Rozdział 27
#swiatecznausterka
Nie jestem gotowa na nadejście piątku, ale wszechświat ma to oczywiście gdzieś. Dni uciekają mi w rekordowym tempie przez sporą liczbę zleceń, które biorę na siebie specjalnie, żeby znajdować mniej czasu na overthinking, no i przez próby udawania, że wszystko jest w porządku przy Charlie i jej ojcu. Staram się nieco zdystansować, zwłaszcza że we wtorek powinnam już móc wrócić do domu. Swojego domu, bo ten Shelleyów przecież nie jest mój. I oni też nie są moi.
Średnio wychodzi, skoro po odebraniu Charlie ze szkoły czy po tym, jak wraca z Daxem, jemy wspólnie obiad, przez pierwsze dni jeszcze do tego zajmuję się jego ramieniem, które na szczęście już przestało go boleć, no a potem oni zawsze siadają razem do lekcji. Nie umiem nie obserwować ich ani się nie rozczulać. Wczoraj wieczorem do tego dałam się namówić na wspólne kolorowanie, co też było trudne ze wszystkimi żartami Daxa i tym, jak rozsiewał dokoła pozytywną energię.
A dziś mam pójść z nim na świąteczną imprezę w firmie i zupełnie nie wiem, jak to przetrwam. Zwłaszcza że później zostaniemy sami, skoro odwozimy Charlie do dziadków.
– Wow, Mira! – odzywa się Charlie z zachwytem w głosie.
Wychodzę właśnie z łazienki po długim przekonywaniu samej siebie, że nie złamię danej jej ojcu obietnicy. Dziewczynce natychmiast zaświecają się na mój widok oczy, bo wiem, jak uwielbia sukienkę, którą kupiłam na zakupach z nią i Islą. Dobrałam do niej buty na niewysokim obcasie i rozpuściłam włosy, których rudy kolor jest wyrazistszy na tle zielonego materiału. Moje oczy też chyba są dzięki niemu podkreślone. No i dzięki makijażowi, który zrobiłam. W sumie nie pamiętam, kiedy ostatni raz użyłam cieni i eyelinera. Musiałam pożyczyć je od Isli, bo moje były dawno po terminie przydatności.
– Co tam? – rzucam lekko. – Wyglądam w porządku na imprezę świąteczną?
Łapię rąbki sukienki i kłaniam się lekko, a dziewczynka kiwa szybko głową.
– Wyglądasz jak aktorka na gali – mówi Charlie. – Albo jak królowa.
– Och, nie przesa... – milknę, gdy z sypialni po prawej wychodzi Dax – ...dzajmy.
Ma na sobie garnitur, w którym wygląda porażająco. Nieskazitelna czerń stroju w połączeniu z jego przyciętym idealnie zarostem, ułożonymi włosami i tymi brązowymi oczami prezentuje się elegancko, seksownie i po prostu niesamowicie. On taki jest. Zapiera mi dech, gdy patrzę na tę jego wersję i dostrzegam, jak przystaje, wbijając we mnie oszołomione spojrzenie.
– O cholera – wydusza niskim głosem.
A później po prostu wpatruje się we mnie dalej z lekko rozchylonymi wargami, jakby chciał zapisać sobie w pamięci obraz mnie w takim wydaniu na zawsze i bał się, że jeśli mrugnie, zniknę.
– Brzydkie słowo! – odzywa się Charlie.
Dax przełyka z trudem ślinę i potrząsa głową, nim odrywa w końcu ode mnie wzrok, by zerknąć na córkę.
– W tym wypadku ono zdecydowanie nie znaczyło niczego brzydkiego – mamrocze. – Spakowałaś ostatnie rzeczy, skarbie?
Mała kiwa głową.
– Tak.
– Idź sprawdzić, czy wszystko masz i skreśl z listy, dobrze?
Charlie zeskakuje ze stołka i znika w swojej sypialni, a my zostajemy sami. Nagle korytarz wydaje się za mały, żeby pomieścić nas oboje. Zwłaszcza że Dax rusza w moim kierunku i zatrzymuje się tuż przede mną. Wypełnia sobą całą dostępną przestrzeń, przez co znowu zaczynam mieć problemy z oddechem. Odbiera mi go. Tak samo jak jego perfumy, które do tego wszystkiego czuję.
