Rozdział 38
#swiatecznausterka
Kiedy się budzę, jestem sama w łóżku. Daxa nie ma, nie słyszę też żadnych odgłosów krzątaniny w kuchni, a jedno zerknięcie w stronę okna podpowiada, że słońce wstało już dawno temu. Siadam powoli, krzywiąc się, bo bolą mnie ramiona i klatka piersiowa. Do tego znów mi zimno. Na szczęście zauważam swoje ubrania z wczoraj złożone na komodzie. Dax musiał je wyprać i wysuszyć, czyli jednak w końcu zasnęłam na dłużej, skoro tego nie zarejestrowałam.
Mimo to wciąż czuję zmęczenie i najchętniej zakopałabym się w pościeli na cały dzień. Nie chcę mierzyć się w jego świetle z tym, jak bardzo zawaliłam. Wyrzuty sumienia przez to, że naraziłam Charlie, zżerają mnie od momentu oderwania się od poduszki. Zbieram się jakoś w sobie i udaje mi się ubrać, ale potem moje serce niemal się zatrzymuje, gdy odnajduję swoją komórkę, na ekranie której dostrzegam wiadomość.
Nieznany numer: Dam ci jedną szansę. Jeśli sama zostawisz moją rodzinę w spokoju, zapomnę o tym, jak naraziłaś moją córkę i dam ci odejść. Jeśli tego nie zrobisz, zwrócę się do sądu o przyznanie mi z powrotem moich praw, a odebranie ich Daxowi za to, że jego kochanka prawie zabiła moje dziecko.
Nieznany numer: Chcesz być osobą, która powstrzymuje moją rodzinę przed zjednoczeniem, Charlie przed odzyskaniem matki, a Daxa przed posiadaniem pełnej rodziny? Ty mu jej nie dasz i dobrze o tym wiesz. Wczorajsze zdarzenie pokazuje, że nie wolno ci ufać ani powierzać opieki nad dzieckiem. Zastanów się więc, czy chcesz, żeby Daxa też tak zaczęto postrzegać. Przez ciebie.
Nieznany numer: Twój wybór.
Wpatruję się w te SMS-y, nawet nie wiedząc, jak zareagować. Czy ona serio mogłaby zrobić coś takiego? Nie znam się kompletnie na tego typu sprawach, jednak nie chciałabym, żeby z mojego powodu pojawił się choć cień szansy, że Dax miałby stracić Charlie. Przeraża mnie w ogóle sama myśl o czymś takim. Zwłaszcza gdybym ja miała się do tego przyczynić.
Ubieram się szybko, ściskając w dłoni telefon, i kieruję się do drzwi. Nie mam pojęcia, czy chcę pokazać to Daxowi, wyjść i przemyśleć to na chłodno, czy zrobić coś jeszcze innego, jednak już po wystawieniu stopy za próg pokoju zalewa mnie chłód, ponieważ słyszę z salonu głos Lindy.
– ...nic, maleńka. Szybko dojdziesz do siebie i będziesz mogła znowu malować, zobaczysz.
Poczucie winy znowu we mnie uderza. Ono, złość, niepewność, wstyd. Sama nie wiem, co jest większe. Zatrzymuję się w korytarzu, myśląc nad tym, czy nie powinnam po prostu uciec do siebie, jednak jest za późno, bo dostrzegam Daxa, który wygląda z kuchni. Musiał mnie usłyszeć.
– Wstałaś – odzywa się, uśmiechając do mnie z napięciem.
On nigdy się tak nie uśmiecha. Coś jest nie tak. A jeśli przez noc doszedł do wniosku, że wcale nie sądzi, że zrobiłam, co mogłam, tylko że powinnam była postarać się bardziej? Jeżeli uważa, że jestem nieodpowiedzialna i nie może mi dłużej ufać? Jeśli też myśli, że lepiej byłoby im beze mnie i postanowi mnie zostawić?
– Cześć – mamroczę. – Ja... pójdę do siebie.
– Mira? – woła nagle Charlie.
Po sekundzie pojawia się w przedpokoju i przytula do mnie, na co ponownie czuję pieczenie w oczach. I kłucie w klatce piersiowej; muszę mieć mnóstwo siniaków. W dodatku jestem tak bardzo rozchwiana, że nie panuję nad żadną ze swoich reakcji. A dziewczynka obejmuje mnie, jak gdyby nigdy nic, nim syczy cicho, kiedy uraża się w ranny nadgarstek.
