ROZDZIAŁ 12
Pare tygodni później, kiedy w Hogwarcie znowu zrobiło się tłoczno, rozprzestrzeniła się plotka o tym, że Granger została kolejną ofiarą dziedzica Slytherin'a. Parę razy próbowałam odwiedzić ją w Skrzydle Szpitalnym, ale nie pozwalano mi tam wejść, a łóżko dziewczyny zasłonięto parawanem. Jednak wątpiłam w teorie, że Granger jest spetryfikowana. Potter i Weasley zachowywaliby się kompletnie inaczej i nie chodziliby do niej z książkami. Tylko co mogło się stać? Może eksperymentowała z jakimiś zaklęciami lub eliksirem?
- Wiecie o czym ostatnio rozmawiały dwie Puchonki ? - z przemyśleń wyrwałam mnie Daphne, która usiadła po mojej lewej przy kominku.
- Nie, ale za pewne zaraz się dowiemy. - odparłam leniwie bawiąc się jedną z moich mugolskich kart.
- Niedługo są walentynki... - taak, święto mające na celu wytknięcie ci braku drugiej połówki, tego jak to fantastycznie jest być w związku oraz wypalając ci oczy masą różowo-uroczych przesłodkich dekoracji. Nigdy nie lubiłam tego święta. - A Hannah Abbott i Susan Bones wysłały Lockhart'owi kartki walentynkowe...
- Jesteś uosobieniem plotkarki, wiesz Daphne? - zapytałam leniwie. Co mnie obchodzą jakieś kartki walentynkowe?
- Daj mi skończyć. - poprosiła oburzona dziewczyna. - Przez to dowiedziałam się, że Lockhart chce zorganizować walentynki w Hogwarcie, bo uznał, że taka wymiana walentynek pomoże nam w dojściu do siebie, po tych wszystkich strasznych atakach.
- Taak, jasne... - mruknął Draco. - On chce tylko dostać więcej walentynek.
Uśmiechnęłam się, ponieważ było to bardzo prawdopodobne i kompletnie w jego stylu. Nie lubiłam go. To zwykły, zakochany w sobie palant, bez krzty rozumu. Nie nauczył nas niczego pożytecznego, no może po za tym, żeby nie wypuszczać z klatki chochlików. Jego pomysł z walentynkami był żałosny. Starzec nie jest aż tak głupi i zrozpaczony, żeby się na to zgodzić... prawda?
***
14 lutego nadszedł dzień prawdy. Razem z Pansy i Daphne wychodziłyśmy właśnie z lochów i kierowałyśmy się do Wielkiej Sali.
- Z moich obliczeń wynika, że około czterdzieści pięć osób wysłało walentynkę do Lockhart'a. - oznajmiła Laleczka, kiedy otwierałyśmy drzwi.
Powstrzymałam odruch wymiotny. Sciany pokryte były bladoróżowymi kwiatami, a z sufitu leciało konfetti w kształcie serduszek. Ruszyłam w stronę stołu Ślizgonów co chwila wyciągając z włosów konfetti. Usiadłam przy stole. Na głowie Draco zamiast blond włosów lśniło różowe konfetti, chłopiec widocznie poddał się w walce z kawałkami papieru. Byłam głodna. Byłam. Niestety już nie jestem. Starając ukryć obrzydzenie spojrzałam na kadrę nauczycielską. Wszyscy mieli grobowe miny, w przeciwieństwie do Lockhart'a oczywiście, który rozradowany stał i prosił o ciszę. Ubrany był w ohydną, bladoróżową szatę.
- Witajcie w walentynki! - krzyknął uciszając podekscytowane uczennice. - I niech mi będzie wolno podziękować tym czterdziestu sześciu osobą, które przysłały mi kartki!
- Ach. - westchnęła cicho Daphne. - Pomyliłam się o jedną, pewnie jednak Granger wysłała mu tą kartkę...
Byłam zbyt zniesmaczona, żeby jej odpowiedzieć. Bałam się, że jeżeli otworzę usta zwymiotuje tęczą od nadmiaru różu. Ja również jak Draco poddałam się w próbach strzepywania konfetti, za to Pansy nadal dzielnie walczyła.
- Tak, pozwoliłem sobie na zaaranżowanie tej małej niespodzianki... ale nie koniec na tym!
