stronę pomieszczenia.

Dotarłam pod upragnione mi miejsce i nabrałam więcej powietrza, patrząc na imię, które znajdowało się na niewielkiej tabliczce. Rhine Dart. Człowiek, który wysłuchiwał mnie godzinami i wspierał na możliwe sposoby. Choć była to jego praca, było to miłe uczucie. Mieć kogoś, komu możesz ufać. Wiedząc, że nie zrobiłby ci krzywdy. Zapukałam lekko i nie musiałam długo czekać na odzew, ponieważ aksamitny i melodyjny męski głos dotarł do moich uszu. Pomimo, iż był stłumiony, nadal był tak samo piękny. Wręcz kojący i wzbudzał poczucie bezpieczeństwa. Otworzyłam drzwi, a miły zapach przyjemny dla nozdrzy zawitał w mojej głowie. Woń piżma i słodkości był czymś niebywale miłym. Rozluźniał i nie budził we mnie tych złych emocji.

― Dzień dobry, Verlo. ― przywitał mnie miło z uśmiechem na twarzy.

― Dzień dobry, Rhine.

Ujrzenie jego twarzy zawsze sprawiało, że nieznane uczucie rozlewało się po moim ciele. Zobaczenie tych brązowych włosów i zielono-niebieskich tęczówek. Pięknej twarzy na pięknym człowieku. Był harmonią. Czymś co sam widok wzbudzał przyjemność dla oczu. Ufałam mu. Jak nikomu innemu. Obdarzyłam go zaufaniem po dobrych pięciu miesiącach. Nie dopytywał mnie, jak wyżalałam mu się metaforami. Dawał rady, który pomagały mimo to.

Codziennie żyjąc z diabłem, miałam swojego Anioła.

Usiadłam na krześle i wbiłam w niego radosny, ale spowity matem wzrok. Nieważne jak było źle to miejsce sprawiało, że było lepiej. Pełno roślin, przyjemnego zapachu i człowiek, który umiał słuchać i pomagać. Tego od zawsze potrzebowałam. Mieć świadomość, że nie byłam sama.

― Jak mija ci dzień? ― zapytał, jak zwykle miał to w zwyczaju podczas każdej naszej sesji. ― Coś się zmieniło? Skończyłaś swój ulubiony serial? ― dodał z zaciekawieniem, kiedy poprawiałam się na siedzeniu.

― U mnie wszystko dobrze. ― oznajmiłam bezbarwnie. ― Wczoraj siedziałam i oglądałam film po hiszpańsku.

― Umiesz hiszpański?

― Nie, ale ot tak sobie zaczęłam oglądać. ― odpowiedziałam z niemrawym uśmiechem. Był chyba jedynym człowiekiem, z którym umiałam utrzymać kontakt wzrokowy. Nie obawiałam się, że mogłam mieć coś na twarzy czy robić jakieś dziwne miny. Nie miałam przed Rhinem żadnej granicy jaką mogłam przekroczyć. ― Nawet mnie śmieszył.

― Był śmieszniejszy niż Pamiętniki Wampirów? ― zapytał rozweselony. ― Czy akurat ten film sprawił ci więcej radości.

― Ten serial i film to dwa odległe światy. ― zaczęłam z westchnieniem. ― Tamta ekranizacja była typową komedią, gdzie każde nieszczęście bohatera sprawiało śmiech. A w Pamiętnikach wampirów każde nieszczęście sprawiało łzy. Wręcz można by to określić jako ból, kiedy jedna z postaci została zabita czy ktoś kogoś stracił. Jak na przykład Elena.

― Co takiego straciła Elena?

― Rodziców. ― oznajmiłam cicho. ― Była sierotą i miała tylko ciocię Jenne, którą i tak następnie straciła. Miała brata, którego też spotykały nieszczęścia i przykre zdarzenia, ale w Elenie zobaczyłam...

― Siebie. ― dokończył za mnie.

― Tak, siebie. ― przytaknęłam Rhine'owi. ― Obie jesteśmy sierotami. A bardziej po prostu obie straciliśmy rodziców w wypadku samochodowym.

Dwa lata wcześniej...

Brunetka popijała przy ladzie baru kolejną szklankę mocnego alkoholu i zatapiała swoje smutki. Co mogło być lepszego po pogrzebie, jak upicie się do nieprzytomności? Alkohol nie dawał odpowiedzi na pytanie jakie wariowały w jej głowie. Jedynie sprawiał, że zapominała o takowych znakach zapytania. Sączyła i sączyła bursztynowy płyn i zastanawiała się, kiedy jej życie nagle stało się tak skomplikowane. Przecież niedawno dostała się do wymarzonej pracy, była bliska idealnej przyszłości, aż pewnego dnia telefon, który zapoczątkował runięcie świata na jej głowę zniszczył wszystko dookoła niczym sztorm statek z niewinnymi ludźmi na pokładzie.

Najbardziej wymagającym od niej siły oraz odwagi wyzwaniem było to, aby stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Z czymś co codziennie ją utwierdzało w przekonaniu, że stacza się na dno. Topi się wodą pełną cierpienia i powoli opada na dno. Uczucie straty rozrywało ją każdego poranka na kawałki. Niszczyło i sprawiało wiele bólu. Pomijając to, iż w dzieciństwie nie miała już lekko to jako dorosła osoba sobie radziła. Wyjechała, rozpoczęła nowy rozdział po burzliwej egzystencji w rodzinnym mieście. Nieudana miłość, problemy nastoletniego życia i tak mocno się na niej odbiły. Nie oszukujmy się: potknięcia w młodym wieku najbardziej się na nas odbijają. One nas kształtują i budują. Uczą jak i kiedy używać masek.

Codziennie gramy nasze role, bawimy się w aktorów i ubieramy wybrane przez nas kostiumy. Tworzymy siebie od zera, trochę jak w simsach. Kreujemy postać i gramy nią, tak jak nam pasuję, bądź tak jak musimy. Tworzymy niewidzialną barierę, która chroni nas przed społecznym światem. Ta bariera, która ma nam pomagać jednocześnie nas niszczy. Niszczy naszą komunikację werbalną ze społeczeństwem. Odbiera nam możliwość bycia sobą. I pewnie nie raz zakładaliśmy kostiumy i barierę, aby dawać pozory. Nie chodzi o typowe przysłowie ― Bądź sobą, nie licz się z opinią innych. A raczej o uczucia.

Uczucia i przeszłość to chyba najgorsza broń jaką człowiek może się posłużyć. Coś co uderza w człowieka ze zdwojoną siłą. Uczucia to nasza podstawa psychiczna. Dzięki niej nasz stan psychiczny się zmienia. Kiedy odczuwamy szczęście nasz stan jest dobry, kiedy odczuwamy ból nasz stan jest w stanie złym. Doliczają się do tego emocje. Każdy bodziec odbierany przez nasz mózg.

Psychika jest podstawą naszego życia. W zależności w jakim jest stanie to dzięki niej umiemy radzić sobie w pewnych sytuacjach, a raczej z uczuciami i emocjami jakie to wydarzenie nam dostarcza. Możemy unieść na barkach cały wór negatywnych, jak i tych pozytywnych emocji. Jednak ten wór trzeba czasami rozpakować lub za pomocą osoby, unieść go razem. Musimy się wspomagać, aby nie zwariować i nie wykończyć się to fizycznie, to psychicznie. Ciężko jest nam mówić o swoich uczuciach, w naszej wyobraźni jesteśmy pewni jak nigdy wcześniej. Wyobrażamy sobie przebieg rozmowy i obrazy tego przed naszymi oczami przedstawiają nas kipiących aż tą pewnością siebie. Ale kiedy rzeczywistość w nas uderza ten balonik pęka.

Trudno powiedzieć głośno, że coś sprawiło nam przykrość, smutek, żal. Trudno nam powiedzieć co czujemy w danej chwili i do kogo. Nauczyło nas to wszystko dookoła. Jak nie filmy, seriale, w których osoba mówi o tym głośno zostaje wyśmiana i wyzywana, jak i nie obrażana na jakkolwiek możliwe sposoby. Jak i życie codzienne, szkoła, praca czy normalne spotkanie. Śmianie się z klasowego bezproblemowego chłopca, który obdarzył pewną dziewczynę dobrze znanym nam uczuciem i podarował jej pięknego kwiatka. Śmiechy, chichy i komentarze padające z ust rówieśników.

― Jacek i Barbara...! Siedzą na kominie...!

Kto nie znał tego tekstu lub nie doświadczył wewnętrznej paniki, kiedy ktoś wytykał was palcami, śpiewając słynny hymn przedszkolnej czy podstawówkowej miłości?

Chyba z każdych ust wypadały te słowa. Jak nie do naszej osoby to do kogoś innego.

Po tym się zamykamy. Bo przecież zostać wyśmianym jako dziecko jest dla pięciolatka najgorszą rzeczą. Zwłaszcza dla chłopów, którzy mają swoją grupkę kolegów, dla których dziewczyny są myślą, która powoduje odruch wymiotny. Relacje międzyludzkie dziecka są podstawą jego życia. Z kim tak to bym się bawił w piaskownicy, na placu zabawach czy na podwórku? Wtedy nasze znajomości są najcenniejsze. Większość dzieci i pojęcie samotności jest nieznane. Zwłaszcza w przedszkolu, kiedy bawicie się zabawkami i mówicie:

― Teraz powiedz tak i tak.

Dla niektórych takie wydarzenia są puszczone w niepamięć w dalekiej przyszłości, a dla niektórych tak mocno się odbijają i nigdy w przyszłości nie powiedzieli - Kocham cię, podobasz mi się. Lub nie potrafią mówić, że jest im źle. Za dzieciaka pewnie też zostaliśmy wyśmiani, bo płaczemy. W przedszkolu nie padają szczególnie bardzo obraźliwe wyzwiska, ale w podstawówce możemy usłyszeć wszelkie wulgaryzmy.

Łzy są bardzo intymną sprawą. Pokazują najprawdziwsze cierpienie. Płaczemy, kiedy naprawdę coś sprawia nam przykrość lub przypomnimy sobie osobę, zwierzę, które odeszło. Wydarzenie, które sprawiło nam ból. Pełno osób jest za dnia szczęśliwym, a w nocy walczy ze swoimi demonami, wylewając z siebie przesiąknięte żalem łzy. Noc pokazuję prawdziwe oblicze świata, jest ciemna, samotna i niebezpieczna. Dzień jest pełen światłości, wszystko dookoła tętni życiem.

Uczucia są intymną sprawą, bo pokazują jaką osobą jesteśmy. Oddajemy swoją duszę, a trzeba zrozumieć, że my jesteśmy jedynym właścicielem własnej duszy. Nie możemy oddać jej nikomu, ani niczemu. Mamy swoje oblicze i pokazujemy je w czasie, kiedy powinniśmy. Chcemy jak najbardziej chronić swoje "ja", bo jeżeli ktoś je pozna damy mu duże pole do popisu, aby nas zniszczyć. Oczywiście zależy to od osoby. Możemy trafić na taką , która zamiast wykorzystać to przeciwko nam, sprawi lepszym i powie, że jest bezpieczny. Tutaj wchodzi w grę zaufanie, ale to temat dłuższy.

Otworzenie.

Na świat.

Na społeczeństwo.

Na osoby.

