Rozdział 26

#swiatecznausterka

Moje serce zaczyna bić szybciej przez ton, jakiego użyła. Natychmiast się na niego jeżę, tak samo jak pod wpływem jej uważnego spojrzenia. Jakby chciała prześwietlić mnie nim na wylot.

– Słucham?

Kobieta marszczy czoło.

– Nie chciałam, żeby to tak ostro zabrzmiało – przyznaje. – Ale Dax i Charlie są dla mnie ogromnie ważni i nie chcę, by ktoś ich znowu skrzywdził. Dlatego muszę wiedzieć, czy jedynie wykorzystujesz dobro mojego syna i sympatię mojej wnuczki, czy tobie też na nich zależy. Co chcesz im zaoferować od siebie?

Chociaż przez te oskarżenia i jej oceniający wzrok mam ochotę się skulić, zapala się we mnie złość. Zdecydowanie nie podejrzewałam, że może wziąć mnie za kogoś takiego. Do tej pory naprawdę lubiłam tę kobietę i zazdrościłam Charlie, że ma taką troskliwą i fajną babcię. A chociaż dociera do mnie, że w tym momencie pewnie też próbuje wyrazić troskę, nie zamierzam pozwalać, żeby traktowała mnie w ten sposób.

– Rozumiem, że kocha pani Daxa i Charlie, więc się o nich martwi, ale to było kompletnie nie fair. Po to mnie tu pani zaprosiła? Bo myśli pani, że żeruję na pani synu i jeszcze wykorzystuję siedmiolatkę, żeby lepiej to szło?

– Nie – mówi od razu. – Nie, zupełnie nie dlatego. Chciałam zobaczyć, jak to wszystko z wami wygląda i... Przepraszam, jeśli zabrzmiałam ofensywnie i cię uraziłam. Ja się po prostu martwię.

Milczę parę sekund.

– Rozumiem – odpowiadam cicho. – Nie musi się pani martwić. Najpóźniej w kolejny wtorek się od nich wyniosę. I nigdy w życiu nie chciałabym ich zranić. A teraz przepraszam, muszę skorzystać z toalety.

Wymijam ją szybko i kieruję się do łazienki, którą wcześniej wskazywała mi Charlie, kiedy mnie oprowadzała. Gdy zamykam się w środku, z jakiegoś powodu w moich oczach pojawiają się łzy. Może nie powinnam czuć się aż tak zraniona, ta kobieta ostatecznie zna mnie jedynie z widzenia i martwi się o bliskich. Mimo to serio mi przykro, że ktoś może uważać to, co się dzieje ze mną i Daxem oraz Charlie za moje perfidne wykorzystywanie ich. I to ktoś tak znaczący w ich życiu. Bo zdanie obcej osoby bym olała, ale matki Daxa?

Widocznie ona też dostrzega, że jego i mnie nie mogłoby połączyć nic poważnego. Co ja mam im niby do zaoferowania? Niepotrzebnie pozwoliłam sobie uwierzyć, że te miłe chwile z nimi mogą trwać. Ale ja nie jestem częścią ich rodziny. Nic dziwnego, że babcia Shelley uważa mnie za intruza i boi się, że tylko ich wykorzystuję.

Biorę się jednak w garść na tyle, ile potrafię, a później wracam do jadalni. Charlie właśnie opowiada wesołym głosem o wczorajszym wypadzie na łyżwy, a pan Shelley reaguje odpowiednimi zachwytami, podjadając deser. Ja nie mam już na niego ochoty, ponieważ słowa babci Shelley rozbiły mnie kompletnie. Uderzyły w najczulsze struny i wzbudziły te wszystkie wątpliwości na temat tego, czy ja w ogóle miałabym szansę zagościć na dłużej w życiu Charlie i Daxa. I czy na nich zasługuję. Czy to, jak mi na nich zależy, w ogóle wystarcza.

– Wszystko w porządku? – pyta cicho Dax, gdy zajmuję miejsce obok niego.

Zmuszam się do przytaknięcia.

– Jasne.

Przygląda mi się uważnie i wyciąga dłoń, jakby chciał położyć ją na mojej, ale wtedy sięgam szybko po filiżankę, więc ostatecznie odpuszcza. Do końca wizyty u jego rodziców pozostaję spięta i niepewna, a w mojej głowie narasta coraz więcej pełnych niepokoju myśli, które nie chcą ucichnąć nawet na moment.

