Rozdział 35

#swiatecznausterka

Nigdy nie uważałam się za jakąś szczęściarę ani też nie byłam pechowcem. Zwykle dobre i złe momenty w moim życiu się po prostu równoważyły, a że tych drugich ostatnio miałam więcej, liczyłam, że teraz nastąpią te dobre.

Oczywiście się myliłam, o czym przekonuję się od samego rana. Nie dość, że mój laptop aktualizuje się, chociaż na to nie zezwalałam, przez co spóźniam się na calla z szefem, to później znika mi internet z powodu jakieś awarii niedaleko, którą nie wiadomo, kiedy naprawią. Nie mogę przez to pracować nad nowymi zleceniami, więc dostaję przymusowe wolne. Nie cierpię czegoś takiego, bo będę je musiała nadrobić innego dnia.

A jako że dom mam wysprzątany, ale w lodówce brakuje właściwie produktów, ponieważ wczoraj kupowałam jedynie ozdoby świąteczne, stwierdzam, że wybiorę się do supermarketu. W końcu wieczorem mamy mieć z Daxem randkę, dlatego mogłabym ugotować coś dobrego, ogarnąć dla nas jakieś wino i znaleźć film do obejrzenia.

Kolejną pechową rzeczą do odhaczenia tego dnia jest oczywiście właśnie wycieczka na zakupy. Już po wejściu do marketu czuję na sobie parę ciekawskich spojrzeń, które ignoruję, mimo że mnie denerwują. Później jednak, kiedy docieram do alejki z nabiałem i rozglądam się za ulubionym jogurtem, do moich uszu dociera czyjaś rozmowa, która przykuwa uwagę, ponieważ... pada w niej moje imię.

Marszczę brwi i podchodzę bliżej. Głosy docierają zza rogu, więc przystaję przed skrętem i po prostu słucham, upewniając się w tym, że serio ktoś właśnie ma czelność obgadywać mnie w miejscu publicznym.

I tym kimś jest Stephanie, którą poznaję po głosie.

– Przestań. Przecież wiadomo, że to tylko krótki romansik.

– Tak? – odpowiada jej rozmówczyni podszytym złością tonem. Nie wiem kto to, ale najwidoczniej mnie nie cierpi. – Bo prowadza się z nią po całym mieście. Wczoraj nawet pocałował ją na oczach Lindy.

– Pewnie żeby zrobić Lindzie na złość – stwierdza Stephanie. – Też czasami lubiłam odstawiać pokazówki przed byłymi, żeby widzieli, co stracili.

– No nie wiem, ta dziewucha mi się nie podoba – rzuca nieznajoma. – Dziwię się Daxowi bardzo. Nie mam pojęcia, co niby w niej widzi i że w ogóle robi coś takiego małej, ale skoro Linda wróciła...

– Och, nie, ja się jemu absolutnie nie dziwię – oznajmia Stephanie. – Ona w końcu jest młoda, zgrabna i ładna. Wiadomo, że ma na nią ochotę. Ale jej się dziwię. Nie widzi, że zupełnie do niego nie pasuje i że taki facet jak on w życiu nie pomyślałby o niej na poważnie? Przecież to oczywiste, że dla niego liczy się najbardziej mała, a ta dziewczyna w życiu nie byłaby...

Mam dość. Niemal trzęsę się ze złości na to wszystko, co wygadują te babska, a chociaż jednocześnie zalewa mnie niepokój, bo nie cierpię takich sytuacji, wychodzę zza rogu. Kobieta na mój widok gwałtownie milknie, a jej jasnowłosa rozmówczyni odwraca się i także mnie dostrzega, bo mruży powieki. Nie znam jej.

– Przepraszam – rzucam. – Nie chciałam przeszkadzać. Mów dalej, Stephanie, bo opowieść mnie wciągnęła. Ta dziewczyna w życiu nie byłaby... kim?

Policzki kobiety czerwienieją, ale błyskawicznie bierze się w garść.

– Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszły na „ty".