Nie widziałam przypadku osoby, która otworzyła się na drugą w stu procentach i powiedziała wszystko co ją dręczy w całości. Człowiek jest jak książka, łatwo zacząć ją czytać, ale trudniej skończyć. Skończyć możemy ją ze śmiechem, że smutkiem lub z rozczarowaniem. Najbardziej niepokojące jest to, że mamy wielki talent do udawania, że nic się nie zmieniło. Nie rozmawiamy, ani o tym nie mówimy. My wszyscy jesteśmy podobni pod jednym względem. Naszym talentem jest unikanie tematów, które potrzebują najwięcej uwagi.

Mówienie otwarcie o tym co czujemy jest cholernie trudne, a kiedy nie możemy zaczynamy odgrywać wybraną przez siebie rolę. Wszystko w nas siedzi, rozrywa. Krzyczymy w środku, a na zewnątrz jesteśmy niewzruszeni. To chyba najtrudniejsza rola życia ― Ukrywanie.

Otwieramy się w samotności. A chociażby każdy samotnik, choćby się zaklinał, że tak nie jest, pozostanie samotny nie dlatego, że lubi, ale dlatego, że próbował stać się częścią świata, ale nie mógł, bo doznawał ciągłych rozczarowań ze strony ludzi. Kiedy zasmakujemy samotności nie potrafimy przestać jej pożerać tonami. Samotność jest cudowna, ale jak i wielce popieprzona na wszelkie sposoby i trudna do przetrawienia. Szukamy swojego szczęścia na wszystkie możliwe sposoby, jak nie osobą to i rzeczami. Ja nie uzależniam swojego szczęście od kogokolwiek, bo zdałam sobie sprawę, że nikt na świecie nie jest w stanie nas uszczęśliwić, a sprawić, że jesteśmy ze sobą bardziej znośni i potrafimy czerpać cząstki radości z życia.

Ujawnianie swoich prawdziwych myśli jest w pewnym stopniu samobójstwem. Kiedy milczymy wszyscy zakładają, że o niczym nie myślisz, widzą i słyszą tylko to co chcesz im pokazać. Nie ryzykujesz i milczysz, aby się nie przejechać, ale czy warto? Warto nie podjąć tego ryzyka i powiedzieć wszystko głośno? Czy nie warto się otworzyć? Mieć gdzieś co powiedzą inni? Jeśli wyznasz drugiej osobie coś bliższego? Może i zareaguje źle, ale może i również zareagować dobrze. Może, zawsze jest to może.

Może ― słowo, przynoszące nam nadzieje. Może, nie zrujnuję twojego całego życia, a jedynie nastoletnie.

Co prawda brzmi to prosto. Jakby oddanie komuś serca wcale nie było przerażające. Czy wtedy zdajemy sobie sprawę z władzę, oddajemy tej drugiej osobie? Czy rozumieją, że czynią ją kapitanem własnej przyszłości?

Jednak jeżeli jest to osoba, która jest z tobą cały czas, nawet kiedy popełniasz błędy, zachowujesz się wobec niej najokrutniej na świecie, pokazuję to po swoich czynach - wtedy warto powiedzieć. Całe nasze życie odnosi się do miłości, bo zostawia na naszej duszy największą bliznę. Oddajesz się komuś, oddajesz swoją osobowość. Może to być miłość na całe życie, a może być również na dłuższą czy krótszą chwilę. Otworzyć możemy się też na inne tematy. Problemy rodzinne, zdrowie, przykre wydarzenia. Nie piszę, żeby od razu mówić to pierwszej napotkanej osobie, a komuś zaufanemu albo najbliższej osobie. Nie czujmy się jak więzień. I co z tego, że nie mamy krat, jak mamy je w sobie i w naszej głowie.

Słowa dodają odwagi, podnoszą schyloną głowę, prostują chwiejne kroki, sprawiają w duszy odnowę.

Po co mamy grać i się męczyć jak możemy ułatwić sobie scenariusz. Łatwo mówić, ale czy nie warto zaryzykować? Znów pojawia nam się słowo ― może. Nie zapominajmy, że pomimo tego jak ktoś może zareagować mamy drugą osobę, rodzinę, która nam towarzyszy. Nie jesteśmy sami jak palec, może poczujemy zawód, a może poczujemy radość, bo się udało. Udało nam się wrócić i żyć. Udało nam się poczuć lepiej, udało nam się ściągnąć nasze przebranie.

Jednak w jej przypadku były inaczej. Bo tego feralnego wieczoru, gdy stwierdziła, że idzie się upić popełniła błąd. Dała się ponieść pokusie i uległa diabłu. Urok ją omamił. To jak z samego początku zachwycał ją swoimi plusami tylko po to, żeby mu zaufała. On swojej maski nie musiał długo nosić. Zajęło mu to zaledwie dwa miesiące, aby owinąć sobie Verle Carnall wokół palca.

― Co taka piękna pani robi o takiej porze w barze?

I tymi słowami rozpoczął się jej koszmar. Alkohol miał tutaj duży wpływ. Gdyby nie była pijana nie poznałaby Felixa Gentry'ego, i nie byłaby codziennie poniżana i oraz krzywdzona przez potwora jaki wykorzystywał ją tylko do swoich celów. Wykorzystał ją, kiedy była w żałobie po stracie rodziców w wypadku i tego, że była pod wpływem alkoholu tylko po to, żeby się zemścić. A ona szukając domu w innych ramionach, trafiła do samego diabła, który zafundował jej istny koszmar i udręki. Wykorzystywane seksualnie, manipulowana, bez jakichkolwiek praw. Zrobił z niej kurę domową. Traktował jak śmiecia, kiedy w końcu mógł pokazać swoje prawdziwe oblicze.

Tutaj naradza się pytanie: Dlaczego tak to nie odeszła, jeśli był taki zły?

Szantaż, strach o własne życie, przetrzymywanie wbrew woli, przemoc finansowa, groźby, manipulacja, przemoc fizyczna i psychiczna, sprawianie bólu, mówienie jej, że gdy odejdzie to się zabiję.. Każdy dowód, który pokazywał, że nie mogła i nie potrafiła. Jednego nie można było mu odmówić; inteligencji. Choć był zły, był mądry jak nikt inny. Powoli wykańczał ją psychicznie na wiele sposobów i podporządkował sobie. Wymęczył ją i otworzył jej umysł na wszelkie manipulacje. Niszczył ją; gwałtem, przemocą fizyczną i psychiczną, tylko po to, aby dać swojej duszy ukojenie.

Był to obdarty z człowieczeństwa diabeł, który rozsiał w jej życiu ziarno ludzkiego nieszczęścia.

Teraźniejszość...

― ...Czyli utożsamiasz się z bohaterką serialu?

― Tak. ― rzekłam spokojnie. ― Autorka miała słabość do osierocenia bohaterów i nagłych śmierci. Szczerze, gdy byłam młoda ten serial pomógł mi wydostać się z złego towarzystwa i używek. Wkręcił mnie na tyle, że nie potrzebowałam wychodzić z domu do znajomych i picia z nimi alkoholu. Sprawił, że miałam ochotę się uczyć i w dużej mierze zawdzięczam mu to, że udało mi się wyjść na prostą.

Ale i tak później się stoczyłaś, podpowiedział mi głosik z tyłu głowy.

― Naprawdę?

― Wiem, brzmi to głupio. ― odpowiedziałam markotnie. ― Jednak naprawdę ten serial dużo zmienił w moim życiu, choć jest to o wampirach i innych nadnaturalnych mocach. ― wytłumaczyłam skrzywiona. ― Jestem głupia. ― dodałam szybko i ukryłam twarz w dłoniach, czując jak moje policzki pieczą przez rumieniec wstydu.

― Nie jesteś głupia, Verlo. ― oświadczył łagodnie. ― Jest to normalne i nie mów tak o sobie, ponieważ jesteś naprawdę mądrą i piękną kobietą. Powinnaś znać swoją wartość. ― rzekł, na co uniosłam głowę.

Usłyszenie takich pozytywnych słów po takim czasie było dla mnie szokiem. Niedowierzanie przeszyło moje ciało i uchyliłam wargi, czując przyjemne ciepło rozlewające się po moim wnętrzu. Jesteś naprawdę mądrą i piękną kobietą, powtarzałam sobie w myślach. Mój niewidzialny mur pewności znów się naprawił. Poczułam jak jego słowa dodały mi odwagi.

Naiwność jaką sama siebie karmiłam była nadzieją.

― Naprawdę? ― zapytałam z niedowierzaniem. ― Uważasz, że jestem dobra? Nie jestem okropna i obrzydliwa?

Po tych słowach popatrzył na mnie... nie potrafiłam tego określić. Był to coś na rodzaj współczucia. Jednak nie mogłam się powstrzymać od tych pytań. Jego słowa dodawały mi skrzydeł i tego, że wcale nie jest za późno. Że dam radę unieść hardo głowę do góry i przeciwstawić się człowiekowi.

― Verlo ― zaczął miękko ― nie jesteś obrzydliwa, ani okropna. Widzę w tobie wszystko co najlepsze i jesteś dobra. Mądra i pomimo straty potrafiłaś dać sobie radę. Jesteś niewyobrażalnie silna i naprawdę nie musisz się o to bać, iż możesz być zła. ― dokończył melodyjnym głosem. ― Myślę, że masz obniżoną opinię na swój temat. Uważasz się za kogoś kto nie jest wystarczalny. A uwierz zasługujesz na wszystko co dobre. Nie...

Przerwał mu dzwonek, który świadczył, że nasza dwugodzinna sesja została zakończona. Westchnął pod nosem i z lekkim grymasem niezadowolenia, wyłączył alarm. Nie chciałam, aby nasze spotkanie się skończyło. Tam czułam się bezpiecznie. Wolna i spełniona z pewnością, iż nie jestem taka jak mi mówiono.

― Cóż, dokończymy na kolejnym spotkaniu przed świętami. ― oznajmił, przenosząc na mnie swoje piękne tęczówki. W przeciwieństwie do Felixa, czarnych jak smoła i spowitych matem, tęczówki Rhine były najpiękniejsze jakiekolwiek widziałam. Były żywe, dzięki zielono-niebieskiej barwie i tlących się w nich życiem.

― Oczywiście. ― odpowiedziałam z subtelnym uśmiechem. ― Do jutra, Rhine.

***

― W dniu wigilii masz zniknąć. ― oświadczył chłodno blondyn. ― Wynająłem pokój naprzeciwko, żebyś miała się gdzie podziać. Nie chcę pokazywać cię wspólnikom, bo prędzej uciekną niż zgodzą się na moją propozycje.

Takimi słowami przywitał mnie Felix w popołudnie, kiedy wstał, a ja stałam nad płytą indukcyjną i robiłam mu śniadanie. Choć wczoraj do nocy siedziałam i piekłam nowe ciasto czekoladowe oraz zrobiłam wszystko co do mnie należało, to po dwóch godzinach snu miałam dosyć dużo energii. Jednak chęci na rozmowę takowych nie miałam, więc jedynie kiwnęłam twierdząco głową w odpowiedzi.

― Za pięć minut widzę śniadanie na blacie. ― oznajmił twardo, po czym zszedł ze stołka, który stał obok wyspy kuchennej i odszedł w kierunku swojej sypialni. Wbiłam wzrok w jajko jakie smażyłam na patelni i westchnęłam ciężko. Chciałam być już na spotkaniu z Rhinem i odetchnąć po dość intensywnym poranku.