– Miracle – szepcze Dax. – Wyglądasz...
– W porządku?
Kręci głową. Głupie serce w klatce piersiowej dostaje znów ataku, bo Dax unosi moją dłoń do ust i dodaje:
– Oszałamiająco.
Składa pocałunek na mojej skórze, przez co po całym ciele rozchodzą mi się przyjemne dreszcze. A jego oczy... Chyba nigdy nie widziałam, żeby Dax był aż tak poważny i poruszony. On naprawdę wydaje się mną zachwycać.
– Zawsze mam problem z koncentracją, kiedy cię widzę – wyznaje cicho. – Ale dzisiaj to będzie jeszcze trudniejsze. Po prostu... jesteś tak niesamowicie piękna, Mira. Wow.
Czy serce może wybuchnąć? Bo wydaje mi się, że moje właśnie to robi. Aż słyszę szum w uszach i z trudem utrzymuję się na nogach po tych słowach. On uważa, że jestem... piękna?
– Dziękuję, Dax – odpowiadam, ledwo poruszając wargami.
Wpatruje się we mnie nadal i gładzi moją dłoń, jakby nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, dopóki nie odchrząkuję. Dopiero wtedy się otrząsa i prostuje.
– Ty też wyglądasz doskonale – mówię, zbierając się na odwagę.
Jego uśmiech uderza we mnie dziesięć razy mocniej niż zwykle. Jest zachwycający.
– Nie wiem, czy ktokolwiek w ogóle zauważy, że się pojawiłem, gdy będę miał cię u boku – rzuca. – Ale pamiętaj. – Jego spojrzenie rozbłyskuje rozbawieniem. – To ja znam historię o baterii i kluczykach. Musisz być ciągle przy mnie, żebym nikomu jej nie opowiedział.
Śmieję się lekko i rozluźniam.
– Nie dam ci odejść nawet na krok – zapewniam. – Nie radzę sobie dobrze sama na takich przyjęciach, więc serio tak będzie. Zastanów się jeszcze ostatni raz, czy naprawdę chcesz mnie zabrać. Będę nieustannie na tobie wisieć.
Unosi kącik ust i dotyka delikatnie mojego policzka.
– Więc każdy facet na tym przyjęciu będzie mi kurewsko zazdrościł.
Mój puls kolejny raz wykracza poza wszelkie normy. To zdecydowanie niezdrowe. Mam dopiero dwadzieścia cztery lata, a już wysiada mi serce po zaledwie paru tygodniach przebywania częściej w pobliżu mojego sąsiada.
Na całe szczęście chwilę później w przedpokoju pojawia się Charlie ze swoim plecakiem i listą. Mam moment, żeby się uspokoić, bo napięcie między mną i Daxem nieco opada.
– Wykreślone, tato. Mam wszystko – oznajmia dziewczynka.
Dax odwraca się do niej.
– Świetnie, skarbie. W takim razie chyba wszyscy jesteśmy gotowi?
Zupełnie nie, ale po włożeniu płaszcza ruszam do wyjścia.
*
Sala restauracyjna jest elegancka, przestronna i, naturalnie, ustrojona na świąteczną imprezę. Okazuje się, że można mieć jeszcze więcej lampek niż Shelleyowie, co widzę właśnie w tym pomieszczeniu. Kurtyny świateł zwieszają się z sufitu przy oknach i ścianach, na końcu dostrzegam migoczącą, kolorową choinkę, a na stołach pokrytych białymi obrusami znajdują się stroiki, świece i zastawa zawierająca elementy bożonarodzeniowe, jak dzbanek z namalowanymi piernikami czy Mikołajem. Do tego dostrzegam inne ozdoby, gałązki, no i wiszące w niektórych miejscach wiązanki z jemioły, a w powietrzu unosi się przyjemny zapach, który przywołuje mi na myśl zaśnieżony las.
