Rozdział 19
#swiatecznausterka
Siedzę na łóżku, wpatrując się w drzwi od sypialni. Mój overthinking pracuje na najwyższych obrotach, bo nie wiem, czy powinnam zwyczajnie wyjść i przywitać się z kręcącym się po kuchni od jakiegoś czasu Daxem, pójść najpierw do łazienki się ubrać czy w ogóle poczekać, aż... Nie no, bez przesady. Nie jestem księżniczką, żeby czekać na zaproszenie, więc tę ostatnią opcję odrzucam. Potem związuję mocniej szlafrok i stawiam na połączenie opcji jeden i dwa. Najpierw wyjdę się przywitać, a potem, w zależności, czy Dax jest już ubrany, pójdę zrobić to samo, lub zostanę tak, jak jestem.
Czasami nie cierpię się za to, jak bardzo niezręczna bywam w kontaktach z ludźmi.
Już po otwarciu drzwi do mojego nosa dociera zapach smażonych pankejków. Mój żołądek natychmiast odpowiada burczeniem, a ja uświadamiam sobie, że nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam takie śniadanie. Razem z tatą smażyliśmy je sobie nawzajem co parę dni, to była nasza tradycja, i prześcigaliśmy się w tym, kto wybierze lepsze dodatki. Odkąd odszedł... nie potrafiłam jakoś nawet pomyśleć o spróbowaniu zrobienia pankejków.
– Dzień dobry – wita się Dax, gdy tylko mnie dostrzega.
Stoi za blatem kuchennym znów jedynie w spodniach dresowych i układa na talerzu porcję jedzenia. Na twarzy ma jak zwykle swój szeroki uśmiech, a błysk w oczach podpowiada, że dobry humor trzyma się go od samego rana.
– Jak? – mamroczę.
Unosi brwi.
– Co: jak?
– Jak to robisz, że o tej godzinie w niedzielę jesteś wesoły, pełen życia i w ogóle wyglądasz tak?
Kącik jego ust drga. Dax opiera się dłońmi o blat.
– To znaczy jak wyglądam?
Seksownie.
– Na wypoczętego – mówię. – Zadowolonego z życia.
– Jestem wypoczęty i zadowolony z życia – odpiera z rozbawieniem. – Kawy?
– Tak, błagam.
Parska pod nosem, a ja jakoś doczłapuję się do hokera i opadam na niego. Skoro Dax jest w piżamie, na razie szlafrok to dobra opcja.
– Jaką kawę? – dopytuje.
– Mocną.
Znowu go rozbawiam, ale nie dodaje nic więcej, tylko podchodzi do ekspresu. Kiedy zauważam, że robi mi napój w różowym kubku z napisem „Uśmiechnij się", sama mimowolnie zaczynam unosić kąciki ust, choć o tej godzinie mi się to zwykle nie zdarza.
– Wydarzyło się coś konkretnie dobrego, że jesteś taki wesoły czy po prostu bierzesz coś z rana? – pytam po chwili. – Bo jak tak to chyba poproszę, żebyś się podzielił.
Dax stawia przede mną kubek z kawą i grozi mi palcem.
– Nie sugeruj czegoś takiego, bo jeszcze młoda to podłapie i powie kiedyś w szkole, że jej ojciec jest super, bo dzieli się z sąsiadkami swoją radością i wezwą do mnie policję.
– Bez przesady.
– Kiedyś usłyszała, jak w rozmowie z przyjacielem powiedziałem o spotkaniu z zaprzyjaźnionym dealerem samochodowym i miałem wezwanie do szkoły, bo Charlie się chwaliła, że jej tata ma duże znajomości z dilerami.
Wybucham śmiechem, nim przypominam sobie, że dziewczynka jeszcze śpi, więc zasłaniam usta dłonią.
– Nie zrobiła tego.
Dax kiwa głową.
– To była najzabawniejsza rozmowa na dywaniku, jaką miałem w życiu – oznajmia. – A jeszcze tyle przede mną, skoro moje dziecko ma takie pomysły.
Nie umiem powstrzymać chichotu.
– O rany, życie z nią musi być czasem wyzwaniem.
Słodzę napój, upijam łyk i wzdycham cicho. Potrzebowałam tego.