Pół godziny później patrzyłam jak Felix jadł przygotowane przeze mnie jedzenie i naprawdę byłam zdziwiona, kiedy do niczego się nie przyczepił. Nie rzucił kąśliwą uwagą i jedynie postawił na wypalający wzrok na moim ciele. Siatka na włosy uwierała mnie już w głowę, sprawiając, że miałam ochotę się po niej podrapać. Jednak myśl, iż mogę zdenerwować tym Gentry'ego powstrzymywała mnie do momentu aż pozwolił mi odejść i wykonać poranną rutynę.

Cieszyło mnie to, że siniaki stawały się już zielonkawe i mniej widoczne. Mogłam odpuścić sobie golf, za co szczerze dziękowałam. Pogoda w Nowym Orleanie w czasie zimy była zbyt ciepła na grubą odzież i za każdym razem gotowałam się pod materiałem grubych ubrań. Umyłam ciało i włosy. Wysuszyłam je, ubrałam się jak należało, czyli czarne, długie spodnie oraz cienki sweterek w kolorze kości słoniowej. Zawahałam się przy kosmetykach czy by ich nie użyć, jednak w ostateczności zrezygnowałam z jakiegokolwiek makijażu.

― Dzień po świętach mamy przyjęcie. ― odparł bezbarwnie, gdy weszłam do salonu. ― Zabieram cię ze sobą i mam nadzieję, że nie narobisz mi wstydu. ― dodał z grymasem. ― Pozwolę ci się umalować, ale wybiorę ci sukienkę, która ukryję te twoje cielsko.

― Oczywiście, panie Gentry. ― odpowiedziałam miękko, powstrzymując grymas jaki wkradał mi się na usta, więc zakryłam go sztucznym uśmiechem. ― Coś jeszcze chce mi pan powiedzieć?

― Co z Dartem? ― zapytał, unosząc na mnie swoje czarne jak smoła ślepia z zaciśniętą szczęką. ― Czegoś się dowiedziałaś, czy nadal się obijasz, jak jakaś larwa?

― Na ten moment nie rozmawiamy o nim. ― wyznałam cicho. ― Jeszcze nie doszliśmy do tego momentu. Potrzebuję więcej czasu. Jest to mój psycholog, więc trudno mi rozmawiać o jego życiu, żeby pytania nie były dziwne i podejrzliwe.

― Nie są dziwne, tylko ty jesteś na tyle głupia, aby zadać je mądrze. ― warknął przez zęby. ― Nadajesz się tylko do...

Jego słowa uciął nagły dźwięk dzwonka, jaki wydobył się z telefonu, który znajdował się w jego czarnych, garniturowych spodniach. Zmarszczył brwi, co dzięki czemu uwydatniła się blizna na czole, których miał dość sporo na twarzy. Wyciągnął z kieszeni komórkę i skrzywił się, kiedy spojrzał na wyświetlacz urządzenia.

― Dzwoni Rhine. ― oznajmił ostro. ― Wezmę na głośno mówiący i będziesz z nim rozmawiać przy mnie. ― dodał niemiłym głosem i położył na blacie stolika dzwoniącego Iphone. Kiwnął w moją stronę głową, na co przełknęłam ślinę i nabrałam więcej powietrza. Kliknął zieloną słuchawkę i minimalnie podsunął bliżej mnie komórkę.

Witaj, Verlo. ― Przyjemny głos bruneta rozbrzmiał w pomieszczeniu. Miał taki piękny głos... Kojący i sprawiający ulgę. Był bardzo dobrym człowiekiem. A ja to perfidnie wykorzystywałam dla Felixa.

― Cześć, Rhine. ― odpowiedziałam, nieco radośniej niż zamierzałam. Blondyn popatrzył na mnie ostrzegawczo, więc hamując uśmiech jaki malował się na mojej twarzy, odchrząknęłam głośno. ― Coś się stało?

Tak, chodzi o naszą dzisiejszą wizytę.

Zastygłam w miejscu i zamrugałam kilka razy. Nie chciałam dopuścić do tego, żeby nasza sesja przepadła. Naprawdę je uwielbiałam i tego człowieka. Był moją odskocznią i prywatną harmonią jaka łagodziła moje myśli. Pozwalała się uwolnić i poczuć, że wcale nie byłam taka jaką mi mówiono.

― Nie spotkamy się? ― zapytałam ze smutkiem w głosie. Patrzyłam na wyświetlacz, gdzie widniało jego imię i numer, czekając aż odpowie. Mała iskierka nadziei tliła się w moim sercu. Że jedynie przesuniemy spotkanie o godziną w tą czy w tą. ― Musimy odpuścić sobie dzisiejszą sesję?

Jako, że jestem twoim prywatnym psychologiem to mogę robić spotkania u siebie w domu. ― zaczął z westchnieniem. ― Przez sprawy prywatne muszę zostać w domu, więc to zależy od ciebie czy wolisz przesunąć wizytę po świętach lub spotkać się na rozmowę u mnie.

Zależy od ciebie.

Już dawno przestało wszystko zależeć ode mnie.

Popatrzyłam na Felixa z zapytaniem w oczach, gdy ten myślał intensywnie nad wyborem. Czekałam niecierpliwie na jego zgodę i błagałam w myślach, aby się zgodził. Miał wiele powodów, żeby to zrobić. Począwszy, że sam chciał zdobyć informację o tym cudownym człowieku z niewiadomych mi przyczyn to miałam wtedy okazję się coś dowiedzieć. Chociażby nawet jakbym się dowiedziała, nawet bym mu o tym nie powiedziała. W takiej sprawie nie czułam nawet poczucia winy, iż kłamałam tego kata.

I kiedy tylko kiwnął za zgodę głową poczułam coś co samo sprawiło, że się przeraziłam.

I jak, Verlo? ― zapytał Rhine. Moje imię wymawiane przez niego brzmiało w jego ustach niczym najlepsza bajka przed snem, gdy miało się pięć lat. Mogłam przysiąść, iż mogłam słuchać swojego imienia w jego ustach przez godziny.

― Zgadzam się. ― odpowiedziałam, ukrywając radość jaka chciała za wszelką cenę wydostać się na zewnątrz. ― O której miałabym być?

Dałabyś radę za pół godziny czy wolisz za godzinę?

― Mogę przyjechać nawet teraz. ― oznajmiłam pospiesznie, nie czekając na reakcję Felixa. Skarciłam się w myślach i nabrałam cicho powietrza, kiedy blondyn wysyłał mi wzrokiem pioruny.

To dobrze. ― powiedział brunet. ― Czekam na ciebie i wyślę ci adres sms. ― dodał po chwili. Gentry uśmiechnął się w przerażający sposób, wywołując u mnie tym dreszcze. Wyglądał strasznie. Jak psychopata jaki polował na swoją ofiarę i jedynie czekał na moment aż w końcu będzie miał okazję ją dopaść.

― Oczywiście. ― odparłam. ― Na razie, Rhine. ― I Felix nie czekając na odzew Darta rozłączył się, po czym wybuchnął śmiechem. Tym okropnym i nieprzyjemnym rechotem. Nie byłam masochistką i sadystką, ale chęć wtedy wyrwania mu strun głosowych była naprawdę duża, wręcz nie do powstrzymania.

― Szykuj się. ― rozkazał przez śmiech. ― Zamawiam ci taksówkę i nie spieprz sprawy. Dowiedz się, jak najwięcej, a może coś dostaniesz w nagrodę. Najlepiej inteligencję, bo nią nie grzeszysz. ― Zaśmiał się głośno. ― Za dwie minuty masz być ubrana i przygotowana. ― oświadczył, wycierając niewidzialne łzy z polików. Nabierając więcej powietrza, uspokoił się i wyprostował plecy. ― Idź na co czekasz?

Ocknęłam się z chwilowego letargu i wykonałam to co mi kazał. Czułam w tamtej chwili szczęście. W chwili, gdy zniknęłam z pola widzenia Felixa, uśmiechałam się od ucha do ucha. Te endorfiny powoli mnie do siebie uzależniały. To co czułam przy Rhine mnie uzależniało. Lecz nie trwało to długo. Szybko uśmiech znikał z mojej twarzy, wiedząc, że po tych dwóch godzinach znów tutaj wrócę i zaryzykuję, aby chronić Darta. Że będę słuchać, jak rzuca w mnie epitetami, które wcale nie są mówione, żeby sprawić mi przyjemność. Jak znów jego kazania będą wyżej nade mną.

Żałowałam, że nie miałam tyle odwagi, aby mu się przeciwstawić.

― Jestem gotowa. ― powiedziałam do czarnookiego, gdy stanęłam przed nim w płaszczu i w szpilkach. ― Mogę już wyjść, panie Gentry?

Uniósł brodę i skrzyżował ze mną wzrok. Odwróciłam spojrzenie na podłogę, gdy ten lustrował całą moją osobę swoimi przerażającymi ślepiami. Zawsze w takich chwilach zastanawiałam się, co mogło mu we mnie przeszkadzać. Jak bardzo chcę mnie wyidealizować, żeby czuł się spełniony? Albo czy w ogóle dało się mnie zmienić?

― Tak, taksówka już czeka pod budynkiem. ― odpowiedział beznamiętnie, wracając wzrokiem do swojej komórki. ― Pamiętaj o tym co ci mówię. Jeżeli nie wyrobisz się do sylwestra sprzedam cię do burdelu.

Poczułam jakby część mnie właśnie runęła na podłogę i roztrzaskała się na popiół. Wiedziałam, że człowiek przede mną wcale nie zarabiał legalnie. Na te apartamentowce, drogie ciuchy i urządzenia. Los był przeciwko mnie w dniu, gdy go poznałam. Zapatrzona uśmiechem jaki mi posyłał. Po tych dwóch latach wiedziałam, że wszystko co mówił to nie puste pogróżki, żebym stała się potulna. Pewnego dnia naprawdę zabrał mnie do jakiegoś klubu.

Patrzyłam przerażona na te wszystkie biedne kobiety, które zostały obdarte z jakiegokolwiek prawa. Zostały złamane prawa człowieka. Tańczyły, leżały we krwi, płaczą i pod wypływem narkotyków ulegały mężczyzną, robiąc wszystko wbrew swojej woli.

― Jeżeli nie będziesz posłuszna skończysz jak one.

Nigdy nie zapomniałam tego szeptu. Codziennie nocami czułam jego oddech na skórze. Jak na mnie napierał i groził, powoli niszcząc we mnie każde cząstki siły na walkę. Ta bezsilność była wykańczająca. Nie moc oddychania, gdy wiedziało się, że cokolwiek byś zrobił to i tak byłeś bezbronny. Ataki paniki i przeszywający strach. Czy człowiek potrafił wytrzymać tyle strachu w swoim długim życiu?

― Tylko i wyłącznie do tego się nadajesz. ― dodał po chwili z kpiącym uśmiechem. ― Zejdź mi z oczu i wróć o wyznaczonej godzinie.

― Oczywiście, panie Gentry. ― Z trudem przełknęłam i ruszyłam na giętkich nogach w stronę wyjścia. Chciałam to zakończyć. To wszystko co się działo, ale miałam na to dwie możliwości. Poświęcić Rhine'a albo siebie. Nie musiałabym się długo zastanawiać, co bym wybrała. Oczywiste było to, iż skoczyłabym za Dartem w ogień. On był nieskazitelny i zasługiwał na życie. Ja uważałaś się za splamioną i zniszczoną, która już nie była potrzebna na powierzchni ziemi.

