Rozdział 33
#swiatecznausterka
Wspólne robienie pierników jest pełne rozsypanej mąki, przyklejającego się do palców ciasta i wkurzania, że te małe cholerstwa nie wyrastają w piekarniku. Dax śmieje się z tego, jak uważnie obserwuję włożoną do urządzenia porcję ciastek o różnych kształtach, i irytuję się, że nic się z nimi nie dzieje.
– Spokojnie – rzuca. – Musisz dać im chwilę.
– Siedzą tam już pół godziny.
– Pół minuty – poprawia. – Zaraz zaczną wyrastać. Lepiej chodź zrobić lukier.
Odwracam się przez ramię. On i Charlie ogarniają miejsce, na które wyłożymy pierwszą partię pierników. Te będą zwykłe i pomalujemy je kolorowym lukrem, a potem posypiemy. Do tego Dax chce zrobić jeszcze takie z konfiturą w środku i jeszcze oblane czekoladą.
Podejrzewam, że będziemy piec do rana.
– No dobra – mówię. – Ale jeśli one... Och, rosną, patrzcie!
Charlie podbiega i uśmiecha się szeroko, a później przybijamy piątki. Kiedy się odwracam, Dax też stoi już za nami z wyciągniętymi dłońmi, więc uderzamy w nie lekko.
– Dobra robota – chwali.
Niemal przysuwam się, żeby skraść mu szybki pocałunek, ale przypominam sobie o tym całym ukrywaniu się przed Charlie. Spojrzenie Daxa mówi mi, że ma ochotę na to samo.
– To teraz lukier – oznajmia Charlie. – Chodź, Mira. Zrobimy różowy?
Zajmujemy się tym cały wieczór i bawimy naprawdę dobrze. Rysujemy lukrem na piernikach różne kształty, z których potem się śmiejemy, rozmawiamy, rozsypujemy za dużo posypki, a ja macham na to ręką, stwierdzając, że robot sprzątający przecież da radę, nim Dax przypomina mi, że jedynym robotem sprzątającym w tym domu jest on sam.
Na koniec objadamy się piernikami podczas seansu drugiej części Krainy Lodu. Na nim już opieram się o Daxa, a Charlie o mnie, tak jak kiedyś, ponieważ wtedy to było całkowicie niewinne i udajemy, że teraz też takie jest. A gdy dziewczynka zasypia i Dax odnosi ją do łóżka, my też kierujemy się do sypialni, choć bardzo nie chcę tego tak szybko robić.
Wiem, że kiedy się obudzę, bajkowy weekend się skończy i najprawdopodobniej będę musiała wrócić do mojego domu, w którym nie ma Charlie ani Daxa. I chociaż jeszcze z nimi jestem, już zaczynam tęsknić.
*
Nie jestem osobą pozbawioną serca i lubię pomagać innym. Często wspieram różne zbiórki pieniężnie albo oddaję ubrania czy różne produkty dla potrzebujących. Zwłaszcza przed świętami pojawia się mnóstwo tego typu inicjatyw, a ja staram się nie przechodzić obojętnie. Ale chociaż ten kiermasz też został zorganizowany, żeby wesprzeć jedną z fundacji pomagających chorym dzieciom za naszych okolic, naprawdę, naprawdę nie chcę tu być.
– Mieliśmy umowę – przypomina z rozbawieniem Dax, kiedy nie ruszam się ze swojego miejsca na fotelu pasażera.
Wydymam wargi.
– Wal się, panie Shelley.
Mruży oczy.
– To tylko trzy godziny, Mira.
– Powinnam była wypisać ten twój numer na pierniczkach, zeszłyby szybciej.
Uśmiecha się.
– A co, kupiłabyś wszystkie sama?
Prycham.
– Nie schlebiaj sobie.
– Będzie fajnie, Mira – przekonuje Charlie. – Wszyscy będą kupować nasze pierniczki i je chwalić, bo będą tak smakować.
Chciałabym mieć pewność siebie tej małej, serio.
– No dobra – mamroczę. – Po co to odwlekać. Umowa to umowa.
Ruszamy więc po chwili do szkoły z naszymi wypiekami, gdzie witają nas dyrektorka oraz nauczyciele nadzorujący całą akcję. Jest tu też pani burmistrz, która uśmiecha się ciepło do Daxa i zagaduje go o coś, czego nie słyszę, w czasie gdy ja i Charlie dostajemy swój stolik. Rozkładamy na nim pojemniki z piernikami, dziewczynka umieszcza kartki z cenami, a mnie jedna z nauczycielek przekazuje wszystkie potrzebne informacje.
Chociaż ją słucham, nie przestaję obserwować Daxa i burmistrzyni. Ona na pewno jest od niego starsza, czemu się tak do niego wdzięczy? W dodatku wydawało mi się, że ma partnera. Piszę szybko do Isli, żeby to zweryfikować.
