Rozdział 1 #bałwan

24 grudnia 2002

Płatki śniegu niesione przez wiatr wpadły do środka przez lekko uchylone drzwi. Zmarznięty mężczyzna pospiesznie przekroczył próg domu. Od razu poczuł kojące ciepło oraz cudowny zapach pierników, które co roku przygotowywała jego żona. Podążając za nim, trafił do kuchni. Nie mylił się. Na stole zauważył talerz jego ulubionego przysmaku, a w piekarniku następną porcję. Marlette zawsze pamiętała o niecierpliwym mężu, który nie mógł doczekać się skosztowania pierników przed dekoracją świątecznego drzewka, jak robili to co roku.

- Dzień dobry moje panie - Mężczyzna przywitał się, całując dwie najważniejsze dla niego kobiety. Malutka Winter uśmiechnęła się, dotykając dłońmi jego zimnej twarzy. Jacques odwzajemnił gest, ciesząc się z pierwszych świąt spędzonych w większym niż dotąd gronie. Z każdym dniem kochał swoją księżniczkę coraz mocniej i starał się nie myśleć wiele, że tak naprawdę nie była ona jego prawdziwą córką. To przestało mieć znaczenie od pierwszej chwili, kiedy ją zobaczył. Była najlepszym, co przytrafiło się w życiu jego i żony, ponieważ sami nie mogli mieć dzieci.

- Kochanie nie zapomniałeś przypadkiem o czymś? - spytała Marlette, spoglądając z wielką radością na scenę, która rozgrywała się pomiędzy jej mężem i dziewczynką. Mężczyzna szybko oprzytomniał i ruszył do miejsca, gdzie zostawił choinkę, po którą wcześniej wyszedł.

- Wybrałem najpiękniejszą, jaka była - Jacques postawił drzewko przez żoną, by oceniła jego wybór. Oczywiście nie mogła się nie zgodzić.

- A dla mojego małego aniołka mam coś specjalnego. Jeśli pogoda się poprawi, ulepimy sobie takiego bałwana przed domem, ale na razie będziemy używać pluszowego - Winter z uśmiechem wyciągnęła rączki po nową maskotkę. Trzymała ją, oglądając z każdej strony, a rodzice patrzyli na nią z wielką miłością. Była ich cudem, świątecznym cudem.

- Wezmę małą i trochę się razem pobawimy - powiedział mężczyzna i podniósł dziewczynkę. Poszedł z nią do salonu, gdzie usiedli razem na dużym puszystym dywanie. Zaczęli od zabawy w muzyków, ponieważ dziecko uwielbiało grać na malutkim kolorowym pianinie. Wtedy jej tata mógł wykazać się grą na równie niewielkiej gitarze. Razem tworzyli idealny zespół, którego nie byłeś w stanie długo słuchać. Jednak Marlette nie zwracała uwagi na hałas. Wiedziała, że to sprawia im ogromną radość, więc często dołączała do ich wygłupów.

Zabawy czy wspólne posiłki stawały się dla nich codziennością, ale nie była to szara codzienność. Winter zmieniła ich. Wypełniła to, czego od dawno im brakowało. Od dnia kiedy znaleźli ją przed swoimi drzwiami, nie szukali jej biologicznej matki. Wiedzieli, że nie miało to sensu, a dziewczynka zostałaby zabrana do domu dziecka. Po długich i trudnych rozmowach zdecydowali, że jednak się nią zaopiekują. Pragnienie własnego dziecka zastąpiła ta śliczna malutka istota. Mimo że ich życie zmieniło się diametralnie, nie żałowali decyzji. Przeciwnie, byli wdzięczni za każdą minutę spędzoną w towarzystwie dziewczynki, którą zaczęli nazywać córką.

***
Przepraszam za opóźnienie, ale pochłonęła mnie nauka. W każdym razie napisałam, z czego bardzo się cieszę! Dobranoc <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top