*

Wpatruję się w scenę, wyczekując pojawienia się Charlie oraz jej przyjaciółki. Chociaż szepty dokoła i ukradkowe spojrzenia naprawdę sprawiają, że parokrotnie myślę o wyjściu, zostaję w miejscu. Właściwie nie obchodzi mnie, co mówią ci ludzie o tym, że pojawiłam się w szkole razem z Daxem, a teraz siedzimy z jego rodzicami. Męczy mnie jedynie zdanie babci Shelley, ale po tamtym dołku, który złapałam na obiedzie u niej, starałam się do tego nie wracać. Nie mam sobie nic do zarzucenia, jeśli chodzi o Charlie i Daxa. Zależy mi na nich, a nie próbuję ich wykorzystywać.

W dodatku obiecałam małej, że tutaj będę i jestem. Nikomu nic do tego, nawet jej babci.

– Hej – szepcze Dax, nachylając się do mnie. – Chciałem cię tylko ostrzec, że gdy występ się skończy, zamierzam bić brawo tak głośno, jak tylko będę w stanie, więc się nie wystrasz.

Parskam.

– To raczej ty się nie wystrasz, bo nie będziesz bił go głośniej niż ja.

Posyła mi rozbawione spojrzenie.

– Tymi małymi rękami nawet byś nie rozgniotła komara, a co dopiero biła porządnie brawa.

Otwieram usta z oburzenia.

– Chcesz się przekonać, co potrafią moje małe ręce?

Zbliża wargi do mojego ucha.

– Bardzo, ale jesteśmy w szkole, więc zachowaj to na później, dobrze?

Przeszywa mnie dreszcz. Na szczęście właśnie kończy się występ innego siedmiolatka i sala wybucha oklaskami, dlatego nie muszę odpowiadać. Ani analizować, czy on sobie żartował, czy jednak flirtował. Lepiej, żebym tego nie robiła, ponieważ uważne spojrzenie babci Shelley bardzo często wędruje w naszym kierunku, a ja nie chciałabym, by dostrzegła, jak mocno zależy mi na jej synu. Nie mam ochoty usłyszeć do tego wszystkiego, co już o mnie sądzi, że nie jestem dla niego wystarczająco dobra.

– A teraz zapraszamy do wysłuchania Jingle Bells w wykonaniu Soni i Charlotte!

Klaszczę z entuzjazmem, kiedy dziewczynki wchodzą na scenę. Sonia wpatruje się w swoich rodziców gdzieś po lewej, po czym szybko spuszcza wzrok, a Charlie uśmiecha się szeroko i macha prosto do nas, więc natychmiast jej odpowiadamy. Później zaczyna lecieć już muzyka, a ona i jej przyjaciółka chwytają mikrofony.

Słyszałam już wczoraj, jak ćwiczyły w domu przed występem i wiem, że trenowały też z nauczycielką w szkole, ale i tak nie mogę się powstrzymać od uśmiechu, gdy teraz, wystrojone w swoje odświętne sukienki, stoją na scenie. Sonia nieco się wstydzi, za to Charlie dumnie powtarza kolejne słowa, kołysząc się do melodii. Ich głosy razem brzmią naprawdę dobrze i tak słodko, że niemal się rozpuszczam.

Niemal, no bo przecież wciąż nie znoszę świątecznych piosenek.

Mimo to wstaję razem z Daxem, gdy dziewczynki kończą występ i biję głośne brawa. Charlie kłania się wdzięcznie, a Sonia ją naśladuje. Chociaż jedynie jej rodzina, rodzina Shelleyów i ja dajemy owacje na stojąco, ignoruję wlepione we mnie spojrzenia. Cieszę się z tego, jak dobrze poszło dziewczynom.

Później wysłuchujemy jeszcze trzech występów, nim nadchodzi przerwa przed ogłoszeniem wyników. W tym czasie goście i uczniowie mogą udać się na poczęstunek, dlatego opuszczamy salę i kierujemy się na szkolny korytarz. Od czasu, gdy ja chodziłam do tej placówki, trochę się zmieniło, i już wcześniej rozglądałam się z zaciekawieniem po wnętrzach, ale teraz Charlie odnajduje mnie i Shelleyów, a po pełnej podekscytowania rozmowie z dziadkami zaciąga mnie w głąb budynku, by pokazać wszystko, co obiecała.

