Buon Natale!
Pierdolone pierniki.
Zaraz zwariuję, nie dość, że zamek w walizce nie chce się zapiąć, to jeszcze pierniki zepsułam. Zawsze pięknie się piekły, a akurat dziś, kiedy ich najbardziej potrzebuje palą się na wiór. Spadło na mnie jakieś nieszczęśliwe fatum z nieba. Zamówiona taksówka już czeka, a ja w rosole.
Szybko wyjmuje z piekarnika moje jakże udane wypieki, które ostatecznie lądują w śmietniku i biegnę do pokoju. Przy pomocy brata zapinam walizkę, ubieram buty i ruszamy w drogę na peron. Niemiły pan taksówkarz dolicza nam do rachunku swoje czekanie, jednak nie zwróciłam na to uwagi, bo płaci Jonathan. Ja już dobrze wiem, jak się ustawić w życiu.
Podekscytowanie trzyma mnie, dopóki pociąg nie wystartuje. Brat siedzący naprzeciwko śmieje się ze mnie, chociaż widzi moje karcące spojrzenie. Ah, trudno mieć młodszego brata na karku. Z takim Smarkiem nie da się wytrzymać ani minuty.
________________________________________________________________
Zimowa Szwajcaria gwarantuje najlepsze widoki i chociaż znam je od urodzenia. Jednak zmieniam zdanie, gdy przejeżdżamy przez granice. Ośnieżone szczyty góry, uginające się pod ciężarem puchu świerki, chatki ozdobione świątecznymi lampkami. Szwajcaria jest piękna jednak Włochy wygrywają w przedbiegach.
Wjeżdżając na peron, zakończyliśmy swoją podróż. Wytargaliśmy walizki i stanęliśmy przed wejściem na stacje kolejową. Szukałam auta Margherity, mojej przyjaciółki, która zaoferowała nam święta u siebie w domu. Po kilkunastu minutach stwierdziłam, że jej tu nie ma. Wyciągam telefon, który rozładował się z zimna. Więcej nieszczęść już na mnie nie może spaść.
-Jonathan, masz naładowany telefon? - chłopak wyciąga komórkę i kręci zrezygnowany głową.
-Słuchałem całą drogę muzyki.
Mój idealny plan idzie się walić. Kiedyś zabije Pizzę za takie numery, ja rozumiem zapomnieć na przykład książki do szkoły, ale żeby zapomnieć o własnej przyjaciółce?
Rozglądam się zrezygnowana za jakimś autobusem, który zawiezie nas do miejsca docelowego. Szybko idę do kierowcy z tabliczką miejscowości, do której zmierzamy i pytam się, ile za przejazd. Słysząc cenę, odkręcam się na pięcie i żegnam mężczyznę.
- Ciao! Potrzebujecie podwózki? - podchodzi do nas nasze wybawienie.
-Tak, spadasz nam z nieba.
-Nie jestem przekonany co do pomysłu jechania z tym typkiem. - słyszę szept przy uchu. - Wygląda podejrzanie zbyt miło.
-Nie marudź, chcesz stać tu na mrozie? Nie, no właśnie, więc się zamknij i pakuj tyłek do auta.
Tajemniczy nieznajomy przedstawił się jako Lorenzo. Z wielkim uśmiechem na twarzy wchodzę do czerwonego Forda. W środku są tylko trzy miejsca więc idealnie się złożyło. Nie martwię się o bagaże, bo wiem, że chłopacy sobie poradzą z ich załadowaniem na pakę. Ciągle marudzący Jonathan pakuje swój kościsty tyłek na miejsce obok mnie.
-Wnioskując po tym do jakiego autobusu podchodziłaś, jedziemy do Aosty? - gdy tylko Lorenzo wsiada zadaje nam pytanie.
-Tak, jednak, jeśli nie jest ci zbytnio po drodze, to byle jak najbliżej tego miasteczka.
-Macie szczęście jadę w dokładnie w tym samym kierunku. - kończąc naszą konwersacje, widzę kątem oka jak Jonathan wywraca oczami i odwraca się w stronę okna. Patrząc na jego zachowanie cieszę się, że siedzę po środku. Nie wiadomo co by się stało, gdyby siedzieli obok siebie.
________________________________________________________________
Gdy jesteśmy już bliżej celu podaję chłopakowi dokładny adres. Napawam się widokami, które nas otaczają. Zagapiając się na stok narciarski nie zauważam, że jesteśmy już pod domem Margherity. Widzę wybiegającą w piżamie i z szopą na głowie dziewczynę. Wypycham brata z auta, w ostatniej chwili łapie równowagę przy pomocy Lorenzo i biegnę w stronę Pizzy. Uścisk w jakim mnie zamyka zabiera mi dopływ powietrza, ale olewam to.
- Bentornato a casa, tesoro. Lea. - język włoski w jej ustach tak pięknie brzmi. - Oh, kochanie tak za tobą tęskniłam. - patrzy w stronę chłopaków. - Ciao Smarku. - nie mogło zabraknąć ksywki, którą wymyśliłam dla swojego brata, gdy był jeszcze mały.
- Buongiorno, tesoro. - trochę to pokaleczyłam, ale liczą się starania, a bynajmniej tak sobie będę wmawiać. Słyszę cichy śmiech Lorenzo. Nie dziwię mu się, dwie wariatki przytulające się pośrodku chodnika, jedna w piżamie, a druga z rozmazanym makijażem od łez na twarzy.
-Tak bardzo was przepraszam, ale budzik mi nie zadzwonił i zaspałam. Grazie Lor za podwiezienie tej dwójki. Chodźcie do środka, bo sobie zaraz coś odmrożę. - śmiejąc się z głupoty Margherity biorę swoją walizkę i prowadzę w kierunku wejścia do ośnieżonego domu.
-Dziękuję ci Lorenzo za wszystko co zrobiłeś, ile mam ci zapłacić za paliwo?
-Nie musicie nic płacić, to była dla mnie istna przyjemność pomóc przyjaciołom Margerity. - uśmiecha się szeroko co odwzajemniam i zauważam, że chłopak szczególnie długo patrzy na Jonathan. Chyba ktoś tu wpadł mu w oko.
Wznawiam swój marsz do budynku. Jest średniej wielkości, z kremową elewacją i drewnianymi wstawkami. Można powiedzieć, że wygląda jak górski pensjonat lub schronisko. Strasznie klimatyczny i ozdobiony lampkami świątecznymi, co niezwykle mnie urzeka. Niestety mieszkamy z rodziną w kamienicy więc ozdabianie zewnętrza jest niemożliwe.