– Codziennie – przyznaje Dax. – Ale jest tego warta.
Rozczula mnie to. Nawet moje zaspane jeszcze i marudne z rana serce się rozpuszcza po tych słowach.
– Podziwiam to, jak sobie radzisz – mówię cicho, nim gryzę się w język.
Wygląda na zaskoczonego.
– Naprawdę?
– Wychowujesz ją od paru lat samotnie, pracujesz, pomagasz swoim rodzicom, kuzynowi, burmistrzyni, szkole... teraz jeszcze mi. – Przygryzam wargę, nim dodaję: – Jesteś niesamowitym mężczyzną, Dax.
Wpatruje się we mnie parę chwil. Czekam, aż zbędzie to zwyczajowym żartem, lecz tego nie robi.
– Dziękuję. To miłe, że tak myślisz – odpiera. – Ale ja robię tylko to, co powinienem. Nie ma w tym nic niesamowitego, to podstawowe sprawy.
– A to, że tak sądzisz, czyni cię jeszcze fajniejszym, wiesz?
Nachyla się w moją stronę.
– Więc jestem fajny?
Biorę znów łyk napoju.
– Zdradzić ci tajemnicę?
Opiera się łokciami o blat i wpatruje we mnie wyczekująco.
– Tak.
– Pankejki ci się przypalają – odpieram.
Podrywa się szybko i odwraca do patelni, z której rzeczywiście zaczął już wydobywać się intensywniejszy zapach. Jeszcze nie spalenizny, ale już prawie. Śmieję się, kiedy Dax próbuje ratować sytuację, zerkając na mnie krótko. Potem drgam z zaskoczenia, ponieważ widzę jakiś błysk i odwracam się szybko do Charlie, która stoi parę kroków od nas z polaroidem w ręce. Ma na sobie piżamę w pandy i jest rozczochrana, jednak jej twarz rozjaśnia uśmiech.
– Hej, a co to za zdjęcia z zaskoczenia? – pytam.
– Usłyszałam, że się śmiejecie i chciałam zrobić zdjęcie – oznajmia dziewczynka. – Przyszłaś na śniadanie? Tatuś robi najlepsze pankejki na świecie zaraz po babci.
Dax spogląda na nią z oburzeniem.
– Co proszę? Odwołaj to.
Charlie robi minę i zasłania usta.
– Ups.
– Skoro tak, nie dostaniesz dzisiaj ani jednego – kwituje Dax.
– Jak spalisz kolejną porcję to nikt nie dostanie – zauważam.
Dziewczynka znowu parska, a później podbiega do mnie z fotką i opiera się o mój bok. Obejmuję ją mimowolnie, na co wyszczerza zęby i wyciąga w moją stronę ukazujący się powoli obrazek. Na pierwszym planie znajduje się trzy czwarte twarzy Charlie, która najwyraźniej starała się złapać całą naszą trójkę w kadr. Uwagę przyciąga jej niepełne uzębienie i pełna rozbawienia mina. W tle widać mnie na hokerze. Odchylam głowę i wyglądam na naprawdę radosną, śmiejąc się w głos, a Dax stoi tyłem, patrząc na mnie przez ramię z delikatnym uśmiechem i błyszczącymi oczami.
– Wy już jedno ze mną macie, więc to zabieram ja – stwierdzam.
– Hej! – protestuje Charlie. – Ale ty nie masz ściany ulubionych osób.
– Może powinnam mieć.
Rozchyla wargi.
– Serio? Chcesz? Mogę ci pomóc? Zrobimy jeszcze jedno zdjęcie?
Chowam fotkę do kieszeni szlafroka i łapię kubek z kawą.
– Wyhamuj troszkę – mówię. – To tylko luźny pomysł. Zobaczymy.
Ona jednak oczywiście zapala się do tego i zaczyna myśleć o odpowiednim miejscu. Kiedy pomieszczenie wypełnia jej paplanina, Dax przekazuje mi coś samym ruchem warg. Próbuję to odczytać i chyba mówi...
– Karma.
No tak. Za to, że nabijam się z jego mocno przypieczonych pankejków. Przewracam oczami i pokazuję mu środkowy palec, a Charlie milknie. Cholera.
