✩ 4. Świąteczne I Nieświąteczne Rozterki Rodzinne ✩
4 grudnia, #4dzieńwritemasu
✩
Jak Eleina się na coś uparła, to nie było zmiłuj się. Chętna pomocy Cynthia została odesłana, a Eleina zaplanowała napisanie wypracowania na za dwa dni. Przez ten czas zajmowała się innymi sprawami, nieuchronnie odkładając zbliżające się wielkimi krokami zadanie.
Kiedy już kolejne przekładanki nie były możliwe, Eleina wieczorem z miną skazańca udała się do biblioteki. Aby nie tracić czasu na szukanie potrzebnych książek, od razu udała się śmiało do dosyć przerażającej bibliotekarki, która jednak, jeśli mowa była o ów książkach, była skora do pomocy. Przynajmniej czasami.
Początkowo skierowała się do samotnego stolika tak, aby nikt swoją obecnością jej nie przeszkadzał, ale zanim usiadła kogoś dostrzegła. Na drugim krańcu znajdowała się znajoma twarz, na widok której twarz El ozdobił uśmiech. Za pomocą różdżki przeniosła tomy, zasiadając naprzeciwko blondwłosej.
- Hej, Luna - przywitała się, robiąc sobie miejsce na pisanie wypracowania.
Głowa Luny na dźwięk swojego imienia nie podniosła się od razu. Jeszcze przez moment śledziła uważnie oczami tekst. Potem uniosła wzrok, który wydawał się jeszcze nie do końca wrócić spomiędzy strof. Zamrugała, także się uśmiechnęła.
- Cześć, El.
- Co czytasz? - zapytała. Obróciła głowę tak, jakby chciała przeczytać na boku książki jej tytuł. Nieskutecznie. Wyglądało to jednak na tyle komicznie, że Luna się zaśmiała.
- Wspaniałą lekturę - zapewniła z błyszczącymi oczami - autorstwa Shirley April Cobb. Tatuś dostał ją z dedykacją.
Rozmówczyni z zainteresowania drgnęła.
- O czym jest?
Odpowiedź już z góry częściowo znała, przynajmniej była pewna tego, że tematem przewodnim musiały tu być zwierzęta, o których istnieniu nigdy nie słyszała. Lunę poznała, tak bliżej, mniej więcej wtedy, co Cynthię. Jako że były w tym samym wieku, już wcześniej ją kojarzyła ze wspólnych zajęć. Była interesującą osobą o wyjątkowej duszy. Niestety nie każdy to dostrzegał, przez co była obiektem wielu kpin i szyderstw.
- Shirley opowiada o swojej podróży po Azji Środkowej, gdzie spotkała kilka odmian skrętek.
- Skrętek?
- To są takie małe, zwinięte stworzonka, które w nocy lub obliczu zagrożenia zwijają się w kulkę. Każda taka kulka pod działaniem słońca mieni się jak diament. Mugole często się nimi właśnie przez ten wzgląd interesują. Biorą ze sobą kuleczki, przekonani, że to może coś cennego, ale przy najbliższej okazji skrętki odwijają się i nurkują do ziemi.
Eleina parsknęła, wyobrażając sobie minę, jaką musieli przybierać mugole, gdy wracali do domu, a w torbie ani widu, ani słychu zebranego „kamyka".
- Dlaczego twój tato dostał dedykację?
Luna się rozpogodziła.
- Przez ostatni rok bardzo pomagał pani Cobb ze skrętkami. Dostarczał jej potrzebne informacje. Książka z dedykacją to podziękowanie.
Ślizgonka skinęła głową i na tym się rozmowa na ten moment skończyła. Luna z zainteresowaniem powróciła do czytania, zaś Eleina już z mniejszym entuzjazmem rozpoczęła pisanie wypracowania. Trochę jej z nim zeszło, ale i tak mniej, niż przypuszczała. Po zakreśleniu ostatniego zdania poczuła taki przepływ ulgi, jakiego nie doświadczyła od dawna. Nareszcie miała to za sobą. Czekał ją tymczasowo święty spokój.
Pożegnała się z Luną, która postanowiła jeszcze pozostać w bibliotece, a sama ruszyła w swoją stronę.
✩
Następnego poranka sowa przyniosła Eleinie list z domu. Mama się dopytywała, jak się czuje, jak idą jej testy i przygotowania do sumów oraz opowiadała, jak to u nich - to znaczy u niej i u ciotek Eleiny, sióstr jej ojca, które kilka dni temu przyjechały. Nie pisała tego wprost, ale dziewczyna wyczuwała, że matka nie była zbyt zadowolona z ich obecności. Nigdy się nie dogadywały.
Natychmiast po śniadaniu, tak, aby potem nie zapomnieć, Eleina udała się z Ginny, która też musiała załatwić jedną sprawę, do sowiarni. Ta część Hogwartu była zdecydowanie najbrudniejsza. Pełno było piór i ptasich odchodów. Pierwsza sowa przehukiwała drugą, a druga trzecią, czwarta piątą i tak dalej, co powodowało nieustający hałas.
