Rozdział 8

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! 💙

Kolejny rozdział w piątek 💚🥰

#swiatecznausterka

Dopiero kiedy zajmuję miejsce przy sosnowym blacie kuchennym, zauważam, że Dax też jest już przebrany. Włożył ciemne spodnie dresowe i brązowy sweter, który z przodu ma oczy, nos i rogi renifera, a z tyłu jego ogonek. Wygląda w tym słodko. A ciuch jest podobnej barwy co jego tęczówki, więc naprawdę mu pasuje. Nie prezentuje się w nim śmiesznie ani infantylnie. Przeciwnie, w dziwny sposób wydaje się teraz nawet bardziej pociągający.

To znaczy dla osoby, dla której ogólnie mógłby być atrakcyjny.

Nie dla mnie.

– Jak się czuje twoja mama? – pytam, by odepchnąć te myśli.

Dax miesza mleko w garnku, ale unosi na mnie spojrzenie.

– Jest już w domu, z ręką lepiej, na obserwacji też nie zauważyli niczego niepokojącego. Jedynie to, że lekko się przeziębiła. No i musi się oszczędzać przez najbliższe tygodnie.

Kiwam głową.

– No tak. A co w takim razie z Charlie?

– Będę musiał kończyć szybciej i ją odbierać – stwierdza. – To tylko dwa razy w tygodniu, bo w pozostałe dni ma jeszcze zajęcia taneczne po szkole, więc będę się wyrabiał. Po prostu nie mogę zostawać więcej dłużej w pracy.

– Ale wujek mówił, że macie ostatnio urwanie głowy – odzywa się strapiona Charlie, która łamie czekoladę na kostki i odkłada je dla Daxa na miseczkę. – Więc może będę wracać sama...

– Nie.

– Ale tato...

– Nie, Charlie – ucina Dax. – Nie zimą, jeszcze nie w tym wieku, jasne?

Dziewczynka przewraca oczami, po czym jej wzrok koncentruje się na mnie.

– To może Mira będzie mnie odbierać? Ona i tak zawsze jest w domu.

Prostuję się.

– Eee...

– Mira pracuje w domu, a nie czeka na to, żeby mogła odbierać uparte sąsiadki ze szkoły – odpowiada Dax. – Daj spokój. Lepiej daj mi już tę czekoladę i przyprawę do piernika.

Dziewczynka podaje mu obie rzeczy, a on zajmuje się dalej przyrządzaniem gorącej czekolady. Zaczyna nią już pachnieć w całej kuchni, przez co do ust napływa mi ślinka.

– Ooo, włączę świąteczne piosenki – rzuca nagle Charlie. – Mogę?

Błagam, nie.

– Jasne – mówi Dax.

Wzdycham, a jego wzrok od razu wędruje w moją stronę.

– Niech zgadnę, nie lubisz świątecznych piosenek? – pyta z rozbawieniem.

Mam ochotę wystawić mu środkowy palec, ale się powstrzymuję, bo Charlie uruchamia telewizor w salonie, włącza piosenki z internetu, po czym wraca i uśmiecha się do mnie wesoło. W tle rozpoczyna się Jingle Bell Rock.

– Ubierzesz z nami choinkę, Mira?

– Wiecie co, chyba zostawiłam włączony piekarnik – mamroczę.

Oczy Charlie się zaświecają.

– Pieczesz pierniczki?! – pyta zachwycona.

Przymykam powieki, a Dax wybucha śmiechem.

– Nie, nie piekę – mówię. – Nie bardzo umiem piec.

– Ja umiem – chwali się. – Pieczemy z tatą zawsze dobre desery.

– Nie wątpię – zapewniam.

– A czemu zostawiłaś piekarnik, jak nie pieczesz pierniczków?

– Rozgrzewała go, żebyś potem mogła jej pokazać, jak się piecze – podpowiada Dax.

Patrzę na niego z przerażeniem.

– Ooch, serio? – woła Charlie.

– Nie. Absolutnie nie. Jednak nic nie zostawiłam – rzucam.

– Jesteś bardzo niezdecydowana, Mira – oznajmia Dax, stawiając przede mną już kubek z czekoladą. – Może jednak chcesz upiec te pierniczki.

Obserwuję, jak dekoruje mój napój bitą śmietaną i startą czekoladą, a później łapię kubek. Trochę przeszkadzają mi przydługie rękawy swetra, więc je podwijam, mamrocząc:

– Prędzej naprawię sobie sama tę cholerną bramę garażową niż cokolwiek upiekę.

Mężczyzna opiera się dłońmi o blat po przeciwnej stronie i przygląda mi się uważnie.

– W sumie miałem pytać... Co jest nie tak z twoją bramą?

Ja jestem jej właścicielką, ot co.