Tym, co mnie zaskakuje, jest liczba gości. Spodziewałam się raczej niewielkiego pracowniczego przyjęcia, ba, do czasu, aż nie spytałam Daxa w aucie, nie wiedziałam, że impreza będzie w ogóle w restauracji, a nie w jakiejś małej siedzibie firmy. Okazuje się, że firma wcale nie jest taka mała.
Do tego odkrywam też coś jeszcze, gdy przemierzamy wnętrze i podchodzą do nas kolejne osoby, by się przywitać. No właśnie – one podchodzą do nas. A każdy z gości wita się z Daxem choć dość luźno i przyjaźnie, to zachowując nieznaczny dystans i okazując szacunek. Nie zwracają się do niego po imieniu, jak koledzy z pracy, a nazywają go panem Shelleyem.
Zaczynam przez to mieć podejrzenia co do tego, że jestem bardziej ślepa, niż mi się wydawało. Potwierdzają się, gdy pojawia się przed nami jakiś ubrany w granatową marynarkę i ciemne spodnie jasnowłosy mężczyzna.
– Mój ulubiony szef! – odzywa się, wyciągając dłoń do Daxa. – Dzień dobry.
Zamieram. Mężczyźni witają się uściskiem rąk, a nieznajomy rozgląda się wtedy dokoła i dodaje:
– Pana Hernesa nie ma w pobliżu, nie?
Dax śmieje się lekko.
– Nie, nie widziałem jeszcze Gabe'a. Ale i tak mu powiem, że znowu go wyprzedziłem w twoim rankingu.
Blondyn unosi kąciki ust. Później kieruje wzrok na mnie i przybiera przyjazny wyraz twarzy, gdy Dax rzuca:
– Pozwól, że przedstawię ci jednego z naszych najlepszych dealerów, Mira. To Fenn. Fenn, to Miracle, moja przyjaciółka.
Mężczyzna wyciąga dłoń.
– Miło mi panią poznać – mówi. – Chociaż chyba przegrałem przez to kasę.
Witam się z nim niepewnie.
– Dlaczego?
– Bo chłopaki mówili, że pan Shelley w tym roku kogoś przyprowadzi, a ja stawiałem dychę, że nikt nie da mu się aż tak zastraszyć...
– Ha, ha, bardzo zabawne, Fenn – przerywa Dax. – Jeśli nie chcesz mieć po premii, to lepiej znikaj.
Fenn uśmiecha się do mnie szeroko.
– Oczywiście żartowałem. Kto by nie chciał...
– Znikaj – powtarza z rozbawieniem Dax.
Mężczyzna salutuje i naprawdę się oddala, a ja wtedy odwracam się do Daxa.
– Czy on nazwał cię swoim szefem?
– Mhm.
Podaje mi ramię, które przyjmuję, i prowadzi nas dalej.
– Czemu?
– Pewnie dlatego że dla mnie pracuje – podpowiada Dax.
– Ale...
– Dax! – odzywa się ktoś za naszymi plecami. – Tu jesteś. A raczej jesteście. Dzień dobry.
Odwracamy się do elegancko ubranego, wysokiego bruneta, który przygląda mi się przez chwilę, zanim jego uwaga skupia się na Shelleyu. Muszą być w podobnym wieku, o ile się nie mylę.
– Nie przedstawisz mnie? – pyta.
– Wolę nie – odpiera Dax. – Ale pewnie nie mam wyjścia, więc Mira, poznaj Gabriela Hernesa, mojego wspólnika i przyjaciela. Gabe, to Miracle Ackerman. Moja...
– Twoja sąsiadka i nie tylko, wiem, wiem – przerywa mężczyzna i zwraca się do mnie, wyciągając dłoń. – Cudownie cię poznać.
Wzdycham, a on unosi brwi, więc szybko się mityguję i ściskam jego rękę.
– Przepraszam. Ciebie też. Po prostu nie lubię takich nawiązań do mojego imienia, ale to nie twoja wina.
Uśmiecha się.
– Rozumiem. Zapamiętam na przyszłość. – Klepie Daxa po ramieniu. – Ostrzegaj kolejnym razem, żebym się nie wydurnił przed twoją... towarzyszką.
