Rozdział 36

#swiatecznausterka

Przez poranne spotkanie, no i wczorajsze wolne, mam dzisiaj nawał pracy. Zanim odkopuję się z wiadomości od klientów i zespołu, przeglądam harmonogram, no i odbywam calle w sprawie dwóch nowych projektów, wybija południe. A muszę dziś wyrobić ze standardową liczbą zleceń, do tego dokończyć te dla fundacji i przesłać je do kolejnego akceptu. Trochę stresuje mnie, że aż tyle rzeczy mi się skumulowało, bo zwykle do czegoś takiego nie dopuszczam.

Przez to wszystko tracę nieco poczucie czasu. Zapominam nawet o zrobieniu obiadu, ponieważ nie idę na żadną przerwę. Jeden klient ma mnóstwo uwag do wysłanej do niego wstępnej propozycji nowego layoutu dla jego strony i wyglądu aplikacji, nad czym ostatnio najwięcej siedziałam, dlatego poświęcam wolne na zajęcie się tym, żeby wyrobić się w terminie.

Nim kończę robotę na dziś, kompletnie wyczerpana, głodna i lekko poirytowana paroma rzeczami poruszonymi na czacie zespołu – ktoś przyczepił się, że mogłam wczoraj przyjechać do studia, zamiast wziąć wolne, nawet jeśli to zostało odgórnie mi zaproponowane, i tak je odrobię, no i oprócz tamtego wyjścia na występ Charlie właściwie nigdy nie biorę takich przerw bez uprzedzenia – robi się już ciemno. Dopiero gdy zamykam laptop, dociera do mnie, że jest po czwartej, a przecież próba Charlie miała zacząć się pół godziny temu i powoli powinna się kończyć.

Cholera.

Zrywam się z miejsca. Dopadają mnie potężne wyrzuty sumienia, że nie wywiążę się z obietnicy i ją zawiodę. Nawet się nie przebieram, tylko łapię buty, kurtkę, a po chwili już pędzę w stronę szkoły. To słaby pomysł, bo jest dziś bardzo ślisko, jednak udaje mi się bez przeszkód dotrzeć na miejsce. Zostawiam auto w jakimś niedozwolonym miejscu i biegnę do studia znajdującego się obok budynku podstawówki, gdzie mijana sprzątaczka wskazuje mi odpowiednią salę.

Przed drzwiami walczę ze sobą o to, by wejść do środka, aż w końcu przypominam sobie obietnicę daną Charlie. Dlatego się przełamuję, mimo że wiem, że po otworzeniu drzwi padnie na mnie mnóstwo spojrzeń. I się nie mylę, zostaję zmierzona przez wiele osób, kiedy pojawiam się w salce, na co staram się nie zwracać uwagi, dopóki nie dociera do mnie, że jednymi z tych osób są Linda oraz Stephanie siedzące w rogu.

Natychmiast spinam się mocniej, zwłaszcza że instruktorka tańca przerywa na moment zajęcia i pyta mnie, kim jestem. Czuję się idiotycznie i mam ochotę się wycofać, ale wtedy na ratunek przychodzi Charlie.

– To moja Mira! – oznajmia. – Przyszła zobaczyć, jak tańczę, tatuś pozwolił. Chodź, Mira.

Oddycham nieco z ulgą, gdy nauczycielka uśmiecha się do mnie życzliwiej i wskazuje, żebym zajęła jakieś miejsce. Salka jest niewielka, znajdują się tu po prostu parkiet i duże lustro, a po drugiej stronie są okna, pod którymi stoją ławki. Siedzą na nich zapewne rodzice, którzy przypatrują się swoim dzieciom. Trafiam akurat na idealny moment, gdy ćwiczona jest choreografia dla całej grupy.

Charlie chodzi na jazz dla sześcio- i siedmiolatków. Naliczam kilkanaście młodych tancerzy, którzy razem z nią wykonują obroty, podskoki oraz przeróżne figury. Nie synchronizują się do końca, niektórzy mają parę problemów z równowagą czy nadążeniem za układem, ale i tak wychodzi to bardzo fajnie.

