ROZDZIAŁ 15

  Poczułam jak jakaś obca siła oplata mnie. Starałam się bronić, ale moc była potężniejsza, uzależniająca. Czułam, że było to dla tej osoby trudne, ale dla mnie jeszcze trudniejsze było powstrzymanie obcej magii. Coś kazało mi stać. Złapałam się mocniej oparcia łóżka i zaparłam nogi, nie wstanę - podniosłam się. Nadal ściskałam w dłoni dziennik. Atrament wylał mi się na pościel, a skrzynka pocztowa upadła z brzdękiem na podłogę. Zdążyłam ją jeszcze kopnąć pod łóżko, zanim ta sama siła kazała mi opuścić dormitorium. Szłam przez labirynt w lochach cały czas starając się oprzeć sile. W pewnym momencie przełknęłam dumę i zaczęłam wołać o pomoc, ale głos zamarł mi w połowie słowa. Jednocześnie wołanie i bronienie się nie było łatwe, aż w końcu się poddałam. Dyszałam ciężko, ale z moich ust nie wydobywał się żaden dźwięk, szłam dalej. Wściekałam się na siebie, że tak łatwo dałam się wrobić i do licha, gdzie ci nauczyciele? Podobno ciągle patrolują korytarze i nie pozwalają, by nikomu stała się krzywda. Hallo, krzywda mi się dzieje! Po drodze Riddle z dziennika zmusił mnie do zabrania czerwonej farby ze schowka na sprzęt woźnego. Zastanawiałam się, skąd tam farba? Pierwszy napis był napisany krwią ... nie, to była tylko farba do złudzenia podobna do krwi. To była pewnie ta sama farba co za pierwszym razem, ale potem trzeba ją było gdzieś schować, a najmniej podejrzanym miejscem był składzik woźnego. Nie powiem, sprytnie, jednak to nie jest na tą chwilę ani trochę pocieszające. Znowu zaczęłam się wyrywać, a parę kropel farby rozprysło się na podłodze. Poddałam się kiedy doszłam do pierwszego napisu. Zmuszona napisałam na ścianie:

JEJ SZKIELET BĘDZIE SPOCZYWAŁ W KOMNACIE NA WIEKI.

 No ładnie... nie chciałam umierać. Natarłam na obcą magię z nową siłą - bezskutecznie. Ruszyłam dalej. Szłam w stronę... łazienki dla dziewczyn? Niby ta wielka Komnata Tajemnic stworzona przez najpotężniejszego czarodzieja tamtych czasów mieściła się w damskiej toalecie? Nie do wiary. Drzwi cicho skrzypnęły, kiedy je za sobą zamykałam. Usłyszałam syczące ,,Otwórz się.'' dochodzące z dziennika i nagle umywalki rozstąpiły się ukazując wejście do Komnaty Tajemnic. Przełknęłam ślinę. Siła kazała mi skoczyć. Zaparłam się nogami i złapałam za kranu. Mimo to i tak skoczyłam. Zjeżdżałam krętym tunelem bardzo długo. Poczułam, że obca magia odpuszcza i mogę znowu mówić i się ruszać, ale mało mi to teraz da. Pewnie Riddle z dziennika zmęczył się, jest nadal słaby, ale mimo to, kiedy upadłam na szkielety małych stworzeń siła znowu oplotła moje ciało i zmusiła mnie do ruszenia w głąb korytarza. Było strasznie ciemno i nic nie widziałam, ale ręce miałam sparaliżowane, więc nie mogłam wyciągnąć różdżki. Jednak nie szłam w pełnym mroku, ponieważ gdzie nie gdzie przedostawała się zielona poświata. Musiałam być z parę mil pod szkołą. Nagle zielone światło oświetliło coś ogromnego i łuskowatego. Był to bazyliszek... a raczej jego skóra. Przeszłam obok wpatrując się w parę tysięcy małych łusek na skórze ogromnego gada. To coś ma paręnaście metrów grubości i parędziesiąt metrów długości. Po skórze przeszły mi ciarki. Doszłam do jakiejś ściany, na której zostały wygrawerowane węże. Miałam wrażenie, że kamienne gady ruszają się i syczą. Znowu usłyszałam wężouste ,,Otwórz się.'' dochodzące z dziennika i nogami jak z waty weszłam do ogromnej komnaty - Komnaty Tajemnic.

 Całe pomieszczenie wypełniała jasna, zielonkawa poświata, po bokach stały kolumny z wygrawerowanymi, ruszającymi się wężami. Na samym końcu komnaty stał ogromny posąg, który sięgał, aż do sufitu. Była to postać Salazar'a Slytherin'a. Doszłam do końca komnaty, pod stopy posągu i poczułam jak magia puszcza, a ja upadam na ziemię. Straciłam czucie w nogach. Chcę to przyznać czy nie: bałam się. Bałam się i to okropnie. Dziennik wyślizgnął mi się z rąk, które oparłam o zimną posadzkę. Dyszałam ciężko. Dziennik zadygotał, otwarł się gwałtownie i wyleciał z niego czarny dym o fiołkowych oczach, o takich samych oczach jak moje.

- Cz-czemu mnie tu sprowadziłeś? - zapytałam wprost.

 Byłam stu procentowo pewna, że nie dam rady grać z Riddle z dziennika w zgadywanki.

- Z wielu powodów... - odparła powoli postać. - Na przykład jako przynętę.

- Przynętę... - powtórzyłam słabo. - Na kogo?

- Na Harry'ego Potter'a.

 Gdybym miała siłę roześmiałabym się ironicznie.

- Skąd pomysł... że Złoty Chłopiec... będzie chciał tu po mnie zejść...? - wysapałam.

- Z tego co pisze mała Ginny... - odparł spokojnie. - Ciągle wypisuje jak to słynny, dobry, wielki Harry Potter nie zwraca na nią uwagi, tylko na Delphi Riddle... często słyszy, jak o niej mówi... widzi jak razem rozmawiają... jak on na nią patrzy... A po za tym jego kompleks bohatera i tak by go tu sprowadził. Nawet gdybym zwabił tu Ginny, ale szczęśliwym trafem zabrałaś jej dziennik...

- Niestety, ale... muszę cię zmartwić... - opadłam na przedramiona, do połowy jeszcze będąc nad ziemią. - Mnie i Potter'a nic nie łączy... on się nie... zjawi... nienawidzimy się...

- To się zobaczy. - mruknęła postać. - Zapamiętaj sobie, Delphi, tą złotą zasadę: ja mam zawsze rację.

 A potem była już tylko ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top