Rozdział 28
#swiatecznausterka
Słucham Daxa, który pewnym, spokojnym, podszytym humorem tonem przemawia przed wszystkimi gośćmi. Podsumowuje ten rok, dziękuje pracownikom, żartuje o kolejnych miesiącach znoszenia Gabriela i wznosi toast za pomyślność następnych. Obecni w sali ludzie patrzą na niego z sympatią i nie śmieją się jedynie wymuszenie w odpowiednich miejscach, a w tych, które ich naprawdę bawią. Mężczyzna posiada ten dar, że zaraża pozytywną energią, której nie da się nie ulec.
Nawet ja uległam.
Kiedy wszyscy wypijają szampana, Dax odstawia własny kieliszek i sięga po sok, bo przecież dziś prowadzi. Zeruję więc własną porcję, a potem sięgam po tę jego, na co spogląda na mnie z rozbawieniem, zajmując ponownie miejsce.
– Spragniona?
– I to jak – mamroczę.
Uśmiecha się, odwracając do jakiejś osoby, która zagaduje go z drugiej strony. Ja siedzę pomiędzy nim a Aimee, co jak najbardziej mi odpowiada, bo czuję się dość dobrze w jej towarzystwie. Kobieta pyta mnie właśnie o to, czym się zajmuję, więc wyjaśniam jej krótko, akurat gdy kelnerzy zaczynają roznosić jedzenie.
Przy stołach panuje lekka, przyjemna atmosfera, dzięki czemu powoli się rozluźniam. Chociaż nie znam tu nikogo oprócz Daxa, a teraz jego dwójki przyjaciół, nikt nie patrzy na mnie wrogo ani oceniająco, z czym ostatnio się przecież często spotykałam. Do tego kolacja okazuje się naprawdę dobra, Gabe i Aimee zabawni, no i dostaję dość szybko zamówionego drinka, więc serio nie jest źle.
– W porządku? – pyta Dax po jakimś czasie. – Gdybyś potrzebowała się przewietrzyć, odetchnąć albo cokolwiek, po prostu daj znać.
– Jasne. Dam.
Kiwa głową i zerka na drinka, którego drugi łyk biorę.
– A wydawało mi się, że nie potrzebujesz już alkoholu, żeby ze mną rozmawiać.
Odnoszę wrażenie, że tamten wieczór, gdy przyłapał mnie pijaną po odprowadzaniu Isli był wieki temu.
– Nie potrzebuję – przyznaję. – Potrzebuję, żeby przetrawić wszystkie dzisiejsze rewelacje.
– Na przykład?
– No nie wiem, na przykład... Pracujesz czternaście lat w pomocy drogowej?
– Mniej więcej.
Odstawiam kieliszek i przysuwam się nieco do Daxa. Ludzie dokoła rozmawiają, chyba nikt nas nie podsłuchuje. Muzyka w tle zmienia się za to i leci pierwsza zwykła, nieświąteczna piosenka. Słyszę, jak Aimee namawia Gabriela, by poszli i rozpoczęli tańce, na co on niechętnie się zgadza. Rzuca chyba coś o tym, że Dax przynudził przemową, więc on rozkręci drugą część imprezy.
– A gdzie w to „mniej więcej" wpasowuje się założenie firmy? – pytam w końcu.
Kącik ust mężczyzny drga.
– Mniej więcej na dziewięć lat wstecz.
Wpatruję się w niego wyczekująco, więc nachyla się w moją stronę.
– O co chodzi?
– Nie powiedziałeś mi, że masz swoją firmę – wytykam. – Myślałam, że pracujesz po prostu w pomocy drogowej.
– Nigdy nie powiedziałem ci, że tylko tym się zajmuję – prostuje. – Sama tak założyłaś.
– A ty nie wyprowadzałeś mnie z błędu. Czemu?
– A czy to robi jakąś różnicę?
Waham się.
