ROZDZIAŁ 5

  Całą sobotę przeznaczyłam na trening i byłam padnięta. Około godziny 22:00 wyszłam w końcu z Pokoju Życzeń i modliłam się, żeby żaden nauczyciel mnie nie złapał. Jednak jedynym na kogo się natknęłam był Amadeus Burke. Wyszedł zza rogu, gdy ja miałam właśnie skręcać. Na jego piersi migotała odznaka Prefekta, więc zapewne miał on teraz patrol, chociaż nigdy nic nie wiadomo. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, by po paru sekundach przytłaczającego milczenia Burke przepuścił mnie. Wyminęłam go i ruszyłam w stronę Pokoju Wspólnego Slytherin'u. Była sobota, więc prawie cały pokój był wypełniony wężami. Zwolniłam na ułamek sekundy przy wejściu, by inni mogli wyczuć moją aurę, a następnie bez ogródek ruszyłam w stronę sypialni. Byłam na nogach od samego rana do teraz i jestem na prawdę padnięta. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się do snu i zatopiłam w miękkiej pościeli. Nie czekałam zbyt długo na to, żeby usnąć. Nagle otworzyłam gwałtownie oczy, kiedy usłyszałam lodowato jadowity głos:

- Chodź ... chodź do mnie ... rozszarpię cię ... rozerwę na strzępy ... zabiję. 

 Wstałam do pozycji siedzącej rozglądając się bacznie po pokoju. Zielone promienie tafli jeziora oświetliły nocny zegarek Daphne; była północ. Dostałam gęsiej skórki. Nikogo innego nie obudził ten głos, bo dziewczyny nadal smacznie spały. Myślałam gorączkowo. Może mi się to po prostu przyśniło? To by wyjaśniało czemu tylko ja ten głos słyszałam. Taak ... to pewnie to. Na pewno to to. Tylko sen i nic więcej. Wzięłam dwa głębsze wdechy na uspokojenie się i znowu opadłam na pościel starając się usnąć, jednak nie mogłam. Słowa nie znanego głosu odbijały mi się echem w uszach. A moja głowa gorączkowo starając sobie to racjonalnie wytłumaczyć wpadła na bzdurny pomysł, że ktoś otworzył mityczną Komnatę Tajemnic. Bzdura. Tylko ktoś wężousty byłby w stanie otworzyć Komnatę Tajemnic, więc tylko ja i ojciec moglibyśmy tego dokonać. A, że nie byłam to ja, ani na 100 % nie był to ojciec pozbyłam się tej myśli z głowy i wróciłam do teorii, że to mi się tylko przyśniło.

  Nadszedł październik i sezon na przeziębienia. Klasy i korytarze stopniowo wyludniały się i wędrowały do pani Pomfrey, która pracowała w Skrzydle Szpitalnym. Nawet Nott, Zabini i Pansy trafili tam pewnego na prawdę zimnego dnia. Ja za to chodziłam zdrowa jak ryba. Draco miał często treningi, a Daphne dużo się uczyła lub szpiegowała. Nie kazałam jej tego robić. Po prostu było to jej hobby. Wiedziała o wszystkim co dzieje się w Hogwarcie. Chodziłam więc wszędzie sama, bo jakoś nie widziało mi się, żebym spędzała czas z Crabb'em i Goyle'em. Nie przeszkadzało mi to jednak zbytnio. Przyzwyczaiłam się już do samotności i takie wyciszenie przynosiło mi nawet korzyści. Mogłam odpocząć od wiecznych problemów mojej świty czy zamieszania i tłoku. Próbowałam spędzać też trochę czasu z Potter'em, ale on w obawie przed Lockhart'em, którego z lekcji na lekcję coraz bardziej nienawidzę, ukrywał się przez cały swój wolny czas w Pokoju Wspólnym Gryffindor'u. Minęła ostatnia lekcja, więc wracałam z klasy Transmutacji do Slytherin'u, gdy na swojej drodze napotkałam rudych bliźniaków.

- Proszę, proszę ... - zaczął jeden z nich.

- Panienka Riddle nie w otoczeniu swojej świty? - zapytał drugi.

- Czasem tak bywa, że ludzie chorują. - mruknęłam obojętnie.

