✰ 7. Świąteczny Potter: Część 2 ✰

7 grudnia, #7dzieńwritemasu

Nie opowiedziała Cynthii o tym, co się stało w pokoju wspólnym. Po pierwsze, nie uważała, żeby to było istotne, po drugie, następne dni upewniły ją w przekonaniu, że jednak przesadzała. Szukała problemu tam, gdzie go nie było.

Śniegu trochę zdążyło spaść, wobec czego po zajęciach Eleina, Cynthia, Ginny i Luna wybrały się na błonia. Po nieudanej próbie ulepienia bałwana, która skończyła się trwającą prawie pół godziny bitwą na śnieżki, przyjaciółki padały z wycieńczenia.

Eleina rozłożyła ręce i pozwoliła swojemu ciału opaść na miękki puch.

— El, rozchorujesz się — powiedziała karcąco Cynthia, ale nie protestowała, gdy Ginny złapała ją i Lunę za ręce i także zmusiła do położenia się na śniegu.

Eleina westchnęła, podczas gdy drobne płatki śniegu opadły na jej twarz i się roztopiły. Przymknęła oczy, uśmiechając się szeroko, sama nie wiedzieła do czego konkretnie. Jakoś przyjemnie tak było leżeć i nie przejmować się niczym. Choć było zimno, choć niedługo miała sumy i święta, które nie zapowiadały się zbyt przyjemnie. Choć wszystko.

— Ginny. — Eleina zwróciła głowę w stronę leżącej obok Gryfonki. — Macie jakieś spotkanie klubu ślimaka przed świętami?

Zaskoczona tym pytaniem Ginny zmarszczyła brwi.

— Jest jakieś przyjęcie, a co?

— A nic, tak pytam... — Czyli faktycznie coś było. — Idziesz z Deanem?

— Szczerze mówiąc najchętniej zabrałabym któraś z was — wymamrotała.

Sekundę po tych słowach w głowie Cynthii aktywował się włącznik „oddanej przyjaciółki".

— Co ci znowu zrobił? — Cynthia nie wiadomo kiedy usiadła i teraz wpatrywała się o twarzy pełnej napięcia w twarz Ginny.

Ginny także powoli się podniosła.

— Nic, nic. Nic takiego... Tylko, no, ostatnio trochę się kłócimy.

Zaległa cisza. Cynthia zacisnęła usta i spojrzała znacząco na Eleinę. Same ten fakt wcześniej zauważyły, ale nie chciały się wtrącać. Czekały na to, aż Ginny sama im powie.

— Nico mi mówił, że ostatnio Dean o ciebie go wypytywał — powiedziała cicho Luna.

Wszystkie spojrzenia skierowały się na wciąż leżącą jako jedyną Krukonkę, która bawiła się w palcach śniegiem że skupioną miną.

— Słucham? — Ginny nerwowo odrzuciła włosy. — O co konkretnie pytał?

— Czy widział, żebyś spotykała się z kimś innym.

Cisza. Eleina, widząc, że w Ginny zaczyna zbierać się złość, powiedziała, zrywając się na równe nogi:

— Chodźmy go czymś zdzielić!

— Nie! — Cynthia złapała Eleinę za ramię.

— Dlaczego?!

— Bo to nie jest dobry sposób rozwiązywania problemów! — wzięła głęboki wdech. — Ginny, po prostu z nim porozmawiaj i wyjaśnijcie to sobie jakoś. Ale nie teraz, nie gdy jesteś pod wpływem emocji.

— Jestem spokojna — oznajmiła niespokojnie Ginny.

— Nie, nie jesteś.

— Mówię, że... — Ginny w pół zdania przerwała, kiedy poczuła lekkie uderzenie w plecy. Gwałtownie się odwróciła. — Luna! — zawołała, widząc kawałek dalej uśmiechniętą Lunę, która lepiła właśnie kolejną śnieżkę.

Ginny porwała się na nogi, zanim przyjaciółka zdążyłaby przeprowadzić drugi atak. Skoczyła natomiast w stronę Cynthii i naładowała jej śniegu za koszulkę. Puchonki aż się wzdrygneła z zimna.

— Oj, przesadziłaś! — zawołała ze śmiechem, ciskając w Ginny śnieżkę za śnieżką. Ale zamiast w Ginny trafiła Eleinę prosto w twarz. I tak rozpętała się kolejna bitwa na śnieżki.

Zziębnięte, przemoczone i wykończone powróciły do zamku akurat na kolację. Rozdzieliły się, aby odnieść swoje rzeczy, a następnie spotkały w Wielkiej Sali. Usiadły razem przy jednym ze stołów i zajęły się jedzeniem. W pewnej chwili dołączył do nich Justyn.

— A co to za zjazd wszystkich domów?

— Nie interesuj się — powiedziała z pełnymi ustami Cynthia. — Nie masz swoich przyjaciół, którym możesz utrudniać życie?

— Chyba ten Neville ma na ciebie zły wpływ, bo stajesz się coraz bardziej uszczypliwa. — Justyn zmrużył oczy. Nie było widać, czy mówił poważnie, czy tylko żartował.

Cynthia w szoku nie trafiła kanapką do ust.

— Ajj... — syknęła nagle Eleina, czym zwróciła na siebie uwagę wszystkich. — To chyba jednak moja wina. Za dużo ze mną spędza czasu i uczeń przerasta mistrza. 

Justyn na to się zaśmiał.

— Nie, ona zawsze taka była, gdy byliśmy sami. Natomiast w towarzystwie rodziców czy innych osób już sam w sobie aniołek. — Justyn wyciągnął rękę, aby poczochrać siostrze włosy, ale ta zrobiła unik. Niemniej Puchon się nie poddał i zaatakował z drugiej strony, osiągając swój cel. — Morsowałaś? — zapytał ze zdumieniem.