Posyłam jej lodowate spojrzenie.

– A ja sobie nie przypominam, żeby ktokolwiek dał ci pozwolenie na rozmawianie o mnie i moim partnerze, jakbyś nas znała czy cokolwiek o nas wiedziała – odpowiadam chłodno. – Rozumiem, że twoje życie jest aż tak nudne i smutne, że musisz żyć czyimś, ale znajdź sobie inne zajęcie.

Na wzmiankę o „partnerze" jej brwi wędrują w górę.

– Partnerze? – powtarza. – Daj spokój. Przelotny romansik z młodszą kobietą dla faceta takiego jak Dax...

– Nie waż się wypowiadać o nim, jakbyś go znała – przerywam ostro. – Nie masz pojęcia, jaki to jest „facet taki jak Dax". Ani tym bardziej o tym, co nas łączy.

– Jego żona wróciła do miasta, więc raczej nic was nie łączy – stwierdza kobieta.

Na te słowa moje serce się kurczy, jednak się nie daję.

– Jego była żona – podkreślam. – Tak czy siak to nie twoja sprawa. I docenię, jeśli zachowasz się jak dorosła osoba i skończysz wypowiadać swoje zdanie, o które nikt nie prosił ani nie pytał, bo nikogo ono nie obchodzi. Serio, jak ci nie wstyd? A gdyby to Charlie albo twoja siostrzenica stały za regałem i to słyszały? Co z ciebie w ogóle za człowiek?

Otwiera usta, jakby chciała coś odpowiedzieć, jednak tego nie robi. W alejce pojawia się ktoś jeszcze, a na ten widok obie kobiety po prostu zaczynają pospiesznie odchodzić.

– Coś nie tak? – odzywa się Frank.

Odwracam się do niego. Kolejny punkt do odhaczenia w tym pechowym dniu.

– Nic nowego – stwierdzam.

– Potrzebujesz wsparcia? – pyta z uśmiechem.

Marszczę nos.

– Nie. Dziękuję.

– Na pewno? Bo wiesz...

– Na pewno, Frank – przerywam. Jak widać dziś dzień konfrontacji, ponieważ dodaję: – Ale właściwie to chciałam z tobą o czymś porozmawiać. Masz teraz chwilę?

Kiedy przyznaje, że tak, kończę szybko zakupy, a on nalega, żeby pomóc mi zanieść je do samochodu. Docieramy do niego po chwili, a po wpakowaniu toreb odwracam się do mężczyzny, który wpatruje się we mnie z wyczekiwaniem.

– O co chodzi, Mira?

Biorę głęboki wdech. Rany, co za okropny dzień.

– Czy zgłoszenie, które na mnie dostałeś tamtego dnia, pamiętasz kiedy, naprawdę zostało złożone przez Daxa?

Mężczyzna odchrząkuje i krzyżuje ramiona na klatce piersiowej. Widać, że jest zaskoczony. Zdecydowanie nie spodziewał się akurat tego pytania. Wydaje mi się, że dostrzegam też na jego policzkach rumieńce.

– Mówiłem ci, że nie mogę zdradzać takich rzeczy...

– Ale przytaknąłeś, gdy stwierdziłam, że to na pewno on – przypominam, na co Frank się krzywi. – Czemu to zrobiłeś?

Przesuwa dłonią po twarzy.

– Mira... Wiesz przecież – mamrocze. – Po to pytasz, prawda? Dowiedziałaś się, że to była Murray i że skłamałem, tak?

Domyślałam się po rozmowie z Daxem, że to upierdliwa sąsiadka, ale właśnie dostaję potwierdzenie.

– Nie wierzę, że coś takiego odstawiłeś, Frank.

Kręci głową.

– Wiem, to było słabe zagranie – rzuca. – Nie powinienem był. Po prostu...

– Po prostu co?

Wzdycha.

– Przecież wiesz – mówi, odwracając wzrok.

– To było świństwo. I względem Daxa, i mnie.

