Rozdział 15
#swiatecznausterka
Po chwili wracam z łazienki, znów w zielonym, ciepłym swetrze. Chociaż to ja go prałam, więc pachnie moim płynem, to wciąż czuję na nim perfumy Daxa. Może to jego zapach do szafy. Jest naprawdę przyjemny i gdy tylko włożyłam ciuch, przez moment po prostu go wąchałam. Potem przypomniałam sobie, że nie powinnam zachowywać się jak wariatka i wrócić, bo stygnie mi kolacja.
– Na czym skończyliśmy? – pytam, zajmując miejsce.
– Na tym, że się ubrudziłaś...
– ...przez ciebie – kończę. – No tak. W ramach przeprosin przyjmę przepis.
– Po prostu pogódź się z tym, że go nie dostaniesz – mówi z rozbawieniem Dax. – Jeśli będziesz chciała jeszcze zjeść takiego kurczaka, będziesz musiała przyjść tutaj. Do mnie.
Przechylam głowę i mierzę go wzrokiem. Najwyraźniej to przegrana sprawa, więc postanawiam zmienić temat.
– Twój tata był kucharzem, prawda? – pytam. – Od niego masz ten przepis?
Chyba go tym zaskakuję.
– Tak – przyznaje. – Tata prowadził kiedyś knajpkę w miejsce tej, gdzie jest teraz U Billa. Ale potem podupadł na zdrowiu, mama miała swoją pracę, a ja już tu nie mieszkałem, więc nie miał kto przejąć lokalu i musiał go sprzedać.
Przygryzam wargę. Mieliśmy rozmawiać o projekcie, jednak nie mogę się powstrzymać.
– Mieszkałeś wcześniej w Edmonton?
Dax mruży ledwo zauważalnie oczy, jakby wyczuwał, co kryje się za moim pytaniem.
– Tak.
– Czemu wróciłeś?
Tym razem jego uśmiech jest pełen goryczy.
– Jeśli zamierzasz pytać o te idiotyczne plotki, które pani Murray...
– Nie! – zaprzeczam natychmiast. – Ja po prostu... Ja nic o tobie nie wiem. Oprócz tych nieprawdziwych plotek.
– Wierzysz, że są nieprawdziwe?
Nim myślę nad tym, co robię, kładę rękę na jego dłoni, którą trzyma na blacie.
– Oczywiście, że tak – odpowiadam. – Może mam cię za dupka, ale wiem, że nigdy nie skrzywdziłbyś Charlie. Ani swojej byłej żony. Nie jesteś taki.
– Skąd wiesz?
– Po prostu to wiem.
Milczymy przez moment, jedynie na siebie patrząc, aż w końcu wyraz twarzy Daxa się rozpogadza. Wraca do swojej zwyczajowej miny, która jeszcze jakiś czas temu wydawała mi się tak bardzo irytująca, a teraz łapię się na tym, że przestaje taka być.
– Nigdy bym ich nie skrzywdził – przyznaje Dax. – Więc to, co Linda opowiadała swojej kuzynce to czyste świństwo, ale zupełnie mnie nie zaskoczyło. I mam to gdzieś, dopóki to nie odbija się na Charlie.
Jego kciuk przesuwa się nieznacznie, aż muska mój. Zabieram wtedy speszona dłoń, dopiero uświadamiając sobie, co robię. Wracam do jedzenia, na które spuszczam wzrok.
– To jasne – rzucam. – Ale na tobie też nie powinno się odbijać.
– Ja sobie radzę. Każdy, kto mnie choć trochę zna, wie, że to kłamstwa. Inni się nie liczą.
Zerkam na niego znów.
– W sumie to się z tym zgadzam. Pieprzyć innych.
Dax potakuje.
– A ty? – pyta po chwili. – Mieszkasz tu od dziecka. Nigdy nie chciałaś wyjechać?
Marszczę nos, pakując sobie znów kurczaka do ust. Daję sobie czas na odpowiedź, zastanawiając się, jak bardzo szczera mogę przy nim być. W końcu stwierdzam, że nie ma sensu udawać niczego i wyznaję:
– Nie. Nie jestem... otwartą osobą. Nie lubię zmian. Zmiany mnie stresują i męczą. Tutaj mam swoje miejsce, które znam. Może wkurzają mnie niektóre rzeczy, ale gdzie by mnie coś nie wkurzało? Po prostu dobrze mi w Lamont. I pewnie wiele osób uzna moje życie za nudne, no ale... to ja nim żyję i mi się podoba. Mam swój bezpieczny kąt, swoją pracę i różne zajęcia w wolnym czasie, które lubię, i wcale się nie nudzę. Więc nikomu nic do tego.
Mężczyzna unosi kącik ust.
– Jakie zajęcia w wolnym czasie lubisz?
