Rozdział 14

Dziś tak krócej, więc jutro też wpadnie dodatkowy 🩶

#swiatecznausterka

Nim się orientuję, tydzień dobiega końca, co zupełnie mi się nie podoba. Za parę dni ma zacząć się grudzień, mój najbardziej znienawidzony miesiąc w roku i chyba wolałabym jakoś przeciągnąć czas do jego nadejścia. Niestety nie mam nic do gadania, dlatego zwyczajnie pracuję, nieco ćwiczę, maluję, no i odpoczywam. Właściwie dopiero dochodzę do siebie po szalonym wieczorze zakupowym, po którym zdecydowanie potrzebny mi był czas w zaciszu własnego domu.

Dziś jednak piątek, który minął mi produktywnie, dzięki czemu mam dobry humor. W dodatku cały dzień towarzyszy mi dziwne uczucie, które staram się ignorować. Bo przecież wcale nie czekam na wieczór z Shelleyami. Ostatnio rzeczywiście spędzamy więcej czasu, ale bez przesady, żebym ekscytowała się kolejnym spotkaniem. Uwielbiam Charlie, no i może... może nawet mogłabym zapomnieć Daxowi tamten incydent z policją i jego głupie teksty, jednak to tyle.

Isla:

To o której wybierasz się do swojej rodzinki?

Wzdycham. Zabranie jej na tamte zakupy było błędem. Przyjaciółka zaczęła sobie zdecydowanie za dużo wyobrażać.

Ja:

Prosiłam cię, żebyś dała sobie spokój.

Isla:

Dobra.

Isla:

Ale zapomniałam ci przekazać. Dzwonili do mnie ze stolarni. Pytają, czy ten kij, który masz w tyłku, jest ci bardzo potrzebny, bo to spory kawał drewna i chętnie by go przyjęli.

Ja:

Nienawidzę cię.

Isla:

Pewnie.

Isla:

W każdym razie czy po kolacji z Shelleyami znajdziesz dla mnie czas w swoim grafiku? Pomyślałam, że możemy zrobić sobie rewatchowy maraton Glee. Albo Punishera.

Ja:

Niezły rozstrzał gatunkowy. Coś się dzieje?

Isla:

Rodzice znowu mają swoje humory, a w dodatku jutro przyjeżdżają do nas dziadkowie i zostają aż do świąt. Więc sama nie wiem, czy wolę nastoletni komediodramat czy krwawą jatkę z Punisherem.

Isla:

Hej, właśnie do mnie dotarło, że główny bohater tam ma na imię Frank jak nasz kolega policjant.

Ja:

Odkrycie roku normalnie. I dobrze wiem, że nie chcesz krwawej jatki tylko znowu popodziwiać Bena Barnesa.

Isla:

A możesz mnie winić?

Ja:

No nie mogę.

Ja:

Dobra, napiszę ci, jak wrócę i wpadniesz na noc?

Isla:

Ekstra. Umówione.

Ja:

I wiesz, że gdyby coś, mam wolny pokój i nadal możesz z niego korzystać, kiedy chcesz?

Isla:

Wiem. I za to cię kocham. Ale ty z kolei wiesz, że rozglądam się już za mieszkaniami w Edmonton od jakiegoś czasu. Gdy znajdę to jedyne, wtedy się przeprowadzę i będę mieć spokój od kłótni rodziców, osądzających dziadków i innych takich.

Ja:

I zostawisz mnie tutaj całkiem samą... Yay

Isla:

Hej, moja oferta, żebyś wyprowadziła się razem ze mną też aktualna.

Ja:

Wiesz, że nie lubię większych miast. Tu mam dom.

Isla:

Wiem. Ale gdybyś kiedykolwiek zapragnęła to zmienić, to oferta zawsze aktualna.

Ja:

A gdybyś ty zapragnęła, to słyszałam, że Colemanowie się wyprowadzają i chcą sprzedać dom. To tylko ulica dalej.

Isla:

Skąd słyszałaś? Przecież to zawsze ja daję ci świeże plotki.

Isla:

Zdradzasz mnie z Shelleyem! Wiedziałam.

Parskam.

Ja:

Widziałam ogłoszenie na grupie w necie. Uspokój się. Z nikim cię nie zdradzam.