Spogląda na mnie z rezygnacją.

– To było szczeniackie zachowanie zakochanego w tobie faceta – odpiera. – Przepraszam. Wiem, że i tak nie pomogło, bo... wy serio jesteście parą, co nie?

– Tak – przyznaję. – A przez twoje namieszanie to było serio trudne, wiesz? Myślałam, że Dax odstawił coś takiego i go nie cierpiałam, a nie miałam powodu. Zrobiłam z siebie idiotkę i...

– Wiem, Mira – przerywa niecierpliwie. – Przepraszam, okay? To było poniżej pasa. Ale serio możesz mnie winić? Po prostu chciałem spróbować. Kijowym sposobem, ale chciałem mieć u ciebie większe szanse i tyle.

– Rozmawialiśmy o tym – przypominam.

– Ale i tak się łudziłem, dobra? – burczy, nim ponownie wzdycha. – Przepraszam. To nie twoja wina. Rozumiem, że jesteś na mnie zła. Przepraszam. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. I że... że on... że będziesz szczęśliwa.

Wpatruję się parę sekund we Franka. Naprawdę nie czuję się komfortowo podczas tej rozmowy. Nie chcę go ranić. Ale stawiałam wielokrotnie sprawę jasno, to on nie rozumiał. I jeszcze odstawił coś takiego. Dobrze, że chociaż widzi swój błąd i właśnie się do niego przyznał. Szkoda tylko, że dopiero teraz.

– Przykro mi, Frank – mówię. – Nie wiem, czy szybko o tym zapomnę. Serio jestem zła. I naprawdę, całkowicie na poważnie, proszę cię, odpuść mnie sobie. Dla swojego dobra. Jest wiele dziewczyn, które na pewno byłyby dla ciebie odpowiednie, dobrze? Ja nie jestem. Jestem... szczęśliwa z Daxem.

Kiwa głową, po czym zaczyna się wycofywać.

– Trzymaj się, Mira – mamrocze.

Kiedy znika znowu w sklepie, opieram się o samochód i uspokajam. Było słabo, ale nie aż tak strasznie, jak się bałam. O wiele bardziej z równowagi wyprowadziła mnie sytuacja z tamtymi kobietami, dlatego po powrocie do domu od razu nagrywam Isli pełne oburzenia głosówki. Chociaż jest w pracy, odsłuchuje i wkurza się razem ze mną, obiecując, że jeśli Stephanie nie zastosuje się do mojej rady, damy jej popalić.

Potem to mnie daje popalić znów ten dzień, bo przy gotowaniu oparzam się o kuchenkę, ale jakoś dokańczam kolację, stroję się i nieco mocniej maluję, niecierpliwie wyczekując pojawienia się Daxa, tyle że... on się nie pojawia. Zamiast tego trzydzieści minut po umówionej godzinie rozdzwania się mój telefon.

– Tak?

– Przepraszam – odzywa się zmęczonym głosem Dax. – Mam problem z ważnym klientem, to duża sprawa, straciłem poczucie czasu. Dopiero się zorientowałem, która godzina.

– Co się dzieje?

Dobiega mnie westchnienie.

– Transportowaliśmy kilka luksusowych samochodów dla klienta, a one dotarły na miejsce uszkodzone. To grubsza sprawa, próbujemy ustalić, co i jak, bo nasi ludzie zarzekają się, że to nie ich wina, więc sprawdzamy po kolei zapisy z kamer, czy wszystkie procedury przebiegały zgodnie z planem i... Nie wyrwę się stąd do wieczora, kochanie. Przepraszam.

Spoglądam na rozłożone na stole nakrycia, na kolację czekającą jedynie na podgrzanie i na odpalone świeczki.

– W porządku, rozumiem – odpowiadam cicho.

– Wynagrodzę ci to, dobrze? – mówi Dax. – Jutro...

– Jutro jestem umówiona z Islą, przychodzi do mnie na noc.

