Rozdział 7

w razie czego to następny rozdział wpadnie w środę 💚

#swiatecznausterka

Chociaż dom Shelleyów został zbudowany na takim samym planie jak mój, rozmieszczenie pomieszczeń czy metraż są identyczne, to od razu po wejściu do środka zauważam, jak bardzo się różnią. Na początek tym, że u mnie przeważają ciemne barwy, w czasie gdy ich salon oraz kuchnia są przeciwieństwem.

Błękitne, białe czy beżowe ściany, jasne meble i podłogi, do tego przeróżne dodatki stojące na komodach, szafkach czy przy oknach. Wszystko tu jest po prostu takie... otwarte, pełne świata i ciepłe. Dostrzegam nawet rośliny w doniczkach, których u mnie się zdecydowanie nie uświadczy. Ja byłabym w stanie zamordować nawet takie z klocków LEGO. Poważnie.

Tym, co uderza we mnie najmocniej, jest ściana w salonie zapełniona ramkami ze zdjęciami i rysunkami. Przesuwam po nich mimowolnie wzrokiem i od razu dostrzegam fotkę Charlie ze szpitala w dniu jej urodzin, a obok Daxa trzymającego małą na rękach. Mężczyzna uśmiecha się szeroko, wpatrując w maleńką istotę w swoich ramionach. Widzę tu też kolejne tego typu zdjęcia, jedno po drugim, jakby robili je co rok, bo na każdym kolejnym Charlie jest większa, aż w końcu Dax nie trzyma jej na rękach, tylko dziewczynka stoi obok niego i uśmiechają się do siebie nawzajem.

Na ten widok nawet moje serce nieco mięknie.

Są tu też fotki małej z dziadkami, z innymi dzieciakami, z jakimiś dorosłymi, więc pewnie znajomymi czy rodziną Daxa, bo to zdjęcia z grilli czy przyjęć. Zastanawiam się, czy na którejkolwiek z fotografii znajduje się też była żona Shelleya, ale podejrzewam, że nie. Kobieta ponoć zrzekła się wszelkich praw do opieki nad Charlie i tylko czasem rozmawiają przez telefon albo mała otrzymuje od niej prezenty. Jak sweterek, który, swoją drogą, nadal jest u mnie.

Mój wzrok przykuwa za to zdjęcie, przez które czuję ucisk w klatce piersiowej.

– Jesteś tutaj – odzywa się Charlie, wskazując właśnie na nie palcem. – Pamiętasz?

Wpatruję się w fotografię zrobioną ponad rok temu. Charlie przyszła wtedy do taty na czekoladę i warcaby i przyniosła ze sobą aparat. Uparła się, żebym zapozowała razem z nimi do zdjęcia, a że byłam krótko po jednej z najgorszych wizyt u fryzjera w życiu, nie chciałam się zgodzić. Moje rude włosy sięgały wtedy zaledwie uszu, byłam załamana tym, co mi zrobiono, i nie zamierzałam się tak nikomu pokazywać, a co dopiero dawać to uwiecznić.

Tata jednak podszedł mnie podstępem, poprosił, żebym na moment go zastąpiła w rozgrywce, bo niby zadzwonił jego telefon, a potem zrobił to zdjęcie. Ja i Charlie siedzimy na nim przy stole nad planszą, ale jesteśmy zwrócone do aparatu, ponieważ ojciec oczywiście nas zawołał przed cyknięciem tej fotki. Wydawało mi się, że ją usunął, przynajmniej tak twierdził.

– O Boże, ile osób to widziało? – pytam z przerażeniem, mimowolnie przesuwając dłonią po mokrych od śniegu końcówkach. Włosy sięgają mi teraz kawałek za podbródek, czego właśnie oczekiwałam też od wizyty rok temu, a dostałam tamto okropieństwo. – Dlaczego to tu w ogóle jest?

Charlie mruga.

– Bo to nasze zdjęcie – odpowiada.

– Ale wyglądam na nim okropnie – mówię z jękiem. – Dlaczego nie wybrałaś jakiegoś innego?

– Nie mamy innego, nie lubisz zdjęć – przypomina. – A chciałam mieć cię na ścianie zdjęć ulubionych osób.

Zerkam na nią z zaskoczeniem.

– Ulubionych osób?

Kiwa z entuzjazmem głową.

– Ja i tata dodajemy tutaj tylko zdjęcia z ulubionymi osobami. No i moje ulubione rysunki.

Mięknę nieznacznie.

– To słodkie – mamroczę. – Ale musimy zrobić sobie nowe zdjęcie. To tu nie może zostać.

– Czemu?

– A nie widzisz mojej fryzury?

– Nie martw się – wtrąca wtedy Dax, przystając za mną i Charlie. – Twoja mina odwraca od niej uwagę.

Odwracam się do niego z oburzeniem.

– Mam tam normalną minę!

Unosi brew.