– To brzydki gest – odzywa się. – Nie wolno takich pokazywać. Prawda, tato?
– Prawda – potwierdza Dax.
– Nieładnie, Mira.
O rany. Strofuje mnie siedmioletnie dziecko.
– Przepraszam – rzucam. – To był tylko żart.
– No to ci wybaczymy, ale musisz pamiętać, że nie wolno tak robić, bo to brzydkie i niemiłe – tłumaczy Charlie.
Zagryzam wargi.
– Będę pamiętać. Słowo.
Kiwa głową z zadowoleniem, po czym zerka na Daxa, który unosi do niej kciuk w górę. Dziewczynka się rozpromienia.
– Jemy już? – pyta po sekundzie.
– Za chwilkę – odpowiada Dax.
– To idę siku – oznajmia.
Łapie aparat i znika z nim w pomieszczeniu, a ja odwracam się do Daxa, który patrzy na mnie, hamując rozbawienie.
– Nie waż się – ostrzegam.
Z jego gardła wyrywa się śmiech.
– „Przepraszam", „Będę pamiętać. Słowo" – przedrzeźnia mnie. – Moje dziecko uczy cię manier, nie mogę.
– Przestań być taki z siebie zadowolony. Sam mnie podpuszczałeś.
Śmieje się pod nosem, nalewając soku do szklanki, pewnie dla Charlie. Później odwraca się po drugą.
– Chcesz też? – rzuca.
– Poproszę – mówię. – I w sumie to może ci jakoś pomogę?
– Możesz wyjąć talerze, są w tej szafce po mojej prawej.
Zsuwam się ze stołka i zaglądam w odpowiednie miejsce. Wyjmuję z niej trzy talerze, z którymi odwracam się do Daxa, a ten przejmuje je ode mnie jeden po drugim i nakłada porcje pankejków na każdy. Odkładam je na blat, po czym wyciągam dłoń po szklankę z sokiem w tym samym czasie, co mężczyzna. Nasze palce stykają się na moment, nim oboje zabieramy ręce i spoglądamy sobie w oczy.
– Och, przepraszam – odzywam się. – To mój?
– Tak. Chciałem ci go podać – odpiera Dax. – Nic się nie stało.
Oprócz tego, że czuję mrowienie w miejscu, w którym nasza skóra się zetknęła.
– Teraz jemy? – woła Charlie, wbiegając do kuchni.
– A umyłaś ręce?
– Tak, tato.
Dax koncentruje się na córce.
– No to tak, teraz jemy. Siadaj, skarbie. – Uśmiecha się. – Możesz się upewnić, że Mira umie używać noża i widelca?
Świerzbi mnie środkowy palec, lecz go nie wystawiam. Zamiast tego polewam swoje pankejki syropem i wybieram kawałki owoców, po czym zaczynam jeść. Dopiero po chwili zaczyna do mnie docierać, że nie towarzyszy mi przy tym żaden ucisk w klatce piersiowej, choć przecież takie śniadanie przypomina mi wyłącznie o tacie. Teraz jednak bolesną tęsknotę zagłusza wesoły głos Charlie, która dopytuje, skąd wzięłam się na śniadaniu i spokojny ton Daxa, gdy wyjaśnia jej sytuację.
To dziwne. Ale dziwnie... dobre.
– Jak super – oświadcza dziewczynka. – Oby nikt dzisiaj nie odebrał i ci go nie naprawili.
Patrzę na nią z oburzeniem.
– No wiesz? Ale ty jesteś!
– Wtedy zostaniesz z nami – wyjaśnia lekko. – Chcemy, żebyś z nami została, co nie, tato?
Dax skupia właśnie wzrok na mnie.
– Tak. Chcemy.
Robi mi się nieco cieplej.
– Widzisz? – odzywa się Charlie. – Więc będziemy mogli dzisiaj ulepić bałwana i zrobić bitwę na śnieżki...
– Mam dzisiaj trochę pracy – wchodzę jej w słowo. – Muszę dokończyć projekt dla twojego taty.
Przybiera smutną minkę.
– A jak skończysz?
