ROZDZIAŁ 17

 W gabinecie oprócz McGonagall był jeszcze Dumbledore, mała Weasley'ówna i jej rodzice. Na początek było cicho, a potem pani Weasley wyskoczyła ze swojego miejsca krzycząc:

- Ron! Harry! Nic wam nie jest!

 Wzięła ich w ramiona, a kiedy już puściła, Potter zaczął opowiadać co się stało, Weasley'ówna co chwila dodawała coś od siebie tłumacząc jak znalazła dziennik i jak Tom Riddle ją opętywał i kazał robić różne złe rzeczy. Kiedy skończyła Weasley i Potter tłumaczyli jak dowiedzieli się gdzie jest Komnata Tajemnic, jak to złamali masę zasad szkolnych, a już na sam koniec Złoty Chłopiec tłumaczył jak pokonał bazyliszka, Riddla z dziennika i czego się dowiedział. Kiedy skończył w gabinecie znowu zapanowała cisza.

- A więc, skoro to sprawka Sami-wiecie-kogo, to czemu do Komnaty Tajemnic została porwana panna Riddle? - zapytała w końcu McGonagall.

 Zmrużyłam oczy spoglądając na kobietę.

- Delphi? - ponaglił mnie Starzec.

 Przeniosłam swój zimny wzrok na niego i odpowiedziałam:

- Ukradłam ten dziennik Weasley'ównie.

- Kiedy i czemu? - dopytywał dyrektor.

- Dzisiaj. - odparłam.

- Czemu? - powtórzył Dumbledore z naciskiem.

- Ponieważ było na nim moje nazwisko.

- Co nie oznacza, że dana rzecz jest twoja. - odparł Starzec.

 Nie odpowiedziałam, gdyż to nie było pytanie. Nie wmówią mi teraz, że to moja wina.

- Dobrze. - powiedział w końcu Dumbledore. - Myślę, że panna Riddle i panna Weasley powinny udać się do Skrzydła Szpitalnego. To było zapewne dla nich bardzo ciężkie przeżycie. Nie zostaniecie za to ukarane. Lord Voldemort uwodził już czarownice i czarodziejów o wiele starszych i mądrzejszych od was. - po czym otworzył drzwi i zwrócił się do państwa Weasley'ów. - Pani Pomfrey jeszcze nie śpi. Podaje sok z mandragory wszystkim spetryfikowanym. Mam nadzieje, że ofiary bazyliszka lada moment się przebudzą.

 I wyszliśmy z gabinetu w rytm płaczu Ginny. Starałam się być cicho i nie zwracać na siebie uwagi, ale kiedy ta mała dziewucha zamiast powoli się opanowywać łkała dalej nie wytrzymałam:

- Zamkniesz się w końcu? - warknęłam, skutecznie przyciągając na siebie uwagę jej rodziców. - To wszystko twoja wina, ja jestem ofiarą, jeżeli ktoś tu powinien płakać to ja.

- Jesteś bez serca. - rzuciła pani Weasley, tak jak by mnie to ruszało.

- Możliwe. - odarłam, a na mojej twarzy błąkał się delikatny uśmiech.

- Ciebie to bawi? - oburzył się pan Weasley.

- Szczerze, to trochę. - odparłam zgodnie z prawdą.

 Uszy zdrajcy krwi poczerwieniały i wyglądał tak, jak by miał ochotę mnie uderzyć. A niech tylko spróbuje. Znam o wiele więcej zaklęć niż wszyscy Weasley'owie razem wzięci.

- Jesteś strasznie rozpieszczona i wredna! - zaczęła znowu kobieta. - Nie dorastasz naszej córce do pięt, sierota przebrzydła.

 Przegięłaś, kochana.

- Po pierwsze: nie jestem sierotą. O ile dobrze kojarzę mam jeszcze ojca. - i matkę, ale to pozostawmy w tajemnicy. - Po drugie: uważaj na słowa, kiedy pan Malfoy się o tym dowie gorzko tego pożałujecie.

- Grozisz nam? - oburzyła się.

- Nie, nie grożę. - odparłam spokojnie. - Grożenie to pojęcie bardzo mylące. Oznacza to, że może zrobię to co zamierzam. Ja po prostu stwierdzam fakty.

 To kompletnie zamurowało rudzielców i już nawet Ginny płakała ciszej. Doszliśmy do Skrzydła Szpitalnego. Państwo Weasley wytłumaczyli o co chodzi i pani Pomfrey zaraz zabrała się do roboty. Na początek sprawdziła rudowłosą, a mi kazała usiąść na łóżku obok świeżo wybudzonej Granger. Siadłam we wskazanym miejscu i spoglądałam na wszystkie szlamy oraz Filch'a, który obecnie tulił swoją świeżo wybudzoną kotkę.