– Bo twoja normalna mina to chęć mordu w oczach – kwituje. W sumie nawet nie będę się spierać. – Składniki gotowe, skarbie?

Charlie przytakuje.

– Tak!

– A przebrałaś się i umyłaś najpierw ręce?

– Tak, tato – potwierdza dziewczynka. – I wzięłam też ciuchy na przebranie dla ciebie. Sweter i spodnie, i skarpetki. Zostawiłam w łazience.

Dax posyła jej czuły uśmiech.

– Dziękuję, Charlie – mówi. – Jesteś niezastąpiona. Co ja bym bez ciebie zrobił?

Charlie promienieje pod wpływem komplementu.

– Zmarzłbyś i zachorował – oświadcza.

– Właśnie – stwierdza Dax. Potem znów skupia się na mnie. – A grożono mi, że zostanę zamordowany we śnie, jeśli pewna urocza rudowłosa maruda przeze mnie zachoruje, więc zajmijmy się na początek tym.

Unoszę na niego wzrok. Czy on właśnie powiedział, że...?

– Nie jestem urocza! – protestuję.

– Ani marudna?

– Też nie – potwierdzam z oburzeniem.

Dax śmieje się lekko.

– Jasne, że nie. Rozbierz się.

Rozchylam wargi.

– Słucham?

– Zdejmij kurtkę, czapkę i buty – wyjaśnia z błyskiem w oku. – A myślałaś, że co?

Moje policzki na pewno pokrywają się teraz ognistymi rumieńcami. Ale już wcześniej byłam pewnie zaróżowiona z zimna, więc może tego aż tak nie widać. Choć... na mojej jasnej cerze widać dosłownie wszystko.

– Myślałam, że...

– Że ja cię rozbiorę? – podpowiada Dax.

– Nawet ja umiem się już sama rozbierać i ubierać! – wtrąca ze śmiechem Charlie. – No co ty, Mira?

Powinnam się stąd ewakuować.

– Ja... – Milknę. Dlaczego ten facet mnie aż tak wytrąca z równowagi? – Po prostu nie mam i tak nic na przebranie. Powinnam wrócić do siebie.

– Pożyczę ci coś – oznajmia Dax. – Tylko najpierw się rozbierz.

Gdy tak na mnie patrzy, od razu robi mi się cieplej. I nie podoba mi się to ani trochę, bo po pierwsze jest z nami siedmiolatka, a po drugie ten facet to dupek. Nie chcę, żeby wywoływał we mnie jakiekolwiek reakcje w tym stylu.

– Skarbie, pokaż Mirze, gdzie jest łazienka i ręczniki, dobrze? – dodaje po sekundzie. – A ja znajdę dla niej coś na przebranie.

Nim ponownie udaje mi się spróbować wymówić, Charlie łapie mnie za rękę i prowadzi korytarzem do łazienki. Po drodze zauważam coś, co chyba wcześniej przegapiłam – niedaleko wejścia stoją ogromne kartony podpisane „święta", na widok których zalewa mnie niepokój.

– Będziecie ozdabiać też dom w środku? – pytam.

Charlie kiwa z entuzjazmem głową.

– Tak – potwierdza. – Jak się napijemy i odpoczniemy. Chcesz pomóc?

Naprawdę powinnam się ewakuować.

– Och, nie chciałabym przeszkadzać.

– Nie przeszkadzałabyś – zapewnia Charlie. – Będzie fajnie.

Mamroczę coś niezrozumiałego, zdejmując wreszcie czapkę i rozpinając kurtkę. W domu Shelleyów jest naprawdę ciepło, ale przez to, że spodnie, sweterek oraz czapka mi przemokły, drżę nieznacznie z zimna. Na szczęście Charlie wskazuje mi odpowiednie drzwi, więc po sekundzie znajduję się w łazience, w której dziewczynka podaje mi ręcznik.

– A tam jest suszarka – mówi, pokazując na białą szafkę przy umywalce. Potem nachyla się i dodaje szeptem: – Jak udasz, że bolą cię ręce, to mój tata ci pomoże wysuszyć włosy. To fajne.

Parskam krótko.

– Często tak robisz?

Kręci głową.

– Tylko dwa razy tak udawałam. Ale nie mów tatusiowi.

– Czego ma mi nie mówić? – odzywa się nagle Dax, który staje za nią w korytarzu.

Charlie robi duże oczy, a ja rzucam:

– Że ulepiłeś krzywego bałwana.

Dziewczynka chichocze natychmiast, za to Dax prycha.

– Akurat. – Podaje mi jakieś rzeczy. – Trzymaj. Te spodnie miały być dla Charlie, ale na stronie podali jakąś inną rozmiarówkę, więc są na nią za duże. Może dla ciebie będą odpowiednie.

Odbieram od niego niepewnie ubrania.

– A może ja po prostu pójdę do...

– A tu sweter – dodaje niezrażony. – Mój. Będzie ci pasować.

Odchrząkuję.

– Jesteś ode mnie nieco większy, wiesz?