– No to w sobotę. Pójdziesz z nami na łyżwy, a potem znowu zjemy coś dobrego i zrobimy sobie maraton bajek z Charlie. A gdy się położy, będziemy mieć parę chwil dla siebie. Może... zostaniesz znów na noc?

– A co powiemy Charlie?

– Że zasnęliśmy i nie chciało ci się wracać. Możemy stopniowo przyzwyczajać ją do tego, że będziesz przy nas częściej tak po prostu, a nie z powodu jakiejś usterki. To znaczy jeśli chcesz i... jeśli myślisz, że tego właśnie byś chciała.

Przygryzam wargę.

– Dobrze, Dax.

– Jesteś na mnie zła?

Przymykam powieki.

– Nie.

– Jesteś smutna?

– Tak.

– Przepraszam – mówi cicho.

– Wiem, że to niezależne od ciebie. Tak czasami bywa – zapewniam. – Ale po prostu myślałam, że spędzimy razem ten wieczór... No nic. Odrobimy go. A co z Charlie?

– Moja mama ją odebrała, jest u niej – odpiera Dax. – Zgarnę ją na powrocie.

– W porządku.

– Muszę lecieć, kochanie – dodaje. – Ale może w sumie... wpadniesz jutro na śniadanie?

– Mam rano spotkanie z Lillianne – mamroczę.

Dax wzdycha.

– Byłoby o wiele łatwiej, gdybyś jednak z nami mieszkała, co? – rzuca. – Miałbym cię dla siebie, gdy tylko wrócę, niezależnie od tego, jak późno.

– Może kiedyś – szepczę.

– Tak. Mam nadzieję, że tak – przyznaje. – A teraz serio uciekam. Przepraszam. Spędź dobrze wieczór i myśl o mnie. Może podczas tańca w swoim pokoju? Mogłabyś mi to nagrać, to ja też miałbym lepszy wieczór.

Uśmiecham się dziś po raz pierwszy tego dnia.

– Już byś chciał, Shelley.

Śmieje się, żegna ze mną, a ja odkładam komórkę. Powinnam zjeść i posprzątać, a potem się położyć. I zasnąć, jak w ostatnich dniach, wciąż myśląc o tym, jak chciałabym znów znajdować się w ciepłych ramionach Daxa.

*

Następnego ranka wstaję o wiele szybciej, niż zwykle, bo nie umiem sobie znaleźć miejsca. Ogarniam się więc na spotkanie, które mam o ósmej trzydzieści, w międzyczasie zerkając przez okno, żeby sprawdzić, czy w domu Shelleyów rozpoczął się już dzień. Kiedy dostrzegam, że tak, waham się parę chwil, ale w końcu łapię kurtkę i wychodzę na zewnątrz.

Na twarzy Daxa maluje się zmęczenie, jednak rozjaśnia się ona w uśmiechu, gdy mężczyzna otwiera mi drzwi. Zerka później przez ramię i całuje mnie szybko, nim wpuszcza do środka.

– Myślałem, że masz spotkanie.

– Wstałam wcześniej i wyrobiłam się szybciej, bo chciałam was zobaczyć – przyznaję. – Masz coś przeciwko...?

– Wiesz, że nie – odpowiada. – Chodź do nas.

Splata nasze palce i prowadzi mnie do kuchni. Dopiero przed wejściem puszcza moją dłoń, ponieważ od razu pada na mnie spojrzenie Charlie, która wyszczerza zęby.

– Mira! – woła, zeskakując ze stołka. Gdy wpada na mnie, żeby się przytulić, natychmiast to odwzajemniam. – Bałam się, że o nas zapomniałaś.

– O was? Nigdy – zapewniam lekko. – Co u ciebie?

Dax odsuwa dla mnie krzesło, więc zajmuję miejsce i słucham opowieści Charlie. Jest w niej pełno Lindy, co wywołuje we mnie mieszane uczucia. Dziewczynka mówi o tym, jak mama zrobiła we wtorek jej ulubione jedzenie i dała jej pluszaka, jak w środę kupiła dla nich zestaw do diamentowego haftu, a wczoraj wpadła do szkoły po lekcjach, bo chciała ją zabrać na zakupy, tyle że babcia nie pozwoliła.

