Rozdział 3
Zimny wiatr przyprawia mnie o dreszcze, kiedy wychodzę, otulając się kurtką, na ganek. Nie zmieniłam butów, ponieważ usłyszałam trzask drzwi z domu obok, więc staję na zaśnieżonej wycieraczce w swoich puchatych kapciach, i spoglądam na biegnącego właśnie do samochodu Daxa. Ma przy uchu telefon i zerka na mnie przelotnie, ale pierwszy raz od tygodnia nie uśmiecha się kpiąco, żeby przypomnieć o mojej wpadce.
– Hej, Dax! – wołam.
Otwiera właśnie drzwi auta i tylko kiwa mi głową, mamrocząc coś do osoby po drugiej stronie słuchawki. Jest mocno spięty, wydaje się nerwowy. Chyba nie znalazł kartki.
– Charlie jest u mnie – dodaję.
Shelley zatrzymuje się gwałtownie i spogląda w pełni w moim kierunku.
– U ciebie? – powtarza. Gdy przytakuję, jego ramiona nieco opadają, jakby się rozluźnił. – Znalazła się – mówi nieswoim głosem do telefonu. – Tak. Zaraz do ciebie oddzwonię, mamo.
Potem zamyka auto i rusza w moją stronę, chowając telefon.
– Nic jej nie jest? – pyta. – Czemu nie dałaś mi znać?
– Przecież właśnie ci powiedziałam.
Zaciska usta.
– Wcześniej – mówi. – Szukam jej po całym mieście razem z przyjaciółmi. Prawie zamordowałem nauczycielkę za to, że wypuściła ją bez upewnienia się, że moja mama ją odbierze. Od kiedy tu jest i co u ciebie robi?
Chociaż jego ton mi się nie podoba, dociera do mnie, jak bardzo przerażony musi w tej chwili być, dlatego postanawiam to zignorować.
– Znalazłam ją przed domem. Mówiła, że babcia jej nie odebrała, więc wróciła sama i czeka na ciebie – wyjaśniam. – Zabrałam ją do domu, bo mocno padało i jest zimno.
– I nie przyszło ci do głowy, żeby mnie powiadomić?
Mrużę oczy. No dobra, zmartwiony czy nie, nie dam mu się na sobie wyżywać.
– Przepraszam, ale nie umiem jeszcze wysyłać wiadomości myślami – odpowiadam. – Nie mam twojego numeru, zostawiłam ci kartkę w drzwiach. Co miałam niby więcej zrobić twoim zdaniem, skoro już i tak zaopiekowałam się twoim dzieckiem w twoim imieniu?
Otwiera usta, stając już przede mną. Jego rysy łagodnieją i wygląda na to, że moje słowa przebiły się przez jego złość, bo widzę przebłysk skruchy w brązowych oczach.
– Ja...
– Jest w środku – przerywam chłodno. – Je obiad.
Potem odwracam się i wchodzę do domu, a Dax podąża za mną. Krzywię się na ślady, które zostawiają jego buty na mojej jasnej podłodze, ale niczego nie mówię, bo on przemierza błyskawicznie korytarz, dostaje się do kuchni i już obejmuje zaskoczoną Charlie.
– Boże, skarbie, jesteś cała? – szepcze.
Dziewczynka się krzywi.
– Dusisz mnie, tato!
Dax poluźnia więc uścisk, ale składa pocałunek na czubku głowy córki, przymykając powieki. Jest blady, rozczochrany – pewnie od czapki – i zdenerwowany. Nie odzywa się przez kilkanaście sekund, jakby dopiero zaczynał się uspokajać. Takiej jego wersji także nigdy nie widziałam.
– Tato? – pyta Charlie.
Obserwuję ich przez moment. Są do siebie podobni, oboje ciemnowłosi, z piegami i brązowymi oczami. Charlotte jest tylko bardziej słodka, w przeciwieństwie do Daxa, którego rysów nie można nazwać uroczymi. To pewnie odziedziczyła po matce, z którą Shelley rozwiódł się jeszcze przed przeprowadzką tutaj.
– Nic ci się nie stało? – mamrocze ponownie Dax.
Ja nakładam sobie w tym czasie jedzenie. Jego troskliwy ton i niepokój aż bijący z całej sylwetki nieco mnie zmiękczają. A nie powinny, bo chociaż mu pomogłam, znowu zachował się jak dupek. Na moim miejscu pewnie wezwałby policję, w końcu to lubi.
– Tylko oblałam się sosem, jak gotowałyśmy z Mirą – odpowiada Charlotte. – Dlatego mam inną koszulkę. Ale nie oparzyłam się ani nic.
Mężczyzna wzdycha.
– W drodze ze szkoły – precyzuje. – Czy nic ci się nie stało, gdy wróciłaś ze szkoły?