Oczyszczałam swoje myśli w drodze do domu Rhine'a. Musiałam myśleć jasno i dobrze, żeby nie palnąć jakiejś głupoty. Bezpiecznie poczułam się dopiero w chwili, gdy przekroczyłam próg drzwi wejściowych do jego domu. Wydawało się, iż w jego obecności wszystkie złe myśli i najgorsze demony znikały i dawały moment, aby odetchnąć. Cała jego posesja była żywa. W żywych kolorach i ozdobiona roślinami. Jasnością i spokojem.

Wnętrze domu było piękne. Wszystko zachowane w kolorach i w drewnie. Nie było tutaj zimno, jak u Felixa, kiedy zawsze włączał klimatyzację. Gorąc opanował moje ciało. Przyjemne dreszcze wywołały u mnie gęsią skórę, gdy Rhine przywitał mnie z uśmiechem niedźwiedzim uściskiem.

Nasza dwójka dopiero potem zrozumiała, że wcale nie łączyła nas zawodowa więź.

Spotkałam go planowanie. Kierowana głosem Gentry'ego spotkałam Darta w sklepie i specjalnie na niego wpadłam. Pamiętałam każdego dnia jego szczery uśmiech, kiedy to zrobiłam. Żadnej złości ani krzyku w moją stronę. To mnie w nim urzekło. Ta spokojność i cierpliwość. Żadnych gwałtownych ruchów i wyzwisk. Niczym miłość od pierwszego wyjrzenia coś we mnie pękło.

Bo w zamiast ramionach diabła chciałam być w ramionach anioła.

Wszystko jeszcze spotęgowały spotkania jeszcze przed sesjami. Dopiero, kiedy nie mogłam wytrzymać dnia z Felixem, który rzucił we mnie talerzem, rozpłakałam się, wtedy nie umiejąc trzymać swoich emocji na wodzy. Skłamałam go, mówiąc, że nadal nie pozbierałam się po sracie rodziców, więc zaproponował mi pomoc. Cud się wydarzył, gdy blondyn się zgodził. Wtedy moje piekło odrobinę zamarzło.

― Jak się dziś czujesz?

Pytanie z ust bruneta wyrwało mnie z podziwiania pokoju, w jakim się znaleźliśmy. Nie potrafiłam ukryć zachwycenia spowodowanym ciepłością tego miejsca, ponieważ było tak przyjemne dla oka, że trudno było powstrzymać się od podziwiania wzrokiem ścian, a nawet podłogi, gdzie widniał duży, puchaty dywan w kolorze bieli. Przeniosłam na Rhine'a swoje szare tęczówki i uśmiechnęłam się szeroko.

― Całkiem okej. ― odpowiedziałam miękko. ― Praca sekretarki nawet mi się spodobała, a tak to nic takiego się nie wydarzyło. Czuję się nawet dobrze, a ty jak się dziś czujesz?

― To świetnie, że się dobrze czujesz. ― Poszerzył swój uśmiech. ― Dzisiaj czuję się również tak samo jak ty. Niestety niania mojego syna zachorowała i musiałem się nim zaopiekować, dopóki moja siostra nie przyjechała. Nie zdążyłbym do kliniki, więc stwierdziłem, że jeżeli jesteś dziejszego dnia jedyną osobą, z którą mam mieć spotkanie to zaprosiłem cię do siebie.

Mojego syna.

Zdębiałam, a wszystkie włoski na moim ciele stanęły z szoku jaki mnie przeszył. Nie panowałam nad tym wszystkim i uchyliłam wargi, wytrzeszczając oczy. Wszystko zaczęło mi się poskładać do kupy. Kawałek po kawałku rozumiałam co się działo. On miał syna. Osobę, która zapewne była dla niego najważniejsza.

― Musisz się dowiedzieć kto jest dla niego ważny.

Felix kazał mi znaleźć jego słaby punkt, żeby następnie mógł w niego uderzyć. Tylko po co? Żeby go zranić i sprawić mu ból. Pytałam się sama siebie, dlaczego musiałam to robić. Siedząc oniemiała przed Rhinem, wiedziałam, że nie mogłam do tego dopuścić. Zbyt wiele osób cierpiało przez tego człowieka. Był zbyt zły, a chciał być jeszcze gorszy.

Za żaden grzech nie wydałam tajemnicy, którą ukrywałam, aby złagodzić zło wcielone.

― Coś się stało? ― spytał brunet, przyglądając mi się zmartwionym spojrzeniem. Potrząsnęłam głową i spojrzałam na niego nieco w amoku. ― Wszystko dobrze?

Przełknęłam ślinę.

― Przypomniała mi się taka jedna bajka o złym królu. ― wyznałam, kłamiąc. ― Przepraszam, że tak nagle, ale wyłączyłam się. Wybacz...

― Nie musisz przepraszać, Verlo. ― wtrącił z lekkim uśmiechem. ― Chętnie posłucham tej bajki. Opowiesz mi ją? ― zapytał, opierając swoje plecy o oparcie miękkiego fotela. ― Czy wolisz uniknąć tematu?

― M-mogę opowiedzieć. ― odpowiedziałam cicho i poprawiłam się na siedzeniu. ― Był sobie zły król. ― zaczęłam niepewnie, wlepiając wzrok w podłogę. ― Przypominał Anioła, ale bym diabłem w przebraniu. Mający wiele blizn i wewnętrznych ran, których człowiek nie potrafił ujrzeć gołym okiem. Nikt nie wiedział, co się wydarzyło w jego przeszłości. Dlaczego był zły i chłodny. Nie mówił o tym i karał tych którzy pytali. Pewnego dnia spotkał kobietę. Była uboga i pochłonięta w bolesnym żalu przez życie. Zły król to zauważył i postanowił ją zdobyć. Na początku był dla niej miły, życzliwy i pokazywał tylko i wyłącznie swoje najlepsze strony. Kobieta, która nie była o trzeźwych myślach przez pewną sytuację w swoim życiu jaka się wydarzyła, uległa mu. Dała się omamić i uświadomiła to sobie dopiero, gdy pokazał swoje prawdziwe, te najgorsze oblicze. Założył niewidzialne kajdany, dawał zasady. Znęcał się nad nią wieloma sposobami i metodami. Robił wszystko, żeby była posłuszna. Od samego początku miał cel. Ona była czymś, co miało mu to pomóc w jego osiągnięciu i kobieta ze strachu przed nim robiła wszystko co jej kazał. Słuchała się go zniewolona, gwałcona, molestowana, szantażowana... manipulowana, codziennie ukrywając przed innymi, że wszystko było okej. ― Uśmiechnęłam się kpiąco. ― A oni w to wierzyli, choć widzieli jej siniaki na ciele i wszystkie szkody jakie jej wyrządził. Zbywali to, ponieważ wiedzieli, iż miał władzę. Niezależny, groźny, zły król budził postrach. We wszystkich, choć widniały niewielkie przypadki, gdzie mieszkaniec miał gdzieś jego zasady i to co mógł mu zrobić. Kobieta poznała mężczyznę, którego sam zły król wyznaczył i z początku zmuszał do kontaktu i niektórych czynności. Jednak nie spodziewała się, iż spotka takiego osobnika jak ten mężczyzna. Anioła, dobrego człowieka. Kogoś komu mogła ufać. Czuła się przy nim dobrze, wręcz świetnie i nie spodziewała się, że... pokocha tego człowieka. ― Spojrzałam na niego zamglonym wzrokiem, a jego twarz pogrążona w skupieniu nadal była tak samo piękna.

― Pokazał jej, że pomimo tego, w jakim złym świecie żyła jest jeszcze odrobinę dobra na okropnym świecie. Dał jej powód do wstawania i oddychania. Mogła być przy nim... wolna. Określić go mogła nawet jako swojego motyla. Nowy początek i ratunek w burzliwym dla niej czasie. Jednak miała określony czas do której i do kiedy mogła się z nim spotykać. Potem wracała do złego króla i znów czuła tą bezsilność. Nigdy nie poczuła przy nim tego co przy jej motylu. Jej promyku. Czarna postać dała jej cel, dowiedzenie się czegoś, dzięki czemu król miał możliwość pozbycia się jej motyla. Nie chciała, aby to zrobił, więc kłamała mu w żywe oczy. Jednak on nie miał cierpliwości i wyżywał się na niej. Ona i tak nadal mu wmawiała, że nic nie wie, żeby chronić motyla. Gotowa była się poświęcić dla niego i przysięgła sobie, że nigdy nie zdradzi złej postaci, iż promyk miał powód, jaki był dla niego ważny.

― I jak zakończyła się bajka?

― Bajka nie miała zakończenia. ― odpowiedziałam z łagodnym uśmiechem. ― Kobieta postawiła sobie własny cel.

― Jaki? ― zapytał z uniesioną, ciemną brwią i popatrzył na mnie z zaciekawieniem.

Pokonać złego króla.

― Udało jej się czy cel nie został osiągnięty? ― zapytał, wbijając we mnie wypełniony zainteresowaniem wzrok. Odwróciłam swoje spojrzenie na wyłożoną drewnianymi panelami podłogę. W głębi siebie chciałam, żeby moje zakończenie, jakie wyobraziłam sobie sama w głowie się spełniło. Jednak wtedy tamta chęć go wypełnienia była mniejsza niż po tym co się wydarzyło.

― Kobieta pragnęła, aby jej plan się udał. Chciała uwolnić się od złego króla, bo wiedziała, że jeżeli pozwoli mu dokonać zbrodni to jednocześnie straci swojego motyla. Pożądała, żeby jej promyk miał dobre i spokojne życie. Jednak to uczucie się wzmocniło, gdy się dowiedziała, że jej miłość miał powód, który był bardzo istotny, żeby nadal pozostał nienaruszony przez złego króla. Dla niej nie miało już znaczenia czy ona skończy na tym najgorzej. Nie miała nikogo kto by później się o nią martwił. Była sama zdana na łaskę kata.

― Myślisz, że miała najgorzej z tych wszystkich bohaterów?

― Oczywiście, że nie. ― prychnęłam. ― Może i była nieświadoma tego, że król okażę się być zły. Dała się omamić i uległa jego urokowi. Tylko ona mogła to wszystko zatrzymać w każdym momencie. Nie miała dowodów. Wiedziała, że zły król miał wielką władzę i pewnie nie dałaby rady go pokonać w legalny sposób. Bo miał na nią wielkie dowody. Oskarżenie, choć fałszywe w postaci tego, iż była niestabilna psychiczne i to, że dowiedział się czegoś z jej przeszłości, co dawało mu w ostateczności przewagę. Tak, była maltretowana, poniżana i pod koniec na tyle słaba, że nie potrafiła odmówić i pozwalała mu na wiele rzeczy wbrew sobie, aby uniknąć kary. Jednak w pewnym momencie stwierdziła bowiem nabierze sił i w końcu powie złemu królowi, że nie ma już nad niej władzy. Musiała jedynie wiedzieć, w którym momencie to zrobić.

― Moim zdaniem najwięcej wycierpiała. ― oznajmił łagodnie, na co uniosłam swoje szare tęczówki na jego osobę. ― I była niewyobrażalnie silna, że wytrzymała tyle psychicznego jak i fizycznego bólu. Myślę, iż bohaterka uważała, że narzeka na swój los. A miała do tego prawo i wcale nie użalała się nad sobą. ― dodał nieco skrzywiony w grymasie. ― Bo naprawdę nie wyolbrzymiała.

