Rozdział 30
#swiatecznausterka
Nie wymykam się tym razem z łóżka. Kiedy budzę się wtulona w Daxa, po prostu cicho wzdycham i pozwalam sobie na leżenie w jego objęciach. Bez obaw i niepewności. Rozmawialiśmy wczoraj jeszcze długo o tym wszystkim, o nas, a on był taki otwarty, wyrozumiały i cierpliwy, że dwa razy go uszczypnęłam, żeby się upewnić, że jest prawdziwy.
Teraz za to sama czuję, jak jego palce zaciskają się na skórze mojego ramienia i syczę.
– Ej!
– Upewniam się, że jesteś prawdziwa – odzywa się Dax, oplatając mnie ciaśniej ramieniem. – I na szczęście jesteś. Prawdziwa, słodko wkurzona z rana... moja. A przed nami cały dzień tylko we dwoje.
Unoszę się nieznacznie, żeby na niego spojrzeć.
– Możemy spędzić go w łóżku?
Uśmiecha się leniwie.
– Jeśli mnie przekonasz.
Nie mogę się powstrzymać przed przeczesaniem ciemnych włosów mężczyzny palcami, więc właśnie to robię. Nie protestuje. Nie robi tego też wtedy, gdy muskam opuszką kciuka jego policzek oraz usta, a potem zastępuję ją wargami. Jego oczy błyszczą, kiedy składam małe pocałunki w ich kącikach, na nosie i skroni.
– Jak mam cię przekonać, Dax? – szepczę mu do ucha.
Łapie mnie wtedy za biodra, sadza na własnych i rzuca:
– Całkiem nieźle ci idzie. Nie przerywaj.
Śmieję się, nim natrafiam wreszcie na jego usta własnymi. Tylko na chwilę, ledwo się łączą, a i tak przeszywa mnie dreszcz.
– Najpierw musimy umyć zęby – stwierdzam.
– Ale wtedy będziemy musieli wyjść z łóżka – zauważa.
Krzywię się.
– To prawda.
– I co teraz? – pyta.
– Jakieś pomysły?
Przytakuje, chwyta mnie mocniej i rzuca na łóżko, aż piszczę, lądując plecami na materacu. Dax zawisa wtedy nade mną, z rękami po bokach mojej głowy, i unosi kącik ust, nim nachyla się i znowu sprawia, że zapominam o świecie dokoła. Jego pocałunki mają taką zdolność, że oszałamiają mnie na długi czas. Budują w ciele przyjemne napięcie, które objawia się mrowieniem i pragnieniem doświadczenia jeszcze więcej.
– Co powiesz na to... – zaczyna cicho między kolejnym zetknięciem warg. – Żebym zrobił nam śniadanie do łóżka... do którego obejrzymy jakiś krótki odcinek serialu... a później kolejny, i następny... a po południu zabiorę cię na randkę?
Moje serce jest bardzo na tak i odpowiada mu głośnym dudnieniem w klatce piersiowej.
– Dokąd?
– Tajemnica.
Waham się, a Dax całuje mnie ponownie i dodaje:
– W żadne zatłoczone miejsce – szepcze. – Będziemy tylko ty i ja.
Obejmuję go za kark.
– Brzmi idealnie.
*
Po leniwie spędzonym poranku i kawałku przedpołudnia, Dax wyciąga mnie w końcu z łóżka. Każe mi się ubrać ciepło i włożyć dobre buty, więc później już nie jestem aż tak zaskoczona, że zabiera mnie na spacer swoim ulubionym szlakiem przez dwie dzielnice Edmonton. Nie jest to wymagająca trasa, raczej dość krótka, ale tak malownicza o tej porze roku, że zajmuje nam więcej czasu niż mi się wydawało.
To dlatego że chociaż znam te okolice, przemierzanie ich z nim przynosi zupełnie nowe wrażenia. Idziemy spokojnymi uliczkami, trzymając się za ręce, i rozmawiamy o wszystkim, co przychodzi nam do głowy, spoglądając najpierw na pokryte śniegiem dachy domów, a później na skutą lodem rzekę otoczoną drzewami.
Dzięki Daxowi pierwszy raz od dawna dostrzegam piękno zimy. Przemierzamy odśnieżone ścieżki, wpatrując się w tak zwyczajne, a jednocześnie tak niezwykłe skryte pod białym puchem gałęzie, aż docieramy do mostu, z którego rozciąga się widok na dolinę rzeki i panoramę miasta. Zatrzymujemy się tam na dłużej, bo zachwyca mnie to, w jaki sposób promienie słońca padają na lód i sprawiają, że wydaje się skrzyć i ożywać. A obserwowanie tego w ramionach Daxa okazuje się niezapomnianym przeżyciem.