Nie ocenia mnie ani nie wydaje się powątpiewać w to, co mówię, dzięki czemu się rozluźniam.
– Lubię malować po numerach, jak Charlie – wyznaję. – Mam też kolorowanki z pisakami. Uwielbiam czytać i słuchać audiobooków. Ćwiczę w domu albo jeżdżę na rowerze, jeśli pogoda pozwala. Chodzę na wystawy w muzeach albo galeriach, jeśli Isla da się wyciągnąć. Lubię też znajdować jakieś inne fajne aktywności. Ostatnio czytałam na przykład, że otworzyli w Edmonton taką nową miejscówkę, w której można stworzyć własny obraz różnymi metodami, choćby strzelając do balonów z farbami, ale jeszcze nie udało mi się namówić na to Isli...
Gdy mówię, Dax po prostu słucha i przytakuje, nie przerywając mi. Wygląda na naprawdę zainteresowanego moimi słowami.
– Może ja i Charlie z tobą kiedyś pójdziemy – rzuca. – Czuję, że byłaby zachwycona.
– Na pewno by była – stwierdzam. – Musimy to kiedyś zrobić. Ale ty byś w ogóle chciał?
– Jasne, to brzmi jak dobra zabawa. A ja wcale nie jestem aż tak stary, żeby nie lubić się bawić, wiesz?
Parskam.
– Wiem, panie Shelley.
– Robisz to specjalnie.
Przybieram niewinną minę.
– Kto, ja?
Dax łapie nagle mój hoker i odwraca go w swoją stronę, na co piszczę cicho. Moje serce zaczyna przyspieszać, kiedy on przysuwa mnie do siebie, aż moje kolana znajdują się pomiędzy jego udami i stykają się z nimi. Mężczyzna opiera dłonie na siedzisku po bokach moich nóg i nachyla się, żeby spojrzeć mi głęboko w oczy.
– Ustalmy coś, Miracle – szepcze. – Musisz przestać mówić do mnie w ten sposób.
– Dlaczego?
– Bo tego nie lubię.
– Ja nie lubię mojego pełnego imienia, a ciągle go używasz.
Na jego twarzy odbija się zaskoczenie.
– Nie lubisz? Przecież jest piękne. I wyjątkowe.
Odwracam wzrok.
– Nie dla mnie.
Dax chwyta mój podbródek i nakierowuje go w swoją stronę. Mój puls znów zaczyna szaleć.
– Dla mnie tak.
– Widocznie się nie znasz – mamroczę.
– Albo ty.
– Albo ty – kontruję od razu.
Jego śmiech rozlega się w pomieszczeniu kolejny raz tego wieczoru.
– Gramy znów, Mira?
Kręcę głową.
– Nie. Jedzenie mi stygnie – stwierdzam. – Więc uznajmy od razu, że wygrałam i będzie super.
Nie rusza się przez moment, ale ostatecznie puszcza mnie i pozwala wrócić do kolacji. Sam także to robi.
– A ty? – pytam po chwili. – Co lubisz robić w wolnym czasie?
– Odpoczywać – rzuca.
– Jak każdy starszy pan – żartuję.
Oburza się.
– Nie powiedziałaś tego właśnie!
Chichoczę. Jego oczy wtedy rozbłyskują.
– No dobrze, nie powiedziałam. Odwołuję to. Co dalej?
– Rozśmieszać innych i poprawiać im humor – kontynuuje Dax, wykonując gest pokazujący, że ma mnie na oku. Znów się śmieję. – Oglądać seriale, czytać, spędzać czas na tym, cokolwiek wymyśli Charlie. Lubię też trochę tworzyć, ale w innym sensie niż ty i Charlie. Bardziej w stylu budowania albo majsterkowania, naprawiania. Od małych rzeczy w domu, przez elementy scenografii do przedstawień w szkole Charlie, aż po większe jak auta. Od zawsze zresztą lubiłem samochody i wszystko, co z nimi związane, kiedyś pracowałem nawet w warsztacie. Uwielbiam też czasem po prostu wsiąść do własnego auta i... jeździć. Bez celu, po prostu.
Tym razem ja go słucham i zadaję pytania. Wymieniamy się kolejnymi, rozmawiamy i śmiejemy się, kończąc kolację. Jest tak zwyczajnie. A ja zupełnie nie czuję upływu czasu, dopóki nie dociera do mnie warkot silnika parkującego przed domem samochodu.
– To pewnie Charlie – mówi Dax.
Zerkam na zegar w telefonie.
– Och, cholera. Zupełnie do niczego nie doszliśmy...
Dax posyła mi krótkie spojrzenie.
– Niestety.
– ...z projektem – kończę.
– No właśnie – potwierdza. – Ale przecież możesz jeszcze zostać. Charlie na pewno nam doradzi.
