Rozdział 1
Hoł hoł hoł!
No więc kompletnie uległam szałowi świątecznemu i sama oszalałam, bo zaczęłam pisać historię świąteczną. Dość późno się do tego zabrałam, bo dopiero teraz, ale jeśli chcecie przedłużyć sobie ze mną święta, zapraszam do zaśnieżonego Lamont. Znajdziecie tutaj świąteczny klimat, motyw grumpy x sunshine, gdzie to ona jest grumpy, single dad trope, sąsiadów, age gap (8 lat), a to wszystko w lekkim wydaniu, planowo 16+.
Rozdziały będę starała się wrzucać codziennie/co dwa dni, w zależności od tego, jak uda mi się je napisać. Będą krótkie, a ja mocno ekscytuję się tą historią, więc powinno pójść fajnie!
No to co, gotowi?
Let's go.
~~~
Naprawdę bardzo, bardzo nienawidzę zimy.
Właśnie ta myśl krąży mi po głowie, kiedy wybiegam z domu, naciągając niżej czapkę, by nie zsuwała się z moich rudych włosów, a mroźny wiatr uderza mnie w twarz. To nie napawa optymizmem. Tak samo jak to, że ślizgam się na mokrym przez padający śnieg z deszczem ganku i muszę złapać się klamki. Moje botki najwyraźniej nie są wcale tak wspaniale przystosowane na tę pogodę, jak obiecywała ekspedientka, gdy je kupowałam. Wiedziałam, żeby jej nie ufać.
Udaje mi się złapać równowagę, a potem zamknąć dom, więc kieruję się szybkim krokiem do stojącego przed nim samochodu. Nawet nie zerkam na zepsutą bramę garażową, którą fachowiec miał mi naprawić już dwa tygodnie temu, ponieważ nie zamierzam się bardziej denerwować. I tak boję się, że spóźnię się na spotkanie przez tę pogodę, więc tyle nerwów mi wystarczy.
A przynajmniej powinno, jednak gdy siadam już spokojnie za kółkiem i chcę odpalić samochód, ten nie reaguje.
– To chyba jakieś jaja – mamroczę pod nosem.
Później próbuję ponownie wcisnąć hamulec i start, ale pedał pozostaje twardy, a auto nie odpowiada. Kolejne powtórki nie przynoszą innego rezultatu, więc zaciskam palce na lodowatej kierownicy, przymykam powieki, po czym wyrzucam z siebie najgłośniejsze przekleństwo, jakie kiedykolwiek wypowiedziałam.
Przez parę chwil nawet nie wiem, co robić. Jeśli chodzi o samochody, to umiem nimi jedynie jeździć. To tata zawsze dbał o wszystko, żeby działały. Wymieniał płyny, dbał o przeglądy, nawet tankował i odwiedzał myjnię, bo zwyczajnie to lubił. Mieliśmy jasny podział obowiązków i gdy rok temu odszedł, a na mnie spadły te wszystkie zwykłe czynności, często zapominałam wstępować na stację benzynową czy olewałam mycie tak długo, aż nie było widać perłowego lakieru pod warstwą kurzu i błota.
Nigdy wcześniej nie zdarzyło się jednak, że samochód nie chciał odpalić, dlatego potrzebuję kilku sekund na ogarnięcie, co zrobić. Potem zwyczajnie sięgam po telefon, żeby zadzwonić po pomoc w ramach swojego pakietu assistance. Po odpowiedzeniu na pytania automatu, parominutowym szukaniu dokumentów, żeby podać dane pojazdu, no i prośbach, żeby w końcu połączono mnie z konsultantem, dowiaduję się, że zostanie do mnie wysłana pomoc drogowa.
Wzdycham cicho, a później wstukuję szybką wiadomość do klientki z prośbą o przełożenie godziny spotkania. Gdyby nie pogoda, zaryzykowałabym pójście na autobus albo wezwanie taksówki, ale tak czy siak bym się sporo spóźniła, więc to bez sensu. Moja przyjaciółka z kolei jest już dawno w pracy, nie podrzuci mnie. A nie mam zupełnie nikogo innego, kto mógłby pomóc. Gdybym była jak tata i potrafiła normalnie nawiązywać kontakty z ludźmi, może miałabym kogoś jeszcze, do kogo mogłabym zadzwonić.