I to tak bardzo, że gdy chce zrobić nam zdjęcie, zgadzam się bez protestu.
Nie spotykamy wielu ludzi na swojej trasie, jak obiecał Dax. Przez większość czasu mam wrażenie, że jesteśmy tylko my dwoje na całym świecie i rozluźniam się całkowicie. Łapię się na tym, że uśmiecham się niemal na każde słowo wypowiedziane przez mężczyznę, a on przygląda się temu z tym zachwytem, którego nigdy nie będę mieć dość. To takie upajające. Świadomość, że patrzy na mnie w ten sposób jest po prostu niesamowita.
Później Dax zabiera mnie na gorącą czekoladę do jednej z pobliskich knajpek. A choć tu już jest nieco więcej osób, pozostaję zrelaksowana i spokojna, gdy wciąż trzyma nasze palce splecione ze sobą. Nie przegapiał dziś okazji, żeby mnie pocałować, objąć czy dotykać na każdym kroku, ale w żaden nieprzyzwoity sposób. Po prostu jakby chciał być blisko. A ja lgnęłam do niego, bo pragnę tego samego.
– ...więc Gabriel po prostu odholował jej samochód gdzieś na bok, zajął swoje miejsce z powrotem, a ona dostała mandat – opowiada Dax.
Kręcę głową.
– I tak zaczął się ich związek?
– Dokładnie – potwierdza. – Aimee bywa upierdliwa i wredna, nie daj się zwieść jej niewinnemu wyglądowi.
– Trudno mi w to uwierzyć. – Upijam kolejny łyk czekolady, nim spoglądam na niego uważnie. – A... Linda? Jak się poznaliście?
Na jego czole pojawia się zmarszczka.
– Nie chcę psuć naszego dnia mówieniem o mojej byłej żonie – mówi Dax.
– Więc opowiedz o Charlie – rzucam. – Wspomniałeś, że ciąża nie była planowana?
Wzdycha cicho i muska kciukiem moją dłoń.
– Nie. Ja i Linda spotykaliśmy się już jakiś czas, ale zacząłem sobie uświadamiać, że to raczej nie będzie to.
– Czemu?
– Chcieliśmy zupełnie różnych rzeczy – wyjaśnia. – Ja myślałem o firmie, o budowie lub kupnie domu, o przyszłości i planowaniu rodziny, a ona wciąż... szukała dla siebie miejsca i nie wiedziała, czego chce. Myślałem, że się dotrzemy, ale tak nie było, więc po paru miesiącach chciałem powiedzieć jej, że raczej nic z tego nie wyjdzie i powinniśmy pójść w swoje strony, ale wtedy pokazała mi pozytywny test.
Tym razem to ja gładzę jego dłoń.
– I postanowiłeś dać wam szansę dla Charlie?
Kiwa krótko głową.
– Tak. To był błąd – wyznaje. – Ona... nie dorosła wtedy do bycia ani żoną, ani matką.
– Ile miała lat?
Dax spogląda na mnie krótko.
– Nie zamierzasz chyba się porównywać do mojej byłej, prawda? Bo była młodsza od ciebie o rok, to było osiem lat temu. Ale uwierz, że nie macie ze sobą nic wspólnego. Jesteś zupełnie inna niż ona była, masz inny charakter, kompletnie inaczej patrzysz na wiele spraw.
– Skąd wiesz?
– Choćby stąd, że jesteś samodzielną, odpowiedzialną, rozwijającą się w dziedzinie, którą lubisz, samowystarczalną kobietą. Cholera, przegadaliśmy cały dzień i wczorajszy wieczór, i ostatnie wieczory... A wcześniej mieszkałem obok ciebie dwa lata, odwiedzałem twojego ojca i słuchałem, co o tobie mówi... Znam cię, Mira. I lubię każdy twój humorek, każdą ripostę, no i to, jaką jesteś osobą.
Unoszę kącik ust.
– Każdy mój humorek?
Śmieje się lekko.
