Pierwszy pierniczek

1 grudnia

Wiatr i pojedyncze krople deszczu delikatnie bębniły w hogwardzkie okna. Cynthia od zawsze uwielbiała przypatrywać się, jak krople deszczu niczym łzy spływają powolnym ruchem po szybie. Relaksowało ją to, ale teraz czuła głęboko w sobie jedynie wielkie podekscytowanie, gdyż zmierzała na pierwsze spotkanie obrony przed czarną magią, któremu przewodniczyli Harry, Ron i Hermiona.

Wierzyła, że Voldemort faktycznie powrócił. Wierzyła, że Harry Potter naprawdę stawił mu czoła kilka miesięcy temu. Wierzyła, że teraz wszystko miało się zmienić, i to niekoniecznie na lepsze...

A jeszcze do tego wszystkiego szczerze nienawidziła Umbridge. Chyba w całym Hogwarcie nie znalazłaby się osoba, która by choćby odrobinę lubiła tę różową ropuchę. Mugolskie pochodzenie Cynthii sprawiało, że była wyjątkowo źle traktowana. Miała wręcz wrażenie, że Dolores się na nią najbardziej uwzięła z całego rocznika. Ze wszystkich sił, choć była z natury cichą i nieśmiałą osobą, pragnęła jej dokazać, choćby w ten sposób — uczestnicząc w „spisku".

Niemniej było to zdecydowanie złe określenie. Czy naprawdę było coś złego w tym, że pragnęła nauczyć się bronić przed czarną magią? U Umbridge nie mogła, niestety, nabyć tych umiejętności. Nauka teorii obrony w praktyce niewiele się przydawała bez żadnych ćwiczeń.

Uniosła głowę i spojrzała z uśmiechem na swojego brata, który szedł tuż przy niej w towarzystwie swoich przyjaciół — Hanny Abbott i Ernesta Macmilliana. Szybko dostrzegł jej ukradkowe spojrzenie.

— Co tam, siostrzyczko? — zapytał Justin. — Stresujesz się przed spotkaniem?

— Nigdy w życiu — odparła, starając się brzmieć pewnie, choć to nie wychodziło za każdym razem.

Justin uśmiechnął się jeszcze szerzej i zmierzwił jej jasnobrązowe włosy.

— Eej! — skarciła go Cynthia i odchyliła głowę przed kolejnym atakiem dłoni. — Przestań.

— Biedna Cynthia, prześladowana przez własnego brata — zaśmiała się Hanna i trąciła łokciem Justina, który beztrosko wzruszył ramionami.

— Raczej miałaś na myśli „starannie zaopiekowana". Dobry ze mnie starszy brat — oznajmił.

— Raczej Cynthia ma w tej kwestii inne zdanie — zauważył przebiegle Ernest. — Prawda, Cynthia? Mrugnij trzy razy, jeśli potrzebujesz nowego brata.

Cynthia mrugnęła trzy razy.

— Ha! Mówiłem! — rzekł dumnym tonem Ernest. — Prześladowanie!

— Bo zaraz ty będziesz prześladowany... — Justin zmrużył oczy, a Ernest zrobił teatralnie przerażoną minę ku kolejnej fali śmiechu Hanny.

To wszystko było oczywiście żartami. Zdaniem Cynthii Justyn był dobrym starszym bratem. Argumentem ten fakt potwierdzającym było to, że odkąd rozpoczęła naukę w Hogwarcie, jeszcze nigdy jej od siebie nie odtrącił, zawsze pozwalał, aby spędzała wolny czas z nim i jego przyjaciółmi.

Cynthia nie miała zbyt wielu własnych znajomych. Była raczej samotniczką, choć nie z wyboru. Bardzo chciałaby mieć więcej przyjaciół, z którymi mogłaby porozmawiać, ale była wstydliwa oraz za każdym razem obawiała się, że druga osoba nie chce z nią dyskutować. Miała dziwne wrażenie, że się wszystkim narzucała. Współlokatorki w dormitorium albo kompletnie ją ignorowały, albo patrzyły krzywo, kiedy siedziała wieczorami pod kołdrą z dobrą książką i jakimiś przekąskami z kuchni.