To marzyłam o spędzeniu leniwego popołudnia na kanapie z serialem. Pod wpływem jej wzroku jednak nieznacznie mięknę i odpowiadam wymijająco:
– To zobaczymy.
Potem kontynuujemy śniadanie w lekkiej atmosferze, bo mała zmienia temat, na co oddycham z ulgą. Jest całkiem przyjemnie i zwyczajnie, a Charlie chyba zapomina o swoim pomyśle, ponieważ kiedy kończymy jeść, nawet do niego nie wraca. To dobrze. Nie zamierzam dziś lepić bałwana ani brać udziału w żadnej bitwie na śnieżki.
*
Moje palce są lodowate, mam śnieg we włosach i dwa razy wpadłam już w zaspę podczas tej cholernej bitwy na śnieżki.
I bawię się świetnie.
– Kryj się! – piszczy Charlie. – Nadchodzi!
Piszczę zaraz za nią, zrywając się z miejsca w swojej kryjówce, a później zaczynam biec, kiedy czuję rozpryskującą się na barku śnieżkę.
– Trafiona! – woła Dax.
Odwracam się do niego.
– To było nie fair – stwierdzam.
– Nie zrobiłem nic złego – odpiera natychmiast.
Uśmiecham się przebiegle, zauważając skradającą się za nim Charlie.
– Ale my tak – oznajmiam. – Bierz go, młoda!
Dax otwiera usta, ale jego pytanie o to, co robimy, zostaje przerwane, kiedy rzucamy się na niego z Charlie. Ona ciągnie go za kurtkę, a ja popycham, ponieważ ustaliłyśmy, że wciągniemy go w ogromną kupkę śniegu, która pojawiła się po tym, jak znów odśnieżył nasze podjazdy. Nasz plan ma tylko jedną wadę – Dax jest silniejszy od nas obu i pociąga nas za sobą.
Śmiejemy się głośno, gdy na niego upadamy, ale nie pozostajemy bierne. Wymieniamy spojrzenia, po czym łapiemy śnieg i sypiemy go na Daxa, który wygraża się, że niedługo tego pożałujemy. Jakimś cudem udaje mu się zepchnąć z siebie Charlie prosto w mniejszą zaspę, na co rozlega się jej głośny chichot. Mój zamiera w gardle, bo gdy chcę się wycofać, skoro zostałam pozbawiona wsparcia, Dax łapie mnie za szal, ciągnie w dół, a następnie oplata moją szyję ramieniem.
– Nie ruszaj się albo zrobię z niej bałwana! – ostrzega.
Charlie, która właśnie podnosiła śnieżkę, żeby w niego rzucić, zamiera.
– Nie słuchaj go – odpieram. – Rzucaj! Potrzebujemy jeszcze jednego trafienia.
– Charlie wpadła w zaspę dwa razy, więc liczy się podwójnie – stwierdza Dax. – Czyli potrzebujecie jeszcze dwóch trafień.
Sięgam dłonią w dół i udaje mi się złapać nieco śniegu, który później wciskam w jego udo.
– Raz! – wołam. – Teraz ty, Charlie!
Dziewczynka rzuca i trafia Daxa w drugą nogę, na co unoszę ręce w geście triumfu. Ona aż podskakuje w miejscu, za to mężczyzna za mną wzdycha głośno.
– Wygrałyśmy! – mówi Charlie.
– Tak jest – potwierdzam.
– Tata robi z nami maseczki – dodaje.
– Tak jest!
Śmiech małej roznosi się po okolicy, aż wydaje mi się, że słyszę jakiś okrzyk o tym, byśmy się uciszyli, bo ktoś wezwie policję. Dochodzi gdzieś z lewej, gdzie trzydzieści metrów dalej stoi dom pani Murray. Olewamy ją.
– Dax? – odzywam się. – Możesz mnie już puścić. Przegrałeś.
Mężczyzna wciąż trzyma mnie jako zakładniczkę, obejmując w talii i za szyję, a ja właściwie siedzę między jego nogami na śniegu. I nie wygląda, jakby zamierzał cokolwiek zmieniać.
– No nie wiem – rzuca. – To twoje trafienie nie było ze śnieżki. Nie powinno się liczyć.
Odwracam głowę i spoglądam na jego zaróżowioną z zimna twarz.
