Rozdział 2 #śnieg
24 grudnia 2003
- Mamo, mamo! - krzyczała radośnie Winter, stojąc na małym krześle i wyglądając przez okno. Drobnymi rączkami dotykała szyby, nieświadomie rysując różne wzory. Pierwszy raz w życiu widziała śnieg, ponieważ ubiegłej zimy nie była tego zbyt świadoma.
- Co to? - spytała dziewczynka, odwracając się w stronę Marlette, która wieszała ostatnie dekoracje nad kominkiem. Kobieta zaprzestała dotychczasowych czynności i podeszła do córki. Stanęła za nią i chwyciła jej prawą dłoń.
- To białe śnieżynki, które spadają z nieba. Każda jest inna. A jak połączą się razem, tworzą śnieg - wytłumaczyła młoda matka, wskazując na pogodę za oknem. Zawsze starała się mówić prosto, ale też zgodnie z prawdą. Tłumaczenie dzieciom różnych zjawisk, których jeszcze do końca nie pojmowały, nie było łatwym zadaniem. Winter pokiwała twierdząco głową. W dalszym ciągu ze skupieniem i wiekim zainteresowaniem przyglądała się płatkom śniegu.
- Powieszę tylko jemiołę i możemy iść pobawić się na dworze, dobrze? - zaproponowała Marlette, spoglądając na Winter z uśmiechem na twarzy. Następnie założyła za ucho kosmyk włosów, który wypadł ze zrobionego wcześniej kucyka.
- Tak! - Dziewczynka od razu się ożywiła. Objęła mamę na tyle ile potrafiła i mocno przytuliła. Bardzo chciała dotknąć tych magicznych śnieżynek. Uwielbiała bawić się wspólnie z rodzicami. Oni też kochali to robić. Byli naprawdę szczęśliwą rodziną.
- To leć zawołać tatę - Winter od razu zeskoczyła z krzesła i pobiegła do jego gabinetu, gdzie obecnie pracował nad trudną sprawą spadkową pewnej rodziny. Przyglądał ją setki razy i cały czas coś mu się nie zgadzało. Testament nie był w pełni przejrzysty, więc musiał go rozpracowywać po jednym wersie. Dla jego klienta byłoby lepiej, żeby w ogóle nie istniał. Jacques miał wątpliwości, czy był on autentycznie napisany przez zmarłego ojca. Musiał znaleźć dowody, niepodważalne dowody, co zazwyczaj pochłaniało mnóstwo czasu. Mężczyzna zaczynał być tym powoli zmęczony, więc wielkim wybaweniem była córka, która pojawiła się w drzwiach.
- Tato idziemy się bawić! - Mały anioł wpadł do pomieszczenia niczym torbeda i wskoczył mu na kolana. Następnie wyciągnął długopis z jego ręki i odłożył na biurko. Śmiejąc się głośno, zaczął ciągnąć go za rękę. Razem doszli do salonu, gdzie usiedli na kanapie, czekając jeszcze na jedną osobę.
- Jac mógłbyś przynieść ubranka Winter? Są na górnej półce w szafie z księżniczkami na drzwiach - poprosiła Marlette, kończąc dekorowanie domu. Została im tylko choinka, którą przystrajali na sam koniec. Co roku robili to wspólnie. Mąż w szybkim tempie wykonał polecenie żony i chwilę później wrócił z ciepłymi rzeczami dla dziewczynki. Po ubraniu ją we wszystko, sami założyli kurtki. Widzieli duże podekscytowanie córki, więc nie przedłużając, wyszli na zewnątrz. Mała istota zaczęła gonić płatki śniegu, próbując je złapać. Wyglądało to naprawdę uroczo. Nie obyło się też bez jazdy na sankach i ulepienia dużego bałwana, którego Winter nazwała Olaf.
***
Jak Mikołajki kochani? Mam nadzieję, że udane! Oczywiście dołączam też swój skromny prezencik, czyli kolejną część świątecznej opowieści ;) Trzymajcie się ciepło!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top