– Wszystko dobrze? – pyta mała. – Tata mówił, żeby cię nie budzić, bo musiałaś odespać, ale przegapiłaś przez to śniadanie. A teraz próbujemy z mamą haftować lewymi rękami, chcesz zobaczyć?
Lewymi rękami. Bo prawą ma niesprawną. Przeze mnie.
– Może innym razem – rzucam. – Powinnam zostawić was samych.
– Też tak sądzę – wtrąca spokojnie Linda.
– Ale to nie twój dom – odpowiada Dax.
– Jej też nie – stwierdza kobieta. – A tylko ona jest całkowicie obca.
– Mira nie jest obca! – protestuje Charlie. – Jest naszą sąsiadką i przyjaciółką, i bawi się z nami, i śpiewa w samochodzie, i rysuje, i piekła z nami pierniczki, i była u Mikołaja, i...
– I przez nią nie możesz malować – kończy łagodnie Linda. – Wiem, że ją lubisz, maleńka, ale Mira nie jest dla ciebie odpowiednim towarzystwem. Przykro mi.
Staje właśnie w wejściu do salonu ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Jest taka poważna, elegancka i chłodna w tym momencie. A ja tym razem nie mam sił na obronę. I nawet nie mam zupełnie nic, żeby się usprawiedliwiać. Naprawdę czuję się odpowiedzialna za to, co się stało.
– Nie mów w ten sposób o Mirze, bo zupełnie jej nie znasz – odzywa się Dax. – To, co się stało, było bardzo przykrym zdarzeniem, ale Mira na pewno zrobiła, co mogła w takiej sytuacji.
– Skąd wiesz? – rzuca Linda. – Nie było cię tam.
– A ty byłaś?
– No... nie – odpowiada kobieta. – Po prostu...
– No to się nie wypowiadaj – ucina Dax.
– Mira od razu mnie przytuliła i powiedziała, że zadzwoni do taty i do lekarza, i w ogóle – wtrąca Charlie.
– Gdyby nie doprowadziła do...
– Linda, myślę, że się zasiedziałaś – wchodzi jej w słowo Dax. – Odprowadzę cię już do wyjścia.
– Dax...
– Bardzo miło, że nas odwiedziłaś – dodaje stanowczo mężczyzna – ale teraz chcemy spędzić czas w trójkę. Zadzwoń w poniedziałek to ustalimy, czy w czasie świąt będziesz mogła zobaczyć się z Charlie. Zobaczymy, czy będziesz odpowiednim towarzystwem.
Kobieta posyła mu uśmiech.
– W porządku. Może i racja, powinnam jechać.
Żegna się z Charlie, Daxowi kiwa głową, a mnie ignoruje. Kiedy znika za drzwiami, dziewczynka znów się do mnie przytula, na co palenie w mojej piersi odzywa się z podwójną siłą. Mimo to przykucam i zamykam Charlie w ramionach. Chociaż na parę sekund.
– Jak się czujesz? – pytam.
– Trochę wkurza mnie, że nie mogę malować ani pomagać tacie ani nawet jeść jak zawsze, ale wiesz, że tata mnie dzisiaj karmił? – rzuca. – Jakbym była małym dzieckiem.
Chichocze, odrywając się, by popatrzeć mi w oczy.
– No co ty, przecież masz już siedem lat, co ten tata – mówię z udawanym oburzeniem.
Charlie przytakuje.
– Właśnie. Chcesz zobaczyć jak haftowałam lewą ręką?
– Mira najpierw powinna napić się kawy i coś zjeść, skarbie – zauważa Dax.
– Och, no dobra – mamrocze dziewczynka.
Potem łapie moją dłoń i prowadzi mnie do kuchni. Czuję się niepewnie i nie na miejscu, tak jak pierwszego dnia u nich. Jakbym nie miała prawa tu być. Tyle że tym razem to jest pogłębione, bo obserwuję Charlie krzywiącą się nieznacznie, gdy opiera się na kontuzjowanej ręce i uderza we mnie, jaka jest przygaszona. Uśmiecha się i niby jest wesoła, ale to nie to samo, co zawsze.