- Jestem Fred. - oznajmił nagle ten po lewo.

- A ja George. - dodał ten po prawo.

-Delphi ... a jak można was odróżnić ? - zagadnęłam opierając się o ścianę. Nigdzie mi się nie śpieszyło, więc mogłam z nimi w sumie chwilę porozmawiać. Ojciec zawsze powtarzał, że nie warto narobić sobie niepotrzebnych wrogów.

- Nie można. - stwierdził Fred.

- Jesteśmy identyczni pod każdym względem. - przytaknął George.

- Nawet nasi rodzice się mylą. - powiedział znowu Fred.

- Tylko nasz brat - Charlie potrafił nas rozróżnić, ale nigdy nie powiedział nam jak to robi ...

- Dokładnie, twierdził, że jeżeli nam powie to specjalnie zmienimy to coś ...

- Czy jakoś tak.

- Ile wy macie tego rodzeństwa ? - zapytałam, nie mogąc tego sama zliczyć.

- Pięć ... - odpowiedział George.

- Bill, Charlie ...

- Percy, Ron ...

- I jeszcze nasza siostra - Ginny. - dodali równocześnie.

- Ja jestem jedynaczką i mi tam pasuje. - stwierdziłam i już trochę zrozumiałam czemu Weasley'owie są tacy biedni, wykarmić oraz wychować tak liczne potomstwo? I przy tym nadal mieć na życie? Zaplusowali u mnie, jednak to nie zmienia faktu, że ci zdrajcy krwi nie są godnymi towarzyszami.

- Nudy tak samemu... - mruknął Fred.

- Dokładnie... nie ma komu dokuczać.

- Nie mogę się z tym zgodzić. - uśmiechnęłam się lekko. - Mam wiele osób, którym mogę dokuczać.

- Ale dokuczać innym osobą to... - zaczął Fred.

- ...nie to samo co dokuczać... - podjął George.

- ...rodzeństwu. - znowu dokończyli razem.

- Jak dla mnie nie ma różnicy. - wzruszyłam ramionami.

- No bo widzisz... - zaczął mi tłumaczyć Fred.

- ...masz takie młodsze lub starsze rodzeństwo... - kontynuował George.

- ...kochasz je...

- ...i troszczysz się o nie...

- ...ono robi to samo...

- ...dokuczasz mu...

- ...i ubliżasz...

- ...ono robi to samo...

- ...ale kiedy przyjdzie co do czego...

- ...stajecie ramie w ramie i nie pozwalacie...

- ...by coś stało się temu drugiemu...

- ...a potem znowu sobie ubliżacie...

- ...ale wiecie, że i tak to nic nie zmieni...

- ...a inna osoba po prostu się obrazi...

- ...i odejdzie...

- ...możliwe, że na zawsze. - dokończyli jednocześnie.

- Oczywiście można mieć kogoś takiego jak brat czy siostra, ale to wtedy już inna osoba. - dodał Fred.

- Ale my już się żegnamy...

- Tak, musimy spadać na trening quidditch'a ...

- I spotkać naszego kochanego brata - Prefekta Nadętego. - obaj zachichotali.

- Ale zawsze możesz nas później złapać. - dodali równocześnie i ruszyli wzdłuż korytarza. Odprowadziłam ich wzrokiem do pierwszego zakrętu. Stałam tam jeszcze chwilę oparta o ścianę i rozmyślałam o tym co mówili bliźniacy. Ten ich bełkot niby nie był tak do końca bez sensu, ale jak tak o tym więcej pomyśleć to nie ma to głębszego znaczenia. Miałam taką osobę, którą uważałam za brat i był to Draco. Jednak nie widziałam różnicy między dokuczeniem jemu, a na przykład Burke'owi czy Potter'owi. Stałam tam jeszcze przez chwilę, a potem poprawiłam swoją torbę i ruszyłam do Pokoju Wspólnego Slytherin'u.

***

 Elo, Robaki. Nie jest to moim zdaniem jeden z lepszych rozdziałów, ale nie jest też najgorszy. Bardzo długo się nad nim zastanawiałam i w końcu wyszło to. I co sądzicie? Ostatnio też złapałam manie na Percy'ego Jackson'a. Też go lubicie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top