– Samo w sobie nie. Ale myślałam, że jesteśmy ze sobą szczerzy.
Unosi brew.
– Ja myślałem, że się nie unikamy i rozmawiamy, a od niedzieli się znowu przede mną zamykasz. Dawałem ci czas, ale jeśli chcesz, możemy o tym jednak porozmawiać już teraz.
Och. Zauważył. Świetnie.
– Ja... – Rozglądam się dyskretnie. Aimee i jej mąż rzeczywiście tańczą do jakiejś szybszej piosenki, co ośmiela kolejne osoby. – Po prostu...
Dax łapie moją dłoń i gładzi ją spokojnie.
– Nie okłamałem cię, Mira. Ani razu. Właściwie to co miałem zrobić? Któregoś ranka powiedzieć „hej, jadę do swojej firmy. Bo wiesz, mam firmę"?
Parskam pod nosem.
– No nie. Ale... Opowiedzieć mi o tym więcej. Właściwie mówiłeś bardzo mało o swojej pracy.
– Co chcesz wiedzieć?
Waham się chwilę, a wtedy wesoła piosenka się kończy i rozpoczyna się inna, którą rozpoznaję już po pierwszych sekundach. Spoglądam na Daxa, który także to wychwytuje, i wstaje powoli, po czym wyciąga do mnie dłoń. Upewnia mnie wtedy w tym, że to nie przypadek.
– Zatańczysz ze mną, Miracle?
Zagryzam wargi.
– Nie umiem tańczyć – mamroczę.
Łapie mnie za rękę i przysuwa usta do mojego ucha.
– No nie wiem, marudo – szepcze. – Wyglądało inaczej, kiedy tańczyłaś w swoim pokoju.
Zamieram, a potem patrzę na niego z oburzeniem, kiedy pociąga mnie, żebym wstała.
– Wiedziałam! Wiedziałam, że mnie wtedy podglądałeś.
Dax śmieje się cicho, obejmując mnie ramieniem, by poprowadzić na środek sali.
– Na swoją obronę mam to, że to był tylko jeden raz, bo złapałaś mnie z zaskoczenia – mówi. – Nie zasłoniłaś okien. I nie dało się od ciebie oderwać wzroku, kiedy tak szalałaś do jakieś piosenki, której ja nie mogłem usłyszeć.
Docieramy już na parkiet, więc układa dłonie na mojej talii, a ja daję własne niepewnie na jego ramiona. Rumienię się pewnie jak wariatka po tym, co właśnie powiedział.
– A inne? Bo ja przez parę dni nie zorientowałam się, że ktoś zamieszkał obok.
– Testowałaś moją silną wolę – przyznaje. – Ale nie chciałem być świrem podglądającym cię z okna, więc nie. Tylko tego pierwszego dnia. Przysięgam.
Przełykam z trudem ślinę. Trudno mi się skupić, kiedy w tle słyszę dalej You Are In Love od Tay, on patrzy na mnie w ten sposób i jeszcze mówi to wszystko. Nie mam pojęcia, jak przeżyję ten wieczór, skoro moje serce powoli wysiada.
– A potem mnie unikałaś, więc domyśliłem się, że to dlatego – dodaje. – I wolałem nic nie mówić.
Kiwam głową.
– Nie żeby to coś dało – mamroczę. – I tak płonęłam ze wstydu.
– Nie miałaś powodu.
Spuszczam wzrok.
– Wiesz co, może skupmy się znów na tobie – rzucam. – Twoja firma.
Dax przybliża się do mnie nieznacznie, żebym dobrze go słyszała, bo panuje gwar, a my poruszamy się spokojnie do jednej z moich ulubionych, romantycznych piosenek.
– Po skończeniu szkoły zacząłem pracę w małym warsztacie samochodowym w Edmonton – wyjaśnia. – Uczyłem się jeszcze i dorabiałem, pomagając u znajomego matki na lawecie, a potem zatrudniłem się w jednej firmie, która oferowała między innymi pomoc drogową. Doszkalałem się i pracowałem dalej, tam też poznałem Gabe'a. No i któregoś dnia doszliśmy do wniosku, że chcemy założyć własny biznes.