– Nieee – mówi dziewczynka. – Przecież to blisko. A ja się rozglądałam na pasach i czekałam, aż nikt na pewno nie będzie jechał, jak kazałeś.
Siadam przy blacie naprzeciwko nich i po prostu zaczynam jeść, słuchając też mimowolnie tej rozmowy.
– Dobrze – stwierdza Dax. – Ale nie powinnaś była wracać sama, Charlotte. Rozmawialiśmy o tym, że nie możesz tego jeszcze robić.
Charlie przygryza wargę.
– Myślałam, że zmieniłeś zdanie i dlatego babcia nie przyszła. I nie chciałam wracać do szkoły, bo pani Burns się spieszyła...
– Pani Burns by z tobą poczekała. Ona albo inny nauczyciel – zapewnia Dax. – Więc jeśli kiedykolwiek coś takiego by się powtórzyło, obiecaj mi, że wrócisz do szkoły i poczekasz, aż się pojawię, dobrze? Naprawdę się wystraszyłem, kiedy nie znalazłem cię w szkole, skarbie.
Czoło Charlotte się marszczy.
– Nie chciałam cię wystraszyć – rzuca cicho. – Gdzie jest babcia?
– Babcia miała wypadek – wyjaśnia Dax. – Upadła, uderzyła się w głowę i złamała rękę. Była z dziadkiem u lekarza, wizyta się przedłużyła i zanim dali mi znać, że nie zdążą cię odebrać, lekcje się skończyły. Przyjechałem po ciebie trochę później.
– O nie, jak czuje się babcia? – pyta przejęta Charlie.
– W porządku – odpiera Dax. – Musi zostać dzisiaj w szpitalu, ale jest w porządku. No i założono jej gips.
Dziewczynka się prostuje.
– Ale super, będę mogła na nim coś narysować? Odwiedzimy ją?
Dax posyła jej krótkie spojrzenie.
– Najpierw obiecaj mi, że nie zrobisz więcej czegoś takiego jak dzisiaj, Charlie.
– Ale mam już siedem lat, tato – mamrocze mała. – Inni wracają już sami do domów.
– Kto?
– Mindy!
Mężczyzna kręci głową.
– Mindy mieszka trzy domy od szkoły – rzuca. – Ty mieszkasz dalej. W dodatku dzisiaj nie miałaś tańca po lekcjach, więc było jeszcze jasno, gdy wracałaś, ale trzy razy w tygodniu masz dodatkowe zajęcia. Nie możesz chodzić sama po zmroku. Obiecaj, że zawsze poczekasz na mnie albo babcię, dopóki nie ustalimy, że możesz wracać sama.
Charlie wzdycha.
– Obiecuję.
Telefon Daxa się rozdzwania, więc Shelley gładzi tylko ramię córki, po czym odchodzi kawałek i odbiera. Chyba rozmawia ze swoją matką, której opowiada, co się wydarzyło i zapewnia, że jej wnuczka jest bezpieczna.
– Tak, mamo, nic jej nie jest – mówi, po czym słucha czegoś z drugiej strony i jego spojrzenie koncentruje się na mnie. – Nie czekała na mrozie, Miracle się nią zaopiekowała. Dlatego nie znalazłem jej przed domem.
Kończę jedzenie, nie patrząc na niego dłużej. Charlie też zjada swoją porcję, a potem zsuwa się z hokera i rusza do uchylonej zmywarki.
– To tutaj, Mira? – pyta.
– Mhm.
Wkłada talerz i widelec, a później zabiera też moje, za co dziękuję jej lekko. Następnie odwraca się do Daxa, który odkłada telefon.
– Pomagałam przy gotowaniu, tato – chwali się. – Musisz spróbować, wyszło super.
Mężczyzna odchrząkuje.
– Już i tak nadużyliśmy gościnności Miry – stwierdza łagodnie. – Więc...
– Wcale nie – oznajmia Charlie, zerkając na mnie. – Prawda?
– Zawsze jesteś tu mile widziana – zapewniam.
– Widzisz, tato?
Dax koncentruje na mnie spojrzenie. Na pewno zauważył, że zwróciłam się tylko do jego córki. Ale jeśli oczekuje czegoś innego po tym wszystkim, niech nie wstrzymuje oddechu.
– Widzę – odpiera. – Idź umyj ręce po jedzeniu i będziemy się zbierać, dobrze?
Charlie kiwa głową, a następnie kieruje się do łazienki. Ja opieram się o blat, krzyżując ręce na piersiach, bo wiem, że Shelley odesłał ją nie bez powodu. I się nie mylę, ponieważ gdy dziewczynka znika w łazience na końcu korytarza, Dax koncentruje się na mnie, biorąc głęboki wdech.