– Dlatego nie chciałem cię w ogóle przedstawiać. I tak to zrobisz jeszcze nie raz – stwierdza Dax. – Gdzie twoja żona?
– W toalecie, za moment do nas dołączy.
Rzeczywiście chwilę później pojawia się wysoka, olśniewająca blondynka, która wita się z nami uprzejmie i komplementuje wygląd Daxa. Nie w jakiś nachalny czy niepoprawny sposób, tylko jak przyjaciółka, a potem przedstawia się także mnie i wydaje się serio sympatyczna, więc nieco się rozluźniam. Nawet jeśli nadal nie łapię, że Shelley jest właścicielem firmy, która organizuje tę imprezę.
Powinnam była to sprawdzić dawno temu. Na przykład gdy robiłam dla Daxa te zaproszenia. Zawsze w takim wypadku wyszukuję informacje o firmie, jednak tym razem polegałam wyłącznie na słowach sąsiada, który nie zająknął się na temat tego, że to on i Gabriel założyli ten biznes. Ale... Dax Shelley i Gabriel Hernes. Pomoc drogowa SHERNES. To ma sens. Tylko najwidoczniej nie zajmują się wyłącznie tym, skoro przedstawił mi jakiegoś dealera. Sprzedają lub wynajmują też auta?
– Co oni puszczają za muzykę? – odzywa się żona Gabriela, Aimee. – Prosiliśmy o spokojne świąteczne kolędy, a nie o stypę.
Dax marszczy brwi.
– Faktycznie, chyba nie do końca nas zrozumieli.
W tle z głośników leci jakaś smętna ballada o życiu, więc mężczyzna wzdycha.
– Zajmę się tym – dodaje i zwraca się do mnie. – Za moment wrócę. Nie wierz w ani jedno słowo Gabriela ani Aimee, jasne?
Unoszę kącik ust.
– Postaram się.
Odchodzi, a ja i Hernesowie przystajemy z boku, by na niego poczekać. Sala wypełnia się jeszcze bardziej, ludzie zajmują miejsca przy stołach, które są niemal pełne, więc zapewne niedługo dotrą już wszyscy. W końcu zaraz przyjęcie powinno się rozpocząć.
– Więc, Mira – odzywa się Aimee. – Mieszkasz obok Daxa, tak?
– Aktualnie to u Daxa – poprawia Gabriel, na co spoglądam na niego. – No co? Lubię być na bieżąco.
Odchrząkuję.
– Tak. Mam niewielkie problemy mieszkaniowe i Dax pozwolił mi zostać u niego i Charlie.
– Ach, Charlie – rzuca kobieta. – Uwielbiam to dziecko.
– A kto jej nie uwielbia? – wtrąca Gabriel.
– Musimy w kolejnym roku urządzić tę imprezę też z dziećmi pracowników, Gabe – stwierdza Aimee. – Wynajmiemy większą salę i damy dodatkowy stolik dla najmłodszych...
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – odpiera jej mąż. – Ale możesz próbować przekonać do niego Daxa, to on decyduje.
To stwierdzenie przyciąga moją uwagę.
– Dlaczego on? Jesteście wspólnikami, tak?
Przytakuje.
– Tak. Ale to on nalega na te wszystkie przyjęcia, integracje z pracownikami i tak dalej – mówi. – Dlatego jego bardziej lubią. Więc niech się z tym męczy. Ja będę ich poganiał do roboty.
Aimee uderza go w ramię.
– Gabe! Mira jeszcze pomyśli, że jesteś jakimś psychopatą. Dobrze wiesz, że utrzymywanie dobrych relacji w firmie jest ważne.
– Mhm.
Czuję, że dogadałabym się z tym facetem.
– Czyli to Dax decyduje o wszystkim, co związane z przyjęciem? Wybór sali, menu... zaproszenia?
W spojrzeniu Gabriela pojawia się błysk zrozumienia.
– Tak. Zleciłem mu to wszystko, bo w zeszłym roku narzekał na moje wybory – wyjaśnia. – Więc w tym oddałem to w jego ręce i poleciłem, żeby się wszystkim zajął sam.