I tak bardzo mi przykro, gdy to obserwuję, że moje serce krwawi.
– Co masz ochotę zjeść? – pyta Dax. – My mieliśmy grinchowe pankejki. Piszesz się?
Mój telefon wibruje, więc przytakuję tylko niepewnie, a później wyjmuję go z kieszeni. Na widok kolejnej wiadomości od Lindy o przypomnieniu tego, co napisała, robi mi się niedobrze. Zwłaszcza że tym razem dodaje, że jeśli powiem cokolwiek Daxowi, zadba, żeby nie mógł nigdy widywać Charlie.
To dla mnie za dużo.
Gdy spoglądam na tę wiadomość, moje pole widzenia zawęża się wyłącznie do niej, a w gardle pojawia się gula utrudniająca oddychanie. Czuję, jak moje serce zaczyna walić jak szalone i mam wrażenie, że zaraz wyrwie się z klatki piersiowej. Może wtedy będę mogła nabrać powietrza, bo w tej chwili nie mogę i...
– Mira? – odzywa się Dax, stając nagle przede mną.
Unoszę z trudem głowę. Troska widoczna w jego oczach jedynie przypieczętowuje to, jak bardzo znowu się rozsypuję. Przecież nie zasługuję na tę troskę. Zawaliłam, a jeszcze przez to wszystko on może mieć kłopoty. Gdyby Linda odebrała mu Charlie, odebrałaby mu cały świat. A chociaż nie mam pojęcia, czy to możliwe, w tej chwili nie mogę o tym nawet myśleć.
– Muszę wrócić do siebie – szepczę. – Przepraszam.
– Mira...
Próbuje mnie zatrzymać, jednak uciekam do przedpokoju. Wkładam błyskawicznie buty i łapię kurtkę, nim Dax pojawia się za mną w korytarzu. Udaje mi się wybiec, lecz dociera do mnie jego przekleństwo, a po nim polecenie Charlie, by poczekała i zapewnienie jej, że wszystko w porządku, tylko źle się poczułam.
Poczułam się wręcz okropnie. Jak największa ofiara losu, bo miałam już w rękach coś wspaniałego, a wszystko spierdoliłam. Nie mogę dopuścić do tego, żeby Dax miał przeze mnie kłopoty. I żeby Charlie znowu została narażona na niebezpieczeństwo. Było im lepiej beze mnie, więc po co wcisnęłam się do ich życia? Po to, żeby je rujnować, jak własne?
Po to... po to, żeby cierpieć, gdy ich stracę?
– Miracle, do cholery, poczekaj!
Dzięki trzymanym w kieszeni kluczom dostaję się do domu, ale nie zdążam zamknąć drzwi. Dax łapie klamkę w ostatniej chwili, szarpie za nią i wchodzi do środka, patrząc na mnie z tą samą troską, co przed chwilą. Nie radzę sobie z tym.
– Mira...
– Zostaw mnie, Dax – proszę cicho. – Przepraszam. Przepraszam za to wszystko, dobrze? Ja naprawdę nie chciałam. To wszystko to był błąd.
Jego ramiona się napinają.
– To wszystko? – powtarza.
– My – wyduszam. – To był błąd. Przepraszam.
Na jego twarzy pojawia się teraz ostrożność.
– Nie myślisz tak.
Wycofuję się, obejmując ramionami.
– Myślę. Powiedziałeś, że dasz mi czas, żebym sprawdziła, czy sobie poradzę z naszą relacją i z... z całą resztą. Nie poradzę sobie. Przepraszam.
– Jesteś wciąż rozbita po wypadku. Odpocznij, kochanie. Wróć i...
Kręcę głową.
– Nie mogę. To wszystko moja wina. To wszystko...
– Mira – przekonuje łagodnie Dax. – Wiesz, że tak nie jest. Jestem pewny, że zrobiłaś, co mogłaś...
– Nie. Naraziłam ją. Zawiodłam cię. Przepraszam, Dax. Naprawdę. Powinieneś iść.
– Potrzebujesz mnie – stwierdza prosto. – Więc nigdzie się nie wybieram.
– Ja wcale...