Ja:
Czy burmistrzyni ma faceta?
Isla:
No ma. A czemu?
Ja:
Bo wdzięczy się do Daxa.
Isla:
Jej facet?
Ja:
Nie denerwuj mnie.
Isla:
Uuuu. Będzie rozpierdol na kiermaszu?
Isla:
To może wpadnę.
Ja:
I tak wpadnij. Zginę tutaj.
Isla:
Daj spokój, nie będzie źle.
Isla:
No i pomyśl, jak Dax ci pewnie później podziękuje...
Ja:
Wracam dziś już do siebie. Milton i jego pracownik powiedzieli, że do mojego powrotu piec już powinien działać, bo nie musieli modernizować instalacji i sprawnie im poszedł demontaż starego, no i montaż nowego pieca.
Isla:
To dobrze. Przy tych temperaturach w sumie bałam się, że zepsuje ci się coś jeszcze albo stanie się coś z rurami.
Ja:
Milton sprawdzał, czy są dobrze wyizolowane, no i mówił, że tak, więc jak będziemy je ogarniać, to będzie w porządku. A że Dax mi przypominał, żeby zaglądać do domu, zostawić czasem lekko odkręcone krany, no i sam palił w kominku, a ja włączałam mój łazienkowy grzejniczek elektryczny to serio nic się nie wydarzyło.
Ja:
No a teraz Milton pisał, że testują nowy piec, więc... nie mogę zostać już dziś u Daxa.
Isla:
A czy Charlie będzie na pewno wiedzieć, że ten piec już działa? Bo wiesz, to siedmiolatka. Jeśli powiesz jej, że dopiero jutro będzie ciepło, zyskasz dodatkową noc.
Ja:
Chcesz, żebym okłamywała siedmiolatkę?
Isla:
W szczytnym celu!
Ja:
Obściskiwanie się z jej ojcem to szczytny cel?
Isla:
Oczywiście. Przynosi radość smutnemu, zardzewiałemu sercu Miry Akckerman i je ożywia. To jak najbardziej się liczy, nie sądzisz?
Ja:
Wariatka.
Isla:
Baw się dobrze na dniu wypieków.
Chowam telefon, akurat gdy Charlie ustawia ostatnią karteczkę. Potem jesteśmy gotowe na otwarcie drzwi szkoły, podobnie jak kilkanaście innych osób. Są tutaj głównie matki z córkami, na przykład ta Soni razem z dziewczynką, które mają stoisko naprzeciwko nas. Do tego inne osoby, które gawędzą ze sobą wesoło, w czasie gdy ja stoję jak kołek za stołem.
A Dax nadal rozmawia z burmistrzynią.
– Skarbie, popilnujesz naszych pierniczków? – pytam Charlie. – Pójdę do twojego taty i pani Lilly się przywitać, o tam, dobra?
– Pewnie. A ja policzę, czy mamy wszystkie pierniczki.
– Ekstra.
Ruszam w stronę Daxa i Lilliane White. Kobieta uśmiecha się do niego i właśnie nachyla, żeby powiedzieć coś chyba tak, by nikt inny nie usłyszał. A ja to przerwę. Ojej.
– Dzień dobry – rzucam, zatrzymując się przy nich. – Przepraszam, nie chciałam przerywać, tylko dać znać, że nasze stanowisko już gotowe, ale nie mamy krzeseł, żeby Charlie mogła usiąść. Wiesz może, skąd je wziąć?
Mężczyzna natychmiast koncentruje się na mnie.
– Zaraz się tym zajmę – zapewnia. – Ale dobrze, że jesteś. Właśnie o tobie rozmawialiśmy.
Unoszę brwi.
– O mnie?
– Lilly szuka osoby, która mogłaby wykonać dla fundacji, dla której zbieramy dziś pieniądze, parę projektów graficznych na wiosenne eventy. Pomyślałem, że może byłabyś zainteresowana?
Robi mi się nieco głupio, że wtrąciłam się w ich rozmowę, podejrzewając kobietę o wdzięczenie się do Daxa, w czasie gdy ona tak naprawdę opowiadała mu o działaniach fundacji, w której pomaga. Wyjaśnia mi właśnie pokrótce, czego będą potrzebować i wymieniamy się numerami, żeby o tym szerzej porozmawiać, a potem Lilliane zauważa znajomą twarz, życzy nam miłego popołudnia i odchodzi.
– Więc... krzesło, tak? – pyta Dax z głupim uśmieszkiem.
– No przecież powiedziałam.
Kąciki jego ust wędrują jeszcze wyżej.
– Rozumiem.
– Czemu się tak głupio szczerzysz?
Nachyla się do mojego ucha.