Szybko ściągam moje zimowe kozaki i kurtkę. Oglądam przy okazji ścianę z rodzinnymi zdjęciami, kiedy nagle widzę zdjęcie moje i dziewczyny w jednej z ramek. Kieruję się do kuchni połączonej z jadalnią. Witam się z mamą i tatą Margherity ciepłym uściskiem. Dwa lata temu tu byłam, na wymianie uczniowskiej i tak zaczęła się moja przyjaźń z rodziną Rossi.
- Buongiorno, Angeli - bardzo mi brakowało tych ludzi i żałuję, że nie miałam szansy przyjechać tu wcześniej. Nawet jeśli nie znają mojego brata tak dobrze witają się z nim jak ze swoim własnym synem. Zamykają go w mocnym uścisku. Zdziwiony chłopak oddaje go ze zmieszaną miną.
Margherita ciągnie mnie do pokoju, słysząc w tle zmarnowane westchnięcie brata na wieść o wtarganiu bagaży na piętro. Dziewczyna szybko zamyka za nami drzwi i popycha mnie na krzesło, siadam zaskoczona jej siłą. Zalewa mnie fala pytań, które łączą się w jeden ciąg niezrozumiały dla mnie. Pizza zamyka swoją jadaczkę dopiero po tym jak uderzam ją poduszką w głowę. To rozpoczyna naszą walkę poduchy, w której obrywa najbardziej Jonathan wpadający do pokoju z moją walizką.
________________________________________________________________
Słysząc nawoływania pani Rossi, schodzę z łóżka ciągnąc za sobą Margheritę, która spada na podłogę. Śmieję się słysząc jej przeklinanie na mnie.
-Ruszaj dupsko, twoja mama woła, a ja nie chcę sprawiać jej problemu. Wystarczy, że wprosiliśmy się do was na święta.
-Nie wprosiliście się, to ja was zaprosiłam. Moi rodzice byli ucieszeni, że wpadacie, bo oznaczało to więcej brzuchów do wykarmienia, a dobrze wiesz, że oni uwielbiają gotować. - nie przekonało mnie to do zmiany swojego zdania. - A tak, poza tym od kiedy ty się taka grzeczna zrobiłaś? Mam ci przypomnieć co wyrabiałaś dwa lata temu?
-Miałaś o tym zapomnieć i nie wspominać!
-Kochanie, o tym nie da się zapomnieć. - puszcza mi oczko i wychodzi z pokoju.
Idę za nią aż trafiamy do jadalni, gdzie stoi suto zastawiony stół. Siadam na krześle obok Jonathan, w razie, gdyby źle czuł się wśród nowych osób. Zdarzały mu się ataki paniki, w wyniku znalezienia się w stresującej sytuacji, dlatego wole nie ryzykować. Nawet jeśli jest Smarkiem i mnie wkurza, jest również moim młodszym bratem, o którego muszę się troszczyć.
Zjadamy wszystko co przygotowali staruszkowie Margherity. Śmiechów i żenujących historii z dzieciństwa dziewczyny nie ma końca, a my idziemy spać o późnej godzinie, chociaż oczy zamykały mi się już od początku kolacji.
________________________________________________________________
Czekam od 20 minut na Margheritę. Jestem o krok od wytargania ją za kłaki tak jak jest teraz ubrana i wpakowania do samochodu. Słysząc kroki na schodach podskakuje w miejscu mając nadzieje, że to dziewczyna.
-Masz szczęście, o minutę dłużej a wyszła byś w swojej kusej piżamce na dwór. - od razu napadam na nią z wkurzoną miną.
- Mi dispiace! Ciepła woda nie chciała lecieć pod prysznicem i musiałam przenieść się do innej łazienki. - dziewczyna w pośpiechu tłumaczy mi co się stało jednocześnie ubierając buty, co oczywiście nie kończy się dobrze. Margherita potyka się o komodę stojącą w przedpokoju i leci jak długa na dywan. Ja jako pomocna przyjaciółka robię piękne zdjęcie do kolekcji.
Po zebraniu się dziewczyny z podłogi, jedziemy w drogę na świąteczne zakupy. Wiemy, że do świąt jeszcze trochę czasu, ale chcemy mieć to z głowy i najwyżej później coś dokupić. Bardzo chcę kupić prezenty dla prawie całej rodziny Rossi i oczywiście dla brata. Dowiedziałam się w trakcie jazdy, że na najważniejszą kolację przyjeżdża dodatkowo jeszcze ósemka osób, a ja niestety nie dysponuję taką kwotą, za którą kupiłabym każdemu osobny prezent.
Gdy tylko parkujemy na parkingu przed małą "galerią handlową". Od wejścia widać piękną świąteczne wystawę i ubrane w drogie ubrania manekiny. Szybko łapię za rękę Margheritę i ciągnę w stronę sklepów.
Jestem zachwycona tym miejscem. Nigdy nie widziałam tak pięknie przystrojonej galerii. Małe choineczki przystrojone w złote bombki i światełka. Z sufitu zwisają wielkie śnieżynki błyszczące złotym brokatem. Oczywiście na środku nie mogło zabraknąć zdobionych sań świętego Mikołaja i sztucznych reniferów.
Oczarowana ogólnym wyglądem wchodzę do pierwszego sklepu. Jestem pewna, że mój brat będzie chciał jakąś grę komputerową, a ponieważ ja gram tylko w Simsy i mamy wspólne konto, to oczywiste, że kupię dodatek do gry i jeszcze na tym skorzystam. Geniusz zła ze mnie. Później kupuje drobne upominki dla rodziców Margherity i magnes na pamiątkę. Mam już całkiem pokaźną kolekcję.
-Nie wiem co kupić Lorenzo, a bardzo chciałbym mu się odwdzięczyć za podwózkę. - mówię w stronę dziewczyny.
-Myślę, że Lo najbardziej chciałby dostać na święta Jonathana. - uśmiecha się do mnie konspiracyjnie i mruga oczkiem.
-Widziałam jego wzrok na Smarku, ale Jonathan nie jest zbytnio do niego przekonany.
-Spokojna twoja rozczochrana. - śmieje się i idzie w głąb sklepu, ciężkie życie z tą kobietą.
________________________________________________________________
Pogoda jest dzisiaj idealna na mały spacer na jarmark świąteczny. Jest tylko jedna przeszkoda. Jonathan nie chce nigdzie wychodzić, odkąd dowiedział się, że idzie z nami również Lorenzo, który okazał się bliskim kolegą Margherity.
-Smarku, nie bądź głupi i skorzystaj z pogody. Jeśli Lorenzo będzie ci naprzykrzać to wrócimy do domu. Może być? Czy może wolisz zostać z państwem Rossi, do których przychodzą sąsiedzi? - składam mu propozycje nie do odmówienia.
-Dobra już dobra. Ale jedna głupia akcja i wracam do Szwajcarii.
