Rozdział 23

#swiatecznausterka

W piątkowy wieczór Isla narzeka na to, że nie widziałyśmy się już parę dni i wyciąga mnie do kina. Jest oczywiście bardzo ciekawa tego, jak mieszka mi się z Shelleyami, nawet jeśli pisałyśmy o tym parokrotnie. Po średnio udanym seansie idziemy więc na burgery, a przyjaciółka wydusza ze mnie wszystkie informacje. Dosłownie, bo nie dzielę się nimi chętnie, żeby nie wyczuła, co jest na rzeczy.

Oczywiście nie wychodzi.

– Boże, jest totalnie po tobie – stwierdza w pewnym momencie.

– Co? Nieprawda!

Uśmiecha się szeroko.

– I to jak. Musiałabyś widzieć swoją minę, kiedy wypowiadasz jego imię. – Robi ogromne oczy, przybierając rozmarzony wyraz twarzy. – I wtedy Dax zrobił mi herbatę, a potem Dax ugotował nam kolację, i jeszcze Dax odniósł mnie wczoraj do łóżka... Mogłaś go do niego wciągnąć, wiesz?

Rumienię się.

– Niepotrzebnie ci o tym mówię – mamroczę. – Zapomnij. Po prostu...

– Hej – przerywa Isla. – Nie, nie rób tak. Przecież to ja. Możesz być ze mną szczera.

Przygryzam wargę.

– I nie będziesz się nabijać?

– Słowo – obiecuje.

Wzdycham cicho.

– Chyba miałam ochotę go wciągnąć wczoraj do tego łóżka – przyznaję cicho.

– Wiedziałam! – woła natychmiast, na co spoglądam na nią wymownie. – No dobrze, już dobrze. Po prostu już wtedy na zakupach wyczułam między wami taką chemię, a na świątecznym dniu wyglądaliście...

– Jak?

– Jak rodzina – stwierdza.

Kończę jedzenie, próbując ułożyć sobie w głowie jej słowa. Rodzina.

– Przecież ja bym się nie nadawała na macochę Charlie – rzucam. – I Dax to na pewno wie, dlatego w ogóle niczego nie próbuje. To znaczy czasami chyba ze mną flirtował, ale tylko tyle, bo... bo...

– Bo może boi się to spieprzyć, tak samo jak ty?

Krzywię się. Nie dodaję jednak nic więcej, ponieważ moja komórka rozświetla się powiadomieniem o nowej wiadomości. Na widok imienia Shelleya na ekranie od razu się prostuję.

– Niech zgadnę, to on? – pyta domyślnie Isla.

– Mhm – mamroczę.

– Co chce?

– Pyta, o której wrócę i czy zostawiać dla mnie kolację, bo robią z Charlie taco. A Charlie pyta, czy pójdę z nimi jutro na łyżwy.

Isla unosi kąciki ust.

– I pójdziesz, chociaż mi to zawsze odmawiałaś, co nie?

Kręcę głową.

– Nie. Dawno nie jeździłam, przeszkadzałabym tylko.

– A jeśli Dax poprosi? Albo Charlie zrobi tę słodką minkę? – podpuszcza mnie Isla.

– Miałaś się nie nabijać.

Przewraca oczami.

– Nie nabijam! Po prostu przygotowuję cię na to, że i tak się zgodzisz z nimi pójść. A ja się nie obrażę, bo dałam ci błogosławieństwo, pamiętasz? Po prostu następnym razem pójdziesz też ze mną.

Wzdycham.

– Wcale nie. Nawet jeśli będą nalegać... I nawet jeśli dobrze się przy nich czuję i robię rzeczy, które teoretycznie nigdy mnie nie interesowały, a dają dużo radości, to nie znaczy...

– Znaczy, znaczy – ucina wesoło Isla. – Tak działa rodzinka.