– Nie otwiera się – wyjaśniam. – A gość, do którego dzwoniłam, ciągle przekłada przyjazd. Drugi, do którego dzwoniłam, nie oddzwonił. A trzeci stwierdził, że ma za dużo zleceń i nie przyjedzie. Więc wciąż czekam na pierwszego.

Kąciki ust Daxa wędrują nieco w górę.

– Możemy zawrzeć kolejną umowę, jeśli chcesz – rzuca.

– Umowę? Jaką?

Wzrusza ramionami.

– Spróbuję naprawić ci tę bramę, a ty pozwolisz Charlie ozdobić swój dom na święta.

Kręcę gwałtownie głową.

– Co? Nie ma mowy!

Charlie odbiera od niego napój udekorowany tak samo jak mój w kubku w pandy z czapkami Mikołaja, a potem siada na stołku obok mnie.

– Ale Mira, byłoby tak ładnie! – przekonuje.

– Charlie, zgodziłam się na bałwana, jest bałwan – przypominam. – Nie było mowy o niczym innym.

– Ale...

– Okay, spróbujmy mniejszego kalibru – proponuje Dax. – Postaram się naprawić ci bramę, jeśli upieczesz z Charlie pierniki na szkolny kiermasz świąteczny.

Prycham. To tak samo głupie.

– Ja nie umiem piec.

– A ja nie umiem naprawiać bram – odpowiada od razu Shelley. – Oboje sprawdzimy się w czymś nowym. Co ty na to?

Mierzę go podejrzliwym spojrzeniem.

– Chcesz, żebym potruła jakieś dzieciaki i wyleciała z Lamont, prawda? Wtedy mógłbyś kupić mój dom i w parze ze swoim urządzić pieprzone centrum lampek choinkowych, żebyś miał ich więcej niż Kanada jezior.

Dax znowu się śmieje.

– Tak. To właśnie mój niecny plan – mówi.

– Nie uda ci się. Dopóki w tamtym domu mieszka Mira Ackerman, nie zawiśnie na nim ani jedno światło świąteczne.

Kącik jego ust drga.

– Mówisz o sobie w trzeciej osobie dla większego dramatyzmu?

– Mhm. Działa?

– Nie bardzo – odpiera. – To co? Umowa?

– Nie. Poczekam na fachowca.

Otwiera usta, a ja natychmiast go zatrzymuję:

– Nie waż się.

Parska cicho. Wtedy dodaję:

– Poza tym nie naprawiłbyś tej bramy. Gość powiedział, że to coś z całym mechanizmem i w ogóle.

– Założymy się?

– Nie. To bez sensu...

– Załóżmy się, Miracle – przerywa. – Jeśli naprawię bramę, ty ogarniesz ten kiermasz i pierniki. Przecież nie wiadomo, czy mi się uda. Jeśli nie, nic nie tracisz, fachowiec i tak przyjedzie. Jeśli tak, to tylko pierniki. Nawet Charlie zna przepis.

Wpatruję się w niego, a Dax doskonale wie, jak uderzyć w mój czuły punkt, ponieważ dodaje:

– No chyba że boisz się ze mną przegrać...

Krzyżuję ręce na klatce piersiowej.

– Dobra. Chcę zobaczyć twoją minę, jak okaże się, że wcale nie dasz rady naprawić bramy i będziesz musiał się przyznać do pomyłki – stwierdzam.

Dax posyła mi szeroki uśmiech.

– Kiermasz będzie za niecały miesiąc w razie czego. Zaznacz sobie w kalendarzu szesnasty grudnia.

– Raczej ty zaznacz sobie porażkę, Shelley.

Wpatrujemy się w siebie przez parę sekund bez mrugania, jakby żadne z nas nie chciało odpuścić, a wtedy odzywa się znów Charlie:

– A założycie się też, żeby Mira ubrała z nami choinkę?

*

Po weekendzie, który spędziłam jak zawsze na pracy, nadchodzi nowy tydzień, w którym... muszę pracować. Na ogół lubię swój zawód, nie mam też na razie żadnych niefajnych zleceń, ale w środę zamykam laptopa równo o godzinie, w której powinnam zakończyć dzień roboczy i chcę rozpocząć wieczór resetowy. Czasami takich potrzebuję, kiedy biorę na siebie za dużo, a że wczoraj i przedwczoraj miałam spotkania z dodatkowymi klientkami, a do tego calla z szefem i zespołem, zdecydowanie mi się to przyda.