-Proszę cię, chcę chociaż jedne święta spędzić w spokoju.
Wychodzimy przed dom i kierujemy kroki do samochodu. Jak zwykle nie mogło się obejść bez bitwy o miejsce obok kierowcy. Odpuściłam po chwili, wolałam nie wylądować w zaspie śnieżnej.
Prawie wybiegłam z auta, gdy zobaczyłam, że jesteśmy już u celu. Lo jednak nie dołączy do nas, a mój brat od razu poszedł z tłumem w stronę stoisk z jedzeniem.
Czegoś tak pięknego jeszcze nie widziałam, chociaż zachwycam się każdym napotkanym miejscem. Małe, drewniane budki z pamiątkami i innymi duperelami. Na samym środku wielka ozdobiona choina. Gwiazdka na czubku mieniła się w świetle słonecznym, gałązki uginały się pod ciężarem wielkich czerwonych bombek, nie mogło również zabraknąć długiej girlandy światełek. Widok tak mnie oczarował, że nie czułam wpadającej na mnie osoby.
-Następnym razem bardziej uważaj Stellina. - słyszę przyjemny, męski głos. Chłopak ratując mnie przed upadkiem, schował mnie w swoich ramionach.
Pan Przystojny ma piękne niebieskie z białymi przebłyskami oczy i mocno zarysowane kości policzkowe. Prosty nos i krzaczaste brwi. Rozwiane włosy wchodzą mu na oczy. Trochę zbyt długo patrzę na ładnie wykrojone różowe usta. Dolną wargę ma trochę większą od górnej co potęguje jego szeroki uśmiech, który nieśmiało odwzajemniam.
- Mi dispiace za koleżankę urwała się z psychiatryka. - Margherita mówi za mnie z przepraszającym uśmieszkiem. Słyszę śmiech chłopaka, w tym samym czasie, gdy oblewam się rumieńcami.
-Idiotko znikąd się nie urwałam! - krzyczę na swoją przyjaciółkę. - Przepraszam i dziękuję za ratunek. Nie słuchaj tej okropnej baby.
-Spokojnie Stellina, ratowanie cię to była przyjemność. - puszcza do mnie oczko z uśmiechem na twarzy. Nie przyznam, że zmiękły mi nogi na ten widok. Chłopak pomaga mi utrzymać równowagę i znika w tłumie.
-Uspokój się Lea, złość piękności szkodzi. To kolega, pomaga w wolontariacie. - to co dziewczyna mówi jednym uchem mi wpada a drugim wypada. Nadal jestem zauroczona uśmiechem Pana Przystojnego. - Chodźmy dalej, nie ma co stać. Musimy uciekać, bo złapią cię i zamkną.
Próbuję być zła na Margheritę jednak, gdy kupuje mi grzane wino odkupuje swoje łaski. Po całym dniu spędzonym na festiwalu wracam obładowana pakunkami. Jestem zakupoholiczką.
_____________________________________________________________
Stojąc przed drzwiami do domu Lorenzo biorą mnie wątpliwości. Smark nie przepada za tym chłopakiem, a ja nie chcę wywołać wojny. Do tego przed chwilą dowiedziałam się, że przybyć ma również przystojniak z wczorajszego "wypadku". No ale raz się żyje więc klikam w dzwonek i czekam aż ktoś otworzy nam drzwi.
- Ciao! Szybko wchodźcie do środka, bo wpada zimne powietrze. - cała nasza trójka pakuje się do małego przedpokoju, ściągamy buty i kurtki. Lorenzo prowadzi nas do kuchni, w którym czeka na nas tajemniczy przystojniak.
-Hej wszystkim, jestem Michel. - posyła nam szeroki uśmiech i podaje dłoń Jonathanowi, który się przedstawia. Z racji, że zna już Margheritę nadchodzi moja kolej, żeby się przedstawić. - Ciao Stellina!
-Lea, miło mi się poznać. - posyłam mu nieśmiały uśmiech i podaję dłoń, którą całuje.
-Mam ochotę na pierniczki i herbatę z goździkami. - głos mojej przyjaciółki wyrywa mnie z otoczki, która utworzyła się pomiędzy mną a Michelem.
-Jeśli macie wszystkie składniki to możemy zrobić. Żaden problem.
-Oo tak, Lea robi najlepsze pierniki na całej kuli ziemskiej. - słyszę cichy głos Smarka. Widzę jak przenikliwie patrzy na Pana Przystojnego.
Mówię do Lorenza co potrzebuje, a on wyciąga wszystkie potrzebne składniki. Przesiewam mąkę i wlewam gorący miód i łyżką wyrabiam ciasto. Dodaje cukier, sodę i przygotowaną mieszankę przypraw. Gdy masa lekko przestyga dorzucam masło i jedno jajko. Proszę Lo, żeby wyrobił ciasto a ja w tym czasie rozgrzewam piekarnik na odpowiednią temperaturę. Gładką masę rozwałkowuje na posypanej mąką stolnicy i teraz zaczyna się zabawa, a raczej bitwa.
-Ja chcę wykrawać kształty! Nie ja! - przekrzykują siebie nawzajem. A ja biję po łapach Jonathana wałkiem. Dzielę ciasto na kawałki i każdemu daje po jednym.
Najwięcej jest piernikowych ludzików i reniferów. Smarujemy wszystkie kształty rozmąconym jajkiem i wkładamy do pieca na około 10 minut. Margherita puszcza świąteczne piosenki, do których tańczymy. Nagle trafiam w ramiona Michela, okręca mnie kilka razy i przytula do siebie. Szepcze mi do ucha refren All I Want For Christamas Is You przeciągając ostatni wyraz. Niestety nie jest najlepszym piosenkarzem, więc śmieję się ze łzami w oczach.
Wyciągam pięknie wypieczone pierniczki. Kiedy przestygną każdy przyozdabia chociaż jakąś część z nich lukrem i cukrowymi dekoracjami. Na koniec robimy gorącą czekoladę z bitą śmietaną i siadamy przed telewizorem.
-Jaki film oglądamy? - pyta się Lorenzo.
-Świąteczną komedię romantyczną! - krzyczymy w tym samym czasie z Margheritą i śmiejemy się słysząc stęki chłopaków.
-Dobra, ale później puszczamy jakiś horror. - koszmarnie boje się takiego typu filmów jednak nie chcę się przyznawać.
-Jak będziesz się bała to moje ramiona zawsze będą dla ciebie otworem. - słyszę cichy szept przy uchu. Uśmiecham się nieśmiało w stronę Michela z czerwonymi policzkami. Chyba zauważył moje przerażenie na wieść o horrorze.