– Tak po prostu?
Śmieje się cicho, przesuwając dłonią po moich plecach. Drżę. Znajdujemy się tak blisko, w tle leci ten utwór, a on mnie obejmuje i dotyka, i... Wariuję. Zwłaszcza że akurat słyszę refren piosenki.
– Jasne, że to nie było takie proste – przyznaje. – Na początku byliśmy tylko we dwóch, było ciężko, zwłaszcza że dowiedziałem się, że... Linda jest w ciąży. Nie planowaliśmy tego. Właściwie to miałem z nią zerwać, ale powiedziała mi o Charlie. – Parska bez humoru. – Było piekielnie trudno rozruszać to wszystko od początku, zdobyć pieniądze i tak dalej, ale mieliśmy już jakieś kontakty, zaryzykowaliśmy i... i powoli to wszystko rozwinęliśmy.
Rozglądam się po sali pełnej pracowników z osobami towarzyszącymi. Część wciąż siedzi przy stołach, część tańczy, jak my. Mimo to gdy wracam spojrzeniem do Daxa, jest tak, jakbyśmy byli tutaj sami.
– I to chyba nieźle rozwinęliście – zauważam.
Wzrusza ramionami.
– Można tak powiedzieć.
– Czym jeszcze się oprócz tego zajmujecie? Oprócz pomocy drogowej, holowania czy... wymieniania baterii?
– Mamy też wypożyczalnię samochodów, zajmujemy się wulkanizacją i przewozem samochodów luksusowych – wymienia. – Przymierzamy się też do otworzenia oddziału w Red Deer, siostra i szwagier Gabe'a tam mieszkają i mogliby to ogarniać.
Kręcę głową.
– Ja... Okay, wow, totalnie mnie tym zaskoczyłeś.
– Czy to cokolwiek zmienia?
Wypuszczam długo powietrze przez usta.
– Jasne, że nie. Tylko...
– Co?
Patrzę na niego spod rzęs. Serce w mojej klatce piersiowej wali z potrójną prędkością.
– Jak często jako szef jeździsz jeszcze jako pomoc drogowa do wezwań od klientów?
Uśmiecha się, nim jego wargi znów przysuwają się do mojego ucha, do którego szepcze:
– Zależy, kto wzywa.
Przeszywa mnie tak potężny dreszcz, że wbijam palce w ramiona Daxa i nabieram z trudem kolejny wdech. W tle wybrzmiewa właśnie wers: He is in love, co dosłownie mnie pokonuje. Później nagle mężczyzna przyciąga mnie jeszcze bliżej i słyszę gdzieś za plecami ciche przeprosiny, bo niemal zderzamy się z inną parą. On jak zawsze mnie przed tym ratuje i odsuwa nas kawałek dalej.
– Stoicie pod jemiołą – rzuca wtedy gdzieś z lewej Gabe.
Unoszę głowę i uświadamiam sobie, że ma rację. Gdy zrobiliśmy te parę kroków, znaleźliśmy się tuż pod małą gałązką owiniętą czerwoną wstążką. Świadomość tego sprawia, że zalewa mnie jeszcze większe gorąco, zwłaszcza że kiedy spojrzenia moje i Daxa ponownie się spotykają, w jego oczach dostrzegam żar, który chce się wydostać na powierzchnię.
– Och – mamroczę. – To tylko głupi przesąd.
– No nie wiem, Miracle – odpiera Dax. – Ja bym nie ryzykował. Słyszałem, że jeśli kobieta pod jemiołą nie doczeka się pocałunku, zostanie skazana na samotność przez cały kolejny rok.
– Serio?
Dax przytakuje powoli.
– Tak.
– A tego bym nie chciała – mówię z trudem.