Nie czuła się dobrze z tym, że tak wiele czasu spędzała z bratem i jego przyjaciółmi. Obawiała się, że oni tego sobie nie życzyli, choć nigdy nie dali żadnego sygnału, aby tak myślała, dlatego kiedyś znalazła towarzyszkę w czasie wspólnego projektu u Ginny Weasley, z którą chodziła na ten sam rok.

Gryfonka okazała się być tak otwarta, że Cynthia przy niej czuła się świetnie, zwłaszcza, że Ginny zawsze miała coś do powiedzenia, więc Cynthia nie musiała nigdy wyratowywać chwilę niezręcznej ciszy. Ginny z kolei zapoznała ją z Luną Lovegood, która również okazała się być wspaniałą osobą, choć nieco wyróżniającą się spośród innych. Wiecznie rozmarzony głos, wzrok oraz napominanie dziwnych stworzeń, o których istnieniu Cynthia nie miała bladego pojęcia, były jej cechami charakterystycznymi.

Kiedy dotarli na siódme piętro, Justin gwizdnął i wskazał dłonią na ścianę.

— Teraz musimy przejść obok niej trzy razy, myśląc o tym, gdzie chcemy się dostać. Znacie wytyczne — poinformował, a następnie całą czwórką przeszli, myśląc o tym samym, obok ściany.

Ukazały się drzwi, wiec Justin pociągnął za klamkę. Jeszcze nim zdążyliby wejść do środka, Cynthia przegryzła pierniczka, którego wzięła z kuchni od ochoczemu ku temu skrzatowi. Uwielbiała pierniczki.

Pomieszczenie było sporych rozmiarów. W kącie Cynthia mogła dostrzec szafkę z książkami, lecz skupiła swoje oczy natychmiast na osobach, które się znajdowały już w środku. Harry, Ron i Hermiona stali w centrum, a kawałek od nich znajdowała się reszta chętnych do uczestniczenia w tych spotkaniach obrony przed czarną magią. Dostrzegła Ginny, Lunę, Cho, Deana, Neville'a, Lavender, Parvati i jeszcze kilka pozostałych osób. Dołączyła do grupy dokładnie w momencie, gdy przez drzwi przeszły kolejne osoby.

Zauważyła znanych ze swoich dowcipów Freda, George'a i Don, którzy byli nierozłączni od pierwszego roku. W głębi duszy bardzo podziwiała tę ostatnią dziewczynę za śmiałość, którą się odznaczała. Miała w sobie coś, co sprawiało, że każdy ją lubił, a Cynthia bardzo tej iskry zazdrościła.

Gdyby tak ona również była lubiana... Wszystko wyglądałoby inaczej.

Spotkała się ze wzrokiem Ginny, która z szerokim uśmiechem do niech pomachała. Cynthia więc jej odmachała, stanęła obok Justina i skupiła się na słowach Harry'ego, który zaczął wszystko wyjaśniać. Widocznie był zestresowany. Za namową Hermiony, po krótkich objaśnieniach w kwestii spotkań Harry'ego, zaczęli zastanawiać się nad nazwą, którą przypiszą do stworzonej grupy. Padło kilka propozycji, w tym jedna od Freda:

— Co powiecie na grupę „Ministerstwo Magii To sami Kretyni"?

— Mnie tam bardziej przypadłoby do gusty coś w stylu... — Don udała zastanowienie. — „Ministerstwo Magii i Fred Weasley To sami Kretyni". Nie sądzicie, że taka nazwa byłaby pełniejsza?

Po pomieszczeniu przeszedł śmiech kilku osób na te słowa.

— Nie możemy tak bardzo zdradzać nazwą, że organizujemy jakiś spisek — zauważyła oczywistym tonem Don, a Hermiona od razu jej przytaknęła.

— Oj, drobnostka! — Fred machnął dłonią, objął dziewczynę w pasie i przycisnął do siebie, co spotkało się z dziwnym spojrzeniem od strony George'a, a jeszcze dziwniejszym od Don, która zmarszczyła brwi i lekko się odchyliła.