Po obejrzeniu pierwszego filmu ubieramy się wszyscy w kurtki i wychodzimy na dwór. Urządzamy małą bitwę na śnieżki. Michel chcąc ratować mnie przed natarciem brata poślizgnął na lodzie w wyniku czego lądujemy razem na ziemi. Wszyscy wybuchają śmiechem widząc nas.
-Dziękuję za ratunek mój rycerzu.
-To był mój obowiązek jaśnie pani. Ratowanie z opresji staje się moją pasją. - podnosi się i podaje mi rękę w dworskim stylu. Pomagając mi wstać dostaje prosto w twarz śnieżką. Gdy zauważa moje powstrzymywanie się od śmiechu wpycha mnie w zaspę.
Po całej zabawie, ogrzewamy się przy rozpalonym kominku, rozkoszując się herbatką imbirową. Przytulona w ciepłe ramiona mojego rycerza powoli usypiam. Ale bajka nie może trwać wiecznie i zostaje obudzona przez Jonathana, który chce się już zbierać do domu. Z czerwonymi policzkami i nieśmiałym uśmiechem żegnam Michela i Lorenzo.
________________________________________________________________
Podczas wczorajszej "imprezki" ustaliliśmy, że całą piątką pojedziemy kupić choinkę do domu państwa Rossi. Z racji, że chciałam jak najlepiej wyglądać umyłam się moim ulubionym pierniczkowym żelem i wyprostowałam swoje krótkie, blond włosy. Podkreśliłam małą kreską niebieskie oczy i dałam krem nawilżający na piegowatą twarz. Ubrałam się w biały golf, którego koniec wsadziłam do czarnych spodni. W przedpokoju założyłam kurtkę z futerkiem, ocieplane botki i czarną czapkę z pomponem.
-Ale żeś się odstrzeliła stara. - słyszę głos Margherity, gdy przeglądam się w lustrze. - My jedziemy kupować choinkę. Aa no tak przecież będzie tam Pan Przystojny. - uśmiecha się konspiracyjnie.
-Oj cicho, chociaż raz nie mogę się ładnie ubrać. A poza tym to całkiem zwyczajny strój więc już tak nie mów, że się wystroiłam. - czuję, że moje policzki przybierają kolor purpury. - Chodź już, bo reszta czeka.
Cała nasza paczka pakuje się do jednego auta z paką. Michel prowadzi, a ja wygrywając w pojedynku siadam obok niego na miejscu pasażera. W trakcie drogi za miasto nie wiem czy przypadkiem, czy specjalnie chłopak kładzie swoją dłoń na moim kolanie. Jestem średnio obeznana i nieśmiała w sprawach z chłopakami i nie wiem, jak odbierać takie gesty z jego strony.
-Jaśnie Pani, służę pomocą. - gdy docieramy na miejsce Michel otwiera mi drzwi i podaje dłoń.
Wszyscy kierujemy się w stronę wielkiej plantacji choinkowej, wokół której jest wysoki płot ozdobiony świątecznymi lampeczkami. Ustaliliśmy wcześniej, że szukamy ładnej jodły, chociaż odbyła się kłótnia na temat drzewka, argumenty Lorenzo na temat jodły wygrały.
Nie zabrakło gry w chowanego pośród uliczek pełnych pięknych choinek. Wybór tego jednego nie był taki łatwy jak by się wydawało. Jednak moja okazała się najlepsza z czego jestem dumna. W końcu królowa świąt jest tylko jedna.
Wracając do domu Margherity znów wydarzyła się sytuacja z wszędobylską łapą Pana Przystojnego. Chociaż nie znamy się długo i tak chciałam, żeby została w tamtym miejscu.
Wyniesienie drzewka zajmuje chłopakom paręnaście minut. Chyba trochę przesadziliśmy z kubaturą. Na szczęście dom ma dwuskrzydłowe drzwi, więc nie połamały się żadne gałązki. Wprowadzając jodłę do salonu stawiają ją do wcześniej przygotowanego stojaka. Gdy stoi prosto klaszczę z Margheritą i jej mamą.
-No to co? Teraz czas na ozdabianie. Dekoracje są na strychu, więc ktoś musi po nie pójść. - pani Rossi gada jak najęta. - O zrobię wam w tym czasie ciepłej herbatki.
-To Jonathan i Lorenzo zamiatać po ozdoby i nawet nie marudź Smarku. - Margherita od razu wydaje rozkazy i grozi mojemu bratu palcem. Popycha tą dwójkę w stronę wejścia na samą górę. Mój niesforny brat próbuje uciec jednak Lorenzo go przytrzymuje. Śmieję się z Michelem na to przedstawienie i siadamy na kanapie.
Chłopak zarzuca swoje ramie za mną a ja niezręcznie opieram na nim swoją głowę. Pani Marii podaje nam herbaty i stawia na stoliku przed nami kruche ciasteczka. Szybko biorę się za pałaszowanie, bo to moje ulubione. Kto nie lubi kruchego ciasta?
-Spokojnie, bo się zadławisz Stellina. - chłopak śmieje się ze mnie. - Nie zamierzam ci ich ukraść przecież.
-To moje ulubione, a nie często ktokolwiek je robi. Korzystam, póki są.
Spokojną atmosferę psuje Margherita wbiegająca do salonu i krzycząca, że Smark chce ją zabić. Próbuje ukryć się za kanapą jednak mój brat i tak ją dopada i zaczyna łaskotać.
Kiedy schodzi Lorenzo z dekoracjami wstajemy z siedziska i zabieramy się za dekorowanie. W pudełkach znajdujemy kolorowe bombki, długie girlandy, wielki supeł światełek choinkowych i złotą pięknie zdobioną gwiazdę na czubek. Nie zabraknie również szklanych aniołków, które można powiesić na gałązkach, jemioły i innych rzeczy do ozdabiania domu.
Gdy Lorenzo rozplątuje światełka z Margheritą ja zajadam się ostatnimi ciasteczkami. Stawiamy na klasykę i wieszamy czerwone bombki, złote girlandy oraz piękne brokatowe śnieżynki. Nie pozostaje nam nic innego jak założyć gwiazdę na koniec. Ponieważ jestem najdrobniejsza z naszego grona, a drabina nie jest w najlepszym stanie decydujemy, że to ja zakończę dekorowanie drzewka. Wchodzę powoli po strzeblach patrząc czy na pewno ktoś ją przytrzymuje.
Jestem za młoda na śmierć podczas ubierania choinki.
Margherita podaje mi ozdobę a ja wkładam ją solidnie na czubek. W ostatniej chwili czuję, że się chwieję. Nie zdążyłam chwycić się czegokolwiek więc lecę na dół. Zamykam oczy czekając na ból, który nie nadchodzi.
- Stellina możesz już otworzyć swoje oczka. - zdziwiona otwieram je i wpatruję się w zatroskane spojrzenie Michela.