Wpatruję się w nią parę sekund, nawet nie próbując już zmieniać jej zdania. Gdy się na coś uprze, nikt jej nie przemówi do rozsądku. No i w sumie... trochę... może i coś w tym jest. Tyle że istnieje jeden poważny problem.

– Przecież oni... oni są zupełnie inni niż ja – wyrzucam z siebie, nim gryzę się w język. – Dax jest zawsze uśmiechnięty, wesoły, pewny siebie, a Charlie tryska pozytywną energią i jest taka słodka. A ja...

– A ty masz inny charakter, ale to im nie przeszkadza – kończy Isla. – My też jesteśmy zupełnie różne, a się dogadujemy, prawda? Kocham cię, nawet jeśli jesteś czasem takim ponurakiem i dużo narzekasz.

– Bo sama też dużo narzekasz, po prostu nie jesteś ponura – odgryzam się.

Wzrusza ramionami.

– No tak. Ale wiesz co? – Nachyla się do mnie. – Mira, którą poznałam na tej naszej pierwszej kawie, a Mira, moja przyjaciółka, to dwie różne osoby. Jesteś zamknięta i skryta, dopóki komuś nie zaufasz. Wtedy się otwierasz i pozwalasz ludziom zobaczyć, jaką zabawną, czarującą i świetną osobą jesteś. Nadal marudną i sarkastyczną, ale wspaniałą. Za to cię kochamy.

Uśmiecham się z rozbawieniem.

– A przez „my" masz na myśli siebie, bo jesteś moją jedyną przyjaciółką.

Śmieje się.

– Przyjaciółką tak. Ale masz mnóstwo znajomych, którzy znają cię lepiej lub słabiej. Ci z pracy, albo z knajpki U Billa, niektórzy twoi klienci, z którymi złapałaś kontakt poza pracą. To nic złego, że masz wąskie grono osób, którym ufasz. Taka jesteś. I taką polubili cię Charlie i Dax.

Upijam łyk pepsi, patrząc z wdzięcznością na przyjaciółkę.

– Dzięki, Isla.

– Do usług. A teraz wracając do tego wciągania do łóżka...

Parskam i rzucam w nią serwetką. Później przegadujemy cały wieczór, nadrabiając minione dni, bo ona ma mi do opowiedzenia mnóstwo anegdot z pracy i z domu, a ja jej z czasu spędzanego z Shelleyami. I gdy tak mówię o nich, coraz klarowniejsze wydaje mi się to, że ja serio aktualnie tworzę z nimi mały team. Może jeszcze nie rodzinę, ale coś na jej kształt, i to wychodzi.

Kiedy potrzebowałam chwil dla siebie, dawali mi je. Kiedy robiliśmy coś razem, było po prostu naturalnie i miło. Może gdyby przyszła jakaś sytuacja kryzysowa, ten piękny obrazek zostałby zniszczony... Albo może byśmy ją rozwiązali. W końcu Dax świetnie radzi sobie z różnymi problemami, więc istnieje szansa, że to, co mamy teraz, po prostu by trwało, z lepszymi czy gorszymi momentami.

I chyba... chyba bardzo bym chciała, żeby tak było.

*

– No dalej, Mira! – woła Charlie.

– Nie mamy całego życia, wiesz? – dodaje Dax.

Posyłam mu krótkie spojrzenie.

– A niektórzy mają go nawet mniej niż inni – odgryzam się.

Mężczyzna mruży oczy, po czym rusza po lodzie na swoich łyżwach i zatrzymuje się tuż przede mną.

– Co tam mówiłaś, marudo? – pyta.

Wzruszam ramionami.

– Nic takiego, ja... Dax!

Piszczę, kiedy nachyla się w moją stronę i po prostu mnie podnosi, chwytając jedną ręką pod udami. Natychmiast obejmuję go za kark, a on odjeżdża od bandy, której się trzymałam, przez co tracę swoje bezpieczne miejsce, z którego nie ruszyłam się od dziesięciu minut, w czasie gdy Dax i Charlie zrobili już parę kółek na lodowisku.