Lockhart klasnął w dłonie i do sali wkroczyło tuzin gburowatych krasnoludów z doczepianymi, złotymi skrzydłami i harfami w dłoniach. Nie potrafiłam dłużej ukrywać obrzydzenia.
- Moje słodkie kupidyny, niebiańscy posłańcy! - zawołał rozpromieniony mężczyzna. - Dzisiaj będą krążyć po szkole, rozdając wam walentynkowe kartki! Na tym nie koniec zabawy! Jestem pewny, że moi szanowni koledzy chętnie się do niej przyłączą! Dalej młodzieży, nie wahaj się poprosić profesora Snape'a, by puścił w obieg Eliksir Miłości! A jeśli już jesteśmy przy tym temacie, to zapewniam was, że profesor Flickwick wie więcej o zaklęciach wprowadzających w upojony trans niż jakikolwiek inny czarodziej! Nuże, stary szelmo, pokaż im, co potrafisz!
Zażenowany profesor Flickwick ukrył czerwoną twarz w dłoniach, a Nietoperz wyglądał jakby zamierzał dać truciznę pierwszej osobie, która poprosi go o Eliksir Miłości.
Wpatrywałam się zniesmaczona w różowe konfetti, które leżało na budyniu, na który miałam ochotę. Draco zauważył moją minę i szturchnął mnie lekko łokciem wybudzając z transu.
- Już chyba wiem, co napiszę ci w kartce walentynkowej. - uśmiechnął się do mnie.
- Nawet się nie waż. - odparłam stanowczo.
Nie jedząc kompletnie nic ruszyłam na zajęcia. Na szczęście żaden z pseudo-kupipidynów nie zbliżał się do mnie. Potem razem z Draco bawiliśmy się i niczego nieświadomym krasnoludom doczepialiśmy różki diabła lub długie wąsy. Potem bliźniacy Weasley'owie podłapali od nas pomysł i teraz co drugi kupidyn miał różki, wąsy, afro czy czerwone nosy (dwa ostatnie dodatki wymyślili Weasley'owie). Późnym popołudniem ruszyłam do biblioteki, zostały mi jeszcze tylko trzy książki do sprawdzenia i jak znam życie dopiero w tej ostatniej znajdę coś o bazyliszku. W bibliotece było cicho i jedynie szum przewracających stron i stukot podeszw od butów zakłócały ciszę. Przegapiłam obiad. Burczenie w brzuchu przeszkadzało mi w czytaniu, więc postanowiłam wypożyczyć książkę ,,Wszystkie wielkie gady świata'' oraz ,,Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć'' i przełożyć czytanie na moment, kiedy w końcu coś zjem. Wychodząc z biblioteki spotkałam Fred'a i George'a.
- Cześć, chłopaki. - przywitałam się pogodnie.
- O, panienka Delphi. - odpowiedział jeden z nich na powitanie.
- Znowu sama. - dodał drugi.
Zaburczało mi w brzuchu
- I głodna. - stwierdzili jednocześnie.
- Taak ... - mruknęłam, poprawiając trzymane książki. - Spieszę się, chociaż zostałabym dłużej, gdybyście wiedzieli gdzie jest kuchnia.
- Wiemy. - oznajmił jeden z nich.
- Tak wiemy i możemy cię tam zaprowadzić, jeśli... - był to George.
- ...ładnie poprosisz. - dokończył Fred.
Nigdy w życiu. Ja nie proszę, ja wydaje polecenia. I to też im powiedziałam.
- Nie, to nie. - mruknął George.
- Miłego głodowania. - Fred uśmiechnął się do mnie i obaj odeszli zbyt zadowoleni z siebie.
Zaburczało mi w brzuchu. Nie nawidziłam się za to:
- Fred, George!
- Tak, panienko Riddle ? - dziwnie słyszeć jak zwolennicy Dumbledore'a nazywają mnie tak samo jak śmierciożercy.
- Czy pokażecie mi gdzie jest kuchnia... proszę?
- Twoje życzenie jest dla nas rozkazem. - obaj ukłonili się i zadowoleni z siebie poprowadzili mnie w stronę lochów.
Doszliśmy do małego obrazka owoców. George połaskotał gruszkę, która zadygotała i moim oczom ukazała się kuchnia pełna skrzatów domowych. Znowu zaburczało mi w brzuchu na myśl o tym, że zaraz coś zjem.
