Rozdział 9

#swiatecznausterka

– Oficjalnie jesteś moją bohaterką – oznajmia Isla w czwartkowe popołudnie.

Wpuszczam ją do domu.

– Aha, a wcześniej nie byłam?

Przyjaciółka śmieje się lekko.

– Byłaś, ale nie tak jak teraz.

– A za który z moich bohaterskich czynów jestem teraz?

– Dobrze wiesz. Zamknęliśmy wreszcie oprawę graficzną tej cholernej książki i mam spokój od kolesia na kolejne tygodnie – odpiera, podając mi jakiś pojemnik. – I z tej okazji upiekłam ci twoje ulubione ciasteczka z nutellą.

Nigdy nie mówię „nie" tym ciastkom, a ona doskonale o tym wie. Przejmuję więc pojemnik, a Isla zdejmuje kurtkę i buty w przedpokoju. Robię nam herbatę, w czasie gdy przyjaciółka opada na moją kanapę z westchnieniem.

– Uff. Jeszcze tylko odbębnić jutro spotkanie z szefostwem i zespołem, i wolne.

– Szefostwo to twoi rodzice – przypominam.

– I kocham ich, ale są czasem serio nieznośni. Niby oddają powoli firmę w moje ręce, ale nadal mocno się wtrącają w to, co robię, jakie książki akceptuję, komu zlecam robotę...

– Ej, myślałam, że mnie lubią!

Isla chichocze.

– Nie mają pretensji o ciebie – zapewnia. – Ale nie lubili paru osób, które wzięłam do kilku zleceń. Oni zresztą w ogóle ostatnio lubią chyba tylko tego dupka Jamesa.

– Dla mnie był całkiem znośny przy współpracy – mówię, kierując się do niej już z kubkami parującego napoju.

– Musiałaś trafić na jego dobry dzień, choć nie wiedziałam, że takie ma – burczy Isla. – A najgorsze jest to, że matka każe mi na niego chuchać i dmuchać, bo ponoć zaczął coś mówić o szukaniu własnych dróg.

– No to dobrze dla ciebie, będziesz mieć spokój.

– Ale to jeden z największych autorów u nas – przypomina. – Mama chce się z nim spotkać i rozmawiać o nowych warunkach, byleby z nami został. Dobrze, że on sobie nie życzy obecności kogokolwiek innego, bo musiałabym się wtedy rozchorować czy coś, byle nie jechać do jego domu na obrzeżach Edmonton.

Parskam, zajmując miejsce na kanapie. Podaję Isli jej napój, odstawiam swój, a później sięgam po ciastka.

– Nie jesteś ani trochę ciekawa, jak wygląda ten koleś? Przecież nigdy się nie pokazuje, pisze pod pseudonimem...

– I jest kretynem – kwituje Isla, przewracając oczami. – Nie, nie jestem ciekawa. I w sumie to skończmy rozmawiać o moim wrogu. Pogadajmy o twoim, bo czuję, że nie poznałam wszystkich szczegółów tego, jak w poprzedni piątek trafiłaś do jego domu.

Wzdycham, wgryzając się w kruche ciastko.

– Sama nie wiem, jak to się stało – mamroczę. – Najpierw przyczepił się Frank, potem Charlie była taka smutna, a Dax mnie podpuszczał... No i nie wiem, miałam chyba słabszy dzień. Przecież lubię być sama w domu, a wtedy... Ech. No chwila słabości. I wyszłam z domu, a on zaciągnął mnie w zaspę...

Isla częściowo zna tę historię, bo jej o tym pisałam, gdy w sobotę spytała, jak idzie praca nad okładką. Myślała, że ją skończyłam, ale przez to, jak zasiedziałam się u Shelleyów, tego nie zrobiłam. W każdym razie słyszała już sporo, dlatego nie streszczam jej wszystkiego od nowa, tylko dodaję więcej szczegółów, a ona śmieje się z mojego zakładu z Shelleyem, no i swetra z Grinchem. Którego, swoją drogą, jeszcze nie oddałam.

– Czyli podsumowując – rzuca przyjaciółka, odstawiając kubek z herbatą. – Jesteś umówiona z nim na bitwę na śnieżki, naprawianie bramy i pieczenie pierników?

Kręcę głową.

– Nie, pierniki tylko wtedy, jeśli naprawi bramę. A nie zrobi tego.

– Och, nie byłabym tego taka pewna – mówi. – Facet potrafi wiele rzeczy.

Unoszę brwi.

– Co? Jakich rzeczy?

Isla wzrusza ramionami.

– No pomagał wiele razy przy jakichś eventach w miasteczku – wyjaśnia. – Przy budowie sceny przed wiosennym przedstawieniem dzieciaków, teraz przed festiwalem świateł i paradą świąteczną też jest na liście. Angażuje się zawsze w przeróżne takie roboty i chyba to lubi. Więc nie sądzę, żeby brama była dla niego problemem, jeśli uwielbia grzebać przy różnych naprawach i tak dalej.