Trochę mi to wszystko brzmi, jakby kobieta próbowała wkupić się w jej łaski prezentami, a Charlie jest jeszcze na tyle mała, że tego nie zauważa. Po prostu cieszy się, że matka w końcu poświęca czas tylko jej. W całej tej radości jednak dodaje jeszcze coś, co sprawia, że mięknę.

– I myślałam o tym, że tobie też na pewno spodobałoby się diamencikowe haftowanie i mogłybyśmy razem spróbować, wiesz? To fajne. Chciałam, żebyś była tu też z nami, bo mama później zaproponowała oglądanie bajki. Ale nie oglądaliśmy bez ciebie Przygody Olafa, bo to nasza bajka i tam będzie o świętach, więc musisz ją obejrzeć. Mamie włączyłam inną.

Uśmiecham się do niej lekko znad swojego różowego kubka z kawą.

– To miłe – zapewniam. – Zwłaszcza że my jutro mamy oglądać coś razem, nie, Dax?

– Tak – mówi mężczyzna. – Najpierw pójdziemy na lodowisko, a później spędzimy cały dzień w trójkę.

Charlie niemal podskakuje w miejscu.

– Ale super. A idziesz dzisiaj z nami na zakupy, Mira?

Unoszę brwi, lecz nim odpowiadam, wtrąca się Dax:

– Właśnie, skarbie. Będziemy musieli to przełożyć, dobrze? Pojedziemy w poniedziałek, bo dziś nie wyrobię się po pracy, no a w weekend sklep będzie zamknięty.

– Ale to wtedy będę musiała i dzisiaj, i jeszcze w poniedziałek chodzić w tych butach, a one są pęknięte, tato...

Marszczę nos.

– O co w sumie chodzi?

– Jej trampki, które ma na zmianę w szkole, się popsuły – wyjaśnia Dax. – I musimy kupić nowe, ale wczoraj nie mogłem, no a dzisiaj też będę miał mnóstwo rzeczy na głowie...

– Ja mogę pojechać – mówię.

Dax milknie.

– Naprawdę?

– Mhm. Trampki chyba kupimy na miejscu, prawda? Więc mogę wpaść po Charlie po szkole i pojechać z nią do sklepu. Wyrobimy się, zanim będzie miała przyjść do mnie Isla.

– I możesz też przyjść na moją próbę! – rzuca od razu mała. – Co, Mira? Proszę?

Przytakuję.

– No dobrze – zgadzam się. – Chciałam cię zobaczyć w tańcu, więc pewnie.

– A może później przyjdziemy do ciebie z tatą i będziemy kolorować też z Islą? – dodaje.

Dax śmieje się pod nosem.

– Nie przesadzaj, skarbie. Spędzisz dziś z Mirą sporo czasu, a jutro będziemy mieć ją całą dla siebie, więc dziś możemy oddać ją na parę godzin Isli. – Spogląda na mnie. – Chyba że nie chcesz. Powiedz słowo.

Chichoczę.

– Chcę. My będziemy mieć całą sobotę.

– Ale super – podsumowuje Charlie.

A ja się z nią zdecydowanie zgadzam. I nie żałuję, że przełamałam się, żeby tu przyjść, bo właśnie tego potrzebowałam. Ich. Nawet mimo tego, że męczy mnie ta sytuacja z powrotem Lindy i jak duże wątpliwości zasiała we mnie wczoraj znów Stephanie... Przy nich to wszystko na moment znika. Uświadamiam sobie też, że ostatnio nawet nie myślałam o zbliżającym się spotkaniu z babką, moich urodzinach ani rocznicach. Właśnie dzięki nim. Było lepiej, tak... zwyczajnie i dobrze.

A ja naprawdę, naprawdę mocno chciałabym, żeby to trwało i nigdy się nie kończyło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top