Wzdycham.
– Umówiłam się z Islą na nocowanie – odpieram. – Więc może po prostu przygotuję listę pytań...
– Albo możemy wrócić do tego w niedzielę – proponuje.
– Chciałam do tego jutro usiąść.
– Ale jutro jest wielki dzień w mieście. Nie wybierasz się na rozświetlenie Winter Wonder Lights, fajerwerki i ognisko?
Patrzę na niego wymownie.
– Nie.
– Powinnaś pójść ze mną i Charlie – stwierdza. – To też będzie zabawa.
– Wolę zabawy w mniejszym gronie.
– We dwoje? – pyta.
Nim coś odpowiadam, słyszymy dźwięk otwieranych drzwi. Spinam się nieznacznie, kiedy oprócz kroków Charlie do moich uszu docierają też jakieś inne. Kiedy zerkam za okno, widzę, że samochód, którym ktoś przywiózł dziewczynkę, nie odjechał. Dax podnosi się więc zza blatu, akurat gdy w wejściu pojawia się jakaś ciemnowłosa kobieta.
– Odstawiona cała i zdrowa punktualnie na miejsce – odzywa się. Potem jej wzrok pada na mnie, a uśmiech z warg znika, zwłaszcza gdy omiata spojrzeniem blat i to, co mam na sobie. – Och. Przepraszam. Nie wiedziałam, że masz gościa, Dax.
– Hej, tato! – wita się Charlie, rozpinając kurtkę. Potem posyła mi uroczy uśmiech. – Hej, Mira. Nie rysowaliście chyba beze mnie, co?
Nie wiem czemu, ale odpowiadam, patrząc na nieznajomą:
– Nie, skarbie. Byliśmy zajęci czymś innym.
Brunetka zaciska wargi, a Dax kaszle. To dziwnie przypomina próbę zamaskowania śmiechu.
– Dziękuję, że ją odwiozłaś, Stephanie – rzuca. – Mam nadzieję, że Charlie nie sprawiała problemów twojej siostrze i Soni?
– Ja nie sprawiam problemów – oznajmia Charlie. – Powinieneś wiedzieć.
Uśmiecham się do niej, a Stephanie odpowiada:
– Jasne, że nie. I nie ma sprawy. I tak właśnie wracam od siostry do siebie, więc podrzucenie jej nie było problemem. – Spogląda znów na mnie. – Pójdę już, jest późno.
Dax odchrząkuje.
– A czy wy się znacie? – pyta. – Mira, to ciocia przyjaciółki Charlie, Stephanie. Stephanie, to Mira, moja przyjaciółka i sąsiadka.
– Nasza przyjaciółka – poprawia Charlie.
– Miło cię poznać – mówi Stephanie. – Jesteś córką pana Ackermana, prawda? Czyli ten ponury dom obok należy do ciebie?
– Dom Miry nie jest ponury – protestuje Charlie. – Ma bałwanka na podwórku. Trochę roztopionego, ale ma. Poza tym to nic złego, że nie chce mieć ozdób jak inni. Prawda, tato?
– Oczywiście, że tak – potwierdza Dax nieco niższym, jakby ostrzegawczym tonem. – Odprowadzę cię do drzwi, Stephanie.
Kobieta mamrocze pożegnanie i znika w korytarzu, a on podąża za nią. Patrzę wtedy na Charlie.
– Dzięki za obronę – rzucam.
– Ciocia Soni jest głupia – szepcze dziewczynka. – Sonia też jej nie lubi.
Pewnie powinnam zaprotestować i ją poprawić, ale zamiast tego kiwam głową.
– Nie dziwię się.
Nie dodaję nic więcej, ponieważ wraca Dax, który od razu podchodzi do szafki po talerz dla Charlie.
– Umyj ręce, skarbie – poleca. Kiedy dziewczynka znika, zwraca się do mnie. – Nie przejmuj się Stephanie.
– Och, nie zamierzałam. Niech zgadnę, to jedna z tych kobiet, które chętnie kupią pierniczka z twoim numerem?
Przewraca oczami.
– Lepiej wróćmy do kwestii jutrzejszego wydarzenia w mieście...
– Albo do projektu – przerywam.
Dax patrzy na mnie przez moment, jakby zastanawiał się, czy naciskać, ale wreszcie odpuszcza.
– No dobrze. Do projektu. Zostaniesz jeszcze chwilę, żeby zadać te pytania?
Waham się, zerkając na zegarek.
– Tak. Ale serio tylko je szybko zadam i znikam.
Uśmiecha się.
– W porządku.
Zostaję jeszcze ponad godzinę, a dopiero potem zbieram się do domu i daję znać przyjaciółce. Niczego jednak nie żałuję. W końcu Isla dała mi błogosławieństwo, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top