Ale nie jestem.
I właściwie zamarzam w tym zimnym samochodzie, dlatego wysiadam szybko. Chcę skierować się do domu, tyle że przy wygrzebywaniu się z auta zrzucam ułożoną na podłokietniku między siedzeniami torebkę. Ta oczywiście okazuje się otwarta, więc jej zawartość wysypuje się pod tylne fotele, na co ponownie klnę.
– Pieprzona torebka – burczę sama do siebie. – Pieprzony niesprawny samochód. Pieprzona zima.
– Dzień dobry, Miracle! – dobiega mnie nagle męski głos. – Coś się stało?
Pieprzony Dax Shelley i jego wesoły ton o ósmej rano.
– Dzień dobry, panie Shelley – odpowiadam.
Skoro on używa mojego głupiego pełnego imienia, ja sięgam po nazwisko. Co prawda dzieli nas tylko ośmioletnia różnica wieku, a sąsiad już dawno temu kazał mi do siebie mówić na „ty", ale kiedyś podsłuchałam, jak w rozmowie z moim tatą rzucił, że czuje się staro, gdy ktoś zwraca się do niego w ten sposób i tego nie cierpi. Ojej.
– Wszystko w porządku – kłamię, bo czeka na rozwinięcie odpowiedzi.
Mężczyzna mimo to pokonuje swój podjazd. Nasze parterowe domy stoją tuż obok siebie i nie oddziela ich nawet żadne ogrodzenie, więc Dax bez problemu zatrzymuje się po drugiej stronie mojego auta. Zacinający drobny deszcz ze śniegiem już zmoczył mu granatową czapkę, spod której nie widać jego ciemnych włosów. Szal za to nie zasłania w pełni zarośniętego podbródka ani pojawiającego się na wargach sąsiada uśmiechu. Przysięgam, że mało rzeczy irytuje mnie tak bardzo, jak ten koleś i jego wiecznie dobry humor. Nie wiem, skąd go bierze, pewnie to jakieś prochy, bo niemożliwe, żeby facet po trzydziestce wychowujący samotnie córkę nie miał nigdy problemów, przez które jego nastrój choć na chwilę się pogorszy.
– Czyli to soczyste „kurwa", które przed chwilą słyszała cała dzielnica, to twój sposób na powitanie dnia? – pyta.
Zgrzytam zębami. Oczywiście, że zauważył, że coś się dzieje, i wyszedł się ponabijać.
– Dokładnie tak, proszę pana – odpowiadam, a jego powieki nieznacznie się mrużą. – A teraz, pogadałabym chętnie dłużej, ale muszę coś zrobić. Do widzenia.
Nurkuję w samochodzie i zbieram swoje rzeczy do torebki. Przy okazji odczytuję wiadomość od klientki, że możemy spotkać się w porze lunchu, na co oddycham z ulgą.
– Zepsuł ci się samochód? – rzuca Shelley, kiedy staję znów na betonie.
Spoglądam na niego. Nie ruszył się z miejsca. Czeka z włożonymi do kieszeni ciemnego płaszcza dłońmi, obserwując mnie tymi brązowymi oczami, i jak zawsze udaje mu się sprawić, że moja irytacja tylko się pogłębia. Ewidentnie bawi go mój problem. W dodatku zdaje się całkowicie niewzruszony tym, że deszcz i śnieg niedługo całkowicie przemoczą mu ubrania, za to ja trzęsę się z zimna i wyglądam pewnie jak zmokła kura.
– Nie.
– Mogę pomóc – odzywa się ponownie, na co posyłam mu cierpkie spojrzenie. – Znam się nieco...
– To nie będzie konieczne – ucinam. – Nie potrzebuję pana pomocy, wezwałam już fachowców.
Unosi dłonie i w końcu zaczyna się wycofywać.
– No skoro fachowców, to nic tu po mnie – stwierdza. – Do zobaczenia, panno Ackerman.