– Odbiło ci? – rzucam. – Powiedzieliście, że dacie mi tyle czasu, ile potrzebuję!

– Ale potem znowu naśmiewałaś się z mojego wieku i zmieniłem zdanie – stwierdza. – Starsi ludzie tak mają. Wiesz, tacy po trzydziestce. Nie mogę marnować ani chwili, prawda?

Znowu cicho piszczę, gdy robi ze mną obrót na lodzie. Wczepiam się w niego, żeby nie spaść, na co dobiega mnie jego dźwięczny śmiech. Dax świetnie sobie radzi na łyżwach, bo wspominał, że jeździ od dziecka. Charlie też uczył tego od małego, więc moje wahanie i niepewność są dla nich niezrozumiałe.

– Dax...

Zatrzymuje się i zsuwa mnie powoli na taflę, a ja natychmiast chwytam się jego kurtki, chociaż staję już na łyżwach.

– Już nie jest zabawnie?

Spoglądam na niego, przełykając z trudem ślinę.

– Ja tylko żartowałam – mamroczę. – Mówiłam ci już, że te osiem lat to dla mnie żadna różnica. Pamiętasz, tak?

Mam nadzieję, że nie brzmię, jakby bardzo mi zależało, żeby mu o tym przypomnieć. Nawet jeśli zależy.

– Tak – odpiera. Później przygląda mi się uważnie. – Mam cię odwieźć z powrotem do wejścia? Potrzebujesz serio jeszcze chwili? – pyta łagodnie.

Przy naszym boku pojawia się Charlie, która patrzy na mnie wyczekująco.

– Jeździsz już z nami?

Waham się. Nie mogę przecież sterczeć wiecznie w wejściu na lód. Już i tak słyszałam narzekania wchodzących osób, że je tarasuję, nawet jeśli robiłam im miejsce.

– Ja... Mówiłam, że dawno tego nie robiłam.

Dax unosi kącik ust.

– Pomożemy ci. Jestem tutaj i będę cię trzymał, dopóki nie poczujesz się pewniej. A jeśli będziesz chciała, odwiozę cię z powrotem, tylko powiedz.

– I ja też pomogę – dodaje Charlie. – Mogę cię trzymać za rękę.

Uśmiecham się najpierw do niego, a później do niej.

– Dzięki. Ja... – Biorę głęboki wdech. – No dobra. Charlie, może lepiej trzymaj się kawałek ode mnie, nie chcę ci zrobić krzywdy, jeśli zaraz walnę o lód.

– Aha, a mi chcesz? – odzywa się Dax. – No miło.

Parskam pod nosem.

– Ty powiedziałeś, że będziesz mnie trzymał – przypominam. – Więc daj mi rękę. Przejedziesz ze mną powoli dokoła?

Chwyta moją dłoń. Oboje nosimy rękawiczki, a mimo to czuję jakieś ciepło, kiedy to robi. I od razu przepełnia mnie pewność, że nie stracę równowagi, że sobie poradzę, dopóki jest obok.

– Oczywiście – mówi Dax. – Skarbie, a ty chodź z drugiej strony, dobrze?

Dziewczynka kiwa głową. Po chwili ruszamy powoli po lodzie w tym samym kierunku, w którym jadą ludzie wokół. Jest ich tu dziś sporo, jednak udaje nam się trzymać w odpowiedniej odległości, gdy okrążamy arenę. Z każdym ruchem nabieram nieco więcej pewności i przypominam sobie, jak przychodziłam tutaj dawniej z tatą. On uwielbiał jeździć, nawet jeśli to było dla niego nieco bolesne. W końcu z mamą poznali się właśnie na lodowisku i zawsze o tym wspominał.

– Świetnie ci idzie – rzuca Dax. – Tego się nie zapomina, prawda?

– Chyba nie – przyznaję.

– Czemu tak długo nie jeździłaś? – pyta Charlie.