-Bardzo ci dziękuję mój rycerzu. - zaplatam ręce na jego karku i przytulam się do jego klatki piersiowej. Gdy się uspakajam chłopak odstawia mnie na ziemie nadal trzymając za biodra.
-Dobra gołąbeczki, bo się porzygam z tej miłości. - romantyczną chwilę przerywa moja jakże ukochana przyjaciółka. Pan Przystojny zabiera ręce i drapie się niezręcznie po karku ja natomiast oblewam się rumieńcem.
Przeklęta blada skóra i przeklęta krew.
_______________________________________________________________
Jak mówi tradycja dziś zapalają się światełka na wielkiej choinie w centrum miasteczka. Wieczór zapowiada się wspaniały więc informuje wszystkich o wypadzie na jarmark świąteczny. Ponoć zorganizowano lodowisko.
Umówiłam się z Margeritą, że wybieramy podobne ubrania. Ubieram się w białe futerko i czarne przylegające spodnie. Czarne rękawiczki i w tym samym kolorze beret. Na koniec pozostawiłam ocieplane kozaczki. W makijażu postawiłam na czerwone usta i wytuszowane rzęsy.
Moja przyjaciółka za to podkreśliła swój duży tyłek i uda obcisłymi czerwonymi spodniami. Kozaki wydłużyły jej nogi, a czarne futerko dodało jej seksapilu. Całość dopełniały kręcone, ciemno brązowe włosy i duża kreska na powiece.
Po całym obrzędzie związanym z wielką choiną po środku miasteczka ruszyliśmy w stronę lodowiska. Wykupiliśmy wstęp i wypożyczyliśmy łyżwy. Chwilę później śmigaliśmy po lodzie. Jako dziecko bardzo to kochałam więc zaczęłam robić piruety. Widząc nieporadność Jonathana popchnęłam w jego stronę Lorenzo, który całkiem dobrze sobie radził. Margherita zaczęła randkować z jakimś kolesiem a ja podjechałam do Michela.
Złapałam go za rękę i wyprowadziłam na środek. Chłopak zaczął mną okręcać, aż sam się potknął i wywinął orła, a jako że mnie trzymał poleciałam na niego. Podniosłam się na rękach, żeby go nie przygniatać i spojrzałam w jego hipnotyzujące oczy. Nigdy nie widziałam tak czystej niebieskiej barwy, świecące się światełka pięknie odbijały się w jego tęczówkach.
-Wiem jaśnie Pani, że jestem wygodną poduszką, jednak martwię się o odmrożenie mojego tyłka. - otrząsam się i szybko wstaje z niego, podając mu pomocną dłoń. Chłopak podnosząc się traci na chwilę równowagę i dla jej złapania niechcący łapie za moją pupę.
Moje policzki w tej chwili to dwa dorodne pomidory. Michel rozumiejąc swój błąd szybko zabiera dłonie. Z zażenowaniem drapie się w kark i skruszony przeprasza. Po tym incydencie wracamy do wygłupiania się na lodzie.
W tym samym czasie
Lorenzo chwyta pod ramię Jonathana i pomaga mu jechać. Widać, że biedny chłopak męczy się mając na stopach łyżwy. Nagle Lorenzo wpada na nikczemny plan.
-Możemy ukradkiem pójść na gorącą czekoladę lub zostać tu patrząc na zakochane pary i obsmarkane dzieci. - propozycja, którą składa chłopak jest nie do odrzucenia.
-A jaka jest trzecia opcja? - z nadzieją pyta Jonathan.
-Ustawa nie przewiduje takich. - Lorenzo śmieje się z miny jaką widzi przed sobą. Ciągnie chłopaka do wyjścia i pomaga mu pozbyć się jak to nazwał "machin szatana" z nóg.
Gdy oboje kupują po jednym kubku gorącego napoju siadają na jedynej wolnej ławce w zaciszu. Patrzą w gwieździste niebo.
-Nie chcę cię rozczarować, ale Michel chyba już ma swoją wybrankę serca. - zaczyna powoli Lorenzo. - Widzę jak na niego patrzysz czego mu zazdroszczę. Chciałbym widzieć to samo w twoim wzroku, kiedy patrzysz na mnie.
-Co ty gadasz? - zdenerwowany i zaskoczony zarazem chłopak próbuje się bronić jednak widząc wzrok tego drugiego rezygnuje. - Nic nie poradzę, że on wygląda jak model z okładki.
-Nie ty przyjaźnisz się z tym modelem od początku szkoły podstawowej. Czasami było trudno, ale chyba już się z tego wyleczyłem. Tylko ani słowa nikomu!
-To Michel nie wie o twojej orientacji, przecież widać gołym okiem.
-Nigdy mu tego nie wyznałem tak samo jak rodzicom. Ode mnie wiesz tylko ty. Reszta może się domyślać.
Zdziwiony Jonathan popija najlepszą czekoladę z małymi piankami z jaką miał do czynienia. U nich w mieście takiej nie ma.
-Wiesz, nigdy nie widziałem równie przystojnego chłopaka jak Michela, dopóki nie zauważyłem ciebie na tej stacji kolejowej. Byłem zszokowany, bo odbiegałeś kompletnie urodą od typowych przystojniaków jednak mnie zaintrygowałeś. A dokładniej twoje niebieskie oczy. - chłopak z ostatnim zdaniem znacznie przybliżył się do ust Jonathana. - Niezwykłe, niebieskie oczy.
I wtedy nadeszła ta chwila. Zatrzymanie się czasu. Tylko Jonathan i Lorenzo. W jedynej swojego rodzaju bańce. Pocałunek, którego pragnie każda nastolatka. Powolny, namiętny, pełen sprzecznych uczuć. Wszystko poszło w zapomnienie. Muśnięcie warg - niby inne niż wszystkie jednak dokładnie takie same.
W całym tym zawrocie głowy dwójka kochanków nie poczuła wylewanej na kurtkę jednego z nich gorącej czekolady.
________________________________________________________________
Ponieważ dziś jest ostatnia noc przed wigilią Margherita postanowiła zaprosić wszystkich do siebie na wieczór filmowy. Państwo Rossi pojechali do schorowanej ciotki pomóc jej w codziennych czynnościach więc zorganizowaliśmy miejsce w salonie. Odsunęliśmy ławę i rozłożyliśmy materace. Znieśliśmy chyba wszystkie poduszki jakie moja przyjaciółka miała w domu i przygotowaliśmy kocyki do okrycia się.
Na koniec zostało nam przyniesienie jedzenia i picia. Gdy chłopcy przybyli Margherita oznajmiła nam, że ma dla wszystkich "mały" prezent. Znając ją jak własną kieszeń wiedziałam, że wpadła na jakiś chytry plan. Podała każdemu po pudełku i czekała na reakcje.