― Myślisz, że miała najgorzej? ― zapytałam łagodnie, choć w środku czułam, jak emocję kotłowały się, wytwarzając gorąc na całym ciele.

― Tak. ― odpowiedział. ― Chciała poświęcić swoje życie, choć mogła się uwolnić w inny sposób. Pomimo wszystkich cierpień nadal wytrzymywała następne. Posiadała nadnaturalną moc.

― Jaką?

― Bycia dobrym w tak okropnym świecie jakim się znajdowała wytworzone przez złego króla.

Promyk jasności motyla rozświetlił mrok każdej drogi jaką kobieta musiała przemierzyć, aby zwyciężyć zło panujące i chcące skrzywdzić niewinne istoty.

_

Nie chciałam tracić czasu na windę jaka wręcz dłużyła swoje przybycie przez cenne mi sekundy, więc wbiegałam po stopniach jak oszalała, żeby skrócić i tak już wtedy spóźniony czas. Powinnam była odmówić kawę jaką zaproponował mi Rhine. Nie byłabym spóźniona aż o trzydzieści minut. Jednak przebywanie z tym człowiekiem zatrzymywało czas. Świat się zatrzymywał, kiedy mogłam patrzeć na jego piękną twarz i słuchać jego aksamitny głos. Chęć niewracania była silniejsza.

Zwłaszcza w momencie, gdy miałam świadomość, że to co na mnie czekało nie było w żadnych stopniu przyjemne i miłe.

Wpadłam do mieszkania, cała spocona, a włosy kleiły mi się do twarzy. Trzask drzwi spowodował głośny huk, jaki rozniósł się po mieszkaniu. Sama się wzdrygnęłam, jednak szybko oblał mnie zimny pot, kiedy usłyszałam ciężkie i hałaśliwe kroki mężczyzny. Z prędkością światła zdjęłam z siebie płaszcz i szybko zawiesiłam go na wieszaku, widniejącym na ścianie.

Najgorszym wtedy doznanym mi uczuciem był strach. Paraliżujący i przeszywający drżące ciało. To uczucie, gdy wiesz, że nigdzie nie masz miejsca, aby czuć się bezpiecznie. Jedynie poza, a nie masz możliwości wyjścia. Chciałam płakać, wymyślić szybko jakąś wymówkę, żeby złagodzić gniew blondyna. Zawiodłam. Po raz kolejny uległam pokusie, a w zamian płaciłam gorzką karą. Tego dnia było tak samo.

― Gdzieś ty kurwa była?! ― wrzasnął za moimi plecami twardy i zdenerwowany głos, gdy chciałam niezauważona czmychnąć do swojego pokoju. Zatrzymałam się nagle cała spięta i przerażona wizją kolejnej kary. Powoli odwróciłam się w stronę Felixa z lekkim grymasem bólu przez krzyk rozrywający moje bębenki słuchowe. Napotkałam jego wściekły, pełen mroku wzrok czarnych ślepi i twarz pogrążoną w zawiści.

― U Rhine'a. ― odpowiedziałam cicho i spuściłam głowę. ― Byłam na sesji w jego domu. ― dodałam jeszcze ciszej z gulą w gardle. Jego brak odzewu przez dobre bite kilkadziesiąt sekund zdezorientował mnie, więc uniosłam brodę. ― Przepraszam. ― wypowiedziałam głośniej, spoglądając w jego oczy. ― Wybacz, że znów się spóźniłam. Nie chciałam...

― Dobrze. ― przerwał mi nagle. ― Nie jestem zły.

Szok oblał moje ciało. Te cztery słowa spowodowały, że oniemiałam. Stałam jak wryta zdezorientowana jeszcze mocniej jego neutralną postawą. Nawet, kiedy stawiał kroki, zbliżając się do mojej pochłoniętej w ciężkim szoku osoby, nie ruszyłam się. Nie cofałam się w tył i w amoku pozwoliłam mu, żeby ujął mój polik w swoją szorstką i lodowatą dłoń, gdy tylko się przy mnie znalazł. Patrzyłam z nadzieją w jego oczy, które tliły się żywą pustką. Uchyliłam wargi, aby nabrać więcej powietrza do błagających o dotlenienie płuc i przekręciłam delikatnie głowę w bok.

― Nie jestem zły, że się spóźniłaś. ― oznajmił łagodnie, podwajając mój szok.

― Naprawdę? ― zapytałam oniemiała z nadzieją w głosie.

Uśmiechnął się przerażająco. W ułamku sekundy moja bańka nadziei oraz tego, że coś się zmieniło pękła. Runęłam na ziemię, czując piekący ból na prawym policzku. Uderzył mnie tak, że upadłam na podłogę z hukiem. Moje kości spotkały się z twardym podłożem, wywołując jęk niemocy spomiędzy moich spierzchniętych warg. Ciepła ciecz zaczęła spływać po policzku, więc czując to, uniosłam drżącą dłoń i wytarłam ścieżkę płynu. Włosy jakie opadły na moją twarz uniemożliwiały mi odrobinę pole widzenia jak i zaszklony wzrok, ale zobaczyłam te czerwone palce od krwi. Wszystko dudniło, działo się w naprawdę szybkim tempie. Nie zarejestrowałam nawet tego, że płakałam. To, że cała twarz pulsowała boleśnie.

― Głupia suko. ― splunął zajadle, robiąc wielki krok w moją stronę. ― Myślałaś, że tym razem ci odpuszczę?! ― krzyknął rozzłoszczony. ― Pewnie się z nim pieprzyłaś, bezwartościowa dziwko, co?

Poczułam, jak chwycił mnie za garść włosów i jednocześnie kark. Pociągnął z całą siłą do góry, zmuszając mnie tym, abym uniosła się na giętkich nogach. Czułam jak z każdą sekundą moje na wiór zaschnięte gardło zaciskało się, uniemożliwiając mi oddech. Jednak ten ból, znieczulał wszystkie inne bodźce.

― To boli! ― wrzasnęłam z bólem w głosie, kiedy nadal ciągnął moje włosy i kark do góry z mocnym uciskiem ku sobie. ― Proszę przestań! ― załkałam, krztusząc się łzami.

― Ma boleć, idiotko. ― prychnął, po czym jak gdyby nigdy nic przeciągnął mnie po podłodze. Wierzgałam się, ryczałam jak opętana i mamrotałam pod nosem, żeby przestał mi sprawiać te wszystkie tortury. Jednak on nie słuchał. Miał gdzieś moje błagania i nadal niczym szmatę przeciągnął mnie aż do stolika. Wziął coś z mebla, kiedy ja uniosłam dłoń z zamiarem wbicia mu paznokci w dłoń i sprawienia, aby puścił mój kark razem z włosami. Schylił się energicznie i wystawił przed moje zapłakane oczy urządzenie.

― Widzisz ten telefon?

Milczałam.

― Odpowiadaj!

― Tak! ― pisnęłam.

― Miał być twój, wiesz? ― oświadczył kpiąco. ― Po roku nieużywania komórki miałem ci ją dać! A ty niewdzięczna kurwo cały czas sprawiasz problemy. ― Szarpnął moje włosy. ― Jednak jak zwykle wykazujesz się głupotą. ― dodał, a następnie rzucił telefonem obok mnie. Urządzenie uderzyło z wielką siłą i pod wpływem mocy jaką użył blondyn wylądował niedaleko mojego rostrzęsionego ciała.

― A teraz pytanie. ― powiedział przerażająco, głosem jaki wywołał u mnie ciarki. ― Dowiedziałaś się czegoś?

Wszystko runęło.

― Nie. ― odparłam pusto, patrząc z determinacją w jego oczy. ― Jakbym się dowiedziała to i tak bym ci nie powiedziała. ― splunęłam z pogardą. ― To ty jesteś nikim i skończonym idiotą! Ty jesteś bezwartościowy i chory na głowę!

Krzyczałam wniebogłosy, wygarniając mu małą część tego co mogłam. W końcu zebrałam w sobie odwagę, a ból zmieniłam w siłę. Coraz bardziej zwiększał ucisk na moim karku i zgrzytał głośno zębami. Miałam już gdzieś co mogło się wydarzyć.

Ten człowiek nie będzie miał już nade mną władzy.

― Jebana dziwka! ― wrzasnął, szarpiąc mnie za włosy. ― Wszystko ci kurwa dałem i tak się odwdzięczasz?! ― zapytał wściekły. ― Wylądujesz w burdelu i wiesz co? Będzie to twój prezent na święta. Idealny, nieprawdaż?! ― Puścił moje włosy i kark, rzucając o ziemię. Padłam z cichym stękiem, czując jak w okolicy łokcia rozpromieniał się prąd bólu. ― A jutro zamknę cię na cały dzień w pokoju bez jedzenia. Tylko na to zasługujesz. ― syknął zajadle i zrobił krok. Stanął tym na moich palcach, wywołując, że z mojego gardła wydobył się donośny krzyk cierpienia. Zaśmiał się głośno niewzruszony depcząc przez moment moją dłoń, a głos chrupania kości dotarł do moich uszu.

Prychnął głośno, po czym odszedł w kierunku swojego pokoju, zostawiając mnie konającą z cierpienia jakiego w tamtej chwili zadał mi przerażająco dużo. Nie miałam zamiaru się poddać. Wiedziałam, że musiałam to zatrzymać, więc resztkami sił, motywując się nadzieją, uniosłam się do siadu. Choć z trudem to mi się udało. Drżącymi dłońmi wspomogłam się, żeby przesunąć się kilkadziesiąt centymetrów dalej.

Wtedy nadszedł koniec.

***

Weszłam do mieszkania z wielkimi torbami w dłoniach wypełnionymi ozdobami i innymi dekoracjami z motywem Bożego Narodzenia. Znany mi zapach opanował moje zmysły i już nie ukrywałam grymasu. Z wysoko uniesioną głową do góry i twarzą pogrążona w skrzywieniu skierowałam się ku salonu. Oczywiście przywitał mnie widok, dzięki któremu miałam odruch wymiotny. I to nie ze strachu, a z obrzydzenia do tego miejsca w jakim stety musiałam przebywać przez najbliższe godziny. Jednak to był tylko moment. Chwila jaka dla mnie była niczym sekunda.

― Kupiłaś co potrzebujesz?

Odwróciłam głowę w stronę skąd dobiegł ten okropny głos i spotkałam wzrokiem blondyna. Tym razem nie kryłam swojego obrzydzenia i pogardy jaką go obarczałam. Pewnie patrzyłam w jego puste, czarne tęczówki i odłożyłam na blat wyspy kuchennej reklamówki. Uśmiechnęłam się kpiąco, nie hamując nad bananem jaki narodził się na moich ustach.

Po tamtym wieczorze wiedział, że omamiona Verla odeszła w zapomniane.

― Oczywiście, że tak. ― odparłam beznamiętnie, krzyżując ręce na piersiach. ― I tak wiem, że jak wyjdziesz wszystko ma być gotowe, a gdy przyjdziesz mam iść do pokoju naprzeciwko. Potem idziemy na przyjęcie i mam się wyszykować, gdy ty będziesz odprowadzał swoich ludzi. ― dodałam z westchnieniem zauważalnie znużona. Czułam się silniejsza, kiedy posyłał mi wściekły wzrok a ja nawet nie drgnęłam ze strachu. To już nie było to samo i nigdy potem się nie zmieniło.