Zalewa mnie niepokój.

– Cholera. Serio?

Przyjaciółka patrzy na mnie z rozbawieniem.

– Tak, Dax jest bardzo aktywny w miasteczku. Wszyscy go lubią i już nawet twoja wścibska sąsiadka z rogu ulicy nie rozpowiada tych plotek o jego małżeństwie.

Marszczę nos.

– A jakie to plotki?

– Czasami zapominam, pod jakim kamieniem żyjesz, Mira – stwierdza Isla. – No bo wiesz, że Dax miał żonę, mieszkał z nią w Edmonton, urodziła mu dziecko, a po paru latach uciekła?

Kiwam głową. Tyle słyszałam od taty.

– Mhm.

– No i twoja sąsiadka, która ponoć zna się z kuzynką jego byłej żony, bo ta kuzynka mieszka tutaj...

– Boże, już mi się to zaczyna plątać. Nieważne. Nie cierpię plotek, więc...

– No ale sama spytałaś! – przypomina Isla. – W każdym razie pani Murray twierdziła, że Dax bił biedną byłą żonę i Charlie, dlatego tamta od niego uciekła.

Prycham.

– Mogłabym uwierzyć w wiele rzeczy na temat Daxa, ale nie w to, że kiedykolwiek mógłby skrzywdzić Charlie, a nawet tamtą kobietę. Może to dupek, ale ubóstwia córkę, no i nie jest agresywny. Nigdy nawet nie słyszałam, żeby krzyczał na młodą.

Isla przytakuje.

– No właśnie. Plus, przecież gdyby bił żonę i córkę, ta nie zostawiłaby mu córki i nie zrzekła się praw. A on ma wyłączną opiekę. Więc historyjka Murray jest idiotyczna. Nawet twój tata ponoć kiedyś ją za to ochrzanił, bo wkurzyło go, jak próbowała mu sprzedać ten idiotyzm.

– Pani Murray powinna znaleźć sobie jakieś hobby oprócz plotek – kwituję. – Nie przegapia okazji do wymyślania nowych rzeczy. Założę się, że jeśli widziała wczoraj od siebie radiowóz Franka pod moim domem, znowu będzie twierdzić, że idę do więzienia...

Śmiejemy się i spędzamy resztę wieczoru na rozmowie przy serialu, który włączam. Isla proponuje też wyskoczenie po wino do kolacji, którą razem szykujemy, ale się nie zgadzam, bo po ostatnim kompromitującym powrocie do domu nie zamierzam prędko sięgać po alkohol. A mam bardzo słabą głowę i niewiele mi trzeba. Nawet nie wspominam przyjaciółce o tym, co wtedy zrobiłam i co powiedziałam Daxowi, bo wiem, że nie dałaby mi przez to żyć. Tak jak przez to, że dałam się wmanewrować jutro w kolejny wieczór z Shelleyami, byle uniknąć randki.

– Dobra, powinnam się zbierać – odzywa się przyjaciółka, gdy kończy się odcinek. Odsuwa od siebie pusty talerz i wzdycha. – Było pysznie i fajnie, ale ja miałam tylko wpaść na herbatę i wracać dosłać parę maili, których wcześniej nie zdążyłam. Sprowadzasz mnie na złą drogę.

– Pisałaś już rano, czy możesz dziś wpaść na wieczór.

Isla macha na mnie ręką.

– Szczegóły.

Odprowadzam ją do drzwi. Tym razem nie pyta, czy wybiorę się dalej, a że jestem nieco rozleniwiona po kolacji i wieczorze na kanapie, sama też nie proponuję, bo marzę teraz jak najszybciej o kąpieli i łóżku. Może coś poczytam albo pomaluję. Wczoraj nie wyszedł mi relaks, ponieważ niepotrzebnie zajrzałam na maila przed położeniem się, no i znowu wylądowałam przed komputerem, więc dziś po wyjściu Isli od razu wyłączam internet w telefonie.

Następnie kieruję się do sypialni po piżamę, z którą przechodzę do łazienki, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi. Wracam więc i otwieram. W progu stoi uśmiechająca się przepraszająco przyjaciółka.

– Zapomniałam pojemnika, a jak go nie odniosę, mama mnie zamorduje – mówi.

– Kupię ładny wieniec.

Isla parska, po czym władowuje mi się do domu.

– Już byś chciała.

Przekłada ciastka do pojemnika znalezionego w szafce, zabiera własny i znowu znika na zewnątrz po posłaniu mi buziaka. Ja idę ponownie do łazienki, w której puszczam wodę do wanny, wrzucam zapachową kulkę i przez moment szukam odpowiedniej maseczki na twarz. Gdy się rozbieram i chcę nałożyć taką w płachcie, znów słyszę dzwonek.

– Boże, zabiję ją kiedyś – mamroczę pod nosem.