– To była śnieżka. Po prostu bardzo mała.
– Więc jeśli podobnie małą śnieżkę wrzucę ci zaraz za kurtkę...
Rozszerzam oczy.
– Nawet się nie waż.
Pociąga mnie do tyłu, aż opadamy znów w śnieg. Piszczę ponownie, a Charlie rzuca się na ratunek, aż szamoczemy się w śniegu i Dax woła, że się poddaje. Puszcza mnie, więc podrywam się szybko, po czym odwracam i razem z młodą przygważdżamy mężczyznę do ziemi.
– Poddaję się – mówi ze śmiechem. – Wygrałyście, dobra!
– Na pewno? – pyta Charlie.
– Na dwieście procent – zapewnia Dax.
Wymieniamy spojrzenia z Charlie, a potem przybijamy sobie piątki.
– To dobrze, bo chyba przemokły mi już dziesięć minut temu buty i mam mokre skarpetki – rzuca Charlie.
Oboje z Daxem posyłamy jej pełne niedowierzania spojrzenia.
– Słucham? I mówisz o tym dopiero teraz? Będziesz chora – stwierdzam z niepokojem.
– Marsz do domu – zarządza Dax. – Natychmiast. Musisz się przebrać i zagrzać.
Charlie zrywa się na nogi.
– I przygotuję składniki na czekoladę!
Potem biegnie do domu, a my odprowadzamy ją wzrokiem, dopóki nie zatrzaskuje za sobą drzwi. Dopiero wtedy spoglądam na Daxa.
– Nie będzie chora, prawda?
Unosi kącik ust.
– Nie wiem, Mira – odpiera. – Mam nadzieję, że nie, ale nie jestem jasnowidzem.
Krzywię się, a on dodaje:
– Martwisz się o nią?
– Oczywiście, że tak. Powinniśmy byli sprawdzić już po lepieniu bałwanów, czy nie przemokły jej te buty...
Dax śmieje się lekko.
– Nie mogliśmy wiedzieć. Spokojnie. Ma dobrą odporność, nic jej nie będzie.
– Tak myślisz?
Przytakuje.
– Pewnie. To nie nasza pierwsza bitwa na śnieżki, wiesz?
– No tak.
Orientuję się, że wciąż półsiedzę na jego jednym udzie, a on nie rusza się z miejsca. Leży po prostu w śniegu i wpatruje się we mnie z dołu, by odezwać się ponownie:
– Ale pierwsza bitwa na śnieżki z tobą. Jak ją oceniasz?
– Wygrałyśmy – rzucam. – Więc totalnie dziesięć na dziesięć.
Dax podnosi się do pozycji siedzącej, aż nasze twarze znajdują się niemal na tej samej wysokości. Spoglądam mu w oczy, kiedy obejmuje mnie delikatnie w talii.
– Chcesz poznać tajemnicę? – pyta cicho.
– Tak – odpowiadam.
– Dałem wam wygrać.
Prycham.
– Akurat.
Przyciąga mnie jeszcze bliżej, aż opieram ręce na jego ramionach, a nasze oddechy zaczynają się mieszać.
– Zrobiłbym wszystko, byle podarować wam trochę radości, Miracle – szepcze Dax.
Moje serce zaczyna walić jak szalone.
– Nam?
Przytakuje prosto, więc otwieram usta, żeby spytać dlaczego, tyle że wtedy od strony domu rozlega się wołanie Charlie:
– Miraaa! Dzwoni twoja komórka. Jest napisane Estelle Martin. Kto to?
Zamieram. Cała radość z tego dnia wyparowuje ze mnie w jednej sekundzie. To jak uderzenie obuchem w głowę i przywrócenie mnie brutalnie do rzeczywistości. No bo tak, przecież zaczął się grudzień. Babka zawsze dzwoni już tego pierwszego dnia, żeby przypomnieć mi, jak bardzo mnie nienawidzi. I robi to właśnie w tym momencie, gdy ja... gdy ja na moment zapomniałam o wszystkim, co nie było związane z Shelleyami.
– Coś nie tak? – pyta Dax.
Kręcę głową, podnoszę się bez słowa i ruszam do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top