Rozdział 16
#swiatecznausterka
Smażę bekon, słuchając paplaniny Isli na temat kolejnych książek, które mają się ukazać w ich wydawnictwie w przyszłym roku. Chociaż zwykle udaje, że musi trzymać niektóre z nich w tajemnicy, i tak dowiaduję się wszystkiego, jeśli ekscytuje się jakimś tytułem na tyle, że musi komuś o nim opowiedzieć. Jako że ja zawsze trzymam język za zębami, pada na mnie. I nie mam nic przeciwko, ponieważ sama lubię kryminały i thrillery, które się u nich ukazują, a czasami też sięgam po książki obyczajowe czy romanse. Właśnie tymi czterema gatunkami głównie się zajmują.
– ...i to będzie coś na pograniczu thrillera i romansu. Mówię ci, tak mnie wciągnęło, że czytałam nawet w pracy. Ta seria będzie strzałem w dziesiątkę! Ostatnio w sumie jest u nas większe zainteresowanie właśnie na takie połączenia i myślę, że to może rozpocząć potężny trend.
– W sensie bohaterka ma romans z psychopatą? – pytam.
Isla parska.
– Nie. Chociaż to też się sprzedaje – rzuca. – Ale w tej serii akurat bohaterka jest ofiarą stalkera, a jej skryty sąsiad-detektyw któregoś razu pomaga jej, gdy ktoś ją śledzi. No i wtedy się zaczyna. Nie mogę się doczekać, aż to przeczytasz!
– A kiedy wychodzi?
– W lutym. To na to spotkanie autorskie właśnie zrobiłaś banery. Chcemy urządzić huczny dzień premiery w jednej księgarni i ogólnie zrobić wokół tej książki nawet większy szum niż zazwyczaj. Dlatego załatwiałam parę polecajek od znanych autorów... – Prycha nagle. – No, od tych, którzy mi nie odmówili, bo nie czytają romansideł.
Zerkam przez ramię. Isla siedzi przy wyspie kuchennej, w swojej piżamie w ciastka, i popija kawę, a na jej twarzy maluje się pełna irytacji mina.
– Niech zgadnę. James Keene?
– Ta. Dupek. – Bierze głęboki wdech. – Nieważne. Na czym skończyłam?
– Na tym, że coś dużo mówisz o tym facecie jak na kogoś, kto go nie cierpi.
Isla wystawia mi język.
– To, że ty romansujesz z wrogiem, nie znaczy, że ja będę.
– Dax nie jest moim wrogiem...
Celuje we mnie palcem.
– Aha! Nie zaprzeczyłaś, że romansujecie.
– ...a ja z nim nie romansuję – kończę. – Weź dopij kawę, bo nadal majaczysz przez sen. Plus, skąd pomysł, że sugerowałam ci romansowanie z tym kolesiem?
– Och, daj sobie spokój.
– No dobrze. Ale dzwonili do mnie z huty. Pytają, czy ten słup z twojego tyłka...
– Wymyśl sobie własny tekst, kopiaro – odgryza się z rozbawieniem.
Reszta śniadania mija nam w lekkiej, dobrej atmosferze, zresztą jak zwykle z Islą. Ona zawsze potrafi poprawić mi humor, no i jest po prostu pogodną, wesołą osobą. Chociaż jednocześnie bywa czasem zgryźliwa czy sarkastyczna, na ogół kipie pozytywna energią, do której już przywykłam.
– Dobra, będę się zbierać – stwierdza po tym, jak kończymy sprzątać po jedzeniu. – Dziękuję za nocowanko, potrzebowałam tego. A teraz muszę się ogarnąć i jechać odebrać dziadków z lotniska. Wieczorem będziemy szli na Winter Wonder Lights i fajerwerki, więc gdybyś jednak jakimś cudem zapragnęła się wybrać, to zapraszam.
– Jeśli jednak jakimś cudem do końca oszaleję, dam znać – zapewniam.