-Kupiłaś nam jednakowe piżamki? - zapytał z zawahaniem Jonathan.
-Nie byle jakie piżamki! To KIGURUMI RENIFERÓW! - zaczęła piszczeć jak szalona. - Zawsze na filmach świetnie to wyglądało więc chciałam to przetestować.
-Jesteś głupia, jeśli myślisz, że to założę.
-Nie marudź i zmykaj się przebierać do łazienki Smarku. Chyba że chcesz nam zrobić striptiz. Nie to, że mam coś przeciwko. Twoja siostra może ci dać rady jak chcesz. - dziewczyna puszcza do mnie oczko widząc mój mordujący wzrok.
-Ty krowo! Miałaś tego nikomu nie mówić!
Każdy widząc mój zabójczy wzrok kieruje się przebrać. Ciągnę Margheritę do swojego pokoju. Ona już wie co się szykuję. Popycham ją na łóżko rzucając jej do potrzymania piżamę.
-Po pierwsze: idiotko czemu gadasz o tym przy wszystkich?! Miałyśmy umowę! - przy okazji krzyczenia na nią ściągam koszulkę, a przyjaciółka idzie w moje śladu. - A po drugie: to, gdzie zgubiłaś tego chłopaka z lodowiska? Wyglądał na uroczego.
-Proszę cię szkoda gadać, myślałam, że może coś z tego wypali albo że chociaż pójdziemy na randkę, a tu dupa. Gadka szmatka, powiedziałam mu wszystkie najlepsze teksty na podryw, a tu nagle podchodzi do niego jakaś laska i zaczyna mu robić scenę, że niby ją zdradza.
Słucham jej uważnie, nie dowierzając, że z tego kolesia taki dupek. Wydawał się poukładany, ale jak widać przysłowie dotyczące oceniania ludzi po wyglądzie się tu sprawdza. Ściągam spodnie i samej bieliźnie sięgam po kigurumi.
-Stellina, na przyszłość lepiej zamykaj drzwi. - szybko zakrywam się rękoma i piszczę widząc Pana Przystojnego w progu. - A to ponoć Jonathan miał robić nam striptiz.
-Uhuhu, kogo ja tu widzę. Moje drogie panie nie mówiłyście, że... - Lorenzo nie dokańcza, ponieważ Michel puszcza mi oczko, wypycha go za drzwi i prowadzi do salonu.
Wracając do salonu mam wrażenie, że panuje tutaj jakaś napięta atmosfera. Nie chcę psuć naszej małej imprezki, więc nie pytam się Jonathana co się z nim dzieje. Od progu widać, że posyła zawstydzone spojrzenie w kierunku Lorenzo. Czyżby pomiędzy nimi coś zaszło?
Po maratonie wszystkich części Grincha ustalamy kto, gdzie śpi. Nie chcemy naruszać prywatności rodziców Margherity więc ich sypialnia odpada. Musiałam nakłaniać Michela, żeby się nie wygłupiał i spal ze mną w łóżku a nie na małej kanapie. Niestety Lorenzo i Smark trafiają razem do pokoju, może uda im się poważnie porozmawiać i zażegnać tą niewygodną atmosferę.
Ta dwójka ma się ku sobie i nikt nie zmieni mojego zdania.
________________________________________________________________
Wigilia Bożego Narodzenia. 24 grudnia.
W końcu nadszedł ubłagany czas. To na co wszyscy czekają. Coś na co ja czekałam, odkąd trafiłam do Aosty.
Od samego rana zaczęły się przygotowywania i porządki. Nawet jeśli pani Rossi wysprzątała cały domu już 5 razy wciągu tygodnia. Wszystkie potrawy, które miały pojawić się dziś na stole pachniały zachęcająco w kuchni. W jadalni srebrna zastawa odbijała światło z żyrandola. Każdy najmniejszy szczegół dopracowany był na tiptop.
Z racji tego, że rodzice Margerity nie potrzebowali naszej pomocy udałyśmy się na górę, żeby zacząć się szykować na wieczór. Chciałyśmy jeszcze przed zjazdem gości wybrać się do chłopaków złożyć życzenia i dać sobie nawzajem prezenty. Ogromnie się bałam, że to co kupiłam nie spodoba im się.
Ubrana w czerwony golf, tego samego koloru botki oraz beżową spódniczkę w kratę zeszłam do przedpokoju. Jonathan stał przy drzwiach i na nas czekał. Od rana mnie unika więc szok, że nie uciekł, gdy mnie zobaczył na schodach.
-Wszystko dobrze Smarku? - zaczęłam cicho. -Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść i porozmawiać. - uśmiecham się do niego pokrzepiająco równocześnie zakładając płaszcz i szalik.
-Wiem siostrzyczko, nie musisz się martwić. - nie wiem czy mogę mu wierzyć.
Gdy moja przyjaciółka wreszcie schodzi kierujemy się do auta. W umówionym miejscu widzimy czekających na nas chłopaków. Nie dało się zauważyć, jak Lorenzo spogląda w stronę wysiadającego z samochodu Jonathana.
Po wymienieniu się prezentami z Lo ciągnę na bok Michela. Pragnę dać mu upominek bez zbędnej publiczności. Bez słów podaje mu paczuszkę i czekam aż otworzy.
-Kupiłam go w ostatniej chwili, - mówię po dłuższej ciszy ze strony chłopaka. - nie wiedziałam czy ci się spodoba.
-Ty się jeszcze pytasz? - patrzy na mnie zaskoczony. - Stellina, to najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałem. - chłopak z radości łapie mnie w tali i okręca. Śmieję się głośno na jego poczynania.
W ozdobnym pudełku znajdował się srebrny sygnet. Miał wygrawerowaną gwiazdkę. Gdy pierwszy raz nazwał mnie Stellina zapytałam się pani Moretti co to znaczy. Przez resztę wieczoru tego dnia zastanawiałam się, dlaczego akurat tak.
-Ja też mam coś dla ciebie. - wyciąga małą paczuszkę z kieszeni kurtki i mi ją podaje. - Jest skromny, ale pasuje do ciebie.
Zamieram, gdy widzę zawartość. Złota bransoletka z zawieszkami. Malutki reniferek, piernikowy ludzik i na samym środku trochę większa niż pozostałe gwiazdka z grawerunkiem: Stellina.
-Jest wspaniała, - mówię ze łzami w oczach. - dziękuję.
Rzucam mu się w ramiona i tulę mocno. Michel odsuwa się delikatnie i zakłada mi biżuterię na rękę, swoją już dawno ma na palcu.