Ja oczywiście po znalezieniu kawałka przestrzeni dla siebie skupiam się na Charlie. Obok niej tańczy Sonia, z którą raz na siebie wpadają i chichoczą cicho, co nauczycielka od razu ukraca, żeby przywrócić im koncentrację. Choreografia nie wydaje się trudna, w końcu to zajęcia dla dzieci, no ale na pewno wymaga wysiłku i częstego ćwiczenia. A nie żebym była stronnicza, lecz Charlie radzi sobie najlepiej z całej grupy.

Jej ruchy są płynniejsze i pewniejsze niż reszty. Dziewczynka nie ma problemu z dopasowaniem ich do muzyki, a oprócz tej jednej wpadki z Sonią, nie myli kroków. Każdy skłon, wychylenie się i podskok wychodzą jej po prostu świetnie. Nie znam się na nazwach wykonywanych figur, dla mnie to po prostu dynamiczny pokaz, w który te dzieciaki wkładają całe swoje serca. Tak to wygląda. Każde z nich wyraża kolejne kroki nieco inaczej, a z tego, co mówi instruktorka, ich osobista ekspresja jest najważniejsza.

Biję brawo razem z resztą obecnych na sali, kiedy mali tancerze kłaniają się po paru próbach. Nie umyka mi, jak Charlie zerka na mnie i Lindę, gdy to robi. Jest taka uśmiechnięta, dumna i wspaniała. Świetnie patrzy się na jej szczęście. Dopóki to nie zostaje nieco zaburzone w czasie rozciągania, bo jakaś ciemnowłosa dziewczynka rzuca do niej uwagę, której nie mogę usłyszeć ze swojego miejsca. Mimo to wiem, że to coś niefajnego, ponieważ mina Charlie nieco rzednie.

Nim myślę nad tym, co robię, ruszam w ich kierunku. Jestem najbliżej, pozostali rodzice skupiają się na rozmowie z instruktorką, która przekazuje im jakieś informacje, chyba o planowanym występie grupy za parę tygodni w miasteczku. Nikt nie zwraca na mnie uwagi, dzięki czemu spokojnie zbliżam się do rozciągających się niedaleko drzwi dziewczynek.

Na mój widok to dziecko, podejrzewam, że Clara, od razu chce odejść, jednak zastępuję jej drogę, nim mnie mija. Rozszerza nieco oczy, chyba wystraszona, a chociaż nie to było moją intencją – mimo wszystko nie jestem potworem, to tylko dzieciak – to się nie wycofuję.

– Czy jest jakiś problem? – pytam cicho.

– Nie, proszę pani – odzywa się Clara.

– To czemu próbujesz sprawiać przykrość Charlie? – rzucam. – Zrobiła ci coś złego?

Kręci głową, a jej uszy czerwienieją.

– Nie.

– Doceniłabym, gdybyś zostawiła moją przyjaciółkę w spokoju – oznajmiam. – Jeśli nie przestaniesz mówić jej nieprzyjemnych rzeczy ani jej wyśmiewać, twoi rodzice dowiedzą się, jak niefajnie się zachowujesz.

Nie wydaje się tym przejęta, gdy kiwa głową i mówi:

– Spoko.

– A jeśli to dla ciebie za mało – dodaję – to ja chętnie pogadam o tym też z waszą instruktorką tańca i nauczycielami, żeby ktoś nauczył cię, jak dobrze się zachowywać wobec innych osób. Ciekawe, czy będzie spoko, gdy każdy dorosły w pobliżu będzie cię obserwował jak przestępcę. Nikt nie lubi bawić się z przestępcami, których dorośli ciągle mają na oku.

To chyba wywołuje już jakiś efekt.

– Ja nie powiedziałam nic niefajnego – burczy Clara.

– Jeśli mówisz coś, co sprawia przykrość innej osobie, to zawsze jest niefajne i nie powinno mieć miejsca – stwierdzam. – Lepiej się tego naucz. Bo ja o tym nie zapomnę i też będę cię obserwować. Charlie to dobra dziewczyna.

Clara wydyma wargi.

– Ciągle się popisuje – burczy.

– Popisuje?

– Bo lepiej tańczy.

Och. Okay, zaczynam rozumieć, o co chodzi. Przykucam przed dziewczynką, czując na sobie spojrzenie małej Shelleyówny.