– Wiem, że czujesz się teraz źle, ale ten wypadek nie był z twojej winy. Nie wycofuj się i nie uciekaj w ten sposób, proszę. Nie zamykaj się przede mną znowu. Stało się coś okropnego, ale przejdziemy przez to razem.
– Powinniście trzymać się ode mnie z daleka – mówię drżąco. – Nie rozumiesz? Wszystkim, na których mi zależy, zawsze dzieje się krzywda. I to w tym czasie.
– Przestań. To nie twoja wina.
– Najpierw mama umarła przeze mnie, potem tata, bo nie mogłam mu pomóc, a teraz skrzywdziłam jeszcze Charlie – wyliczam piskliwie. – Powinieneś...
Dax potrząsa głową.
– Mira, przecież wiesz, że to nieprawda. Jesteś teraz w dużych emocjach, ale pozwól mi sobie pomóc. Ani twoja mama nie umarła przez ciebie, ani twój tata...
– Niby skąd możesz to wiedzieć? Nie masz pojęcia...
– Znałem go – przypomina. – Powiedziałby ci to samo. I nie chciałby, żebyś tak myślała ani była sama w takiej chwili, kochanie. Wróć ze mną. Zaopiekuję się tobą.
Wpatruję się w niego bezradnie.
– Nie rozumiesz, że na to nie zasługuję? Zraniłam twoje dziecko.
– To był wypadek.
– W którym stała jej się krzywda! – unoszę głos. – Nie widzisz, że ja się nie nadaję dla niej ani dla ciebie? Tylko was skrzywdzę. Tylko przeze mnie ucierpicie, Dax. To bez sensu. Ja... Proszę. Po prostu...
Mężczyzna podchodzi i układa dłonie na moich policzkach.
– To. Nie. Była. Twoja. Wina. Rozumiem, że czujesz inaczej, bo stało się coś nieprzyjemnego, wystraszyłaś się i źle ci z tym, że Charlie zwichnęła nadgarstek, ale nie masz powodu. To mogło przytrafić się każdemu. Oczywiście, że ja też nie chcę oglądać jej zranionej ani żeby ją cokolwiek bolało i strasznie mnie to dobija, ale ona wyzdrowieje. Wszystko będzie dobrze. Zrobiłaś, co potrafiłaś i to się liczy.
Próbuję zaprotestować, jednak nie pozwala mi sobie przerwać i ciągnie:
– Jesteś teraz przytłoczona i bardzo chciałbym cię wesprzeć, ale jeśli tego nie chcesz, nie będę dłużej naciskał. Dam ci po prostu czas na ochłonięcie, dobrze? Ale tylko jeżeli napiszesz do swojej przyjaciółki, żeby tutaj przyszła. Tylko wtedy sobie pójdę. Inaczej nie ma mowy, żebym cię zostawił. Nie zniósłbym myśli, że jesteś tu sama po tym, co się stało.
Przymykam powieki.
– Napiszę do niej.
– Teraz.
Odsuwam się i wstukuję szybką wiadomość do Isli. Odpowiada niemal od razu, że będzie za piętnaście minut, co pokazuję Daxowi. Kiwa wtedy głową, wzdychając głośno.
– W porządku. Skoro tak... Będę obok, Miracle. Możesz przyjść albo napisać w każdej chwili. Charlie i ja na ciebie poczekamy, jeśli uznasz, że nas chcesz.
Robi trzy kroki do tyłu, a ja rzucam za nim drżąco:
– A jeśli nie przyjdę?
Dax milczy parę sekund.
– To będzie znaczyło, że nie zależy ci na nas tak bardzo, jak nam na tobie, więc będziemy musieli dać ci odejść.
Po tych słowach po prostu wychodzi, a ja opieram się ciężko o ścianę. Uderza we mnie świadomość tego, że ja tak czy siak w końcu ich stracę. Jeśli nie przez ten wypadek, jeśli nie przez Lindę, to po prostu przez siebie samą, bo ja zawsze tak mam. A myśl, że naprawdę mogłabym ich jeszcze do tego zranić, przeraża mnie tak bardzo, jak nic nigdy wcześniej. Dlatego może powinnam odejść. Odpuścić. Nie być egoistką, tylko postąpić wobec nich dobrze.
Tylko czemu czuję, jakby to miał być największy błąd w moim życiu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top