Isla:

Ale z nim możesz jak coś. Masz moje błogosławieństwo.

Przewracam oczami i wysyłam jej emotkę na pożegnanie. Później nieco się ogarniam, łapię swój laptop, no i po ubraniu się, ruszam do domu Shelleyów, bo wybija idealnie piąta, na którą byliśmy umówieni. Nie chcę się kolejny raz spóźnić, ponieważ już ostatnio Dax żartował sobie z tego, że zaspałam na zakupy. Z jakiegoś powodu... po prostu pragnę, żeby widział mnie w pozytywnym świetle.

Pewnie dlatego że mam dla niego wykonać zlecenie i chcę być profesjonalna.

Właśnie tak.

Po tym, jak pukam trzy razy, dobiegają mnie z wnętrza kroki. Moment później Dax ubrany w golf w kolorze jego oczu i czarne spodnie otwiera mi drzwi. Nie mogę nic poradzić na to, że przyglądam mu się o sekundę za długo, to się zwyczajnie dzieje, no bo on... Wygląda naprawdę dobrze. Materiał opina mu się na szerokich ramionach, a jego odcień tak bardzo do niego pasuje, że nie da się tego nie zauważyć. W połączeniu z jego zarostem i przeczesanymi przez palce włosami...

– Hej – odzywa się Dax, posyłając mi szeroki uśmiech. – Jak punktualnie.

– Bo ja zawsze jestem punktualna. Oprócz tamtej wpadki.

Odsuwa się, by wpuścić mnie do środka. Czuję wtedy przyjemny zapach docierający z kuchni i niemal od razu burczy mi cicho w brzuchu. W sumie zapomniałam dziś o obiedzie.

– Pewnie. Daj, odwieszę twoją kurtkę – mówi Dax.

Odkładam laptop na komodę przy drzwiach, a potem rozpinam kurtkę. Dax staje za moimi plecami i przejmuje ją ode mnie, a chociaż to tak zwykły gest, przeszywa mnie dreszcz. Może od różnicy temperatur.

– Dzięki.

Po chwili ruszamy w głąb domu, a ja od razu kieruję się do blatu kuchennego, bo wydaje mi się, że tam będzie najwygodniej z laptopem. Dax nie protestuje, tylko podąża za mną.

– Co tak ładnie pachnie? – pytam.

– Kolacja – odpowiada.

Posyłam mu krótkie spojrzenie.

– Tego się domyślam. Ale co na tę kolację?

– To tajny przepis rodziny Shelleyów. Jeśli chcesz go poznać, musisz być jedną z nas – odpowiada.

– Albo spytać tę bardziej skłonną do dzielenia się informacjami członkinię rodziny – stwierdzam. – Charlie? – wołam.

Dax staje po drugiej stronie blatu i spogląda mi w oczy.

– Charlie jest u przyjaciółki. Nie wspominałem?

Och. Cholera. Dlaczego z jakiegoś powodu wydaje mi się, że wpadłam w kłopoty?

– No jakoś nie – mamroczę. – Kiedy... eee... wróci?

– O siódmej – odpowiada. – Więc mamy spokojnie trochę czasu, żeby porozmawiać we dwoje... o tym projekcie.

To przez Islę i jej głupie pomysły właśnie sama wpadam na takie idiotyczne. A przecież to nic takiego. On chce, żebym coś dla niego zrobiła po znajomości. Charlie nudziłaby się podczas naszej rozmowy. I czy ja serio panikuję, bo jestem sama z Daxem? To całkowicie zwyczajne spotkanie.

– O-okej – rzucam. – Racja. Zanudziłabym ją i jeszcze przestałaby mnie uważać za fajną, gdyby usłyszała, ile pytań będę ci zadawać co do tego projektu. Bo rozumiem, że skoro to tobie to zlecono, masz zielone światło od szefostwa, żeby podejmować decyzje, jak ma wyglądać ten projekt i tak dalej?

– Jasne.

– Wiem, że to tylko zaproszenia na imprezę świąteczną, a nic bardziej wymagającego, ale podchodzę do swojej pracy bardzo poważnie i chcę, żeby moi klienci byli zadowoleni, więc...

– Będę zadowolony – zapewnia Dax.

– Jeszcze nawet nie zaczęłam.