– Bo gdy mój tata zachorował, nie miał już sił ani ochoty tutaj przychodzić, a ja sama nie chciałam tego robić – odpieram cicho. – Isla parę razy mnie namawiała, ale... nie wiem. Po prostu nie chciałam.

Jej spojrzenie odnajduje moje.

– Ale z nami przyszłaś – zauważa.

– Bo zagroziłaś mi, że inaczej zostaniemy w domu i będziemy śpiewać kolędy.

Charlie sapie z oburzenia.

– Nie groziłam! Przecież będziemy, jak wrócimy, co nie, tato?

Dax śmieje się na widok mojej miny.

– Jasne, skarbie – mówi.

– Charlie! – dobiega nas wtedy zza pleców.

Odwracamy się i dostrzegamy wpadającą na lód dziewczynkę w żółtej kurtce, która macha wesoło do małej. Zaraz za nią pojawia się jakaś kobieta, prawdopodobnie jej matka, bo wita się z Daxem skinieniem głowy.

– Jadę do Soni! – oznajmia Charlie. Po dwóch krokach jednak hamuje. – Chyba że potrzebujesz pomocy, Mira?

Kręcę głową.

– Daję radę. Jedź.

– A pobawimy się w berka, jak już sobie przypomnisz jak się jeździ?

– Zobaczymy.

To jej wystarcza, bo uśmiecha się i przyspiesza, żeby okrążyć lód i jak najszybciej znaleźć się przy przyjaciółce oraz jej matce. Dax chyba bezgłośnie ustala z panią Wood, by miała na nią oko, bo widzę, jak ubrana w białą kurtkę i żółtą czapkę kobieta unosi kciuk. Później jedziemy dalej.

– Nie musisz mnie niańczyć, jeśli chcesz do nich dołączyć – odzywam się. – Mogę już jechać sama...

Nie pozwala mi zabrać dłoni, tylko ściska moje palce.

– Dołączymy do nich za moment – mówi. – Na razie pewnie będą rozmawiać o tańcu i próbować figur z zajęć na lodzie, jak zapowiadała Charlie, więc mamy czas, żeby cię przygotować na zabawę.

– No to przyspieszmy trochę – proponuję.

Robimy to i bez problemu synchronizujemy się, żeby jechać płynnie i sobie nie przeszkadzać. Właściwie to już naprawdę nie potrzebuję trzymania go za rękę, bo czuję się pewniej, ale nie zabieram dłoni. Jest przyjemnie, kiedy przemierzamy lodowisko w ten sposób. Nawet jeśli znowu obserwuje nas parę osób, to staram się to olewać. Skupiam się na stawianiu odpowiednio swoich łyżew, a nie gwarze dokoła ani lecącej, oczywiście świątecznej, muzyce.

Jakimś cudem udaje mi się nawet wyciszyć to wszystko, co się dzieje, i skoncentrować wyłącznie na mnie i mężczyźnie u mojego boku. Na naszych złączonych dłoniach, sunących po lodzie płozach, cieple bijącym od Daxa i pewności, jaką czuję, gdy znajduje się obok. Dostrzegam też Charlie z Sonią, które rzeczywiście ćwiczą jakieś figury i śmieją się głośno, próbując nie przeszkadzać innym. Machają do nas, gdy je mijamy.

– W porządku? – pyta w pewnym momencie Dax.

Zerkam na niego krótko.

– Tak. Po prostu na początku nieco się bałam, ale teraz już jest dobrze.

– Chodziło mi o to, co powiedziałaś wcześniej – wyjaśnia. – Że nie przychodziłaś tu bez swojego taty. W porządku?

Ściskam jego palce.

– Z wami zawsze jest w porządku – wyznaję.

Widzę kątem oka, jak się uśmiecha.

– Tak?