Owijam się szybko ręcznikiem, a potem ruszam do wyjścia i otwieram z rozmachem drzwi, spodziewając się kolejny raz Isli uśmiechającej się do mnie głupkowato, tyle że to nie ona stoi na ganku. Zamieram, podobnie jak Dax, który po sekundzie zsuwa wzrok po moim ciele. Uderza we mnie gorąco od sposobu, w jaki to robi. Powoli, z lekko rozchylonymi z zaskoczenia wargami, ale jakby chłonął każdy szczegół.

Później jego oczy koncentrują się na moich, a na usta wypływa uśmiech.

– Zaczynam rozumieć, czemu kurierzy moje paczki rzucają byle jak pod drzwi, a do ciebie zawsze dzwonią. Jeśli otwierasz im za każdym razem naga...

Rumienię się.

– Zabawne, panie Shelley – burczę. – Myślałam, że Isla znów czegoś zapomniała. Coś się stało? Trochę mi zimno.

– Więc mam wejść do środka, żebyś nie marzła?

– Co? Nie – odpieram natychmiast. – Masz się streszczać. Co się dzieje?

Wyciąga coś w moją stronę.

– Chciałem ci oddać tę bluzkę, którą pożyczyłaś Charlie – wyjaśnia. – Ciągle zapominałem.

Kiwam głową, zaciskając mocniej palce lewej dłoni na łączeniu ręcznika, w czasie gdy drugą łapię koszulkę.

– Dzięki. A ja mam jej sweterek. Zaraz go przyniosę, tylko... – Zerkam za siebie, a potem na niego. – O rany, no dobra, wejdź, bo serio za chwilę zamarznę.

Dax nie protestuje. Wchodzi do domu, a ja zamykam za nim drzwi i wzdrygam się z zimna. Później ruszam niemal biegiem do łazienki.

– Daj mi sekundę.

– W porządku.

Zakręcam wodę, która jeszcze chwila i mogłaby zacząć wylewać się z wanny, po czym zarzucam na siebie swój ciemnozielony, puchaty szlafrok. Do tego biorę głęboki wdech i dopiero wracam do przedpokoju, w którym czeka Dax.

– Mam tutaj jej sweterek – mówię, sięgając na fotel, gdzie zostawiłam wyprany ciuch Charlie, żeby o nim nie zapomnieć. Pomogło w cholerę. – A tu ten twój.

Podaję oba mężczyźnie, na co kiwa głową.

– Dzięki.

Spoglądam na niego, czekając, aż ruszy do drzwi, ale Dax dodaje:

– W niedzielę zajrzę do tej twojej bramy, dobrze? Będziesz w domu?

– Mhm.

– Super.

Tym razem chce się wycofać, jednak to ja dorzucam:

– Ale w sumie co do tego zakładu...

Unosi brew.

– Nie chcesz się chyba wycofać, co, Miracle?

Krzywię się.

– Ja jestem fatalna w pieczeniu, Dax – wyznaję. – Puszczę ci kuchnię z dymem.

– Po pierwsze to wow, już zakładasz, że wygram. Świetnie. A po drugie to skąd pomysł, że będziecie je piec w mojej kuchni?

Krzyżuję ręce na klatce piersiowej.

– A niby w czyjej?

– W kuchni przegranego – odpiera, uśmiechając się. – Chyba że chcesz przy pieczeniu ciągle słuchać All I Want For Christmas w zapętleniu. Charlie to uwielbia i ma na szybkim wybieraniu.

Patrzę na niego z przerażeniem.

– Ty mnie musisz nienawidzić bardziej niż ja ciebie.

W jego oczach pojawia się jakiś wyraz, którego nie umiem określić.

– Nienawidzisz mnie, Miracle? – pyta cicho Dax.

Otwieram usta.

– Ja...

– Tylko pamiętaj, że za kłamstwa trafia się na listę niegrzecznych osób.

Prycham.

– Och, jestem przekonana, że zajmowałabym tam pierwsze miejsce od lat, gdyby tylko Mikołaj istniał.

– Aż tak... niegrzeczna bywasz?

– Może.

Kąciki ust Daxa się unoszą.

– Interesujące.

Moje serce zaczyna bić nieco szybciej, kiedy tak się we mnie wpatruje. W dodatku jego ton, postawa i ten uśmiech... Nagle mój wąski przedpokój wydaje się jeszcze mniejszy, a szlafrok zdecydowanie za mało okrywający.

– Co u Charlie? – rzucam, by szybko się z tego otrząsnąć.

Mężczyzna uśmiecha się szerzej.

– Świetnie. Bardzo się ucieszyła z tego wspólnego wieczoru jutro. Szykuje dla was mnóstwo atrakcji. Świąteczne kolorowanki, świąteczne piosenki, świąteczne bajki...

Mina mi rzednie.

– Wiesz co, tak, nienawidzę cię – mamroczę.

Wybucha śmiechem, wycofując się do wyjścia.

– Dobranoc, Mira.

Następnie opuszcza dom, a ja wracam do łazienki, przyłapując się na tym, że na moje usta chce z jakiegoś powodu wypłynąć delikatny uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top