Następnie kieruje się do swojego garażu i po chwili wyjeżdża z niego samochodem. Rozluźniam się wtedy nieznacznie, ponieważ naprawdę nie potrafię znieść tego dupka. Odkąd wprowadził się obok, jakieś dwa lata temu, praktycznie ciągle działa mi na nerwy. Zaczęło się od tego, że nie wiedziałam, że ktoś wynajął dom sąsiadów i przez pierwsze dni nie zasłaniałam okien w sypialni. A te znajdują się dokładnie naprzeciwko pokoju, który zajął Dax. Budynki stoją na tyle blisko, że na pewno mógł widzieć, jak ćwiczyłam, przebierałam się albo dawałam swoje taneczne popisy do ulubionych piosenek.
No ale to nie była jego wina, to ja spaliłam się niemal ze wstydu, gdy tata któregoś wieczoru zaprosił go na kolację i dowiedziałam się, że mamy nowych sąsiadów. Do dziś tak naprawdę nie wiem, czy Shelley kiedykolwiek widział coś krępującego. To nie przez to zaczęłam go nie lubić, tylko przez to, że próbowałam się od niego trzymać z daleka ze względu na te niezręczne fakty i ironicznie ciągle się na niego natykałam. Na podjeździe, w aptece, na joggingu, w centrum miasteczka, u mnie w domu, bo zakumplował się z ojcem. Nawet na zakupach w supermarkecie, kiedy to na przykład raz zaparkował tak blisko mnie, że nie mogłam dostać się do auta, a miałam okres, wszystko mnie bolało i chciałam jak najszybciej wrócić do łóżka. Wydarłam się wtedy na niego jak wariatka, co próbował obrócić w żart. Nie wyszło. No a kolejne przypadki były tylko gorsze, zwłaszcza ten ostatni, gdy wezwał do mnie policję. Świr.
Wyrzucam jednak na razie z głowy myśli na ten temat i wracam do ciepłego domu. Muszę się ogrzać, bo serio zmarzłam na tym zimnie. W oczekiwaniu na pomoc drogową, która ma ponoć dotrzeć w ciągu godziny, jak czytam w dostanej właśnie wiadomości, robię sobie ciepłą herbatę i zmieniam sweter pod płaszczem na grubszy. Nieco się niecierpliwię, ponieważ chcę mieć już z głowy to wszystko i dowiedzieć się, co stało się z autem. Akumulator? Coś poważniejszego, z elektroniką i tak dalej? Na tym moje pomysły się kończą.
Na szczęście po czterdziestu pięciu minutach dobiega mnie dźwięk parkowanego przy ulicy auta, więc ruszam do wyjścia. Niepokój w moim wnętrzu miesza się z ulgą, że w końcu dostanę pomoc, no i informacje o tym, co się wydarzyło. Później jednak zastępuje je po prostu szok połączony z nutą zażenowania, kiedy dostrzegam, że z dużego auta z ciągnącym się z boku napisem „POMOC DROGOWA SHERNES" wysiada Dax.
Co, do cholery?
– Więc – odzywa się, uśmiechając do mnie kpiąco. – Potrzebujesz pomocy z samochodem, panno Ackerman?
Po prostu na niego patrzę.
– Auto nie chce odpalić – odpowiadam w końcu. – Nie wiem czemu.
Dax kiwa głową.
– Ale tym razem potrzebujesz już mojej pomocy czy nadal nie?
Zaciskam zęby. Skończony dupek.
– Od kiedy pracujesz w pomocy drogowej?
– Od jakichś czternastu lat – mówi. – Mam o tym opowiedzieć czy chcesz, żebym sprawdził, czemu twoje auto nie odpala?
– Sprawdzaj – burczę pod nosem.
Dax unosi kącik ust, jawnie się ze mnie nabijając, kiedy rusza w stronę samochodu. To musi być dla niego po prostu pieprzona gratka. Zbłaźniłam się przed nim kolejny raz.
– Zaoszczędziłabyś sporo czasu i mi, i sobie, gdybyś od razu przyjęła moją pomoc, wiesz?