– Słuchaj, z tego, co słyszałam dziś na zajęciach, nie ma u was czegoś takiego jak lepiej lub gorzej. Każdy z was jest tutaj tak samo ważny. A Charlie bardzo dużo trenuje, żeby umieć fajnie tańczyć. Gdybyś ją poprosiła, pewnie poćwiczyłaby kiedyś z tobą i pokazała, jak to robi. I obie byście się fajnie bawiły i rozwijały swoje umiejętności.

Na jej twarzy pojawia się zawahanie, a wtedy podchodzi do nas Charlie.

– Możesz poćwiczyć ze mną i Sonią w niedzielę – proponuje cicho. – Będziemy u mnie w domu się bawić i tańczyć też.

Clara spogląda na nią parę chwil, aż w końcu wzrusza ramionami.

– No dobra.

Na wargi Charlie wypływa wtedy delikatny uśmiech. Rany, to dziecko jest naprawdę najlepsze i najsłodsze na świecie. Pod jej wpływem nawet w końcu zazdrosna Clara też się uśmiecha, nim instruktorka oznajmia zakończenie rozciągania, żegna się z wszystkimi i życzy miłego weekendu.

Dziewczynki i chłopcy kierują się więc do szatni, a ja wychodzę na korytarz, żeby poczekać na Charlie. Wyjmuję przy okazji telefon, żeby napisać Daxowi o moim sukcesie wychowawczym. Jestem w sumie z siebie całkiem dumna. Nawet jeśli wciąż uważam tamtą małą za zołzę, to może zmieni się nieco pod wpływem Charlie. Wydaje mi się, że to ona chyba nie dostaje wystarczająco uwagi rodziców, skoro wypominała córce Daxa brak matki i była zazdrosna.

Kiedy wysyłam SMS-a, unoszę głowę, akurat by napotkać spojrzenie mijającej mnie Stephanie. Prycha pod nosem, nie mówiąc nawet słowa, za to podążająca zaraz za nią Linda przystaje i posyła mi uśmiech.

– Hej, Mira – mówi. – Ciebie też moja córka zaprosiła na próbę?

Nie, włamałam się, bo jestem świrem.

I czy mi się wydaje, czy ona bardzo wyraźnie zaakcentowała słowo „moja"?

– Tak – odpieram. – Chciała, żebym zobaczyła ją w tańcu. A teraz będziemy jechać na zakupy.

– Och. Dax jej nie odbierze?

Kręcę głową.

– Jest jeszcze w pracy.

Nie wydaje się z tego zadowolona. A ja zaczynam się zastanawiać, czy nie miała nadziei na to, że znów wetnie się w ich wieczór, spędzi go z nimi i uda, że to przypadek. Mimo że wciąż się uśmiecha i wygląda tak sympatycznie, zaczyna do mnie docierać, że ona serio chyba czuje się przeze mnie zagrożona, więc nagle oprzytomniała, wróciła i próbuje odebrać mi moich Daxa i Charlie.

Powinnam pogadać o tym z Daxem. Tak samo jak o tym, co podsłuchałam w sklepie. I o Franku. W końcu prosił, żebym z nim rozmawiała i dzieliła się swoimi uczuciami, więc zamierzam to zrobić. Jutro, gdy zostaniemy sami.

– Rozumiem – odpiera kobieta. – Ale co, to może skoro ja też tu jestem, to ja zabiorę Charlie na zakupy?

Marszczę czoło.

– Nie trzeba – odpowiadam. – Obiecałam Daxowi, że się tym zajmę.

– Mogę zabrać moją córkę na zakupy. Żaden problem.

Znowu to powiedziała. Moją córkę.

– Czy Dax się na to zgodził? – pytam.

– Przecież nic jej przy mnie nie grozi – mówi z rozbawieniem Linda. – Umiem się nią zająć.

– Ja także.

– Tyle że to moja córka...

– Ale to Dax ma pełnię praw rodzicielskich – ucinam. – Więc przykro mi, ale skoro nie powiedział, że to ty masz zabrać Charlie, a poprosił, żebym ja ją odebrała i z nią pojechała, to tak właśnie zrobię.

Właśnie wtedy pojawia się przy nas mała. Patrzy roziskrzonym wzrokiem to na mnie, to na matkę. Po jej poprzednim smutku nie ma śladu. W dodatku za nią pojawiają się Sonia i Clara, którym macha na pożegnanie, nim zwraca się do nas.

– Podobało wam się?

