Czwarty pierniczek
4 grudnia
✩
Ulubionym zajęciem podczas listopadowych chłodów i szybko zbliżającego się grudnia, stało się dla Cynthii przesiadywanie we wspólnym pokoju i ogrzewanie przy ogniu w kominku. Popijała przy tym gorącą czekoladę i z niecierpliwością wyczekiwała zimy.
Już nie mogła się doczekać śnieżnego puchu na ziemi, lodowatego wiatru oraz całego krajobrazu zimowego, który wkrótce miał się pojawić za oknami.
Uwielbiała święta z całego serca. To był czas, który zawsze spędzała w gronie rodziny, na wspólnych śpiewach, pysznych posiłkach i, tego by oczywiście nie mogło również zabraknąć, prezentach.
W tym roku sytuacja jednak miała wyglądać nieco inaczej, co bardzo smuciło Cynthię. W związku z powrotem Lorda Voldemorta rodzice jej i Justina uznali, że najbezpieczniejszą opcją byłoby, aby pozostali w Hogwarcie na ten czas świąt. Choć rodzice byli mugolami, to wiedzieli, co się działo, poprzez napływ informacji i ostrzeżeń ze strony rodziców najlepszych przyjaciół Justyna, z którymi utrzymywali regularny kontakt.
Choć perspektywa spędzenia tegorocznych świąt Bożego Narodzenia nie była zbyt optymistyczna dla Cynthii, to nie narzekała, w końcu aż tak źle nie będzie, ponieważ miała jeszcze tutaj brata.
Do pełnienia swojej funkcji nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami powrócił ze swojej tajemniczej przerwy Hagrid, co spotkało się głównie z niezadowoleniem od strony uczniów. Sama Cynthia nie wiedziała, co powinna myśleć o sposobach nauczania Hagrida. Raczej nie miała mu nic do zarzucenia, była wobec niego obojętna, ale musiała przyznać, że bardzo polubiła profesor Wilhelminę Grubbly−Plank...
Podczas jednych z zajęć Hagrid zapoznał uczniów czwartego roku z testralami. Cóż, przynajmniej czysto teoretycznie, Cynthia jednak nie mogła ich dostrzec, ponieważ nigdy nie była świadkiem czyjejś śmierci. Na szczęście.
Wielki Inkwizytor Hogwartu nie próżnował. Umbridge wydawała coraz to więcej dekretów i ewidentnie zbyt bardzo wykorzystywała swoją władzę, gdyż Harry, Fred, George i Don, zawodnicy w gryfońskiej drużynie quidditcha, dostali dożywotni zakaz grania. Jak Cynthia wiedziała od Justyna, podobnież całą czwórką zaatakowali Malfoya, gdy ten zaczął wyzywać rodzinę rodziców Weasleyów i matkę Harry'ego.
— Don przywaliła mu w twarz — powiedział Justyn. — Żebyś ty ją widziała! Najpierw zatrzymała Freda i George'a, a potem sama mu przywaliła! McGonagall to dopiero była wściekła jak osa... Ale i tak najwięcej zamieszania zrobiła Umbridge, gdy się wtrąciła w to całe zamieszanie. Dożywotni zakaz, rozumiesz?
Umbridge ewidentnie nie pałała uwielbieniem do Gryfonów, skoro z taką chęcią ich zdyskwalifikowała, pozostawiając drużynę Gryffindoru niemal bez składu.
Drugim miejscem, w którym Cynthia ostatnio najwięcej przesiadywała, była biblioteka, gdzie mogła się na spokojnie pouczyć, gdyż, niestety, w dormitorium, o ile nie była późna noc, panował rozgardiasz, a pokój wspólny to był jednak pokój wspólny, z pewnością nie najlepsze miejsce do nauki, jeśli potrzebowało się absolutnej ciszy, aby pozbierać myśli.
Usiadła przy stoliku, otworzyła podręcznik z zielarstwa i podjęła próbę uczenia się, jednak żadne wiadomości nie mogły wejść jej do głowy. Sfrustrowana oparła głowę o rękę i zmrużyła oczy, mimochodem się zamyślając.
— O, zielarstwo.
Wyprostowała się, gdy dostrzegła zmierzającego do niej, uśmiechniętego lekko Neville'a.
— Cześć — przywitała się nieśmiało, kiedy usiadł naprzeciwko. — Tak... Niezbyt dobrze mi idzie, a w piątek mam test.
— Aha... — wydukał i zawahał się. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wyraźnie nie był co do tego pewny.
— Tak...? — podjęła cicho i niepewnie Cynthia, chcąc jak najszybciej zażegnać niezręczną ciszę.
— No... — zaczął Neville, a jego policzki poczęły się stopniowo zaczerwieniać. — Ja chyba jestem dobry z zielarstwa... Tak twierdzi profesor Sprout...
— Tak, czasami nam o tobie wspomina — zaśmiała się cicho, a Neville z zawstydzeniem odwrócił wzrok.
— Jeśli chcesz, mogę ci pomóc z tą nauką do testu... Jeśli tylko chcesz, oczywiście — wypaliła na jednym wdechu.
Policzki Cynthii również się nieco zaczerwieniły, kiedy spuściła wzrok i zaczęła bawić się stronnicami swojego podręcznika od zielarstwa. W wyniki podenerwowania delikatnie zagięła róg strony, przez co się skrzywiła, zniesmaczona. Bardzo nie lubiła w żaden sposób niszczyć książek.