– Zaoszczędziłbyś sporo tlenu, gdybyś zamiast do mnie gadać, wziął się do roboty, wiesz? – mówię cierpko.
Parska.
– Dziękuję za cenną uwagę – kwituje. – Potrzebuję kluczyka. Masz go przy sobie, tak?
Sięgam do torebki, zastanawiając się, czy nią w niego nie rzucić.
– Nie – odpieram. – Trzeba mieć przy sobie kluczyk, żeby odpalić auto? A to nowość.
– Ty jednak masz poczucie humoru, no proszę. A to nowość.
Posyłam mu kolejne poirytowane spojrzenie, wyciągając w jego stronę kluczyk. Dax przygląda mi się parę chwil, nim go odbiera, przez co przypominam sobie, że on w sumie jest tu po to, żeby mi pomóc. Jakkolwiek głupio bym się teraz nie czuła z powodu tego, co odstawiłam, może powinnam choć spróbować zachowywać się neutralnie. Nawet jeśli to idiota. Przystojny, nie mogę udawać, że nie, lecz wciąż idiota.
Odchrząkuję.
– Czy to może być coś poważnego? – pytam. – Kompletnie się na tym nie znam.
– Dlatego wezwałaś fachowca.
Po tych słowach wsiada do samochodu, a mi drga powieka. Przysięgam. Od Shelleya aż bije idiotyczne zadowolenie z siebie, jakby się cieszył, że go potrzebuję. Może to przez to, że odkąd zmarł tata, Dax już kilkukrotnie oferował mi pomoc w różnych sprawach, a ja zawsze go zbywałam. Robił to pewnie tylko po to, żeby oczyścić sumienie za tę akcję z policją, więc nie zamierzałam przyjmować zbędnej łaski. Radzę sobie doskonale sama.
No, z wyjątkiem tej awarii auta, w którym Dax właśnie odsuwa mój ustawiony idealnie do jazdy fotel, bo oczywiście nie ma wystarczająco miejsca na nogi. Później wciska hamulec i start, jakby sądził, że auto magicznie odpali, jeśli to on spróbuje.
– Hm.
Krzyżuję ręce na piersiach.
– „Hm"? – powtarzam. – To wszystko? Myślałeś, że masz jakieś magiczne dłonie i dzięki nim zrobisz coś, czego ja nie byłam w stanie?
Odwraca do mnie głowę. Pada na mnie spojrzenie tych dużych, ciepłych oczu. Widzę w nich wciąż rozbawienie, które zaczyna błyszczeć jaśniej, kiedy Dax przykłada kluczyk do kolumny kierownicy, wciska ponownie hamulec i start, a auto uruchamia się bez problemu.
Otwieram usta.
– Co... Jak?
– Chyba mam magiczne dłonie, którymi zrobiłem coś, czego ty nie byłaś w stanie – stwierdza.
Gdy on wypowiada te słowa, zaczynają brzmieć dwuznacznie, aż robi mi się cieplej. Nie przyznam tego nawet przez samą sobą, jednak ten facet... jest w nim coś, przez co nawet jeśli staram się go unikać, równocześnie mimowolnie rozglądam się w poszukiwaniu jego wzroku tuż po wystawieniu stopy za próg domu. Po prostu to wysoki, dobrze zbudowany, starszy ode mnie ciemnowłosy mężczyzna o brązowych oczach. Gdyby nie był do tego dupkiem, mogłabym go uważać za atrakcyjnego. Ale nie uważam.
– A tak poważnie?
Dax uśmiecha się z rozbawieniem.
– A tak poważnie musisz wymienić baterię w kluczyku – wyjaśnia, na co zalewa mnie fala zażenowania. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. – Kiedy ostatnio to robiłaś?
– Ja... Nigdy – przyznaję.
Kiwa głową, po czym wyłącza auto i wysiada. Kieruje się do własnego, z którego wyjmuje jakąś skrzynkę. Po chwili wymienia baterię w kluczyku, a następnie nakierowuje go na mój samochód i wciska guzik blokady. Samochód natychmiast się zablokowuje, a po kolejnym poleceniu odblokowuje. Mężczyzna upewnia się też, że bez problemu odpala.