– Pokazałaś mi ich już nieco, gdy jeszcze nie chciałaś ze mną nawet rozmawiać – stwierdza. – Właściwie to całkiem lubiłem to urocze oburzenie, jakie zawsze miałaś na twarzy, kiedy próbowałem z tobą żartować. Albo ten błysk złości w oczach, gdy coś szło nie po twojej myśli, a ja byłem tego świadkiem. Nawet twoje poranne zabójcze spojrzenia, zanim dostaniesz kawę. Są takie zabawne.
– Całe szczęście, że od wtorku nie będziesz ich już widywał – burczę.
– Będziesz wysyłać mi zdjęcie po przebudzeniu – oznajmia. – To będzie moja dawka słodyczy na dobry poranek. W zamian będę przynosił ci kawę.
Zmiękcza mnie jak zawsze, więc zaczynam się z nim przedrzeźniać i próbuję przypomnieć sobie jego wpadki. Przegadujemy całe popołudnie w ten sposób, opowiadając sobie o swoich dziwnych czy śmiesznych akcjach z dzieciństwa albo późniejszych czasów, do tego zahaczamy o temat studiów czy firmy Daxa, no i Charlie.
Mężczyzna mówi głównie o okresie, w którym już byli tylko oni we dwoje, ale czasem wspomina też o tym, jak była młodsza, choć nigdy nie wymienia w tych opowieściach Lindy. Udaje mi się jedynie dowiedzieć, że uważa ją za złą matkę, która oddała bez protestu prawa do opieki nad Charlie, i w dodatku go zdradzała, jednak Dax nie wdaje się w większe szczegóły. Ja też nie chcę mówić jeszcze o paru nieprzyjemnych sprawach, dlatego nie naciskam.
Czas mija nam naprawdę niesamowicie dobrze. Otwieram się przy nim niemal całkowicie, dobrze się bawię i w drodze powrotnej do miasta nawet śpiewam swobodnie kolejną z moich ulubionych piosenek, które Dax pozwolił mi włączyć. Od wczoraj na pierwsze miejsce wysunęła się You Are In Love. Ją też miał na swojej liście „Tajna broń". Naprawdę nieźle przygotował się do prób przekonania mnie do siebie, to muszę mu przyznać. Im więcej o tym myślę, tym słodsze mi się to wydaje.
– Na co masz ochotę na kolację? – pyta Dax.
Wchodzimy właśnie do domu, a on zamyka za nami i pomaga mi zdjąć płaszcz. Uśmiecham się wtedy słodko.
– Na kurczaka z warzywami według przepisu Shelleyów – rzucam.
Unosi brew.
– No dobrze. Ale będę musiał sam gotować, a tobie zasłonić oczy.
Podchodzę i obejmuję go w pasie.
– Ale mieliśmy gotować razem.
– To tajny przepis. Mówiłem ci, co musiałabyś zrobić...
Unoszę się na palcach i przesuwam ustami po jego ustach. Natychmiast łapie mnie w talii.
– Nie możesz zrobić wyjątku? – proszę. – Dla mnie.
– Grasz nie fair.
– Nie fair by było, gdybym zrobiła tak – szepczę, po czym chwytam jego dolną wargę między zęby. Zasysam ją lekko, a Dax przyciska mnie do siebie mocniej. – Albo gdybym...
– Mogę zaproponować wymianę – stwierdza, wsuwając palce w moje włosy.
– Wymianę?
– Ugotujemy razem kolację według przepisu, bo ty tego chcesz. A później ty zrobisz coś, co ja chcę.
Spoglądam na niego pytająco.
– A czego chcesz?
Uśmiecha się.
– Ciebie w mojej koszulce. Tylko w niej.
Wydymam wargi.
– Wysoka stawka, panie Shelley – mówię. – No nie wiem.
– To uczciwa wymiana – zapewnia. – Ty dostaniesz przepis na najlepszego kurczaka i będziesz najedzona, a ja będę mógł przytulać cię dziś na kanapie w mojej koszulce, w której będziesz też spać.
Unoszę kącik ust. Może nieco szybciej bije mi serce przez ten pomysł, bo sama chciałabym zobaczyć reakcję Daxa na to, a jednocześnie gdzieś z tyłu głowy mam, że może to być krępujące. Pamiętam, jak zażenowana się czułam, gdy zobaczył mnie w ręczniku. Ale... teraz jest inaczej. Między nami jest coś innego niż wtedy. A ja... ja chcę, żeby patrzył na mnie z pragnieniem. Chcę... więcej. I pozostaję przy nim rozluźniona, nie wstydzę się jak na początku, w dodatku... ufam mu.