W tym samym czasie
Margherita odeszła od chłopaków, gdy rozdzwonił się jej telefon. Niezręczna cisza jaka zapadła pomiędzy Smarkiem i Lo była nie do zniesienia.
-Mam dla ciebie prezent, - zaczyna cicho Lorenzo. - zrobiłem go własnoręcznie. - podaje go stojącemu obok chłopakowi. - Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Niewielki pakunek ciążył Jonathanowi na dłoni. Od ostatniej sytuacji na ławce nie był w stanie spojrzeć nikomu w oczy. Wszystko powracało do niego podwójnie, gdy w tym samym pomieszczeniu był Lorenzo. Nie mógł wytrzymać tego napięcia pomiędzy nimi. Gdy Margherita z premedytacją dała im wspólny pokój, o mało nie dostał ataku paniki. Czego na szczęście nikt nie zauważył.
Biorąc głęboki oddech chłopak otwiera prezent uważając, żeby niczego nie zepsuć. Śnieżna kula z różową podstawką w małe urocze serduszka. Z chwilą, kiedy opadł cały brokat i białe płatki Jonathan zobaczył w końcu figurkę znajdującą się w środku. Zakochana para chłopaków przytulająca się na śniegu. Wpatrzona sobie w oczy. Tak łudząco podobna do Smarka i Lo w dniu ich pocałunku.
-Moja kuzynka kiedyś mnie nauczyła je robić. - nieśmiało uśmiecha się na wspomnienie małej dziewczynki całej w brokacie.
Jonathan nic nie mówi tylko całuje Lorenzo na oczach wszystkich wokoło. Jakby chciał odtworzyć scenkę z śnieżnej kuli. Patrzy w oczy swojego kochanka i uśmiecha się szeroko. Lo nie potrzebuje żadnego prezentu, póki trzyma w ramionach Smarka.
Lea widząc całą sytuacje ma łzy wzruszenia w oczach. Jej mały braciszek zasługuje na szczęście...
________________________________________________________________
Stół uginał się od tradycyjnych postnych potraw. Różnorakie rodzaje makaronów, ryby pod każdą postacią i dużo warzyw. Nie mogło zabraknąć wina znanego w tym regionie. Gdy ostatni goście przybyli stanęliśmy w jadalni, wszystkim się przedstawiłam razem z Smarkiem. Cała kolacja zaczęła się od modlitwy, religia jest ważna dla rodziny Rossi co uszanowałam choć nie jestem osobą wierzącą.
Przez całą wigilię wyczekiwałam momentu, w którym przybędą chłopacy. Wcześniej ustaliliśmy, że przyjdą na deser z czego niezwykle ucieszyli się rodzice Margherity. Im więcej osób będzie tym lepsza zabawa.
Słysząc dzwonek do drzwi podskoczyłam i jako pierwsza ruszyłam otworzyć, nie mogło zabraknąć śmiechu na moje zachowanie chyba każdy zauważył jak niecierpliwie się. Zaraz za mną poszła Margerita więc obydwie na wstępie witamy się z Michelem i Lorenzo. Ostrzegamy ich również przed wścibskimi ciotkami dziewczyny i prowadzimy ich do jadalni. Michel dostał krzesło obok mnie a Lo obok Jonathana, wcześniej moja przyjaciółka prosiła rodziców, żeby nas tak posadzić.
Po przepysznych kruchych ciasteczkach, które specjalnie dla mnie upiekła mama Margherity wychodzą pierwsi goście. Zostając w najbliższym gronie przechodzimy do salonu. Razem z Michelem przechodzimy przez próg jako ostatni.
-Stoicie pod jemiołom moi drodzy. - uśmiecha się do nas babcia Pizzy.
Patrzę zawstydzona na chłopaka. Ciężko się przyznać, ale nigdy się nie całowałam.
-Jeśli nie chcesz to nie musimy Stellina. - szepcze mi do ucha Michel.
Bez zastanowienia łapię go za policzki i przyciągam do pocałunku. Zaskoczony dopiero po chwili łapie mnie za biodra i przybliża do siebie. Widząc jak nieporadnie próbuje swoich sił w całowaniu, uśmiecha się delikatnie i przejmuje stery. Słyszę oklaski i pogwizdywania chociaż dochodzi to do mnie jakby za ściany. Odrywamy się do siebie, Pan Przystojny głaszczę mnie po policzku i uśmiecha się czule.
________________________________________________________________
Margherita i Michel biorą udział w wolontariacie więc z Lorenzo i Jonathanem postanawiamy im dziś pomóc. Organizacja robi w kolejny dzień świąt spotkanie z świętym Mikołajem i rozdawanie prezentów dzieciom, które mają problemy finansowe w rodzinie. Od razu, gdy trafiamy na miejsce widzimy świątecznie przystrojoną scenę na występy charytatywne, zagrodę z żywymi reniferami, obok stoi fotel specjalnie przygotowany dla przybysza z Laponii.
W specjalnym namiocie dla wolontariuszy krząta się dużo artystów i tancerzy. Każdy przygotowuje się do swoich występów. Michel został wybrany do roli Mikołaja, a my będziemy jego pomocą. Jonathan i Lo dostają strój elfów z czego niezbyt są zadowoleni. Margerita została śnieżynką a ja żoną Mikołaja. Gdy wszyscy się przebrali idziemy w kierunku przygotowanego miejsca.
Świąteczne piosenki towarzyszą nam w robieniu zdjęć z dziećmi siedzącymi na kolanach świętego Mikołaja i rozdawaniu małych upominków. Nogi mi już odpadają, wysłałam Pizzę, Smarka i Lo na małą przerwę i zostałam sama z Michelem. Z racji, że również mamy mały przestój chłopak ciągnie mnie na swoje kolana. Patrzę na jego twarzy i łapię za kark, żeby przypadkiem nie zsunąć się na ziemię.
-Jesteś najpiękniejszą panią mikołajową jaką kiedykolwiek widziałem.
-Jestem jedyną panią mikołajową jaką widziałeś. - śmieję się z niego. Widząc naburmuszoną minę Michela całuję go w policzek, on nie będąc usatysfakcjonowany przyciąga mnie do głębszego pocałunku.
Nie zauważamy, kiedy przygodzi kolejna partia dzieci zakrywająca sobie oczy i mówiąca bleee i fujkaaa. Śmiejemy się z reakcji małych szkrabów i odsuwamy się od siebie. Po przyjściu wszystkich z przerwy kontynuujemy rozdawanie prezentów.
Kiedy ostatnie dziecko schodzi z kolan Michela i biegnie w stronę rodziców z prezentem. Ruszamy przebrać się w nasze ciuchy.
-Chyba jakieś dziecko zsikało mi się na spodnia. - mówi z obrzydzoną miną. Widząc jego mokre ubranie śmiejemy się a ja trzaskam pamiątkową fotę.