- Hej, skrzaty ! - zawołał Fred skutecznie przyciągając ich uwagę. - Dacie nam coś do zjedzenia ?
Wszystkie skrzaty pośpiesznie się ukłoniły i ruszyły do szafek z jedzeniem i na wyścigi przygotowywały mi posiłek. Jeden z nich wyczarował nam stół i trzy krzesła. George zamknął wejście i wszyscy usiedliśmy do stołu. Bliźniacy pochłaniali najróżniejsze słodycze, a ja dostałam upragniony budyń i kanapki. W raz z dalszym przebiegiem rozmowy okazało się, że obaj rudzielce są bardzo mądrzy. Można było przeprowadzić z nimi inteligentną rozmowę. Zastanawiałam się, czemu więc mają takie słabe oceny? Odpowiedź była według nich oczywista:
- Nie potrzebne nam to.
- Dokładnie, kiedy skończymy szkołę założymy własną firmę z magicznymi gadżetami i dowcipami.
- Po co się, więc starać?
- Skoro można się bawić. - odpowiedzieli chórem.
Było to szalenie irytujące, kiedy mówili w tym samym czasie, chociaż kiedy mówili na zmianę też nie było najlepiej.
- A skąd wiedzieliście, gdzie jest kuchnia? - zapytałam, biorąc do ręki ostatnią kanapkę.
- Ktoś nam powiedział. - odparł tajemniczo George.
- A kto? - dopytywałam się.
- Lunatyk
- Glizdogon
- Łapa
- I Rogacz.
Wymieniali na zmianę.
- Kto to?
- Tego ci nie powiemy. - odparł Fred.
- Tak to nasza tajemnica. - dodał George.
Zadzwonił dzwonek na lekcję. Kilkoma schludnymi kęsami dokończyłam kanapkę i razem z bliźniakami ruszyliśmy na zajęcia. Oni mieli Transmutacje, a ja Zaklęcia. Rozstałam się z chłopakami przy samej klasie.
- A więc do zobaczenia, panienko Delphi.
Obaj ukłonili się (oczywiście humorystycznie, nie z szacunku czy czegoś podobnego) i odeszli mieszając się z tłumem innych uczniów.
- Obracasz się z Weasley'ami ? - zapytała zdziwiona Pansy.
- Tak. - odparłam krótko. - A co, chcesz mi tego zabronić ? - zapytałam przyglądając jej się protekcjonalnie.
- Nie. - odparła szybko, przestraszona nawet samym pomysłem zabronienia czegoś córce Czarnego Pana. - Oczywiście, że nie.
Przybiegł do nas Draco. Przybiegł. Malfoy'owie nie biegają od tak sobie, poruszają się z tą swoją czystokrwistą gracją. Coś musiało się stać.
- Potter ma dziennik... - wydyszał przejęty.
Jednakowoż nie miałam pojęcia czym.
- Ma dziennik podpisany ,,Riddle''... - dokończył i dopiero teraz zdobył moją pełną uwagę.
Wbiłam w niego swój wzrok, a moje myśli biegły 1000 km na sekundę. Draco nieznacznie skulił się pod intensywnością mojego spojrzenia, wstrzymywał oddech.
- Ja nie mam dziennika... - mruknęłam powoli, uspokajająco.
- Innego Riddle'a nie znam. - powiedział Szczurek.
Coś do mnie dotarło.
- Ale ja znam. - odparłam bardziej do siebie niż do Malfoy'a.
Czy to ten dziennik był rzeczą, o której ojciec nie chciał mi mówić? To ten sekret? Jedno jest pewne: muszę zabrać mu ten dziennik. Tam mogą być zapisane ważne rzeczy lub przemyślenia ojca (które swoją drogą też są ważne), albo plany czy może miejsce, gdzie została ukryta Komnata Tajemnic.
- Musimy zabrać mu ten dziennik. - oznajmiłam konspiracyjnym szeptem, kiedy wchodziliśmy do sali.
Niestety po lekcjach Potter zawstydzony i zażenowany swoją walentynką, o której na pewno nikt nie da mu zapomnieć, udał się od razu do wierzy Gryfonów. Szlag.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top