– Przepraszam – mówi. – Zachowałem się okropnie, a przecież mi pomogłaś. Nie powinienem zwalać na ciebie swojego strachu o Charlie. Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia, ale pierwszy raz w życiu się tak przeraziłem i kompletnie nie myślałem. Przepraszam.
Wpatruję się w niego kilka sekund.
– Czy babci Shelley nic nie jest?
Marszczy czoło.
– Upadła na oblodzonym chodniku – wyjaśnia. – Potłukła się i ma rękę w gipsie, ale dojdzie do siebie. Po prostu na razie musi zostać w szpitalu, miała lekkie wstrząśnienie mózgu i lekarze chcą ją dla pewności dziś obserwować. Jutro powinna wrócić do domu.
Kiwam głową.
– Dobrze. Życz jej dużo zdrowia.
Odwracam się do czajnika elektrycznego, żeby włączyć wodę na herbatę i sięgam po szklankę. Chyba przez to zupełnie nie słyszę, jak Dax się zbliża, więc zaskakuje mnie, kiedy łapie nagle mój łokieć. Odwracam się do niego ze zdumieniem. Jego brązowe oczy skupiają się na mnie z widoczną skruchą.
– Dziękuję, Mira – rzuca. – Naprawdę mi przykro, że zachowałem się jak idiota.
– Nie pierwszy raz, przywykłam.
Krzywi się.
– Zwykle nie wkurzam się na innych, gdy mi pomagają. – Na jego usta wypływa cień uśmiechu. – Jak niektóre osoby, które znam.
Prycham.
– Wiedziałam, że sobie nie podarujesz. Po prostu musiałeś...
Stawia jeszcze jeden krok, aż zatrzymuje się tuż przede mną i spogląda mi w oczy.
– Przepraszam – szepcze. – Dziękuję za pomoc.
Znajduje się tak blisko, że niemal stykamy się biodrami. Moje serce z niewiadomych powodów zaczyna bić szybciej. To dziwne. Ale w tej niewielkiej przestrzeni, którą Dax wypełnia niemal w całości swoją obecnością i gdy koncentruje się wyłącznie na mnie, bez tych zwyczajowych kpin, jest inaczej.
– Sąsiedzka przysługa – mamroczę.
– Co?
– Jesteśmy kwita – odpowiadam. – Przysługa za przysługę, tak?
Dociera do niego, o czym mówię.
– Głupia bateria nie równa się zaopiekowaniu się najważniejszą osobą w moim życiu – stwierdza. – Więc mam u ciebie dług. Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebować, po prostu powiedz.
– Ja tylko zabrałam ją na obiad, a nie uratowałam przed kosmitami. Daj spokój.
Chce odpowiedzieć, ale nim to robi, do kuchni wraca Charlie. Dax odsuwa się więc i odwraca wzrok, kiedy dziewczynka łapie swój plecak z podłogi.
– Odwiedzimy dzisiaj babcię? – pyta. – Bo miałam pokazać jej, że dostałam najwyższą ocenę z zadania, które razem robiłyśmy. Ucieszy się.
Dax odchrząkuje.
– Nie, skarbie. Dzisiaj już nie. Ale jutro odbierzemy ją ze szpitala, dobrze?
– A nie będziesz pracował?
– Wezmę wolne na jutro – odpiera Dax. – Więc po szkole cię odbiorę i pojedziemy po babcię.
Charlie uśmiecha się szeroko.
– A potem wrócimy i wyciągniemy ozdoby, skoro będziesz miał wolne?
Mężczyzna odwzajemnia jej uśmiech.
– Tak, niech będzie. Pojedziemy po choinkę, kupimy wszystko i zajmiemy się dekorowaniem.
Dziewczynka podskakuje w miejscu z ekscytacji.
– Tak! W końcu! – woła. – Nasz dom znowu będzie się świecił jak popieprzony!
Zamieram.
– Jak co? – pyta zaskoczony Dax.
– No bo...
– Och, ale znowu mocno pada – przerywam. – A miałam odśnieżać podjazd. Więc nie chciałabym was wyganiać...
Dax spogląda na mnie z wszystkowiedzącym uśmieszkiem.
– Więc nasz dom świeci się jak popieprzony? – powtarza.
Unoszę dłonie.
– Hej, ty to powiedziałeś. Ale nie przeklinaj przy dziecku, rany.
Zaczyna się cicho śmiać, a Charlie zakłada plecak.
– Czy popieprzony to brzydkie słowo, tato? – wtrąca.
Mężczyzna przytakuje.
– Tak. Nie używamy takich.
– Mira go często używa – stwierdza ta mała zdrajczyni.
– No wiesz? – mamroczę z oburzeniem. – Jeszcze mu powiedz o czekoladzie przed obiadem i dostanę szlaban.
Dax krzyżuje ręce na klatce piersiowej.
– Piłyście czekoladę przed obiadem?