– Bo moja kobieta jest o mnie zazdrosna. To słodkie.
Prycham.
– Nie jestem... Ach, wiesz co, idź już po te krzesła.
Śmieje się i obiecuje, że za moment je znajdzie, a ja wracam do Charlie.
Po chwili kiermasz się zaczyna, więc pojawiają się pierwsze osoby, które oprócz kupowania pierników i innych wypieków, mogą dziś obejrzeć wystawę rysunków dzieci, między innymi Charlie. Mała nie zapomina o tym wspominać każdej osobie, która do nas podchodzi. A gdy jedna staruszka pyta, czy dziewczynka pokaże jej, gdzie to, oczywiście rusza na pomoc. Dax podąża za nią, chociaż proszę bezgłośnie, że to ja pójdę, a on powinien zostać.
Puszcza do mnie oko i sobie idzie.
Dupek.
Rozmawiam więc z kolejnymi pojawiającymi się osobami, udaje mi się sprzedać parę pierników w kształcie choinek i dzwoneczków. Ruch jest tu właściwie spory, bo większość mieszkańców pojawia się, żeby zdobyć coś dobrego, porozmawiać ze znajomymi, no i jeszcze pomóc.
– Poproszę dwa z konfiturą – odzywa się jakaś jasnowłosa kobieta, wskazując na wypieki Daxa.
Odwracam się w jej stronę.
– Jasne – mówię. – To będzie...
– Och, może też jeszcze te z posypką – rzuca. – Moja córka takie uwielbia.
Pakuję dla niej pierniki, odbieram zapłatę, a blondynka posyła mi uśmiech.
– Dzięki. Mam nadzieję, że posmakują małej.
Krzyżuję palce, wspinając się na wyżyny brakującego mi zawsze entuzjazmu.
– Trzymam kciuki.
Nieznajoma parska cicho i przygląda mi się przez moment.
– Wyglądasz, jakbyś tutaj cierpiała – rzuca. – Ktoś zmusił cię do wzięcia udziału w sprzedaży pierników świątecznych?
Wzdycham.
– Aż tak to widać? – mamroczę. – Przegrałam zakład.
Kobieta się śmieje.
– Och, to serio wiele wyjaśnia. Ale umiesz piec, tak? Mogę bez strachu dać pierniki córce?
Wzruszam ramionami.
– Miałam pomoc przy pieczeniu, więc powinny być zjadalne – zapewniam. – Swoich bym tu nie dała. Nie nienawidzę ludzi aż tak mocno.
Znowu ją rozbawiam.
– No to lekka ulga – stwierdza. – Co to był za zakład?
– Takie tam głupoty.
– No cóż, przynajmniej zbierasz pieniądze na szczytny cel – przypomina wesoło. – No i zostały tylko dwie godziny.
– Dzięki Bogu.
Blondynka ponownie chichocze, po czym wyciąga do mnie dłoń.
– Jestem Linda, a ty?
Zamieram. Linda jak...
– Mamo?! – woła nagle Charlie, która wybiega zza rogu. – Naprawdę przyjechałaś!
Kobieta wyciąga ramiona, w które dziewczynka bez zawahania wpada. Idący za nią Dax spogląda na to przez parę sekund ze zmarszczonymi brwiami, nim unosi wzrok na mnie. Później przesuwa go ponownie na byłą żonę.
– Mówiłam ci, że zrobię wszystko, żeby się udało – odpowiada Linda, przykucając przy Charlie. – No i jestem.
– Na jak długo?
– A co powiesz na zawsze?
Oczy małej robią się ogromne, wydaje się zachwycona tym pomysłem, za to Dax, który właśnie przy nich przystaje, zaciska wargi. A moje serce chyba się na moment zatrzymuje z niepokoju. Nie wiem czemu. Przecież... przecież nie ma powodu.
– O czym ty mówisz? – odzywa się Dax.
Linda unosi głowę.
– Och, hej – wita się. – Dobrze cię znów zobaczyć. Mówiłam, że wpadnę z niespodzianką.
– Mówiłaś tak wiele razy, przestałem przywiązywać do tego wagę – odpowiada sztywno mężczyzna. – Poza tym nie lubię niespodzianek, więc powiedz, o czym mówisz.
– Znalazłam pracę w Edmonton – oznajmia Linda. – Nie mówiłam za dużo wcześniej, bo nie wiedziałam, czy się uda, ale... udało się. Za miesiąc się przeprowadzam. Będę bliżej, więc moglibyśmy teraz częściej się widywać. Niespodzianka!
– Ale super, mamo! – ekscytuje się Charlie.
Dax przygląda się za to kobiecie parę chwil.
– Porozmawiamy o tym później – oświadcza.
– Jasne. – Linda skupia się na Charlie. – Mam dla ciebie pierniki od tej miłej ekspedientki, skarbie. Chcesz spróbować? A potem pójdziemy po te twoje, o których mi opowiadałaś...