Isla się śmieje, po czym zbiera do wyjścia. Zostaję więc sama, zaparzam sobie herbatę, puszczam robota sprzątającego, a później siadam do projektu dla Daxa. Omówiliśmy wczoraj wszystko, dostałam też od niego logo firmy, które swoją drogą mogłoby zostać odświeżone, i mam fajną koncepcję na te zaproszenia.
Jestem gdzieś w połowie roboty, gdy słyszę wibracje telefonu. Zostawiłam go do ładowania w kuchni, a nie chcę się odrywać od pracy, dlatego na razie to ignoruję. Przynajmniej dopóki nie uświadamiam sobie, że to nie sygnał wiadomości, a połączenia. Wtedy na moment zamieram, zerkając na datę. To jeszcze za wcześnie na coroczny telefon od babki. Mimo to moje serce zaczyna bić szybciej, z niepokojem.
A telefon milknie.
Klnę pod nosem i wstaję, by ruszyć do kuchni, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi. Zmieniam więc kierunek. Gdy otwieram drzwi, napotykam natychmiast spojrzenie Daxa. Jest jakieś takie poważne, nie ma w nim tych iskierek rozbawienia, które zwykle mu towarzyszą.
– Hej – rzuca. – Czemu nie odbierasz telefonu?
Och. To on dzwonił. Od razu czuję ulgę. I jednocześnie jest mi nieco niezręcznie, że go olałam, więc wymyślam pierwsze, co przychodzi mi do głowy:
– Odkurzałam.
Dax marszczy brwi i zerka za moje plecy, więc podążam za jego wzrokiem. Mój robot sprzątający właśnie wykonuje kółka wokół własnej osi w przedpokoju. Odchrząkuję.
– Jest nowy i taki młody – odzywam się. – Muszę go nadzorować, sam rozumiesz. Coś się stało?
Dax uśmiecha się pod nosem. Łapię się na tym, że brakowało mi tego uśmiechu, odkąd go zobaczyłam.
– Niestety tak – mówi. – Czy mógłbym prosić cię o posiedzenie z Charlie?
– Pewnie – odpowiadam od razu. – Ale czemu? Nie mieliście dzisiaj iść na wielki dzień w mieście i tak dalej?
Mężczyzna krzywi się i wzdycha, opuszczając ramiona.
– Mieliśmy. Ale mój kuzyn miał wypadek samochodowy, zadzwonił do mnie przed sekundą z prośbą o pomoc – wyjaśnia Dax.
– Och, nic mu nie jest?
– Tylko stłuczka, ale zabrali go do szpitala, więc muszę do niego jechać na wszelki wypadek – rzuca. – Postaram się szybko wrócić, żeby zdążyć zabrać Charlie na konkurs kolęd, choinek i całą resztę, ale gdyby mi się nie udało, wstąpię do rodziców Soni albo jej ciotki...
– Ja ją zabiorę – przerywam.
Na twarzy Daxa pojawia się zaskoczenie.
– Naprawdę?
Nie wiem, po co to powiedziałam. Nie chcę tam iść. Ale Charlie tak się cieszyła na ten dzień. Na pewno jest zawiedziona, że plany się popsuły. A Dax nie może przecież nie pomóc rodzinie. Dlatego chociaż mam ochotę strzelić się w twarz, kiwam głową.
– Tak. Zabiorę ją do Mikołaja i... na całą resztę. A ty przejmiesz dowodzenie, gdy wrócisz.
Dax uśmiecha się szeroko, z ulgą, a później wprawia mnie w totalne osłupienie, kiedy zbliża się i po prostu przyciąga mnie do siebie. Zamieram w jego ramionach. Ma bardzo zimną kurtkę. I bardzo ciepły oddech, który czuję przy uchu. Jego zarost nieco drapie moją skórę.
– Dziękuję, Mira – szepcze. – Nie chciałem zawieść Charlie, ale nie mogę olać Kane'a, nie ma tu nikogo innego.
Przełykam z trudem ślinę, po czym unoszę niepewnie ręce i układam je na jego plecach. To... to dziwnie przyjemne. I wcale nie niezręczne. Po prostu... Miłe.
– Nie ma sprawy – mamroczę.
Dax odsuwa się i spogląda mi w oczy. Wygląda, jakby spadł mu z ramion ogromny ciężar.