- Jak się czujesz , Riddle? - zapytała nieśmiało dziewczynka.

- A co cię to obchodzi, nędzna szlamo? - warknęłam półgębkiem.

- Dowiedziałam się, że to nie ty otworzyłaś Komnatę Tajemnic...

- I co może teraz chcesz mnie za to przeprosić? - zapytałam pseudo zadowolona, ale zaraz spoważniałam i dodałam wrednie. - To sobie daruj, nie potrzebuję twoich przeprosin.

 Granger zaczerwieniła się i mruknęła cicho:

- Chciałam się tylko z tobą pogodzić.

 A potem obie byłyśmy już cicho. Parę minut później pielęgniarka zbadała mnie i dała Eliksir Uśmierzający Ból oraz wzmacniający siłę. Kobieta nalegała, żebym tu została, ale i tak udało mi się wynegocjować wyjście stąd. W drzwiach minęłam się z rudzielcem i Lockhart'em. Musiałam jeszcze napisać list do ojca.

 Weszłam do Pokoju Wspólnego Slytherin. Był wieczór, ale i tak większość Ślizgonów jeszcze tam była. Stanęłam parę sekund przy wejściu, żeby mogli wyczuć moją aurę, która obecnie wołała ostrzegawczo. Wszyscy jak jeden mąż ucichli i wlepili we mnie wzrok. Ruszyłam w stronę mojego dormitorium. Kątem oka zauważyłam, że Draco wstaje, jednak zignorowałam go. Szybko napisałam starannie przemyślany list do ojca i ruszyłam się umyć i przebrać. Wychodziłam właśnie z łazienki, kiedy natknęłam się na Pansy i Daphne.

- Delphi, wszystko dobrze? - zapytała sztucznie zatroskana Daphne.

 Zgromiłam ją wzrokiem i zapytałam ozięble:

- A wygląda jak by było?

- Um ... - zająknęła się, a jej policzki poróżowiały. - Snape przed chwilą powiedział, że wszyscy mamy zejść na ucztę z okazji zwycięstwa nad dziedzicem Slytherin'a.

 Zdenerwowana odłożyłam swoje rzeczy na miejsce i ruszyłam do Wielkiej Sali. Wcale nie chciałam tam być.

 Impreza trwała całą noc. Większość osób siedziało w piżamach lub szlafrokach. Masa ludzi podchodziła do Potter'a przepraszając go lub gratulując mu. Około godziny czwartej przyszedł olbrzym dziękując za wszystko Weasley'owi i Harry'emu. McGonagall ogłosiła, że egzaminów jednak nie będzie a, Dumbledore oznajmi , że Lockhart nie będzie nas w stanie dłużej uczyć i żałowałam, że jednak nie zostałam w tym Skrzydle Szpitalnym. Wolałam się teraz położyć, odpocząć i poukładać sobie wszytko w głowie. A po za tym, miałam już dość pseudo troski Ślizgonów, którzy co chwila pytali się czy nic mi nie jest lub, jak w przypadku Burke'a, przepraszali mnie za swoje podejrzenia i oskarżenia.

***

  Reszta roku szkolnego mijała mi okropnie długo. Znieśli lekcje OPCM ze względu na zły stan zdrowotny Lockhart'a, ale jego nawet nie jest mi szkoda, a wręcz przeciwnie cieszę się, że już go więcej nie zobaczę. Draco przestał chodzić po zamku jak po swojej własności i stał się cichszy, a to tylko dlatego, że jego ojciec został odwołany z rady nadzorczej. Co oczywiście też psuło dostępy i możliwości Czarnego Pana. Ojciec na 100 % jest zły i na Malfoy'a i na mnie. Nie odpisał mi na list, który na pewno przeczytał, ponieważ nie było go w skrzynce. Bałam się jeszcze bardziej niż rok temu wrócić do domu. Teraz narobiłam jeszcze więcej złego niż w poprzednim roku. A miałam plany, żeby nie zawieść już więcej ojca. Nie ważne jaką karę dostanę to w pełni mi się zasłużyło. Nie zdziwiłabym się też, gdyby ojciec zabronił mi w następnym roku wrócić do Hogwartu.
Zanim się spostrzegłam siedziałam już w Ekspres Hogwart - Londyn. Panował tu przygnębiający nastrój. Zagrałam parę rund w mugolskie karty z Draco, ale i tak nic się nie poprawiło. To był dla nas - Ślizgonów - okropny rok. Siedziałam bezczynnie i wyglądałam przez okno. Normalnie teraz bym sobie coś czytała, ale wolałam zostawić sobie tą przyjemność na długie dni spędzone w mojej komnacie w Rezydencji Riddle'ów. Dojechaliśmy na Stacje King's Cross. Na zewnątrz czekała na nas Narcyza. Sama Narcyza, bez Lucjusza czy skrzata domowego. Spojrzałam na nią przenikliwie, ale nie odezwałam się. Kobieta zmniejszyła nasze kufry i świstoklikiem dostaliśmy się do Malfoy Manor.