― Cieszy mnie, że wiesz co masz robić. ― warknął, zaciskając szczęki. ― Swoją drogą zakryj może lepiej tego siniaka jak wychodzisz do ludzi. Choć nic już się bardziej nie oszpeci to postaraj się wyglądać. ― oświadczył, chcąc tym spróbować zburzyć mój wewnętrzny jak i zewnętrzny spokój.

Po tych słowach zszedł mi z pola widzenia, kierując się w stronę wyjścia.

Prychnęłam głośno pod nosem i pokręciłam z kpiną głową. Wróciłam do zakupów i zaczęłam je rozpakowywać, gdzie w tym samym czasie po pomieszczeniu rozniósł się trzask drzwi, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że Felix wyszedł. W sumie mogłam nawet przyznać w tamtym momencie, że naprawdę się świetnie bawiłam, wieszając te wszystkie świąteczne bibeloty i przygotowując stół z potrawami. Albo grzebiąc w jego rzeczach o piątej nad ranem. Cicha świąteczna muzyka leciała w tle, kominek dodawał uroku melodii swoim odgłosem ognia palącego drewno. Tamtejsza pogoda również idealnie dobrała się do tego cudownego dnia i wcale nie było tak ciepło, jak w zwyczaju miał to Nowy Orlean. Widok tego co wykonałam ucieszył mnie, ponieważ naprawdę wcale nie wyglądało to tak źle, jak na samym początku przepuszczałam. I już naprawdę nie obchodziło mnie zdanie Felixa, który pewnie przyczepiłby się do każdego detalu, gdyby nie fakt, że wiedział, iż w tamtym momencie stąpał po kruchym lodzie.

Tym razem on nie był tykającą bombą, która mogła wybuchnąć na każdym kroku.

― Pasuję czy mam coś zmienić? ― zapytałam z kpiącym uśmiechem, patrząc matowymi tęczówkami na jego surową twarz. ― Czy może chcesz się przyczepić o to, że ułożyłam źle serwetki. ― Zaśmiałam się dźwięcznie. ― Pamiętaj, że sam mnie tego uczyłeś. Podobno mówi się, iż uczy się od najlepszych, czyż nie? Samo za siebie mówi.

― W porównaniu do ciebie nie wygląda najgorzej. ― sarknął wrogo. ― Do pokoju naprzeciwko i z niego nie wychodź, dopóki nie zapukam w twoje drzwi, abyś wróciła. ― dodał po chwili, prostując się. Felix był potężnym mężczyzną i kiedyś nawet określałam go przystojnym, ale proszę. Piękno zewnętrzne wcale nie usprawiedliwiało wnętrza.

― Oczywiście, panie Gentry. ― parsknęłam śmiechem i z prowokującym uśmiechem na wargach nie dałam mu odpowiedzieć na moją kpinę, ruszając w stronę wyjścia. Czmychnęłam leniwym krokiem do pokoju i naprawdę nie zdziwiłam się, że w pomieszczeniu panowała istna zamrażarka. Uwielbiałam tamtejszy wieczór. Wszystko doprowadzało mnie do śmiechu. Wielbiłam, jak chciał dawać mi w kość takimi gestami. Włączył klimatyzacje ― stare i zbyt bardzo przewidywalne.

Czy ten człowiek, aż tak bardzo był zdesperowany?

Z westchnieniem weszłam w głąb pomieszczenia i na samym początku w ala salonie przywitał mnie widok sukni i kosmetyczki leżącej na stole. Dobrze, że nie był na tyle głupi, żeby nie dał mi kosmetyków. W końcu czymś musiałam przykryć siniak spowodowany jego uderzeniem. Powinien był mi jeszcze dać perukę, bo dupek wyrwał mi tyle włosów, iż straciły na swojej objętości. Chciał, żebym wyglądała jak modelka z magazynu, jednak jak miałam tego dokonać, gdy nawet nie dawał mi takich środków, żebym mogła to osiągnąć?

Dobrą godzinę później byłam już gotowa. Stałam w białej, na długi rękaw sukience z golfem, aby ukryć siniak na karku w postaci jego palców i wykonanym makijażem oraz fryzurą. Moje szare tęczówki zlustrowały się od stóp aż po sam czubek głowy. Srebrne szpilki, które najchętniej spaliłabym w beczce z benzyną, sukienka jaka opinała moje ciało i twarz jaką od dłuższego czasu nie widziałam w makijażu. Odziwo blondyn zafundował mi dobre kosmetyki. Nie jak kiedyś, każąc mi malować się przeterminowanymi, ponieważ szkoda było mu pieniędzy na moją w jego zdaniu brzydką twarz. Tonem podkładu i korektora oraz pudru udało mi się ukryć przebarwienie, ale strup pomimo tego wyglądał nieciekawie. Spojrzałam na siebie spod wachlarza rzęs i dumna z makijażu oczu jaki wykonałam podziwiałam swoje dzieło. Fiołkowe, pastelowy fiolet znajdował się na moich powiekach, uwydatniając kolor tęczówek. Usta pomalowane na pudrowy róż zmieszany z nutką ciemnego brązu idealnie komponowały się z całością. Cóż, widok siebie w makijażu po kilku tygodniach wtedy sprawił mi wiele szoku.

Ociężałym krokiem zmierzyłam drogę do okna i kiedy się przy nim znalazłam oparłam głowę o szkło, wlepiając swój wzrok na gwieździste, ciemne już niebo. Uśmiechnęłam się na ich widok. Kochałam gwiazdy. Moja mama Victoria od zawsze powtarzała, że każdy ma swoją, przypisaną gwiazdę, kiedy się rodzimy. Wraz z naszą śmiercią gaśnie. Dla mnie nigdy ich gwiazdy, Victorii i Sedrica Carnall nie zgasły. Ilekroć patrzyłam na niebo zawsze je widziałam. Codziennie, sama wpatrując się przez szybę okna w piękno świata. Nie przestali dla mnie istnieć po śmierci. Te dwie, bardzo ważne mi gwiazdy nosiłam w sercu. Wraz z jedną, która swoim promykiem w tamtym okresie rozświetliła mi drogę.

Nie obwiniałam rodziców za to, że dzięki nim trafiłam w sidła diabła. To była moja głupota, a ten palant jedynie wykorzystał mnie, kiedy byłam pogrążona w żałobie. Żałowałam tego, że wcześniej się nie obudziłam. Bowiem nie mogłam stanąć i wygarnąć temu człowiekowi, a raczej jego imitacji, iż był obrzydliwym socjopatą, który sam dla siebie był bezwartościowy. Tak, Felix Gentry sam się za takiego uważał. Sam doskonale wiedział kim jest i wcale nie chciał tego powstrzymywać. Zapatrzony w siebie chciał jedynie zemsty na niewinnym człowieku. Żółć podeszła mi do gardła, gdy w głowie zahuczały mi słowa z wczesnego popołudnia. Ich znaczenie i świadczące całą prawdę o Felixie Gentrym. Przełknęłam z trudem, czując ciarki obrzydzenia na ciele.

Jednak jego władza już się skończyła.

Przeczesałam dłonią swoje rozpuszczone, czekoladowe włosy i odeszłam od okna. Chciałam w tamtej chwili znajdować się z rodzicami przy rodzinnym stole jak w każde święta przed ich śmiercią. W ciągu swojego trzydziestoletniego życia przyzwyczaiłam się do tego, że zawsze z nimi je spędzałam. Dwa lata była to dla mnie duża zmiana, jak zamiast siedzieć przy stole, siedziałam na podłodze i dawałam wykorzystywać swoje ciało. Fałszywa miłość zawsze zaślepiała. Mnie na tyle, iż mogłam się nazywać niewidomą.

Z letargu wyrwał mnie dźwięk pukania w drewniane drzwi. Zaczęło się, pomyślałam, czując nagłą adrenalinę i nabierając głębokiego wdechu do płuc, skierowałam się w stronę drzwi.

Twarde i niskie głosy dotarły do moich uszu. Brzmiały tak samo obleśnie jak jego głos. Te zachrypnięte śmiechy i ciężkie kroki wzdłuż korytarza przebijały nawet przez ściany. Minęło dobre kilka godzin i szczerze, bałam się widoku jaki mogłam zastać po takim czasie. I w żadnym razie nie zaskoczyłam się, jak zobaczyłam, że na stole widniał rozlany alkohol, niedopałki papierosów i cygar. Papierki, talerze po jedzeniu, gdzie jeszcze dookoła nich

panował burd i resztki pożywienia. Tacy wyrachowani i kulturalni, powiedziałam w myślach. Kłamstwo. Świnie i zapatrzeni mężczyźni w pieniądze.

Z prędkością światła przedostałam się do swojego pokoju i w hałasie zaczęłam szukać wyznaczonej przeze mnie rzeczy. Klęłam pod nosem siarczyście, rozwalając pościel na łóżku, otwierając szafki. Kucając i zaglądając pod łóżko.

― Gdzie jest ten pieprzony telefon? ― zapytałam wściekle z sercem w gardle, chaotycznie rozglądając się po pokoju. Jeszcze przez dobre kilka bitych minut szukałam urządzenia, ale w końcu znalazłam je schowane za szafką nocną między ramą łóżka, a mebla. Drżącymi od adrenaliny dłońmi złapałam aparat i przesunęłam spuchniętym palcem po wyświetlaczu, ignorując ból kończyny.

Odgłos otwierania drzwi.

To spowodowało, że poczułam się jakbym walczyła o swoje życie. Nie wiedziałam czy treść wiadomości "Teraz" napisałam poprawnie, bo już o to nie dbałam. Po prostu w ostatnim momencie kliknęłam ikonkę z napisem wyślij i rzuciłam telefonem gdzieś daleko ma materac i przykryłam go kołdrą. Moje serce dudniło. Obijało boleśnie żebra, jednak uczucie ulgi jakie zalało całe moje ciało było nie do opisania. Wiedząc, że w końcu nastąpi wolność. Wyszłam z pokoju w amoku i dopiero, kiedy wpadłam na twardą klatkę blondyna zostałam wybudzona i przywrócona do rzeczywistości.

― Co tam robiłaś? ― zapytał ostro, gdy przełknęłam ślinę z trudem przez gulę. Wiara, że wszystko się uda, przeradzała się w radość. To, iż w końcu wszystko miało się poukładać. Uniosłam na niego rozkojarzony wzrok i napotkałam zimne, puste tęczówki Felixa. Wróć na ziemię, nakazałam sobie w głowie, momentalnie wyginając usta w uśmiechu.

― Patrzyłam, jak wyglądam i przy okazji brałam plaster z szuflady. ― oznajmiłam miękko. ― Jak ci się podobam? ― zapytałam, chcąc odwrócić jego uwagę od pokoju i oddalając się nieco o dwa kroki w tył, żeby następnie zrobić coś w ala obrotu.

― Jak chciałaś wyglądać, jak kobieta to ci się nie udało. ― prychnął zimno. ― Powinienem naprawić twój drugi polik. Opuchlizna była by taka sama i mówiłabyś, że to specjalnie, bo teraz wyglądasz jak kurwa z burdelu. ― odparł niewzruszony z grymasem. Miałam wielką chęć w tamtej chwili, żeby sama mu zafundować dwa wielkie siniaki. Jednak przemoc była dla słabszych. Ja wolałam zagrać to inaczej, więc stałam tak samo niewzruszona jego słowami, jak on całą sytuacją.