Oglądam najpierw jej rysunki w gablotce na korytarzu, a później miejsce, które zwykle zajmuje w klasie. Prowadzi mnie też przez inne sale, jakbym była tu po raz pierwszy, lecz jej nie przerywam. Po prostu podążam za nią razem z Daxem, przynajmniej dopóki nie natykamy się na nauczycielkę, która zagaduje mężczyznę w sprawie jakiegoś spotkania rodzicielskiego.

Zostawiamy go więc nieco w tyle, bo wskazuje, że zaraz nas dogoni. Charlie łapie wtedy moją dłoń i zabiera mnie w ostatnie miejsce – tam, gdzie ma odbyć się w przyszłym tygodniu sprzedaż wypieków, w której weźmiemy udział. Jest zaraz przy głównym wejściu, w korytarzu, bo znajduje się tutaj sporo przestrzeni na coś takiego.

– Ekstra – rzucam. – Nie mogę się doczekać.

Mój głos ocieka sarkazmem, ale Charlie odpowiada wesoło:

– Ja też! Będzie bardzo fajnie, Mira. Wszyscy będą chcieli kupić nasze pierniczki, zobaczysz. I Clara już nie będzie się śmiać, że jestem z tatą, a nie mamą, bo będziesz ty.

Zamieram i patrzę na nią uważnie.

– Ktoś cię wyśmiewał, bo miałaś być z tatą?

Dziewczynka marszczy nieznacznie nos.

– No taka Clara. Ona jest często wredna, nie lubimy jej z Sonią – wyznaje.

– I co ta Clara mówiła?

Spuszcza wzrok.

– Że to dzień wypieków dla dzieci i mam, a nie tatusiów – mamrocze Charlie. – Ale mama mówiła mi, że nie ma czasu. I jak były na początku roku sprzedaże wypieków to też tata ze mną przyszedł. – Spogląda na mnie z dołu. – Ale możesz być na jeden dzień moją mamą i ona nie będzie już tak mówić.

O Boże. Jednocześnie mam ochotę ją przytulić i pójść znaleźć to okropne dziecko, które jej tak nagadało, a potem przyłożyć jego rodzicom. To pewnie nie byłoby zbyt mądre, ale i tak pytam:

– Jak ma na nazwisko ta Clara?

– Becker.

Becker. Zapamiętam sobie. Na razie łapię dłonie Charlie i przykucam tuż przed nią.

– Posłuchaj mnie, skarbie – zaczynam. – Po pierwsze to dzień wypieków nie jest tylko dla mam i dzieci. Jest dla rodziców i dzieci. Po drugie nie będziesz gorsza, jeśli przyjdziesz na niego z tatą. Twój tata jest naprawdę świetnym facetem. Niejedna mama mogłaby się uczyć od niego, jak dbać o swoje dziecko.

Charlie kiwa głową.

– Wiem. Tata jest super.

– No właśnie. I nie mam pojęcia, czemu ta Clara jest taką zołzą, ale nie przejmuj się tym, co wymyśla, dobrze? To, że twoja mama nie może się pojawić, to nie powód do śmiania się. Tak czasami bywa w życiu, że dorośli nie mają wiele czasu...

– Ty masz – szepcze Charlie. – Chciałabym, żeby mama go tyle miała. Albo żebyś ty była moją mamą.

Przełykam z trudem ślinę i unoszę dłoń, żeby poczochrać jej włosy. To wyznanie wyprawia coś dziwnego z moim sercem.

– Sama gdybym miała mieć córkę, chciałabym, żeby była właśnie taka jak ty – rzucam. – Bo każda mama byłaby szczęściarą, mając kogoś takiego jak ty.

Rozpromienia się.

– Więc będziesz moją mamą na dzień wypieków?

– Nie mogę zastąpić ci mamy...

– Ale tylko na chwilę – prosi Charlie. – Albo macochą. Ella ma macochę i ona będzie z nią sprzedawać ciastka.

Uśmiecham się lekko.