– Mój kochany, pomocny mąż – kwituje lekko Aimee.
Gabe obejmuje ją i całuje w skroń.
– No już. Dobrze wiesz, jaki Dax bywa uparty i upierdliwy – mamrocze. – Poza tym w zamian za to wziąłem na siebie część jego innych obowiązków, gdy musiał wracać szybciej, żeby odbierać Charlie i... gdy chciał.
Zerka przy tym na mnie, a ja z jakiegoś powodu się rumienię.
– Jego mama miała problemy zdrowotne – bronię Daxa. – A z Edmonton jest kawałek do naszego miasta i...
Milknę, kiedy uderza we mnie nagle parę rzeczy.
– I? – podpytuje Aimee.
Wcześniej zupełnie nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz uświadamiam sobie, że skoro firma Daxa i Gabriela ma siedzibę w Edmonton, a on tamtego pamiętnego dnia, gdy wymieniał mi baterię w kluczyku, wyjeżdżał z domu i wrócił samochodem firmowym... Przecież to niemożliwe, że dotarłby na miejsce, zmienił auto, przebrał się i wrócił w ciągu czterdziestu pięciu minut. Droga w jedną stronę zajmuje około godziny.
– Czekaj – rzucam do Gabe'a. – Skoro macie siedzibę w Edmonton, to stąd też wysyłacie pomoc drogową i tak dalej, tak?
Unosi brwi.
– Tak, Mira.
– Czyli... czyli Dax nie mógł dotrzeć tu aż tak szybko i wrócić, żeby mi pomóc – mamroczę. – Jak to niby zrobił?
– Pomóc? – wtrąca Aimee.
– Gdy parę tygodni temu wezwałam pomoc, bo auto mi nie odpaliło – wyjaśniam.
Gabriel rozkłada ręce, ale jego uśmiech podpowiada mi, że wie, do czego zmierzam.
– Bo ja wiem? Musisz spytać jego. Albo Grega, który miał wtedy zmianę i był w drodze do ciebie, ale dostał polecenie od szefa, że ma mu oddać to zlecenie. I kurtkę.
Rozchylam wargi.
– On... serio to zrobił? – Marszczę brwi. – Czemu? Bo... chciał się ze mnie ponabijać czy...
Gabriel wzdycha.
– Tak. Właśnie dlatego facet pokroju Daxa robi takie zamieszanie wokół przejęcia zlecenia dotyczącego pomocy drogowej, czym nie zajmował się osobiście od lat. Bo chce się z kogoś ponabijać – mówi z rozbawieniem, posyłając mi wymowne spojrzenie. – Z kogoś, komu pozwala zamieszkać w swoim domu, komu pomaga i zaprasza na przyjęcie, na którym nigdy nie był z żadną kobietą.
– Och – wyduszam.
– Gabe – protestuje cicho Aimee. – Dax cię zabije.
– Albo mi podziękuje.
Puszcza do mnie oko, akurat gdy przy moim boku staje Dax.
– Jestem – rzuca. – Zaraz zmienią repertuar. Co mnie ominęło?
– Nic takiego – stwierdza Gabe. – Mira miała chwilowy problem z oczami, ale pomogłem je otworzyć.
Dax spogląda na mnie.
– Wszystko w porządku?
Nie. Zupełnie nie, ponieważ mam teraz tak wielki mętlik w głowie, jakiego nie miałam nigdy w życiu. Unoszę więc wzrok i patrzę na mężczyznę, po raz pierwszy czując, jak moje serce przyspiesza nie tylko dlatego że coś do niego czuję.
Ale dlatego że chyba jednak istnieje szansa, że on też mógłby czuć coś do mnie.
– Ja-jasne. W porządku.
Przygląda mi się uważnie.
– Więc chodźmy na nasze miejsca – proponuje. – Za moment zaczynamy.
Wyciąga dłoń, a ja mimowolnie ją łapię. Nie protestuję, kiedy splata nasze palce, prowadząc mnie do stołu. Myślę o słowach jego przyjaciela. I o tym, czy odważę się cokolwiek z nimi zrobić, żeby się przekonać, czy są prawdą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top