― Może kiedyś ci dogodzę. ― parsknęłam cicho ze śmiechem. ― Jak minęła ci wigilia?

― Nie twój interes. ― sarknął zajadle. ― Twoja na pewno była najlepsza. Chyba wyłączyli ogrzewanie. ― dodał z przekąsem, a krew się wręcz we mnie zagotowała. Oblizałam dolną wargę, spuszczając swój kpiąco wzrok na jego buty i uderzyłam językiem w wewnętrzną stron policzka. ― A teraz chodź, bo nie mamy czasu.

W ułamku sekundy złapał mnie boleśnie za dłoń i ciągnął w stronę drzwi wejściowych. Walka z czasem była najgorsza. Każda sekunda dłużyła się i wydawała się jakby trwała wieczność. Próbowałam wszystko wykonywać naprawdę wolno. Każdy ruch, jaki bacznie obserwował blondyn. W końcu miał nadejść koniec. Ostateczny koniec.

― Muszę iść po dokumenty. ― oznajmił nagle. ― Czekaj tutaj i się nie ruszaj. ― rozkazał twardo.

Obraz pulsował. Wszystko wydawało się wręcz surrealistyczne. Nie wierzyłam, że po tak długim czasie to wszystko miało się zakończyć. Kilka tygodnie temu było to marzeniem, a w tamtej chwili? To się spełniało. Wcale moja wiara nie poszła na marne. To wszystko działo się naprawdę.

Pukanie.

Nagła ulga.

Kamień spadł mi z serca. Chciałam płakać. Ze szczęścia i tego, że będę mogła oddychać swobodnie. Żyć tak jak chciałam. Jak pragnęłam we wszystkich swoich snach. Z kimś u boku kogo kochałam.

― Otwórz!

Ostatni rozkaz padł z usta diabła, sprawiając ulgę człowiekowi.

Jak poparzona otworzyłam drzwi. Widok jaki za nimi zastałam ani trochę mnie nie zdziwił. Bez problemu wpuściłam czwórkę ludzi, kiwając porozumiewawczo głową, kiedy jeden z mężczyzn udzielił mi taki gest. Ruchem głowy wskazałam kierunek w jakim musieli się udać, po czym mój wzrok spoczął na motylu. Na człowieku, który w dużej mierze mi pomógł osiągnąć coś, co w tamtej chwili wypełnialiśmy.

Nie zarejestrowałam momentu, jak znalazłam się wraz z funkcjonariuszami policji i Rhinem w salonie. Widziałam jedynie pogrążoną w szoku twarz Felixa. To jak nagle opuścił teczkę z papierami na podłogę. Momentalną złość w jego spojrzeniu, która mieszała się z niedowierzaniem. W tamtym momencie nadszedł jego koniec. Oficjalny i nie do odwrócenia. Miałam szczerą nadzieję, że zapłacił za wszystkie krzywdy jakie wyrządził. Że zgnił we więzieniu. Ten człowiek nie zasługiwał na dobry los. Zasługiwał na karę i pobyt w piekle, gdzie nie był panem i istnym diabłem. Był jedynie kimś kto kochał i czcił zło.

― Ty...

Kilka godzin wcześniej...

Brunetka weszła do kliniki z torbami w dłoniach wypełnionymi po brzegi świątecznymi ozdobami i jak zwykle przywitała się z rudowłosą kobietą z uśmiechem na ustach. Wydawała się rozluźniona. Jak zawsze, gdy tylko wchodziła do jej miejsca jakie sprawiało jej wiele ukojenia i spokoju. Jednak to było tylko złudne odebranie jej postawy. W środku czuła jak jej żołądek robił salta, a żółć podchodziła do jej gardła z każdym krokiem w stronę pokoju do jakiego zmierzała. Przyszła tam tylko przez jeden bardzo szczególny powód i świadomość, że wszystko może się potoczyć inaczej niż sobie wyobrażała przerażała ją. Po szpiku kości jej ciało było przesiąknięte wieloma emocjami. W końcu miała zakończyć coś, na co nie miała odwagi kupę czasu. Nie rozluźniła się nawet, gdy weszła do pomieszczenia. Do Rhine'a Darta, jej psychologa i miłości jaką poczuła, kiedy za intrygą blondyna musiała się z nim spotykać. Nawet, gdy skrzyżowała z nim spojrzenie. Nawet, kiedy ten zlustrował jej ukochanym wzrokiem jej sylwetkę.

Lubił to robić. Dla niego od zawsze Verla była piękna i atrakcyjna. I naprawdę taka była. Miała idealną figurę. Piękną twarz i jeszcze piękniejsze wnętrze. Wiele facetów się za nią oglądało. Rzucało komentarzami w jej stronę czy tymi obleśnymi, czy tymi kulturalnymi. Jednak sama tego nie zauważała. Przez Felixa, który przez szmat czasu wpajał jej, że była okropna i obleśna. Z biegiem czasu w to uwierzyła. Uważała się za pokrakę, a poczucie samo wartości wynosiło tyle, co woda ma kalorii.

― Co się stało, że chciałaś się ze mną szybko widzieć, Verlo? ― zapytał aksamitnym głosem, gdy brunetka usiadła cała spięta na krześle naprzeciwko jego osoby. Gdyby nie fakt, iż cel po jaki tam przyszła jej nie przerażał to pewnie przymknęła swoje powieki na dźwięk jego cudownego głosu. Harmonii jaka zawsze sprawiała, że się roztapiała i jej ciało oblewała ulga oraz ukojenie. ― I dlaczego dzwoniłaś z innego numeru niż zazwyczaj?

Nie odpowiadała, próbując zebrać sensownie słowa.

― Verlo? ― odezwał się ponownie już nieco zmartwiony jej otępiałym stanem. ― Co się stało?

― Ufasz mi? ― zapytała wprost, zaciskając powieki. Jej głos się łamał ze stresu i wszelkich emocji sprawiających, iż zaschło jej w gardle. Musiała mieć pewność. Pewność, że to co miała za moment wyznać brunetowi nic nie zmieni w ich relacji. W ten zły sposób.

― Nie za bardzo rozumiem. ― wyznał zbity z tropu. ― Dlaczego pytasz?

― Odpowiedz. ― rozkazała cicho. ― Proszę. ― dodała po chwili błagalnie, unosząc powieki. Zadarła brodę i utkwiła swoje bezbarwne szare tęczówki spowite matem w jego zielono-niebieskie ozdobione błyskiem zmartwienia.

― Oczywiście, że ci ufam, Verlo. ― Upewnił ją łagodnym głosem.

Prawda była taka, iż nie tyle co jej ufał. Odwzajemniał jej uczucie, które ukrywała przerażona jego siłą.

― Nie zmienisz o mnie zdanie, kiedy o czymś ci powiem?

― Verlo... ― wypowiedział jej imię zaniepokojony. ― Co się stało, bo zaczynam się...

― Rhine, naprawdę nie mam czasu. Odpowiedz na moje pytanie. ― mówiła błagalnie, patrząc z determinacją w jego oczy. Czas ją naglił. Specjalnie, żeby zdążyć musiała biegnąć całą drogę do sklepu. Tylko po to, aby wyznać mu prawdę.

Tak, prawdę.

― Nie zmienię o tobie zdania. ― oznajmił twardo skrzywiony w grymasie przez nieporozumienie jakie u niego wywołała. Jednocześnie mówił to głosem przesiąkniętym szczerością. Rhine Dart nigdy nie kłamał i nawet nigdy nie skłamał spiętej brunetki przed sobą, więc Verla miała w tamtej chwili pewność, iż w końcu może mówić.

Mówić o wszystkim, gdzie nigdy nie spodziewała się, że taka chwila nastanie.

― Mam mało czasu, więc nie będę zwlekać. ― Nabrała więcej powietrza do płuc. ― Mówi ci coś imię i nazwisko Felix Gentry? ― zapytała prosto, pewnie utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Mocniej zacisnęła swoje dłonie na reklamówce znajdującej się na jej kolanach jaka zaszeleściła. Druga za to znajdowała się obok jej nogi, opierając się o nią.

― Nie.

― A Felix Cortez?

Zdumienie namalowało się na jego twarzy. Chaos zapanował wraz z prawdą jaka powoli sekunda po sekundzie wychodziła na jaw. Tak dawno nie słyszał tego nazwiska. Nazwiska jakie śniło mu się po nocach w najgorszych koszmarach. Spiął się. Każdy mięsień napiął się jak struna, sprawiając mu tym ból.

― J-ja... tak.

― Jego siostra, Ophelia Cortez się u ciebie leczyła, tak? ― Kiwnął w odpowiedzi głową, nie mogąc wydusić z siebie słów, jakie ugrzęzły mu w gardle. ― Uczęszczała do ciebie na sesję i walczyłeś z jej Dystymią i chorobą afektywną dwubiegunową. Leczyła się u ciebie aż rok, dopóki...

― Popełniła samobójstwo. ― dokończył za nią szeptem, patrząc na nią zaszklonym wzrokiem.

Jej serce na widok takiego motyla łamało się na kawałki.

― To była m-moja wina. ― oznajmił po chwili. ― Powiedziała mi, że dzisiaj nastąpi jej wielki dzień i w końcu weźmie się za siebie, a ja nic z tym nie zrobiłem. Nie zobaczyłem, że chciała to zrobić. Nie pomogłem i to zignorowałem. ― Zapłakał z grymasem bólu. ― Zabiłem ją...

― Rhine. ― wypowiedziała jego imię, próbując wybudzić bruneta słowotoku i transu. Patrzył dookoła nerwowo i panikował. Po raz pierwszy Verla zobaczyła go w takim stanie. Złamanego i pełnego poczucia winy. ― Rhine! ― Podniosła głos, co w ostateczności się udało. Przeniósł na nią swój zapłakany wzrok i przełknął ślinę. ― To nie była twoja wina.

― J-jak to?

― Nie zabiła się dlatego, bo jej nie pomogłeś. ― odpowiedziała miękko i spokojnie, choć w środku każdy jej ułamek płonął żywym ogniem i zamieniał się w popiół. ― Dwa lata temu spotkałam jej brata. Felixa Corteza. Pamiętasz bajkę o złym królu?

― Ta bajka była o nim? ― zapytał. ― A ty byłaś tą kobietą?

― Tak. ― Zacisnęła powieki. ― Felix kazał mi ciebie poznać. Pamiętasz, jak wpadłam na ciebie w sklepie? ― Skinął głową w szoku. ― On mi kazał to wszystko. Spotykać się z tobą i musiałam cię poznać. Te wszystkie sesje jakie odbyliśmy to przez niego, ale nie spodziewałam się, że to wszystko tak daleko zajdzie. ― oznajmiła z grymasem. ― Że coś do ciebie poczuję. ― wyznała, serwując mu tym kolejną dawkę zdumienia. ― Kazał mi znaleźć twój czuły punkt. Coś lub kogoś na kim ci zależy. Nie wiedziałam, dlaczego to robię. Bałam się, że coś mi zrobi, jednak, kiedy dowiedziałam się, że masz syna... pęknełam. Nie mogłam mu o tym powiedzieć, więc kłamałam, że nic nie wiem. Spóźniłam się tego dnia co u ciebie byłam i... uderzył mnie. Przeciągnął po podłodze. Ciągnął za włosy i... po prosto z-zrobił mi krzywdę. Wczoraj stwierdziłam, że w końcu to musi się skończyć, więc zadzwoniłam do ciebie i poprosiłam o spotkanie. Miałam ci po prostu powiedzieć co się dzieje, ale nie spałam całą noc i ten powód, dlaczego on chcę wiedzieć co jest dla ciebie ważne mnie dręczył, więc zaczęłam grzebać w jego rzeczach. ― Przełknęła ślinę. ― Chciał się zemścić za to, że nie pomogłem Ophelii, ale... to on się do tego przyczynił. On... zmuszał swoją siostrę do seksu. R-robił jej zdjęcia i nagrywał z nią filmy. Robił to wszystko, co on z-ze mną. Zabiła się, bo chciała się od niego uwolnić, a nie przez ciebie, ponieważ jej nie pomogłeś. Jedynie tak mogła uciec od tego potwora, więc to zrobiła. ― przekazała z trudem powstrzymując emocję na wodzy. ― Teraz musimy go powstrzymać...