– Gotowe – oznajmia.
Nawet nie wiem, jak zareagować. Czuję się jak totalna kretynka. Powinnam była pomyśleć o wymianie baterii. Albo przyjąć jego pomoc od razu, gdy zaoferował i zaoszczędziłabym czas, a na dodatek nie płonęłabym ze wstydu. Serio wezwałam pomoc drogową do rozładowanej bateryjki w kluczyku? Ja pierdolę. Przecież on mi tego nigdy nie zapomni. Całe miasteczko będzie huczeć na temat tego, jaką Mira Ackerman jest idiotką. Nie żebym się przejmowała plotkami i tym, co mówią o mnie sąsiedzi, ale... kurwa. Naprawdę? Bateria?
– Dzięki – mamroczę. – Czy ja... Ile płacę?
Mężczyzna skupia na mnie ponownie spojrzenie. Muszę nieco unosić głowę, żeby móc je odwzajemnić. Chociaż sama nie jestem niska, Shelley góruje nade mną wzrostem, ale jeszcze nim nie przytłacza. Niechętnie zauważam też, że wygląda naprawdę dobrze w tej nieco przydużej kurtce z logiem firmy. Nigdy nie widziałam go w takiej wersji.
– Normalnie twoje ubezpieczenie nie obejmuje czegoś takiego, ale niech będzie, że nic. Uznajmy to za przysługę sąsiedzką – mówi.
Kręcę głową.
– Nie. Nie chcę...
– Gdy opowiem chłopakom w firmie tę historię, poprawię im humor na...
– Nie! – przerywam. – Nawet nie waż się nikomu o tym mówić. Ani w firmie, ani nigdzie.
Unosi brwi.
– Dlaczego?
– Bo ci zabraniam! – fukam. – Jeśli komukolwiek o tym powiesz...
– To...?
– To będziesz skończonym dupkiem i nigdy więcej się do ciebie nie odezwę.
– Och, a teraz się odzywasz? – pyta z udawanym zdziwieniem.
– Dax – warczę. – Mówię poważnie. Nie obowiązuje cię jakaś tajemnica zawodowa albo cokolwiek?
Zaczyna się cicho śmiać.
– Faktycznie. Tajemnica pomocnika drogowego. Zapomniałem o niej. Twój sekret jest ze mną bezpieczny.
Znów stroi sobie ze mnie żarty, ale mam to gdzieś.
– No i świetnie. A teraz powiedz, ile mam ci zapłacić i miejmy to z głowy. Nie chcę żadnych sąsiedzkich przysług.
Dax puszcza do mnie oko, podając kluczyk, który odbieram.
– Już ją dostałaś. Trzymaj się, Mira. – Wycofuje się do swojego auta. – Następnym razem pamiętaj o baterii.
Ruszam w jego stronę i łapię drzwi samochodu, nim je zamyka.
– Dax – odzywam się spokojnie. – Ile płacę za pomoc?
Zerka na mnie ponownie, nagle jakby poważniejąc. Mimowolnie prostuję się pod jego uważnym spojrzeniem, którym przeszywa mnie na wskroś.
– Jeden uśmiech – odpowiada cicho. – I będziemy kwita.
Krzywię się.
– Dobra, jak chcesz – mówię ze złością, odsuwając się. – Ale jeśli usłyszę, że rozpowiadasz, że cię naciągnęłam czy cokolwiek, to uduszę cię we śnie.
Potem ruszam do domu, nie oglądając się już na niego. Słyszę, jak odjeżdża, kiedy wchodzę do środka i wzdycham głośno, myśląc o tym, że ten dupek na pewno nabija się ze mnie i mojej głupoty, czemu właściwie się nie dziwię. Ale i tak mnie to wkurza. Teraz będzie mógł wypominać mi, co się stało i że mam u niego dług.
Boże, nienawidzę Daxa Shelleya.
A ten dzień to tylko kolejne przypomnienie dlaczego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top