– Bardzo za nim tęsknię – dodaję szczerze. – Odkąd odszedł... po prostu wszystko jeszcze bardziej straciło kolory. Nie żebym była fanką wielu kolorów, ale tata zawsze je wprowadzał do naszej codzienności. Potem chyba już przyzwyczaiłam się tylko do tych ciemnych. Aż Charlie i ty zaczęliście mi pokazywać, że istnieją też inne.

Kiedy kończę, uświadamiam sobie, jak głupio muszę brzmieć, i peszę się mocno. Po co to w ogóle powiedziałam?

– To znaczy wiesz, chodzi mi o to, że dzięki wam trochę wychodziłam parę razy ze strefy komfortu, ale to nie okazywało się takie złe, jak się bałam. A kiedy potrzebowałam, to pozwalaliście mi w niej zostać i ja...

Dax mnie wyprzedza i zajeżdża mi drogę, przez co muszę się zatrzymać. Spoglądam mu w oczy, gdy je na mnie skupia.

– Cieszę się, że tak o nas myślisz – mówi. – I że przestałaś zbywać zaproszenia, a zaczęłaś się na nas otwierać. Ty też wnosisz nowe kolory do naszego życia, Mira.

– Ciemne? – mamroczę.

Uśmiecha się.

– One też są potrzebne. Ale raczej chodziło mi o to, że twoja obecność w naszym życiu to tak, jakby... gdy masz podstawowe kolory, to jest świetnie, ale dopiero po zmieszaniu ich odkrywasz zupełnie nowe barwy, których jest mnóstwo, prawda? – rzuca. – Z tobą ja i Charlie odkrywamy nowe barwy.

Moje serce zaczyna bić o wiele szybciej niż wcześniej. To, co powiedział... Wow. Nie sądziłam, że ktokolwiek mógłby mówić o mnie tak pięknie, jak on w tej chwili.

– Dziękuję, Dax – szepczę.

Otwiera usta, żeby coś dodać, ale wtedy alarmuje nas jakiś okrzyk. Odwracamy się szybko w stronę pędzącego prosto na nas nastolatka, który wrzeszczy, żeby zejść mu z drogi. Dax chwyta mnie więc i pociąga gwałtownie w swoją stronę, sam się wycofując, dzięki czemu unikamy zderzenia. To mocne szarpnięcie skutkuje jednak tym, że wpadam na mężczyznę i zaburzam jego równowagę, a chociaż próbuję jeszcze go ratować, nie wychodzi. Dax uderza mocno o lód, tym razem nie ciągnąc mnie za sobą.

– Przepraszam! – woła tamten dzieciak.

Prycham z irytacją.

– Teraz to sobie możesz wsadzić to przepraszam w...

Wybuch śmiechu przerywa moją wypowiedź. Dax patrzy na mnie z dołu, a jego ramiona drżą z rozbawienia. W oczach błyszczy ono nawet wyraźniej niż zwykle.

– W co? – pyta.

Podjeżdżam do niego i wyciągam dłoń.

– Dobrze wiesz w co – odpowiadam. – Nic ci nie jest?

Kręci głową.

– Nie. Ale sądziłem, że to ty będziesz tu szybciej leżeć niż ja.

Unoszę brwi.

– Karma, panie Shelley.

Przyjmuje moją dłoń i wstaje, a wtedy docierają do nas Charlie z Sonią.

– Nic ci nie jest, tatusiu? – rzuca zaaferowana dziewczynka.

– Nie, spokojnie – mówi Dax, otrzepując spodnie. – Trochę boli mnie ręka, ale to nic wielkiego. A jak u was?

Siedmiolatki wymieniają spojrzenia.

– Pobawimy się teraz już w berka? – pytają równocześnie.

Dax wzdycha i kieruje na mnie wzrok.

– Jeśli jakieś dziecko mnie dzisiaj jednak zabije, zostawię ci w spadku wszystkie ozdoby świąteczne.

– Żebym dostała zawału i poszła za tobą?

Kiwa głową.

– Tak.

Potem prostuje się i uśmiecha szeroko, patrząc na dziewczyny.

– To co? Kto zaczyna?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top