– Oczywiście – odzywamy się równocześnie.

Później spoglądamy na siebie, nim Linda przykuca przy Charlie.

– Byłaś wspaniała. Zrobisz kiedyś prawdziwą karierę jako tancerka!

– Tak jak ty?

Uśmiecha się.

– Tak jak ja – zapewnia. – A teraz... słyszałam, że masz się wybrać na zakupy.

Charlie kiwa głową.

– Mhm. Mira mnie zabiera. Potrzebuję butów.

Linda unosi brwi.

– A może ja cię zabiorę?

Zaciskam wargi i podchodzę do nich.

– Wydawało mi się, że to wyjaśniłyśmy – rzucam. – Dax powiedział...

– Niech moja córka zdecyduje – przerywa lekko Linda. – No, skarbie? Z kim wolisz jechać na zakupy? Ze mną czy Mirą?

– Przestań – mówię natychmiast. – Nie każ jej wybierać. Jak możesz w ogóle coś takiego robić?

– Chcę po prostu wiedzieć – stwierdza. – Charlie?

Dziewczynka patrzy na nią, nim przesuwa wzrok na mnie.

– Miałyśmy jechać z Mirą – szepcze niepewnie.

Mina Lindy rzednie.

– Naprawdę?

– Tatuś tak mówił. A ja dawno nie widziałam się z Mirą – dodaje Charlie. – Może pojedziesz z nami?

Linda się podnosi i poprawia kurtkę.

– Nie, nie. No skoro tak, to nic tu po mnie. – Krzywi się, nim bierze wdech. – Przepraszam. Głupio się zachowałam. Nie powinnam była, miałaś rację, to było nie fair. Zapomnimy o tym?

Zerkam na jej wyciągniętą rękę, nim powoli, z rezerwą ją przyjmuję.

– Nie powinnaś była – przyznaję.

Nie zamierzam o tym zapominać.

– Przepraszam – powtarza. – To po prostu... niełatwe. Dla ciebie pewnie też nie. Ale dogadamy się dla dobra Charlie, racja?

– Oczywiście.

Uśmiecha się ponownie, nim przytula Charlie na pożegnanie i znika na zewnątrz. Ja i dziewczynka kierujemy się chwilę później do wyjścia. Mała łapie moją dłoń, gdy schodzimy po schodach.

– Powiedziałam coś źle? – pyta cicho.

– Co? Oczywiście, że nie. Dlaczego?

– Bo mama była smutna – wyjaśnia. – A jeśli znowu zniknie i...

– Hej, hej – przerywam. Docieramy już na dół, dlatego odwracam się i nachylam do niej. – To nie była twoja wina, dobrze? Twoja mama nie była z tobą umówiona, ja byłam. Miałaś prawo powiedzieć to, co powiedziałaś i nie musisz czuć się winna z tego powodu. Twoja mama jest dorosła i da radę. Nie musisz się bać, że zrobisz coś, przez co zniknie. To nigdy nie będzie twoja wina, Charlie. Ona sama podejmuje decyzje. Dobrze?

Kiwa głową, chociaż nadal wydaje się przybita. Boże, o tym też muszę powiedzieć Daxowi. Jestem wściekła na tamtą kobietę. Jak mogła w ogóle kazać swojemu dziecku wybierać? Jakaś egoistyczna część mnie cieszy się z tego, że Charlie wskazała na mnie, mimo to po prostu nie mieści mi się w głowie, że jej matka postawiła siedmiolatkę w takiej sytuacji.

Na razie włączam radio i puszczam Christmas Tree Farm, żeby rozweselić Charlie. Udaje się, bo już po chwili podśpiewujemy obie piosenkę, jadąc spokojnie w stronę sklepu obuwniczego niedaleko knajpki U Billa. Mają tam dość ograniczony wybór, ale udaje nam się znaleźć zwykłe trampki w rozmiarze Charlie. Robię jej w nich zdjęcie i wysyłam do Daxa, który odsyła mi serduszko. Napisał też, że jest dumny z mojej poprzedniej interwencji, przez co uśmiecham się szeroko.