– Zdecydowanie nie.
Nie spuszczam z niego wzroku. Jego oczy niemal mnie hipnotyzują, kiedy znajdujemy się tak blisko, jedno przy drugim. Prawie nie słyszę już dźwięków trwającego przyjęcia dokoła, wszystko odchodzi na dalszy plan. Liczy się tylko Dax, który patrzy na mnie tak, jakby... Ach, pieprzyć to. Zbieram się w sobie i unoszę się na palcach, ale w ostatniej chwili tchórzę. Składam pocałunek tylko na jego zarośniętym policzku.
– Tak wystarczy? – szepczę.
Dax chwyta moją twarz w dłonie i odpowiada prosto w moje wargi:
– Nie.
Potem łączy je gwałtownie z własnymi, a ja kompletnie przepadam. To, jak jego miękkie usta wreszcie napierają na moje, aż bez namysłu odpowiadam na pocałunek, jest idealne. Ciepły oddech Daxa, jego dotyk i zapach wywołują we mnie przyjemne dreszcze. Obejmuję mężczyznę za kark, pragnąc znaleźć się jeszcze bliżej, a on natychmiast oplata mnie ramieniem w talii i daje oparcie. Zdecydowanie go potrzebuję, bo kiedy nasze języki spotykają się po raz pierwszy, uginają się pode mną kolana.
To... to po prostu... Wow.
Ten pocałunek jest jak wybuch, do którego nieustannie zmierzaliśmy. Każdego dnia pracowaliśmy na nawet najmniejszą iskrę, która w tym momencie rozpaliła niedający się powstrzymać ogień. Trwamy w nim, pochłonięci sobą nawzajem. Mogę się założyć, że on jest tak samo zafascynowany tym, w jaki sposób reaguję na jego bliskość, jak ja jestem odurzona jego odpowiedziami.
Bo on całuje mnie tak, jakby nie pragnął nigdy nikogo innego.
Po dłuższej – choć paradoksalnie zdecydowanie zbyt krótkiej – chwili Dax odsuwa się z ciężkim oddechem, błyszczącymi oczami i tym nieziemskim uśmiechem, który wypływa na jego wargi. Te, które przed sekundą całowałam, o czym świadczy ślad mojego błyszczyka i to, jakie są nabrzmiałe. Mężczyzna obserwuje moją twarz, jakby upewniał się, że wszystko jest w porządku, po czym szepcze:
– Teraz na pewno nie czeka cię żadna samotność. Nie, gdy mam coś do powiedzenia.
Kiwam głową.
– Ale może na wszelki wypadek...
Przyciągam go do siebie ponownie, na co mruczy coś z zadowoleniem i odpowiada na pocałunek, chwytając mnie za kark. Nasze usta łączą się w kolejnej pieszczocie, choć tym razem nieco subtelniejszej i spokojniejszej. Potrzebowałam jej jako uzupełnienia. I jako potwierdzenia, że nie wyobraziłam sobie, jak dobrze było poczuć jego wargi na własnych.
To po prostu nie do opisania. Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego. Nigdy.
– Masz rację, lepiej nie ryzykować – stwierdza, opierając czoło o moje.
Uśmiecham się, a on unosi dłoń i dotyka kącika moich ust.
– Uwielbiam go – wyznaje Dax. – Wyczekuję każdego twojego uśmiechu, Miracle. Chcę, żeby każdy z nich był dla mnie.
– Jesteś taki zachłanny?
– Zawsze, gdy chodzi o ciebie.
Obejmuje mnie i zabiera ponownie na parkiet, gdzie nie zwracam uwagi na to, że nie umiem tańczyć ani że parę osób posyła nam po tym, co się stało, ukradkowe spojrzenia. Przytulam Daxa i nie odrywam od niego wzroku przez następne piosenki, podobnie jak on ode mnie.
Może jednak świąteczne cuda czasem się zdarzają i nawet ja na jakiś zasługuję?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top