Dziewczynka spogląda na nie i wybucha śmiechem.
– Mamo, to Mira, a nie ekspedientka! – mówi. – Opowiadałam ci o Mirze. I ja pomagałam piec, to też moje pierniki.
– Och, naprawdę?
Charlie kiwa z entuzjazmem głową.
– I tatuś też! – dodaje mała. – Super się bawiliśmy, chociaż Mira nie cierpi piec. Ale przegrała zakład z tatą i musiała.
Linda uśmiecha się do niej.
– No proszę, czyli pierniki na pewno będą przepyszne, skoro oboje pomagaliście – rzuca. – Muszę ich zaraz spróbować.
– Tak! I chodź, pokażę ci mój rysunek na święta...
Pociąga matkę w stronę korytarza, w którym po chwili znikają. Spoglądam za nimi, podobnie jak Dax. Milczymy przez jakiś czas. Powiedzieć, że jestem zaskoczona, to niedopowiedzenie roku.
– Mira...
– Charlie na pewno bardzo się ucieszy, gdy jej matka będzie bliżej – odzywam się, starając zachować neutralny ton. – Super.
– Tak. Super – mamrocze. – O ile to w ogóle potrwa.
– Co?
– Linda już wielokrotnie obiecywała jej, że wróci i poświęci jej więcej czasu. Nigdy nic z tego nie wychodziło, więc tym razem też tak będzie – stwierdza. – Znowu narobi jej nadziei i ją zawiedzie.
Zaciskam wargi.
– Może teraz będzie inaczej.
Prycha.
– Od kiedy stałaś się optymistką? – pyta.
– Od nigdy. Po prostu... to jej mama. I twoja była żona. Jeśli jest szansa na to, że naprawi błędy dla waszej córki, trzeba z niej skorzystać, tak?
Mężczyzna wpatruje się we mnie spokojnie.
– Oczywiście, że tak – mówi. – Dla Charlie będę próbował ją znosić. Ale tylko dla Charlie. Dla mnie ta kobieta nie istnieje.
Przełykam z trudem ślinę.
– Ona... wydaje się miła.
Dax zaczyna się śmiać.
– Och, tak, wydaje się. Nie daj jej się zwieść, Mira. Mam nadzieję, że nie powiedziała ci już czegoś głupiego?
– Tylko kupowała pierniki.
– Akurat od ciebie, co? – rzuca z przekąsem.
Marszczę brwi.
– Nie zna mnie, więc czemu...
– Ma tutaj kuzynkę i znajomych. Charlie jej o tobie też opowiadała. Jestem pewny, że to nie przypadek, że wróciła akurat teraz, gdy ja...
Milknie. Czekam na to, aż dokończy, a kiedy tego nie robi, pytam:
– Gdy ty?
Jego spojrzenie koncentruje się na mnie.
– Gdy ja w końcu zaczynam być szczęśliwy.
Robi mi się cieplej.
– Dax...
– Tato! Tato! Mama mówi, że możemy pójść jutro w trójkę na lodowisko! – woła wesoło Charlie, która wybiega spomiędzy grupki ludzi i wraca do nas. – Jeśli się zgodzisz. Zgodzisz się? Proooooszę.
Dax napina ramiona.
– Zobaczymy, skarbie. Muszę...
– Proooooszę – powtarza mała.
– Przemyślimy to – zapewnia Dax.
W korytarzu pojawia się Linda, która uśmiecha się promiennie do Daxa i do mnie. Zaczyna mówić coś na temat rysunku Charlie, chwali go i wspomina, jak dziewczynka rysowała parę lat temu koślawe patyczaki przypominające ludzi, a teraz tak pięknie się rozwinęła. Zachwyca się jej rysunkiem, podobnie jak upieczonymi przez nas piernikami, a ja obserwuję, jaka szczęśliwa jest przy niej mała. I jak łapie w pewnym momencie dłoń matki oraz dłoń ojca, opowiadając z zaangażowaniem o konkursie plastycznym, w którym ma wziąć udział po nowym roku.
Wyglądają teraz zwyczajnie. Jak rodzina. Matka, ojciec i córka. Jedynym niepasującym do obrazka elementem jestem ja. Stojąca kawałek dalej przy stoisku z piernikami dziewczyna, która nie ma z nimi nic wspólnego i powinna pewnie odsunąć się w cień, by nie zaburzać tej rodzinnej sceny. Problem w tym, że wcale nie chcę tego robić, bo jeszcze godzinę temu to ja byłam pasującym elementem i... i to mi się podobało.
Tyle że skoro ta kobieta wróciła, może nie być tu dla mnie miejsca.
A uświadomienie sobie tego napawa mnie ogromnym strachem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top