Teraźniejszość...

― Ty zakłamana szmato.

Jad w jego głosie kaleczył moje bębenki słuchowe. Krzywiąc się, spuściłam wzrok na podłogę i szum w mojej głowie sprawiał, iż czułam się jakbym doznała ciężkiego szoku. Zdałam sobie wtedy sprawę, że to wszystko naprawdę się działo. Koszmar dobiegał końca i ten potwór już nigdy nie skrzywdziłby kobiety. Żadnej.

― Dałem ci wszystko! Dom i dach nad głową, jebana niewdzięcznico! Tak mi się odpłacasz, że wsadzasz mnie za kratki z tym jebanym sukinsynem?! ― wrzeszczał wniebogłosy.

― Proszę... ― wtrącił jeden z policjantów, chcąc uspokoić Felixa pochłoniętego w furii. Cofał się do tyły powoli z każdym krokiem się oddalając od funkcjonariuszy.

― Ty bezwartościowa dziwko! Dałem ci...

― Co mi dałeś?! ― Wybuchnęłam. ― Nic mi nie dałeś oprócz bólu. Zniszczyłeś mnie i pozbawiłeś wszystkiego co mi zostało. Traktowałeś mnie jak szmatę. Poniżałeś, gwałciłeś, na nic nie pozwalałeś! Nigdy nie zapomnę tego, jak twoje ciało nade mną górowało. J-jak napierałeś na mnie. Zabierałeś mi każdy wdech i n-nie... mogłam nabrać powietrza. Ten strach i to wszystko. ― Pokręciłam głową ze łzami w oczach. ― Zniszczyłeś mi życie.

Popatrzyłam na mężczyznę z bólem w oczach i uchyliłam wargi, żeby lepiej oddychać. W końcu czułam się wolna. Uczucie zakończenia najgorszego rozdziału było niczym najlepsze uczucie na ziemi. Brunet obok mnie ułożył swoją dłoń na moich plecach, gdzie w połączeniu z wszystkimi emocjami sprawiło mi ukojenie. Spokój. Coś co dawało mi poczucie bezpieczeństwa.

― Proszę zachować spokój. ― odparł facet w mundurze, kiedy jeden obok niego powoli kierował swoją dłoń w stronę broni. ― Panie Cortez, nie chcemy używać siły ani przemocy. Będzie pan spokojny?

― Tak. ― odpowiedział pusto, przeszywając mnie bezbarwnym wzrokiem. Odwrócił się plecami w stronę policjanta i ułożył dłonie za plecami. ― Proszę mnie skuć. ― dodał beznamiętnie.

Wszystko działo się zbyt szybko.

Sekunda.

Wydaję nam się, że trwa naprawdę długo. Bowiem jest to niewielki ułamek czasu, kiedy nic nie może się wydarzyć. Nasze życie nie runie i nic się nie stanie złego. Jednak ta jedna sekunda zmieniła wszystko w tamtej chwili. I choć wiedziałam, ale nie chciałam się przyznawać się do tego od samego początku to jasne jak słońce to było, iż coś musiało coś pójść nie tak. Mogłam winić wszystko i wszystkich. Począwszy od policji po samą siebie. Nieodpowiedzialność. Głupota ludzka nie miała granic. Każdy może popełniać błędy. W końcu są tylko ludźmi. Mają do tego prawo. Ja również miałam. Miałam prawo do tego, że popełniłam wiele błędów. Spieprzyłam po całości, ale miałam okazję zadośćuczynić.

To była chwila, jak głośny huk rozbrzmiał po pomieszczeniu, jak i nie całym apartamentowcu. Trzask uderzający z wielką siłą w uszy. Nagły ruch blondyna, który jak zwykle musiał zniszczyć coś po raz ostatni. Nie mogłam pozwolić na to, żeby wypełnił swój cel. Nie mógł tego zrobić. Chwila nieuwagi funkcjonariusza i wszystkich w pomieszczeniu wystarczyła, żeby wszystko zepsuł. Wycelował z broni wprost w osobę Rhine, jaki kurczowo przy mnie stał. Wręcz przytulał. Jednak kolejna sekunda pozwoliła mi na coś, czego nigdy nie żałowałam. To był impuls. Nagły ruch jaki wykonałam. Wzdrygnięcie i chęć bronienia. W ciągu tych sekund odczuwałam i działo się tyle, że sama tego nie rozumiałam.

Tlen dla moich płuc stał się obcy. Jakby w tamtej chwili w ogóle nie istniał. Znikł, pozbawiając mnie oddechu jaki próbowałam zaczerpnąć. A to wszystko przez ból jaki rozprzestrzenił się po moim ciele w zaskakująco krótkim czasie. Jak wszystko co działo się w tamtej chwili zaskakująco szybko. Zaatakował mnie wstrząs. Na sposób uderzenie czegoś we mnie z całej siły, sprawiając, że zacofałam się kilka kroków. Nie zarejestrowałam tego, kiedy moje dłonie powędrowały na moją pierś. Fala zimnego potu oblała mnie aż po kości i zasłaniała wszystkie inne bodźce. Dotknęłam trzęsącą się dłonią piersi, czując ciepło. Ciepło jakie spowodowała ciecz. A dokładnie krew, która przesiąkała materiał białej sukienki. Łzy stanęły w moich oczach. Krwawiłam. Z każdą kropelką czułam jakby z mojego ciała ulatniało się życie. Pisk, krzyk, chaos dudnił w mojej głowie. To wszystko nagle stało się tak uciążliwie, że upadłam. Runęłam na ziemię, witając się z jasną lampą jaka wisiała na suficie. Biel rozlała się w moich tęczówkach. Czy to już to niebo?, zapytałam się w myślach, patrząc w smugę światła. Czując nagły dotyk na brzuchu, stłumione dźwięki zaczynały być wyraźniejsze. Jasność zniknęła, a na jej miejsce wstąpiły przerażone zielono-niebieskie tęczówki.

― Verla, słyszysz mnie?! ― Krzyk Rhine dotarł do moich uszu. ― Verla!

Jego głoś był taki cudowny...

Kocham cię, Rhinie.

Miłością bezgraniczną i najprawdziwszą, mój ukochany.

― Verla! ― Złapał moje poliki w zakrwawione dłonie i potrząsnął mną. ― Verla, słuchaj mnie! Nie zamykaj oczu, okej?! Mów coś! Halo! Kurwa, ona umiera!

― Proszę się odsunąć...

On wrzeszczał. Łkał z łzami w oczach, badając moją twarz. Klęczał nad moim ciałem, mamrocząc niestworzone rzeczy. Nie słuchał się funkcjonariusza. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że on cierpiał. Dopiero teraz, patrząc na to inaczej przeraziło mnie to co nas łączyło. Bo choć się kochaliśmy, najwidoczniej nie dano nam było tego wykorzystać.

― Verla, proszę...

Resztkami sił uśmiechnęłam się łagodnie uniosłam dłoń do jego policzka. Chciałam go pocałować. Skosztować tych ust po raz pierwszy. Zaznać tego co tak bardzo pragnęłam, ale nie było mi dane. Jedyne czego pragnęłam od życia to tego, aby móc go kochać i czuć się wolna. To było moje marzenie. Tak, to było moje marzenie. Ale mogłam jedynie przyłożyć do jego twarzy z ledwością dłoń i poczuć przez palce jej idealność. Skierował na mnie swój zapłakany, pełen szoku, bólu wzrok i popatrzył na mnie z nadzieją. Ona umierała ostatnia.

Ja niestety przed nią.

Pokonaliśmy złego króla. ― wyszeptałam cicho, plując krwią jaka zebrała się w mojej buzi.

Zamknęłam oczy.

Nie walczyłam już o tlen.

Proszę Panie bądź dla mnie łaskawy.

― Verla, nie zamykaj oczu! Nie zostawiaj mnie, proszę! Proszę jej jakoś pomóc! Błagam, uratujcie ją! ― krzyczał rozpaczny. ― Wróć do mnie...!

Zawsze będę cię kochać

zawsze kochałam tylko i wyłącznie ciebie

pomimo szkód i problemów

ty zawsze byłeś moim motylem i promykiem jasności

nadziei na lepsze jutro

byłam popiołem

ty sprawiłeś, że

powstałam niczym Fenix z popiołu

dzięki twojej dobroci zaznam spokoju

wolność jaką mi dawałeś zza życia

i moja miłość do ciebie nigdy nie zginęła

zawsze będzie się tlić w moim doszczętnie zwęglonym sercu.

Poświęcenie w ramach pokonania diabła było niczym wstąpienie do Edenu i zaznania spokoju duszy na wieki.

*

Cóż, mogę powiedzieć. Może zacznę od samego początku pomysłu na tego ona-shota. Szczerze wiem tematyka nie jest zbyt bardzo dobra i treści zawarte w tym dziele nie są dobre według mojego wieku. Tak, mam szesnaście lat i napisałam dość... trudne i brutalne sceny. Jednak pisanie od zawsze sprawiało mi wiele szczęścia i przyjemności. Na wattpadzie pojawiłam się nie dawno. Tak to pisałam do szuflady i szczerze dopiero od stycznia zaczęłam działać tak, aby następnie pokazać moje opowieści światu. Czy mi wyjdzie? Nie wiem i szczerze powątpiewam w siebie, ale staram się być pozytywnej myśli.

Pomysł na shota miał być totalnie inny, zupełnie o czymś innym i dopiero dwa dni przed końcem daty dostarczania prac zdecydowałam się zmienić fabułę. Mamy pierwszą dwadzieścia osiem, trzynastego grudnia i kończę tą dość długą historię. Łzy jakie wylałam to pisząc pewnie nigdy nie zapomnę i cieszę się, że nasza ukochana matka cudownych fanfiction o naszym CUDOWNYM I KOCHANYM, NAJLEPSZYM Zaynie Maliku, organizuję konkursy. Chciałam podziękować, że mogłam wziąć udział i cóż....

Widzimy się w kolejnym konkursie?

Pamiętajcie, że wszyscy jesteśmy cudowni i nie dajmy sobie wmówić czegoś, co nie jest prawdą. Każdy jest piękny. Jeżeli doświadczyliście wydarzeń zawartych w one-shocie to porozmawiajcie z kimś o tym. Podam również telefon zaufania:

Dla dzieci i młodzieży ― 116 111

Dla dorosłych ―116 123

Lov u all.

Okropne babsko Jade. 

_________________

Wiek: 16

Pseudonim: Jade

Konto na Wattpadzie: tellahasee

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top