- Czarny Pan oczekuje cię w swoim gabinecie. - poinformowała mnie.

 Narcyza była jakaś przygaszona i to nie był zbyt miły widok. Jednak nie miałam głowy myśleć teraz o tym. Bardziej zastanawiałam się co mnie czeka u ojca. Skinęłam zdecydowanie głową i zabrałam swój zmniejszony kufer. Skinęłam na pożegnanie Malfoy'owi, a potem za pomocą kominka przeniosłam się do Rezydencji Riddle'ów. Ich kominek był jedynym przez, który można było się tam dostać. Wyszłam, zatrzymałam się i przełknęłam ślinę. Taak, możliwe, że chciałam przedłużyć nieuniknione, ale bałam się. Zauważyłam z przerażeniem, że jedyną osobą, której się boję jest ta, której ufam bezgranicznie. Czuję się całkowicie bezpieczna i zależna od ojca. Po długiej pauzie ruszyłam. Po drodze minęłam Quirrell'a, który lekko ukłonił mi się, kiedy przechodził obok. Doszłam do drzwi, głębszy oddech, zapukałam - szczerze wierzyłam w to, że nikt mi nie odpowie - usłyszałam szorstkie zaproszenie, głębszy oddech, pchnęłam drzwi. Ojciec stał przy kominku głaszcząc Nagini. Ukłoniłam się i spuściłam wzrok. Czekałam na reakcje Czarnego Pana, ale za bardzo bałam się spojrzeć w górę. Nie wiem ile tam tak stałam, ale czułam się zamrożona od zewnątrz i rozpalona od środka. Paradoks w dosłownym znaczeniu tego słowa. Z każdą minutą spinałam się jeszcze bardziej, a może to były sekundy? Dłonie zaczęły mi się trząść, więc schowałam je za plecy. W końcu ojciec przemówił:

- Jesteś zestresowana. - stwierdził spokojnie. - Czemu?

 I co ja mam mu odpowiedzieć? Chyba jedynym rozwiązaniem jest być całkowicie szczerym.

- Zawiodłam cię. - odpowiedziałam cicho. - Mogłam wcześniej napisać o tym dzienniku...

- Jakim dzienniku?

- Twoim dzienniku. - odparłam jeszcze ciszej, wpatrzona w drewnianą posadzkę, która nagle stała się strasznie interesująca.

 Poczułam, że ojciec się zdenerwował i to bardzo.

- Wiesz co to było? - prawie syknął.

- Nie. - odpowiedziałam, kuląc się lekko.

- Był to horkruks. - wysyczał Mroczny Lord. - I patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię.

 Od razu spojrzałam w górę, prosto w oczy Czarnego Pana. Były krwistoczerwone. Mogłam w nich zobaczyć jedynie śmierć i szaleństwo, bo tylko tych dwóch emocji nie dało się ukryć.

- Czemu od razu do mnie nie napisałaś? - zapytał.

- Nie byłam pewna czy to ważne... - syknęłam, za wszelką cenę starając się ponownie nie spuszczać wzroku z ojca. - A zaraz po tym jak...

- Crucio ! - zawołał Czarny Pan.

 Oberwałam torturującą klątwą. Parę pierwszych sekund po prostu wiłam się w agonii, ale potem nie wytrzymałam i zaczęłam krzyczeć. Minęłam może bardzo bolesna minuta i ojciec cofnął klątwę. Nie dałam rady wstać, więc po prostu przesunęłam się na kolana. Zakładam, że wyglądam teraz żałośnie, ale trudno, zasłużyłam sobie.

- Strasznie mnie rozczarowałaś, Delphi. - powiedział głosem wypranym z jakichkolwiek emocji.

 Spojrzałam w górę, ale ojciec był już odwrócony do mnie plecami. Znowu wpatrywał się w kominek i głaskał Nagini.

- Możesz już iść. - odprawił mnie.

 Wstałam, więc i ruszyłam powoli w stronę drzwi, a kiedy naciskałam już klamkę ojciec dodał:

- I nie wolno ci wychodzić ze swojego pokoju, aż do odwołania.

 W pełni sobie na to zasłużyłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top