W jego oczach pojawia się błysk.

– A już masz jednego zadowolonego klienta – stwierdza. – Musisz być świetna w swojej robocie.

Wzdycham.

– Dax...

– Dobrze, już – mówi. – Spokojnie, Mira. Ja też chcę, żeby te zaproszenia były najlepsze. Dlatego poprosiłem ciebie o projekt.

– Skąd wiesz, że się nie zawiedziesz?

Kącik jego ust się unosi.

– Bo ty nie mogłabyś mnie zawieść.

Przełykam z trudem ślinę.

– Przecież...

– Widziałem twoje prace na twojej stronie – przerywa mi gładko. – I na stronie studia, w którym pracujesz. Isla wczoraj wychwalała książki, które dla niej projektowałaś, więc je też sprawdzałem.

Mrugam.

– Ja... Co?

– Spotkaliśmy się wczoraj na zakupach w markecie – wyjaśnia Dax. – W każdym razie wiem, że jesteś świetna w swojej pracy, masz niesamowite wyczucie, klienci w internecie cię polecają, a ja ci ufam. Czego więcej trzeba?

Mówi to tak prosto, a jednak te słowa uderzają we mnie naprawdę mocno. Nie sądziłam, że Dax zada sobie tyle trudu, żeby sprawdzić moją stronę, opinie klientów i to wszystko. Często gdy ludzie słyszą, że zajmuję się projektowaniem graficznym, kiwają głowami i mówią, że oni też są świetnymi grafikami, bo wspaniale radzą sobie z gotowymi szablonami z programów z neta. I nie rozumieją, dlaczego różne zlecenia zajmują mi aż tyle czasu. Niektórzy wręcz całkowicie lekceważą moją pracę, sądząc, że jest banalna, bo nie wiedzą, ile czasem muszę poświęcić na samo wymyślenie lub doszlifowanie projektu, który będzie odpowiadał potrzebom klienta i rynku, a do tego nie będzie odtwórczy.

– Dzięki, Dax. To miłe – mówię cicho. – No to skoro tak, pogadajmy o szczegółach.

Kiwa głową.

– Nałożę nam i porozmawiamy.

Zgadzam się, bo przyrządzone przez niego danie pachnie tak super, że naprawdę muszę spróbować. A gdy to robię, wyrywa mi się ciche westchnienie i mimowolnie unoszę kąciki ust.

– Och, okay – mamroczę z pełnymi ustami. – Jeśli chciałeś zapewnić sobie sąsiedzką zniżkę, to ci się zdecydowanie udało.

Czuję na sobie jego spojrzenie.

– Smakuje ci?

– Nie. Ślinię się, bo takie niedobre.

Śmieje się głośno i siada na stołku obok mnie z własną porcją.

– Musisz dać mi przepis – dodaję. – Czym doprawiałeś tego kurczaka i warzywa?

– Mówiłem, że to tajemnica.

Przełykam kolejną porcję i posyłam mu proszące spojrzenie.

– Nikomu nie powiem.

Wpatruje się we mnie przez parę sekund, nim nachyla się nieznacznie.

– Obiecujesz? – pyta.

Kiwam natychmiast głową.

– Mhm.

– Więc zdradzić ci tajemnicę?

– No tak – odpowiadam.

Dax przysuwa wargi do mojego ucha i mówi prosto do niego:

– Sos skapnął ci na sweterek.

Odsuwam się i zerkam w dół na plamę, po czym daję Daxowi kuksańca w bok.

– Och, wal się, panie Shelley – rzucam.

Znowu dobiega mnie jego śmiech.

– Przecież to nie moja wina, że się ubrudziłaś – stwierdza.

– Rozproszyłeś mnie, więc twoja.

Jego brwi wędrują w górę.

– Rozpraszam cię, Miracle?

– Raczej wkurzasz – oznajmiam. – I szlag, muszę się przebrać. Zaraz...

Zsuwam się ze stołka i chcę ruszyć w stronę drzwi, ale Dax łapie mnie za nadgarstek.

– Dam ci coś. Nie musisz specjalnie wracać do siebie.

Nieco się waham, dopóki nie dodaje:

– Mój sweter z Grinchem za tobą tęsknił.

Parskam pod nosem.

– No dobra. Dawaj go.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top