– Charlie się ucieszy – mówi. – A ja nigdy ci się za to nie odpłacę.
– Bez przesady.
Łapie moją dłoń, a później kolejny raz mnie ogromnie zaskakuje, gdy podnosi ją do warg. Niemal dostaję palpitacji serca, kiedy składa pocałunek na mojej skórze, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Nie przesadzam. Ratujesz mi życie – zapewnia. – Smutek Charlie zawsze mnie dobija, więc skoro ją od niego uchronisz... To dla mnie najważniejsze. Dziękuję, Mira.
Nadal jestem nieco rozkojarzona przez to, co zrobił, jednak udaje mi się odpowiedzieć:
– Też nie chcę, żeby się smuciła. Więc dam z siebie wszystko, słowo.
Ściska moje palce.
– Jesteś najlepsza.
Moje serce przyspiesza jeszcze bardziej, a Dax już puszcza moją dłoń i wycofuje się po schodach.
– Powiem Charlie, a później będę jechał – rzuca. – Nie daj jej wejść sobie na głowę. I ubierzcie się ciepło. Stawiam wszystko, cokolwiek dzisiaj będziecie chciały. Bawcie się dobrze.
Uśmiecham się.
– A ty jedź ostrożnie. Jest bardzo ślisko.
– Oczywiście.
Po tych słowach kieruje się z powrotem do domu, a ja zamykam drzwi i opieram się o nie z westchnieniem. Czy właśnie wpakowałam się w coś okropnego? Tak. Czy żałuję? Jeszcze nie. Może nie będzie tak źle, jak sobie wyobrażam.
*
Jest dokładnie tak źle, jak sobie wyobrażałam, a nawet gorzej.
Krzyczące, podekscytowane dzieci, płaczące maluchy, śmiejący się rodzice, świąteczna muzyka i Mikołaj powtarzający to swoje „ho ho ho" co pięć sekund aktualnie są dla mnie jak moja prywatna wersja piekła. Jest ich tu po prostu za dużo. Harmider, jaki panuje w salce mnie nieco przytłacza, kiedy Charlie prowadzi mnie w stronę kolejki oczekującej na spotkanie z Mikołajem.
Jakby to wszystko to było za mało, dostrzegam tu tę całą Stephanie, która posyła mi krótkie spojrzenie, nim nachyla się do kobiety obok. Ona też od razu mierzy mnie wzrokiem, jakbym zrobiła im coś złego. Czuję się przez to niekomfortowo, jednak nie zamierzam dać się zastraszyć jakiejś desperatce, która wprosiła się wczoraj do domu obcego faceta, bo odwoziła jego dziecko. Serio, na co ona w sumie liczyła, że na mój widok tak się zjeżyła?
Odwzajemniam więc jej spojrzenie, nim pierwsza się odwraca, a później już zachowuję się jak odpowiedzialna dorosła i skupiam na Charlie.
– Co napisałaś w swoim liście? – pytam. – Mogę wiedzieć?
Skupia się na swojej bransoletce, którą wkłada, odkąd tylko ją ode mnie dostała, i na tym, jak śnieżynka odbija światło lamp pod odpowiednimi kątami, jednak po moim pytaniu unosi głowę.
– Kilka rzeczy. Ale nie mogę mówić, żeby nie zapeszać.
Przytakuję.
– No tak. Tylko Mikołaj może wiedzieć.
Dziewczynka przygląda mi się przez parę sekund, nim szepcze:
– Chyba że nikomu nie powiesz.
Przykucam i poprawiam jej sweterek.
– No wiesz? Przecież jasne, że nie powiem. Jestem świetna w dochowywaniu tajemnic.
Charlie waha się chwilę, aż w końcu mówi:
– Poprosiłam, żeby babcia i dziadek byli zdrowi, mama miała więcej czasu, a tata nie miał problemów w pracy.
O rany.
– No i jeszcze, żebyś ty się zawsze uśmiechała – dodaje Charlie. – A dla siebie o telefon i nowe obrazki do malowania. Ale nimi się z tobą podzielę.