Po kolejnej długiej chwili zorientowała się, że wciąż nie odpowiedziała Neville'owi, który zapewne teraz umierał ze strachu przez tę niepewność.
— Byłoby fajnie... — przyznała nieśmiało. — O ile sam nie masz dużo nauki i masz chęci i chwilkę i w ogóle...
— Mam chęci — oznajmił z większą pewnością i wyraźną ulgą.
— Fajnie — wypaliła i, nie patrząc swojemu towarzyszowi w oczy, przysunęła do niego podręcznik, a Neville przeleciał szybko wzrokiem po treści rozdziału. Później wspólnie rozpoczęli naukę.
Początkowo było bardzo niezręcznie i sztywno — oboje stresowali się sobą nawzajem, ale po upływie kolejnych i kolejnych minut, nauka szła coraz sprawniej i przyjemniej. Często odskakiwali od tematu i zaczynali rozmowy na inne tematy. Cynthia nabierała coraz większej pewności siebie, zresztą jak Neville, i w pewnej chwili straciła już tę obawę, która ciągnęła się za nią od najmłodszych lat, że powie coś niestosownego lub najzwyczajniej głupiego, a przez to zostanie wyśmiana.
Lubiła towarzystwo, ale obce osoby bardzo ją stresowały. Nigdy nie mogła być pewna, czego się spodziewać po drugiej osobie. Miała trudności z zaufaniem, a gdy już komuś zaufała, to niezwykle bardzo się przywiązywała, co często kończyło się zranieniami i łzami.
Był już późny wieczór. Na atramentowym niebie lśniły gwiazdy, a księżyc prezentował się bajecznie w swojej pełni, kiedy Cynthia pośpiesznie ruszyła do wspólnego pokoju Hufflepuffu, aby zdążyć przed dwudziestą pierwszą, bo to właśnie po tej godzinie chodzenie po Hogwarcie było karane szlabanami, jeśli zostało się oczywiście złapanym.
Bardzo przyjemnie spędziła te trzy godziny z Neville'em. Czas upłynął jej tak szybko, że nie zdążyła się nawet zorientować, że powinna już dawno być we wspólnym pokoju.
Weszła szybko do środka ze swoim podręcznikiem zielarstwa pod pachą i została natychmiast zatrzymana przez oczekującego tam Justyna.
— Gdzie ty byłaś, siostra? — zapytał z wyrzutem. — Już myślałem, że cię Filch złapał!
— Przecież nawet jeszcze nie ma dwudziestej pierwszej...
— Ale to Filch — zauważył. — Ani on, ani Umbridge się nie przejmą, jeśli złapią kogoś piętnaście minut przed dwudziestą pierwszą... Jakby na to nie spojrzeć, to dobra z nich byłaby para... W każdym razie, ponownie zapytam, gdzie ty byłaś przez te trzy godziny?
— Eee... — zająkała się Cynthia i bardziej przycisnęła do siebie podręcznik. — No... ten... W bibliotece.
— W bibliotece? Przez trzy godziny? Nawet ty się tyle nie uczysz. — Justyn uniósł powątpiewająco brwi.
— No... Ale byłam z kolegą.
— Z kolegą? — powtórzył z coraz większym niedowierzaniem. — Jakim?
— Eee... No z Neville'em...
— Neville'em? — Justyn już prawie piszczał. — Longbottomem?
— Nie, z innym — powiedziała pod nosem z sarkazmem, już lekko zirytowana tą lawiną pytań.
— Z jakim innym?
— Żartowałam, z Longbottomem, znamy innego Neville'a? — Teraz to w jej głosie słyszalny był wyrzut.
— Co ty z Longbottomem robiłaś w bibliotece?
— Jeju, uczyłam się, a co miałam robić, Justyn? — jęknęła i zrobiła krok w stronę schodów, ale brat ponownie ją zatrzymał.
— Justyn — niespodziewanie do tej dyskusji wtrąciła się Hanna. — Czasami żałuję, że na drugim roku podano ci mandragorę, moim zdaniem powinieneś pozostać spetryfikowany. Przynajmniej nie byłbyś tak irytujący.
— Hanna — skarcił swoją przyjaciółkę, ale dziewczyna zignorowała ten fakt, podchodząc do Cynthii.
— Leć, Cynthia, jeśli będzie trzeba, to go przywiążę go do tej kanapy — powiedziała z rozbawieniem i wskazała kciukiem w stronę mebla.
Justyn natomiast przewrócił oczami, ale nie zatrzymał po raz drugi swojej siostry, gdy ta prędkim krokiem odeszła, z zaróżowionymi przez zawstydzenie całą sytuacją policzkami. Justyn był dobrym bratem, ale czasami potrafił ją bardzo irytować swoją troskliwością.
W dormitorium, zanim ułożyła się do snu, przegryzła jeszcze pierniczka, który był idealnym zwieńczeniem dnia.
✩
20 dni do świąt
Ostatnio doszłam do wniosku, że najlepiej to mi się pisze wieczorami, gdy za oknem jest ciemno. Wtedy jakoś mam większy pokład energii, weny i wszystkiego, dlatego najpewniej większość rozdziałów w dni robocze będzie się pojawiało gdzieś po szesnastej. W weekendy naturalnie będą wcześniej, w końcu nie mam lekcji ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top