– Ja nie, to ona – rzucam od razu.
– Wcale nie! – woła natychmiast Charlie. – To była tajemnica.
– Tak samo jak popieprzone światełka świąteczne, ale mnie wydałaś. Nie pójdę na dno sama, młoda damo.
Dziewczynka chichocze, a potem podchodzi i mnie przytula.
– Jesteś śmieszna – oznajmia. – I wcale nie zabijasz wzrokiem jak mówi tata.
Odwracam się do Daxa.
– Zabijam wzrokiem?
– Wiesz, też muszę odśnieżyć podjazd – stwierdza, zapinając kurtkę. – Ogarnę przy okazji od razu twój.
Mrużę oczy, czochrając włosy Charlie, która odsuwa się ze śmiechem.
– Och, serio? – mówię.
– A ulepimy jutro bałwana i jego też przystroimy? – pyta Charlotte z entuzjazmem. – Albo rodzinę bałwanów! Ciebie i mnie, i Mirę, żeby u niej też były ozdoby. Wiesz, że ona nie ma żadnych ozdób, tato?
Dax przybiera udawanie przerażoną minę.
– O nie. To skandal. Trzeba to będzie naprawić.
Kręcę głową.
– Nie, nie trzeba. Ja...
– Tak! – zgadza się Charlotte. – Kupimy jej renifery i Mikołaja? I światełka na dach? Ooooch i gwiazdki! Gwiazdki są najśliczniejsze. I zrobimy tak, żeby one świeciły się na zmianę z naszymi i to będzie tak super wyglądać. Mikołaj na pewno pokocha nasze ozdoby, jak to zobaczy.
– Nie zapomnij o naklejkach na okna – mówi Dax, a ja posyłam mu mordercze spojrzenie. – Pamiętasz, jakie wybrałaś w zeszłym...
– Dzięki, ale nie potrzebuję żadnych ozdób – ucinam ostro, na co oboje spoglądają na mnie ze zdumieniem.
– Ale... ale będą święta – rzuca cicho Charlie.
Nie chcę sprawiać jej przykrości, jednak nie zamierzam brać udziału w tym, co już zaczęli planować.
– Przepraszam, Charlie, ale ja nie obchodzę świąt – wyjaśniam, na co robi wielkie oczy. – Więc to bardzo miłe, ale nie uwzględniajcie mnie w planach dekoracji domu, dobrze?
– A tylko gwiazdki? – pyta prosząco. – I bałwanek?
Otwieram usta. Zawód na jej twarzy sprawia, że robi mi się głupio.
– Bałwanek jest w porządku – uginam się.
Jej uśmiech wraca.
– Ekstra – cieszy się. – Pomożesz nam jutro lepić?
Boże, w co ja się wpakowałam? Dlatego nie bywam miła dla innych i nie opiekuję się ich dziećmi.
– Jeśli nie będę mieć pracy – kłamię.
Będę mieć mnóstwo.
– To dopiero po szkole, więc skończysz – stwierdza Charlotte. – Będzie super. Prawda, tato?
Dax nie spuszcza ze mnie wzroku przez całą tę wymianę zdań, którą mam z jego córką, przez co przestępuję z nogi na nogę. Na pewno wie, czemu nie cierpię świąt, mój ojciec musiał mu mówić. Nie patrzy jednak na mnie ze współczuciem ani kpiną. Właściwie to nie wiem, jak interpretować to spojrzenie.
– Prawda, skarbie – odpiera. – A teraz chodźmy. Muszę coś zjeść, zrobimy zadania, a później zajmę się tym śniegiem.
– Nie trzeba – mówię od razu. – Mogę...
– Zajmę się tym, Mira – powtarza.
Przygryzam wargę. Naprawdę nie cierpię tego robić, ale nie chcę też, żeby on się do tego zabrał. Jestem w kropce.
– No dobra – zgadzam się w końcu. – Ale dam ci obiad, żebyś nie musiał przynajmniej tracić czasu na przyrządzanie teraz czegoś, już i tak jest prawie całkiem ciemno. I wtedy będziemy kwita.
Mruga z zaskoczeniem.
– Dasz mi obiad?
Unoszę brew.
– A mówię niewyraźnie?
– Nasz obiad jest pyszny, tato – wtrąca Charlie. – Mówiłam ci.
Dax przypatruje mi się kilka sekund, nim jego twarz rozjaśnia się szerszym uśmiechem.
– W porządku. Ty mnie nakarmisz, ja odśnieżę podjazd i chodnik. Mamy umowę.
Wyciąga dłoń, którą łapię po chwili zawahania. Ma pewny uścisk. A kiedy nasza skóra się styka, znowu robi mi się nieco cieplej. Przez to i pod wpływem spojrzenia jego brązowych oczu.
– Mamy umowę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top