Eleina zapisała kilka zdań, podpisała się swoim imieniem i wręczyła sowie. Ptak wyfrunął oknem i zniknął wkrótce za horyzontem. Od śmierci taty Eleina zbliżyła się do mamy jak jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Od dzieciństwa lepiej dogadywała się z tatą, z nim o wszystkim rozmawiała, zwierzała się i szukała u niego pomocy. Mama była dla niej osobą, z którą nigdy nie była jakoś blisko. Mama nigdy nie wyrażała wprost uczuć, nie chwaliła córki, ani nie potrafiła zrozumieć jej problemów. Czasami była wręcz chłodna i wyrachowana, zdystansowana do swojej córki tak, jakby była córką sąsiadów.
Śmierć taty wiele zmieniła. Nie było się czemu dziwić, mimo wszystko matka Eleiny kiedyś bardzo kochała swojego męża. Kobieta wciąż była nieporadna w relacji matka z córką, ale przynajmniej się starała. Wiedziała, tak jak i Eleina, że teraz miały tylko siebie.
Eleinie również było dziwnie. Po tylu latach musiała się przestawić z obojętności wobec mamy, czasami wręcz chłodnego zdystansowania, które akurat je łączyło. Nigdy nie była pewna, czy robi wystarczająco wiele i czy nie zawodzi mamy przy każdym możliwym zadaniu. Długo się zastanawiała, czy właśnie tego od niej oczekiwała i czy zrobiła to wystarczająco dobrze, a to wszystko w związku z tym, że mama była wymagająca. Przynajmniej kiedyś. Teraz wszystko, co robiła Eleina, obdarowywała uśmiechem.
- Ginny, a ty do kogo piszesz? - zapytała z zainteresowaniem Eleina, zorientowawszy się, że Ginny wciąż intensywnie pisała.
Na twarzy rudowłosej pojawił się frywolny uśmieszek.
- Do Freda i George'a. Potrzebuję zorganizować kilka niespodzianek pewnemu hipokrycie.
Ślizgonka nie miała wątpliwości, o kim mówiła Ginny. Pod określeniem „pewny hipokryta" miała naturalnie na myśli swojego brata Rona. Od początku roku szkolnego nie było pomiędzy nimi najlepiej. Ginny końcem zeszłego zaczęła chodzić z Deanem Thomasem. Ronowi od początku to się nie podobało, zresztą jak i jej poprzedni chłopak, ale moment kulminacyjny nastąpił wtedy, gdy przyłapał tę dwójkę na całowaniu. Od tamtego momentu ostro się ze sobą posprzeczali.
Eleina wiedziała, że tak naprawdę Dean był jedynie przykrywką. Ginny kiedyś jej i Cynthii wyjawiła, że wciąż była zakochana w Harrym.
- Poza tym Arnold potrzebuje swoich ulubionych ciasteczek - dodała, odchrząkając. Wskazała głową na siedzącego na jej prawym ramieniu pufka pigmejskiego - małą, włochatą, fioletową kuleczkę.
- Ile jeszcze będziecie ciągnąć tę wojnę?
- Aż mnie przeprosi - odparowała oczywistym tonem. Rzuciła spojrzenie znad pergaminu przyjaciółce. - Najpierw mnie ochrzania, że się całuję ze swoim chłopakiem, z którym chodzę już trzy miesiące, a potem sam obściskuje się przy wszystkich z jakąś randomową dziewczyną. - Ginny z poirytowaniem wywróciła oczami. Agresywnie się podpisała, tak że ogonek ostatniej literki jej imienia pokrył pergamin aż do końca.
Wcisnęła sowie list, w głowie zapewne już snując kolejne plany rewanżu.
- Jak tam idzie twoim braciom dorosłe życie? - zapytała Eleina, kiedy zaczęły wracać. - Bo o biznes nie muszę pytać, sama widziałam.
- Lepiej, niż wszyscy z mamą na czele przypuszczaliśmy - wyznała. - Trochę wydorośleli, ale nie stracili swojego wigoru i myślę, że pomimo upływu lat go nie stracą. Zajmują się głównie pracą, ale Fred ostatnio mi mówił, że planuje się oświadczyć Don. Ale znając go nie liczyłabym na to w najbliższym czasie. Zapewne jeszcze wiele razy uzna, że może lepiej z tym zaczekać.
Eleina na tę wieść zrobiła wielkie oczy.
- O rany, nieźle. Rodzina ci się powiększa coraz intensywniej. Bill, Charlie, Fred... Kto następny? Ron i Lavender? - zażartowała.
- Nawet tak nie mów - burknęła obruszona Ginny. - Współczuję serdecznie przyszłej żonie Rona. - Nie zapowiada się na czwarte zaręczyny. I dobrze, bo by było tego za dużo - parsknęła. - Percy randkuje z ministerstwem, a George z tego, co wiem, nie jest nikim zainteresowany. W kwestii biznesu to właśnie usłyszałam od niego, że planują z Fredem i Don w przyszłości dalsze rozwijanie biznesu. Mówił coś o planach zakupu drugiego podobnego sklepu, tyle że we Francji. Uczniowie z Beauxbatons z pewnością również się zainteresują ich produktami.
- Spora inwestycja - mruknęła z lekkim podziwem.
- Taa, i właśnie dlatego jeszcze się z tym wstrzymują. Muszą mieć środki, dogodny lokal, załatwić wszystkie papierowe sprawy i w ogóle wystąpić o pozwolenie. A z tym trochę zejdzie. Ale trzymam za nich kciuki.
- Ja też - wyznała szczerze Eleina, gładząc dłonią puszka Ginny.
Pożegnały się i rozeszły.
✩
20 dni do świąt
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top