– Będę twoją Mirą, dobrze? – mówię. – Twoją przyjaciółką. I będziemy się bawić równie fajnie, co inni podczas tego kiermaszu. A jeśli Clara będzie chciała cokolwiek powiedzieć na ten temat, wyślij ją do mnie.

Charlie robi duże oczy.

– A co zrobisz?

– Porozmawiam sobie z nią i jej rodzicami. Właściwie to tak czy siak to zrobię, bo nie ma prawa cię wyśmiewać. Czy twój tata nie chciał nic z tym zrobić?

– Nie mówiłam mu – przyznaje Charlie. – Nie chciałam, żeby był smutny i zły.

– Och, skarbie – mamroczę, po czym przyciągam ją do uścisku. Wtula się we mnie od razu. – Jeśli dzieje się coś złego, ktoś sprawia ci przykrość, powinnaś mówić to swojemu tacie. On ci zawsze pomoże. I ja tak samo, dobrze?

Kiwa głową, obejmując mnie ciaśniej.

– Mhm.

– Zawsze możesz się do mnie zwrócić, jeśli coś będzie nie tak – dodaję. – Zawsze. Nawet jeżeli będę zajęta, rzucę wszystko i ci pomogę, dobrze?

– Tak, Mira – szepcze.

– Twój tata zresztą tak samo. Kocha cię najmocniej na świecie i zrobi dla ciebie wszystko.

Znowu przytakuje, a ja gładzę delikatnie jej plecy, gdy zza własnych słyszę:

– A co się dzieje? O czym rozmawiają moje dziewczyny?

Odrywam się od Charlie i spoglądam na Daxa, który właśnie wychodzi zza rogu. Na te dwa ostatnie słowa znów nieco mi cieplej, jednak teraz bardziej skupiam się na tym, że nie wiem, czy powiedzieć mu o wrednej siedmiolatce. Charlie chyba wyznała mi to w tajemnicy, czyli powinna sama to wyjaśnić. Problem w tym, że zamiast to zrobić, uśmiecha się do Daxa i rzuca z pewnością w głosie:

– Mira powiedziała, że mogłaby być moją mamą.

Zamieram. Czy ona właśnie...

– Naprawdę? – pyta Dax. – Ciekawe.

– Nie! – zaprzeczam natychmiast. – Zupełnie nie o to...

– Ale to by przy okazji oznaczało, że musiałaby chyba zostać też moją żoną – stwierdza Dax, na co serce próbuje wyrwać mi się z piersi. – Nie sądzisz, Charlie?

– Mówiłeś, że dorośli biorą ślub jak się kochają – odpiera dziewczynka. – Więc musiałbyś kochać Mirę, a ona ciebie.

Spojrzenie Daxa koncentruje się na mnie z siłą, od której miękną mi kolana. A podczas kucania to serio problematyczne, dlatego podnoszę się szybko, choć z trudem.

– To prawda – przyznaje mężczyzna. – Musiałaby się we mnie zakochać. A nie mam pojęcia, czy w ogóle miałbym u niej szanse.

Rozchylam wargi, kompletnie pokonana przez ten fragment rozmowy. On nie zdaje sobie sprawy z tego, ile takie słowa dla mnie znaczą.

– A wyglądam ci na smoczycę? – próbuję obrócić sytuację w żart. – Bo tylko w takim wypadku szukałabym dla siebie osła.

Dax unosi brew.

– Nie lubisz zimna, chowasz się w swojej jamie, czasem zioniesz ogniem...

Parskam.

– Bardzo zabawne. – Zerkam na dziewczynkę u mojego boku. – Ale ja i Charlie rozmawiałyśmy o czymś zupełnie innym.

– O czym takim, że aż stwierdziłaś, że chcesz być jej mamą?

Wzdycham głośno. Na pewno nie zapomni, jeśli tego nie wyprostuję, a nie chcę, żeby pomyślał coś złego.

– Powiedziałam, że gdybym miała kiedyś córkę, to chciałabym, żeby była jak Charlie – poprawiam. – Bo nie mogłabym nigdy zastąpić jej mamy.

Charlie łapie moją dłoń.

– I powiedziałyśmy, że będzie moją Mirą – mówi. – I że porozmawia z Clarą, jeśli ona będzie znowu się nabijać.