Dax unosi brwi.

– Tak? Nie zauważyłem.

Jego córka znów się śmieje.

– Tato, przecież Mira jest od ciebie ze sto razy mniejsza!

Mężczyzna zerka na nią.

– Aż ze sto razy? – powtarza z udawanym zdumieniem. – To ty jesteś mniejsza chyba z tysiąc razy.

– Wcale nie – zaprzecza Charlie. – Najwyżej sto dwa.

– Czemu akurat sto dwa? – pytam.

Patrzy na mnie, wzruszając ramionami.

– Bo tak.

Parskam pod nosem.

– Ach, no to skoro tak to wierzę.

– Widzisz, tato? – mówi Charlie.

Dax obejmuje ją ramieniem.

– Chodź, mój olbrzymie – rzuca. – Dajmy się Mirze wysuszyć i przebrać. Przyjdź do kuchni, gdy będziesz gotowa – dodaje, zwracając się do mnie.

Potem łapie jeszcze zostawione tu na szafce przez Charlie rzeczy i opuszczają łazienkę. Zostaję sama. Czuję się dziwnie w tym domu, jakby znajdował się lata świetlne od mojego, a nie parę kroków. Nigdy wcześniej nie byłam w środku, widziałam tylko czasem fragmenty wnętrza, na przykład sypialni Daxa, która znajduje się naprzeciwko mojej. Ale oprócz tego zupełnie nic. Dopiero teraz tak naprawdę dowiaduję się, jak mieszkają Shelleyowie i chociaż panuje tutaj mały chaos, przyznaję szczerze, że dom okazuje się ładniejszy niż sądziłam.

Nie roztrząsam tego dłużej, bo serio robi mi się coraz zimniej przez wilgotne ubrania. Zrzucam więc koszulkę, na której z tyłu mam dużą plamę, tak samo jak na tyłku. Na szczęście moje ocieplane jeansy są dość grube i nie przemoczyło mi całkowicie bielizny, więc tylko szybko się osuszam, po czym wkładam spodnie przyniesione przez Daxa. Są czarne, luźne, z gumką w pasie, dzięki czemu spokojnie je na siebie wciągam. Później dostrzegam, że na kieszeniach z przodu i z tyłu mają różowe jednorożce.

Kręcę głową na ten widok, choć to nic w porównaniu z tym, jaki ukazuje mi się chwilę później, gdy łapię sweter Daxa. Jest ciemnozielony, duży, miękki i pięknie pachnie płynem do płukania oraz męskimi perfumami. Tyle że z przodu ma wyszyte choinki oraz Grincha w czapce Mikołaja.

Ten dupek zrobił to specjalnie, mogę się założyć.

Wsuwam jednak sweter przez głowę, bo wydaje się serio ciepły, a potem staję przed lustrem. Lubię nosić oversize'owe rzeczy, a choć ten ciuch jest większy niż zwykle wybieram, właściwie całkiem mi się podoba. W sumie ten wzór to jedyny świąteczny, jaki mogłabym znieść, więc jeśli Dax chciał się ze mnie ponabijać, nie wyszło mu.

– Gdzie kupiłeś ten sweter? – pytam po powrocie do kuchni.

Mam wysuszone włosy, przebrałam się i ogarnęłam, dzięki czemu od razu czuję się lepiej.

– Nie pamiętam – odpowiada Dax, taksując mnie uważnym spojrzeniem. – Czemu?

– Podoba mi się.

Jego oczy rozbłyskują.

– Mi też.

– Do ciebie kompletnie nie pasuje – stwierdzam. – Jesteś przeciwieństwem Grincha. Powinieneś mieć sweter ze świętym Mikołajem.

– Jeśli powiesz, że to ze względu na mój wiek, wrzucę cię znowu w zaspę.

Parskam.

– Przeszło mi to przez myśl.

Ku mojemu zdziwieniu nie posyła mi kolejnego ironicznego uśmieszku, tylko poważnieje.

– Naprawdę myślisz, że jestem aż tak stary?

Odchrząkuję.

– Nie jesteś stary, tato – odzywa się Charlie, podchodząc do niego z opakowaniem bitej śmietany. – Babcia mówi, że jesteś dojrzały.

– Och, wspaniale – mamrocze Dax. – Dojrzały.

– Jesteś tylko osiem lat starszy ode mnie, to przecież nie tak dużo – wtrącam wtedy. – Nie jesteś stary. Tak tylko mówię, żeby cię wkurzyć.

Jego ramiona zdają się nieznacznie rozluźniać.

– Czyli nie szukać trumny, ulga – żartuje, odwracając wzrok. – Siadaj, Miracle. Czekolada zaraz będzie gotowa. Bardzo mleczna. Chyba taką lubisz, prawda?

Rumienię się.

– Wolę gorzką – odpowiadam.

Dax zerka na mnie z uśmiechem błąkającym się po wargach.

– Sprawię, że jeszcze zmienisz zdanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top