— Nie, dziewczyny próbowały mnie utopić w śniegu.

— Nie wiemy, o czym mówisz — stwierdziła Ginny, a Eleina dodała:

— Same kłamstwa i oszczerstwa.

— Przeprowadzę zemstę wtedy, kiedy nie będziecie się tego spodziewać — zagroziła palcem Cynthia, przybierając mroczny wyraz twarzy.

Po tych słowach Ginny się zerwała z ławy, dostrzegając kogoś wychodzącego z sali. Eleinie mignął tył głowy Deana Thomasa.

— Gin... — Próbowała złapać przyjaciółkę za rękę, ale nie zdążyła.

— Zobaczymy się jutro, cześć. 

— Ja też już idę — powiedziała przepraszająco Luna. — Obiecałam pomóc Nico z wypracowaniem z opieki nad magicznymi stworzeniami, a on mi z eliksirów.

— Związek ma jednak korzyści — stwierdziła pod nosem Eleina, na co Cynthia parsknęła. 

Justyn zajął wolne miejsce, które się utworzyło po odejściu Ginny i Luny, obok Eleiny. 

— Jak u mamy? — zapytał nagle. Eleina tak się zaskoczyła tym prywatnym pytaniem, że przez pierwsze kilka sekund nie wiedziała, co w ogóle powinna ze sobą zrobić. Spojrzała instynktownie na Cynthię, która jednak zajęta była przeglądaniem artykułów z porannej gazety. Ruchome fotografie i tytuły informowały o kolejnych atakach śmierciożerców.

— Jakoś — wydusiła. Uznała, że powinna rozwinąć, toteż dodała: — Trzyma się, na pewno jest lepiej niż było przedtem. Z czasem będzie tylko lepiej — dodała bez przekonania.

— Kiedy wujka wykończyła choroba, mama przez długi czas nie mogła pogodzić się ze śmiercią brata. Miałem wtedy jedynie siedem lat i średnio rozumiałem, o co chodzi. Cynthia tym bardziej. Ale widząc codziennie płaczącą mamę, wiedziałem, że działo się coś złego. Pamiętam kilka takich momentów, jak z Cynthią siadaliśmy obok mamy na łóżku i tak po prostu siedzieliśmy. Ona nas wtedy mocno do siebie przytulała i mówiła, że wszystko niedługo wróci do normy, żebyśmy się nie przejmowali. Ale byliśmy dziećmi, odczuwaliśmy emocje rodziców nawet jeśli nie do końca każdą rozumieliśmy. 

Eleina zamrugała, patrząc w oczy Justynowi. Po kilku sekundach z lekkim skrępowaniem odwróciła wzrok.

— Bądź przy mamie, to wystarczy. Z biegiem dni będzie lżej. 

Zmusiła się do ponownego spojrzenia na Justyna i skinęła głową. Nie spodziewała się po nim takich słów. Justyn się uśmiechnął i przez chwilę trzymał dłoń na jej ramieniu. Później pożegnał się i wyszedł z Wielkiej Sali. 

Eleina kątem oka przyjrzała się Cynthii, ale dziewczyna zdawała się niczego nie widzieć. Wciąż, z sokiem dyniowym w pucharku, wertowała strony gazety. Eleina wzięła głęboki wdech i dokończyła kolację, po czym także się pożegnała i odeszła.

Następnego dnia między zajęciami Eleinę złapały Margie i Carol. Początkowo sądziła, że chciały tak o porozmawiać, ale szybko przeszły do sedna.

— Widziałam, że wczoraj rozmawiałaś z Justynem Finch-Fletchleyem — wypaliła Margie.

— Tak, i co w związku z tym? — zapytała powoli Eleina.

— Wiesz już, czy Potter z kimś idzie na przyjęcie Slughorna? 

— Nie rozmawialiśmy o Potterze — zirytowała się. — O co wam z nim chodzi? Dlaczego tak chcecie to wiedzieć?

Ślizgonki wymieniły spojrzenia. Eleina zorientowała się, że nienawidziła, kiedy to robiły. 

— Po prostu chciałyśmy wiedzieć i tyle — oznajmiła dosyć oschło Carol. — Myślałyśmy, że jako nasza przyjaciółka będziesz mogła go zapytać.

— Po pierwsze, jaka przyjaciółka? My ledwo ze sobą rozmawiamy! Po drugie, same sobie go zapytajcie. — Eleina powoli traciła cierpliwość.

— Liczyłyśmy tylko na przysługę — oznajmiła Margie.

— Najwidoczniej się przeliczyłyśmy — dodała bardziej zjadliwie Carol. — No trudno, Eleina. Następnym razem sama znajdź sobie grupę do grania w karty.

Nie wierzyła własnym uszom. Spojrzała na Margie, która szturchnęła przyjaciółkę łokciem i karcąco pokręciła do niej głową. Pięści Eleiny się zacisnęły. Podeszła tak blisko do Carol, że ta zmuszona była się cofnąć. 

— W dupie mam wasze karty. Nie wykorzystacie mnie do poderwania Pottera. Poza tym, hmm... Czy on w ogóle zdaje sobie sprawę z waszego istnienia? Bo nie wydaje mi się. — Na twarzy Eleiny pojawił się sztuczny uśmiech. — No, ale życzę powodzenia. W końcu jesteśmy przyjaciółkami.

Przewróciła oczami i odeszła. Nie chciała się spóźnić na lekcję przez te dwie żmije. A tak liczyła, że zaprosiły ją do wspólnej gry z przyjaznymi intencjami. Cóż, jak to powiedziała Carol: „Najwidoczniej się przeliczyła". 

17 dni do świąt

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top