Parskam na to ostatnie.
– Och, wspaniale. Mam nadzieję, że dostaniesz jakieś fajne.
– Ja też.
Nasza kolej przychodzi dość szybko, więc Charlie przekazuje Mikołajowi list, rozmawia z nim chwilę, a później robię im fotkę. Po wszystkim dziewczynka dostrzega w sali parę koleżanek, z którymi idzie się przywitać. Daję jej trochę przestrzeni i sama wysyłam zdjęcie Daxowi.
W następnej kolejności wybieramy się z Charlie na warsztaty dekorowania wypieków. Razem z nami znajduje się tu tylko kilkanaście osób, głównie dorosłych z dziećmi, co podoba mi się o wiele bardziej niż spotkanie z Mikołajem. Nie podoba mi się natomiast, że musimy zrobić własny lukier.
Bawimy się bardzo dobrze, co właściwie mnie zaskakuje. Nie spodziewałam się, że będziemy, i to nawet z innymi osobami z grupy. Ale wszyscy są tutaj mili, poznaję zresztą kilka twarzy, dzięki czemu też czuję się nieco swobodniej. I nawet gdy nasza porcja wychodzi fatalna, bo lukier okazuje się zbyt wodnisty, po prostu śmiejemy się z tego i próbujemy od nowa.
Nie zauważam upływu czasu. Dekorujemy z Charlie wypieki, wymalowując na nich najprzeróżniejsze wzory. Od bałwanów, przez choinki, aż do Grincha, którego natychmiast wysyłam Daxowi. Nadal nie odpisuje, jednak nie przejmuję się tym mocno, bo przecież wiem, że ma teraz coś ważnego na głowie.
Po prostu wysyłam mu to na później, żeby niczego nie przegapił.
A my z Charlie kończymy kurs wcześniej, niż zakładał plan, dlatego dziewczynka zaciąga mnie jeszcze na zajęcia robienia kartek świątecznych. Są ostatnie dwa miejsca na tę godzinę, co uznaje za przeznaczenie. Nie spieram się więc, tylko zajmuję miejsce obok niej.
– Ja robię kartkę dla mamy, a ty? – pyta Charlie.
Dopiero wtedy się zasępiam. Pamiętam, jak kiedyś co roku rysowałam tacie kartki na święta i urodziny. Zawsze był nimi zachwycony i powtarzał, że ma taką utalentowaną córeczkę. Uwielbiałam to od niego słyszeć.
– Ja... Może dla Isli – mamroczę.
Właściwie nie mam nikogo innego.
– A drugą? – dopytuje dziewczynka. – Bo ja dla taty. Albo dziadków. Nie zdążę zrobić trzech, prawda?
– Obawiam się, że nie – odpieram. – I mamy tylko po dwie. Ale mogę ci oddać moją.
– A może ty zrobisz dla taty, a ja dla dziadków? – proponuje.
Marszczę nos. Sama rzeczywiście nie zdąży zrobić aż trzech, zwłaszcza że mamy tutaj tyle materiałów, których możemy użyć. Od kredek, farbek i mazaków, przez koraliki, różne wstążki i małe ozdóbki, aż po listki, gałązki i wiele, wiele innych.
– No dobrze – zgadzam się.
Charlie posyła mi uśmiech.
– Tata się ucieszy. On uwielbia kartki.
– Och, serio?
Potwierdza, a ja od razu wpadam na pomysł, co dać na jego kartkę. To szatański plan, jednak jestem pewna, że Daxa rozbawi. Dlatego najpierw tworzę prostą, minimalistyczną kartkę dla Isli, na której znajdują się nos i rogi renifera, a w środku wpisuję zwykłe życzenia. Wesołych świąt, żeby mnie tak nie wkurzała i żeby jej pan pisarz pomógł jej nieco wyluzować. No bo skoro ona mi dogaduje, czemu mam się nie odwdzięczyć?
Później zabieram się do rysowania kartki dla Daxa, słuchając, jak Charlie nuci pod nosem piosenkę lecącą z głośnika w tle.
I jak na razie chyba jednak nie żałuję, że ją tu zabrałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top