Gdy wypełniamy powierzoną misję, kierujemy się do U Billa, bo mam tu zamówiony odbiór pizzy na wieczór z Islą. Charlie zagaduje, że chciałaby wpaść, idąc ze mną za rękę i wymachując reklamówką z butami. Przedrzeźniam się z nią nieco, że jest za młoda na nocowanie ze mną i Islą, na co próbuje oczywiście udowodnić, jaka z niej dorosła osoba. Przez to ślizga się na chodniku, aż niemal upada, więc muszę kazać jej przestać.

Potem wracamy do samochodu. Mała zajmuje miejsce z tyłu, na swojej podkładce i zapina pas, a ja odpalam silnik, po czym szukam dla nas odpowiednich piosenek na drogę. W mojej składance są głównie te jednej artystki, dlatego po chwili wnętrze samochodu wypełnia energiczna muzyka.

– Ooo, ekstra – odzywa się Charlie. – Lubię tę piosenkę.

Ruszam już w stronę naszych domów i spoglądam na nią w lusterku.

– Ja tak samo. Znasz słowa?

– Trochę. Ale dużo do niej tańczyłyśmy z Sonią, bo ona też ją lubi. I wymyśliła taki fajny ruch, zobacz.

Zerkam znów w lusterko i widzę, jak wymachuje rękami, na co śmieję się cicho.

– Och, super.

– I zrobiłyśmy cały układ. Mogę ci później...

Nim kończy, dostrzegam kątem oka jakiś samochód wyjeżdżający z podporządkowanej prosto na nas, więc skręcam gwałtownie kierownicą. Charlie piszczy głośno, kiedy autem zarzuca w bok, bo tracimy przyczepność. Wpadamy w poślizg, a moje myśli stają się tak rozbiegane i niespójne, że nie umiem skupić się na żadnej. Uczyłam się, co robić w takich sytuacjach, jednak teraz w głowie mam jedną wielką pustkę. Paraliżuje mnie na parę nieznośnie długich sekund, po których jakimś cudem przypominam sobie, że powinnam spróbować wyprowadzić nas z tej sytuacji.

– Spokojnie, skarbie... – odzywam się, by uspokoić małą.

Jednocześnie obracam delikatnie kierownicę i staram się odzyskać kontrolę, ale choć wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze, nie zdążam tego zrobić odpowiednio wcześnie. Samochód uderza w słup stojący przy jezdni, pas bezpieczeństwa wbija mi się boleśnie w klatkę piersiową, a z tyłu dobiega mnie jęk Charlie.

Potem zapada przerażająca cisza, więc odwracam się błyskawicznie i spoglądam w szeroko otwarte oczy dziewczynki.

– Już w porządku – zapewniam cicho. – Już nic nam nie grozi. Jesteś cała?

Przytakuje, ale po jej policzkach zaczynają spływać łzy, przez które moje serce niemal przestaje bić. A gdy Charlie wybucha płaczem, ja też prawie się rozklejam, bo jestem zdrętwiała z przerażenia, w mojej głowie panuje chaos i boję się, że przeze mnie coś mogło stać się małej. Co ja narobiłam?

– W porządku, zaraz będzie w porządku – powtarzam do Charlie, rozpinając drżącymi rękami pas. Muszę się do niej dostać. – Za chwilę będzie dobrze.

– Chcę do taty – wydusza.

– Za chwilę do niego zadzwonimy. Najpierw wysiądziemy, a potem wezwiemy pomoc, dobrze?

Przytakuje, ale nie przestaje płakać, co całkowicie łamie mi serce. Co ja narobiłam? Obiecałam Daxowi, że się nią zajmę i naraziłam ją na niebezpieczeństwo. Mogło nam się stać coś poważnego. Mogło...

– B-boli mnie ręka – szepcze Charlie. – I tutaj.

Wskazuje na klatkę piersiową, dlatego włączam światła awaryjne, po czym zajmuję miejsce obok niej, przytomniejąc na tyle, że w takim wypadku lepiej, żeby nigdzie nie wysiadała, skoro nic nam nie zagraża. Stoimy w połowie na chodniku, a droga nie jest ruchliwa, mija nas jakieś auto – może to, które niemal w nas wjechało – lecz się nie zatrzymuje, i raczej to będzie na tyle. Zaraz jeszcze zabezpieczę miejsce, ale najpierw unoszę telefon i dzwonię na pogotowie, powtarzając Charlie, że wszystko będzie dobrze, chociaż wcale tak nie myślę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top