Fred, gdy zorientował się, co zrobił, natychmiast odsunął się od niej o dobre kilka kroków, odchrząknął i ledwo zauważalnie się zarumienił, wbijając wzrok w ścianę.

Ostatecznie pozostała nazwa podsunięta przez Ginny: „Gwardia Dumbledore'a", która każdemu przypadła do gustu. Rozpoczęli ćwiczenia od zaklęcia Expelliarmus. Cynthia niepewnie się rozejrzała wokół siebie, w celu zorientowała się, czy ktoś potrzebował pary.

— Ćwiczysz ze mną — oznajmił oczywistym tonem Justin.

— Daj spokój... — powiedziała z niezadowoleniem.

Naprawdę czuła się głupio, że Justin zawsze musiał ją niańczyć, bo sama nie potrafiła sobie przez nieśmiałość poradzić.

— Cynthia... — zaczął Justin, ale dziewczyna mu przerwała.

— O, Neville. On nie ma pary — powiedziała nagle i jak najszybciej odeszła od brata.

Nie przeszła jednak choćby kilku kroków, gdy się nagle zatrzymała. Co ona wyprawiała? Przecież w życiu nie zdobędzie się na odwagę, aby zapytać, czy zechce z nią ćwiczyć!

Przestań, ogarnij się, nakazała sobie w myślach. Neville cię nie wyśmieje. On też nie ma pary do ćwiczeń. Choć raz zdobądź się na odwagę... Justin cię obserwuje.

Wzięła głęboki wdech, ale nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Robiła wszystko, aby zmusić swe nogi do choćby jednego, małego kroku do przodu. Kiedy siłowała się ze swoimi myślami, próbując samą siebie i swoje mięśnie nóg przekonać do kroku, usłyszała nagle czyjś głos tuż po swojej prawej stronie.

— Hej...

Z zaskoczenia pisnęła i odskoczyła. Utraciła równowagę, upadając na podłogę. Odgłos upadku przyciągnął wzrok pobliskich oczu, przez co Cynthia spłonęła rumieńcem, czując wielkie zażenowanie swoim zachowaniem.

Jak zwykle musiała zrobić z siebie pokrakę.

— Przepraszam... Nie chciałem cię wystraszyć... — wypalił Neville i szybko do niej podszedł. Niepewnie się jej przyjrzał, a następnie podał dłoń, której się z zażenowaniem na twarzy chwyciła, a chłopak pomógł Puchonce wstać.

— Nic się nie stało, to moja wina — powiedziała szybko i wytarła spocone dłonie o spodnie.

Przez chwilę stali w ciszy, wpatrując się w siebie. Cynthia nie znała jakoś wyśmienicie Neville'a. Nie miała zbyt wiele okazji, aby z nim porozmawiać. Czasami wymieniali ze sobą uśmiechy, gdy oboje przebywali w towarzystwie Ginny, czy witali się ze sobą na korytarzach. Nic poza tym.

— Ee... Teraz coś ćwiczymy — zauważyła głupio Cynthia, a Neville niepewnie skinął głową. — Może chcesz ze mną poćwiczyć? Jeśli oczywiście chcesz...

— No jasne — powiedział z uśmiechem, a Cynthia wypuściła z ulgą powietrze z ust.

Nieśmiałość czasami bardzo ją ograniczała. Takie przedsięwzięcie było dla Cynthii naprawdę sporym sukcesem, co prawda gdyby Neville również do niej nie podszedł, to szczerze średnio widziała, czy teraz by z nim ćwiczyła, ale najważniejsze, że się udało, nieważne już jak. Miała dość tego, że zawsze musiała liczyć na cierpliwość i dobrą wolę Justina, bo, choć brat nigdy jej tego nie powiedział, Cynthia miała wrażenie, że on również miał powoli dość tego, że wszędzie za nim łaziła.

— Gotowy? — zapytała nieśmiało.

— Mam nadzieję... — odparł z niepewnością w głosie Neville i ze strachem zerknął na wyciągniętą różdżkę Cynthii.

— Damy radę — przekonywała. — Expelliarmus!


No to zaczynamy z tematem! Pierwszy grudnia, pierwszy rozdział! Jeszcze tylko dwadzieścia trzy przed nami!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top