– No dobrze. Niech ci będzie – zgadzam się. – Ale to będzie znaczyło, że ty znowu zostajesz bez koszulki, tak?
Rozkłada ręce.
– Ojej.
Wybucham śmiechem, a Dax całuje mnie krótko i prowadzi do kuchni, gdzie po umyciu rąk zabieramy się do szykowania jedzenia. Shelley wymienia składniki, a ja pomagam kroić warzywa, w czasie gdy on marynuje kurczaka. Mamy już wyrobioną współpracę po tych dwóch tygodniach i nie przeszkadzamy sobie w kuchni, lecz tym razem przy mijaniu się między szafkami albo podawaniu sobie kolejnych rzeczy kradniemy sobie kolejne dotyki i uśmiechy.
Gdy jedzenie już się piecze, Dax wyjmuje telefon, żeby zadzwonić do Charlie, która dziś już parokrotnie pisała do niego od babci. Teraz łączą się na kamerce, a chociaż nie chcę się w to wcinać, dziewczynka sama o mnie pyta, więc przystaję obok Daxa i słucham relacji z weekendu u pani Shelley. Kobieta też jest tam gdzieś w tle, na szczęście się nie wtrąca.
Później zjadamy kurczaka przy muzyce i świecach – czekoladowych, które ze sobą zabrałam – odpalonych przez Daxa, wciąż nie mając dość rozmawiania. Odnoszę wrażenie, że przez całe życie nie wypowiedziałam aż tylu słów, co dzisiaj, przy nim. Nawet Isli nie udało się nigdy wyciągnąć ze mnie aż tak dużo jak jemu. I to dziwne przyjemne. Otwieranie się na niego i przed nim smakuje nawet lepiej niż ta niesamowita kolacja.
– Prysznic? – odzywam się, gdy kończymy sprzątanie.
Dax odwraca się do mnie.
– Oznajmiasz czy proponujesz?
Rumienię się.
– A chciałbyś, żebym proponowała?
Parska pod nosem.
– Absolutnie nie. Ja i ty... w ciasnej kabinie... Nadzy... Ciało przy ciele... – Udaje, że się wzdryga. – Nigdy w życiu.
Rzucam w niego kuchennym ręcznikiem.
– No to nie, przegapiłeś okazję.
Rusza za mną, kiedy przechodzę do sypialni po rzeczy. Dogania mnie już przy samym łóżku i bierze w ramiona, a ja jak zawsze w nich mięknę. I daję mu dostęp do swojej szyi, którą kolejny raz naznacza pocałunkami.
– Moja koszulka jest w tej szafce przy oknie.
– A nie mówiłeś, że w suszarce? – kpię.
– Ojej?
Chichoczę, wyplątując się z jego objęć. Później sięgam do wskazanej szafki i wyjmuję z niej białą koszulkę. Coś musiało być pod nią, może lekko w nią zawinięte, bo właśnie wypada na podłogę. Schylam się, żeby podnieść opakowanie, ale wyprzedza mnie dłoń Daxa.
– Ja odłożę – rzuca.
Spoglądam na trzymany przez niego przedmiot.
– Co to takiego? – pytam.
Wygląda na nieco zawstydzonego, gdy drapie się po karku.
– Nic. Zapomniałem, że to tam włożyłem.
Unoszę brwi, a on wyjaśnia:
– Zobaczyłem to kiedyś w sklepie i po prostu... przypomniałem sobie, jak mówiłaś, że lubisz malować. Pomyślałem, że może... kiedyś... się przydać.
Przygryzam wargę. Czyli dobrze odczytałam, że to buteleczki z jadalnymi farbami.
– Ach tak?
Dax odchrząkuje.
– Jeśli będziesz chciała.
– A ty chciałbyś... mnie nimi pomalować?
Jego oczy ciemnieją.
– Chciałbym zobaczyć na tobie moje ulubione kolory – szepcze. – I sprawdzić, jak by na tobie smakowały.
Robi mi się gorąco.
– Ale nie musimy – dodaje cicho Dax. – To tylko...
– Też chcę je na tobie zobaczyć.
Milknie. Przez parę sekund żadne z nas nie wypowiada słowa.
– Tak? – pyta w końcu.
– Tak. Sprawdzimy to?
Wpatruje się we mnie.
– Jeśli tylko na pewno tego chcesz – mówi.
Uśmiecham się lekko.
– Chcę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top