Moje plany zaburza dzwonek do drzwi, przez który się krzywię. Jest czwarta po południu, niczego nie zamawiałam, Isla by się zapowiedziała. Przychodzi mi do głowy, że to Charlie z Daxem, z którymi nie widziałam się od tamtego piątkowego wieczoru. Spędziłam z nimi więcej czasu, niż planowałam, ale... było całkiem przyjemnie. Nie dałam się namówić na dekorowanie choinki, jedynie wypiłam czekoladę, pogadałam z małą sąsiadką o jej zajęciach w szkole i pooglądałam wykonane przez nią rysunki. Nawet zamieniłam parę słów z Daxem, który znowu nie był aż tak wkurzający jak zazwyczaj, a tym razem pozostałam trzeźwa. No i gdy wychodziłam, powiedział, że zgłosi się do tej bramy któregoś dnia, więc może to on.

Kiedy jednak otwieram drzwi, nie zastaję w progu sąsiada i jego córki, tylko Franka. Uśmiecha się do mnie szeroko, nim przybiera groźną minę i rzuca:

– Panna Miracle Ackerman? Jest pani aresztowana.

Mam ochotę zatrzasnąć drzwi.

– Dzięki, niczego nie zamawiałam – mówię.

Frank się śmieje.

– Nie? Czyli znowu fałszywe wezwanie, szlag – żartuje.

Akurat ten moment wybiera sobie Dax, żeby wjechać na podjazd obok. Dostrzegam, jak spogląda na stojący przy moim radiowóz, a potem prosto w tę stronę. Pewnie zastanawia go, czy ktoś podpatrzył jego hobby i też wezwał do mnie patrol.

– Najwidoczniej – odpieram, koncentrując się znów na Franku. – A tak serio to coś się stało?

Mężczyzna kręci głową.

– Nie. Ja tylko... – Odchrząkuje i drapie się po głowie. – Chciałem... Upewnić się, czy wszystko u ciebie w porządku. I spytać, czy nie masz ochoty wybrać się w piątek na kręgle.

– Frank...

Unosi natychmiast dłonie.

– Ze mną i paczką – precyzuje. – Siostra Alana jest chora i wykruszył nam się skład. Pomyślałem, że może się skusisz.

O ile Frank jest w porządku, tak nigdy nie lubiłam jego paczki w liceum. A do dziś nic się nie zmieniło.

– Dzięki, ale mam plany na piątek.

– Jakie? – pyta natychmiast. – Bo gadałem też z Islą i mówiła, że ma jakieś zebranie do późna, więc nie da rady.

Ekstra. Moja jedyna wymówka już spalona, bo przecież nie mogę ciągle powtarzać tej o pracy. Zerkam więc w lewo, gdzie widzę Daxa i Charlie idących właśnie do domu. Mała podchwytuje mój wzrok i macha lekko.

– Hej, Mira! – woła.

– Hej, Charlie! – odpowiadam. Potem rzucam do Franka: – Obiecałam Daxowi, że zajmę się jego córką.

– Serio?

– Mhm. Wiesz, że pani Shelley ma złamaną rękę i w ogóle, a on ma jakieś spotkanie czy coś. Więc obiecałam, że z nią zostanę. Wybacz, może innym razem.

Mężczyzna potakuje.

– No dobra. Rozumiem. To innym razem. – Unosi lekko głowę, jakby wyczuł jakiś zapach. – Czy to czekolada? Robisz czekoladę?

– Nie. To moja czekoladowa świeczka – wyjaśniam. – Właśnie robię sobie relaks po pracy. Potrzebuję nieco samotności i spokoju.

Chyba łapie aluzję, ponieważ stawia krok do tyłu.

– Jasne. To nie przeszkadzam. Trzymaj się, Mira.

– Pa, Frank.

Po tych słowach wycofuje się do samochodu i odjeżdża, a ja odwracam się do Daxa, który wrócił się do bagażnika po zakupy. Dostrzegam jego uniesioną brew.

– To w piątek bądź o szóstej – mówi.

Otwieram usta.

– Co?

Uśmiecha się.

– Żeby zająć się Charlie, skoro mam spotkanie.

Cholera.

– Zawsze podsłuchujesz moje rozmowy?

– Tylko wtedy, gdy prowadzisz je na całą okolicę i słyszę swoje imię. – Puszcza do mnie oko. – To w piątek o szóstej. Nie spóźnij się, moje spotkanie na pewno będzie bardzo ważne.

– Daj spokój. Ja tylko...

– No chyba nie chcesz, żeby biedny Frank pomyślał, że go okłamałaś...

Mrużę oczy.

– To jest szantaż.

Kąciki jego ust unoszą się wyżej.

– No – odpiera lekko. – Co zrobisz, zgłosisz mnie na policję?

Po tych słowach kieruje się spokojnym krokiem do drzwi, a ja zabijam go wzrokiem, z czego nic sobie nie robi. Znika w swoim domu, zostawiając mnie poirytowaną w progu mojego.

To by było na tyle, jeśli chodzi o niewkurzanie mnie przez Daxa i relaksujący wieczór.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top