________________________________________________________________
Drugi dzień świąt zapowiadał się bardzo spokojnie. Całą paczką zebraliśmy się w domu Margerity. Ponoć jej rodzice potrzebują pomocy z porządkami. Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale czuje w tym jakiś podstęp.
Siedząc na kanapie wspominamy jakieś strasznie żenujące historie z dzieciństwa. Brzuch boli mnie ze śmiechu słysząc co działo się, gdy Lorenzo był mały.
-W sumie to skąd się wzięła ksywka Smark? - pada pytanie.
-Gdy mój mały braciszek miał 6 lat to poznał w szkole pewną dziewczynkę. Był w niej strasznie zauroczony. Pewnego dnia postanowił, że zaprosi ją na bal przebierańców, który organizowała szkoła. Dałam mu kwiatka, żeby jej wręczył, ale zapomniałam, że ma uczulenie na pyłki. - przerywam historię zaczynając się śmiać. - Jonathan kichnął i o smarkał dziewczynkę stojącą naprzeciwko. - wściekły brat wrzucił we mnie poduszką, kiedy zobaczył jak wszyscy się z niego śmieją.
-Chodź zabieram cię gdzieś, - słyszę szept przy uchu. - nawet nie próbuj pytać, dokąd bo to niespodzianka.
Chłopak pomaga ubrać mi płaszcz i szalik. Ciągnie mnie w stronę swojego samochodu. W ostatniej chwili widzę konspiracyjny uśmieszek Pizzy. Mrużę na nią oczy i daje się poprowadzić Michelowi.
-Najpierw będzie trochę nieprzyjemna część tej randki, - tłumaczy. - ale jest dla mnie bardzo ważna.
Mknąc po pustych ulicach śpiewam świąteczne piosenki puszczane w radiu i patrzę na krajobraz za oknem. Gdy się zatrzymujemy widzę dużo ośnieżonych pól. Michel pomaga mi wysiąść z auta i prowadzi w stronę wydeptanej, ledwo widocznej ścieżki. Uśmiech chłopaka jest przygaszony i widzę, że myślami jest na kompletnie innej planecie.
Po środku polany stoi wielki rozłożysty dąb. A tuż przy samym pniu stoi kamienna płyta z wyrytą datą i imieniem.
Magdalene Marie Moretti
26.12.2015
Michel pada na kolana obok nagrobka i zaczyna się modlić. Mając taki widok przed sobą nie panuję nad łzami.
-To była moja mama, - zaczyna cicho łamiącym się głosem jednocześnie wstając. - zmarła, gdy miałem 14 lat. - przytulam chłopaka i płaczę mu w kurtkę. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie co musiał przechodzić. - Nazywała mnie Aniołkiem, chociaż moje zachowanie na to nie wskazywało. - kontynuował. - Dlatego moje pełne imię to Michelangelo Moretti.
-Mój mały Aniołek.
________________________________________________________________
W tym samym czasie
Wszyscy oprócz Lei byli wtajemniczeni w niespodziankę dla niej. Nie wiedzieli dokładnie co będą robić. Porządki były tylko pretekstem więc gdy dwójka zakochanych wyszła Lorenzo i Jonathan poszli do jego pokoju. Margherita była umówiona na mieście z jakimś chłopakiem więc szybko się ulotniła.
Chłopacy położyli się na nie wielkim łóżko. Lo nie mógł nadal uspokoić się po historii związanej z ksywką. Smark widząc to zaczął bić go poduszką co jeszcze bardziej rozśmieszyło Lorenzo. Nagle przetoczył się na niego i przytrzymał jego nadgarstki nad głową.
-Uroczo się wściekasz. - uśmiecha się do niego i pochyla do pocałunku. Ostatnimi czasy jest pomiędzy nimi bardzo intymnie i często nawet w towarzystwie składają sobie pocałunki.
Jonathan miał mały mętlik w głowie, ponieważ nie wiedział dokładnie na czym stoi. Ani on ani Lo nie składali sobie propozycji związku. A brat Lei ostatnio przypomniał sobie, że po sylwestrze wracają do domu. Nie chciał kończyć tego co się tu działo. W końcu po długim czasie pozbierał się i jest szczęśliwy.
-Coś się stało skarbie? - zatroskany chłopak pyta, gdy widzi smutną minę Jonathana.
-Nie chcę wracać do domu. - przenosi smutny wzrok na chłopaka nad nim. - Nie chcę się z tobą rozstawać.
Lorenzo przytula Smarka do swojej klatki piersiowej i całuje w czoło. Czuje łzy, które moczą jego koszulkę. Smutek jaki go ogarnia na myśl o straceniu go jest nie do zniesienia.
________________________________________________________________
Wracając do domu z Michelem zaczyna się zamieć śnieżna. Ledwo co widać przez okno w samochodzie. Chłopak dzielnie próbuje dowieść nas w bezpieczne miejsce. Pozostanie w aucie w taką pogodę nie wiąże się z niczym dobrym.
Wspominam sobie cały przebieg naszej randki. Było idealnie, nie mogło być lepiej. Michel naprawdę się postarał. Po tym jak ostatni raz pomodlił się nad grobem matki zabrał mnie na punkt widokowy. Wyciągnął z bagażnika jego własnego autorstwa pizze i zajadaliśmy się śpiewając piosenki z radia. Dawno nie jadłam tak dobrego jedzenia. Na koniec było trochę pocałunków. Ale cicho sza to tajemnica. Przypominając sobie te gorące chwile dostaje rumieńca na policzkach.
Nagle auto gwałtownie hamuje a ja ostatnie co czuję to ręka Michela na moim kolanie.
________________________________________________________________
Ktoś potrząsa moim ramieniem chcąc wybudzić mnie z pięknego snu. Odganiam natrętną rękę i powoli otwieram oczy. Kaszlę czując w powietrzu unoszący się dym.
-Słyszy mnie pani? - nade mną klęka jakiś chłopak. - Muszę panią stąd zabrać do lekarzy. W pani mieszkaniu był mały pożar. Z powodu oparów w powietrzu musiała pani zemdleć.
Chłopak podnosi mnie jak pannę młodą i kieruje się w stronę wyjścia. Przypomina mi kogoś. Marszczę brwi. Zamykam oczy i szczypię się w ramię. Gdy je otwieram nadal mam przed sobą Pana Przystojnego w stroju strażaka.
-Michelanglo? - mężczyzna patrzy na mnie zdziwiony i oddaje w ręce pomocy medycznej. Ostatnie co powiedziałam przed ponownym omdleniem.
Pierdolone pierniki.
____________
Wiek: 14 lat
Imię: Kornelia
Konto na Wattpad: mulina_k
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top