Dax marszczy brwi.

– Ktoś się z ciebie nabijał? Jak się nazywają jego rodzice?

Dziewczynka zerka na mnie niepewnie, a ja kiwam głową na zachętę. Opowiada więc jeszcze raz to, co mnie, a twarz Daxa ciemnieje z gniewu.

– Nie bądź zły, tato – mamrocze Charlie. – Ona jest głupia i i tak jej nie słucham.

Mężczyzna bierze głęboki wdech, po czym rusza w naszym kierunku. Tym razem to on przykuca przed córką.

– Nie jestem zły na ciebie, skarbie – zapewnia. – Jestem zły, że ktoś się tak wobec ciebie zachowuje, bo nikt nie ma prawa do czegoś takiego. Nikt nie ma prawa sprawiać ci przykrości. Dlatego pogadam sobie z rodzicami tej Clary, dobrze?

– Ale wtedy powiedzą, że skarżę...

– Hej – wtrącam. – To, że mówisz o tym, że dzieje ci się krzywda, to nie jest skarżenie. Twój tata ma rację, nikt nie może ci robić czegoś takiego. A jeśli tak się dzieje, masz prawo to zgłosić, żeby dorośli zareagowali.

– I wtedy ona się odczepi?

Uśmiecham się.

– Gdy ja byłam w podstawówce i jakieś wredne dzieciaki nabijały się z tego, że nie mam mamy, mój tata narobił im takich kłopotów, że potem nie ważyli się nawet na mnie patrzeć. Także zaufaj mi, odczepi się. Zadbamy o to.

Charlie odwzajemnia mój uśmiech, a potem łapie też dłoń ojca.

– No dobrze.

– I nie przejmuj się tym, co mówiła ta dziewczyna – dodaje cicho Dax. – Jesteś bardzo kochana, niezależnie od tego, czy twoja mama jest tu na miejscu, czy jej tu nie ma. Ja cię kocham najmocniej na świecie i jestem bardzo dumny z tego, jak dzisiaj wystąpiłaś, jak świetnie ci idzie w szkole i na tańcu. I jestem też dumny, że miałaś odwagę powiedzieć Mirze, a potem mnie o tym, że coś się dzieje.

Otwiera ramiona, a Charlie natychmiast w nie wpada.

– Ja też cię kocham, tatusiu.

Trwają przez moment w uścisku, nim dziewczynka się odsuwa.

– Słyszycie? – pyta. – Chyba podają wyniki!

Rzeczywiście dobiega nas głos dyrektorki niosący się echem po korytarzach. Dlatego Charlie łapie nas znowu za ręce i puszcza się biegiem. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak podążenie za nią na salę, na którą docieramy akurat, kiedy zostaje ogłoszone, że Sonia i ona zajęły drugie miejsce.

Bijemy więc ponownie brawo i cieszymy się z tego, gdy dziewczynki ruszają na scenę po medale. Jednocześnie szukam wzrokiem tej całej Clary. Jeśli sądzi, że może ruszać moją Charlie, to bardzo się myli.

– Mam nadzieję, że nie planujesz właśnie zamordowania żadnej siedmiolatki – szepcze Dax, nachylając się w moją stronę.

– Nie – burczę. – Ją odeślę do jakiejś szkoły z internatem. Zabiję jej rodziców. Za kogo ty mnie masz?

Obejmuje mnie ramieniem, by przysunąć wargi do mojego ucha.

– Za smoczycę, która zdecydowanie broniłaby swoich małych smoków przed każdym zagrożeniem – mówi cicho. – Ale spokojnie. Najpierw spróbujemy rozmowy, zanim będziemy zionąć ogniem, dobrze?

– Skoro musimy.

Śmieje się lekko, bijąc teraz brawo dla dziewczynki, która zajęła pierwsze miejsce. Charlie i Sonia stoją obok niej, obie szczęśliwe ze swoimi medalami na szyjach. Kiedy obserwuję, jaka dumna jest ta mała i jak patrzy prosto na nas i na swoich dziadków, w głowie rozbrzmiewa mi jej pytanie, czy mogłabym być jej mamą.

Chociaż nie sądziłam, że kiedyś pomyślę o czymś takim, to znam odpowiedź.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top