ROZDZIAŁ 8

Wracałam właśnie z biblioteki z kolejnego spotkania mojego klubu, które rozrosło się na taką skalę, że musiałam je podzielić na dwie grupy - słabszą i mocniejszą. Czasami cieszył mnie ten fakt, a czasami wykańczała myśl, że robię tu więcej od nauczycieli. Przy następnym zakręcie spotkałam Draco, Daphne i Astorię wesoł o czymś rozmawiających.

- Dzięki tobie Slytherin może znowu stać się niepokonanym! - zapiszczała Daphne.

Przyśpieszyłam kroku i zrównałam się z nimi.

- Też tak sądzę. - zgodziłam się.
Ślizgoni omal nie wyskoczyli ze skóry.

- Delphi. - powitał mnie Szczurek. - Twoje wyczucie czasu i skradanie jest na coraz lepszym poziomie.
Prychnęłam.

- Już jest na najwyższym. - odparłam arogancko.

Młody Malfoy roześmiał się, a dziewczyny patrzyły na mnie dziwnym wzrokiem.
Pomiędzy nami zapadła komfortowa cisza.

- Słyszałam, co zrobiłaś bliźniakom. - ciszę złamała starsza Greengrass. - A myślałam, że ich lubisz...

- Upokorzyli mnie na oczach całej Wielkiej Sali. - wytłumaczyłam ozięble.

Na same wspomnienie owego incydentu zaczynały szarpać mną negatywne emocje. Jak oni śmieli? A jednak i tak nie potrafiłam być na nich całkowicie zła czy obrażona. Było to rozegrane po mistrzowsku i niechętnie podziwiałam ich za to. Fred i George mieli w sobie coś więcej niż inni Weasleyowie. Nie, żebym miała zamiar im to powiedzieć. Jeszcze uznaliby, że jestem miła czy coś. Zadzwonił dzwonek. Siódme roczniki opuszczały właśnie klasy. Niektórzy biegli. Niektórzy, czyli Gryfoni. Na szczycie schodów, kiedy po raz kolejny Daphne wyliczała, czego dowiedziała się na temat taktyk Lwów, zdarzyło się coś strasznego.

- Berek! - wrzasnął jeden chłopak w czerwonym krawacie.

Drugi zaklął i ruszył na niego potrącając raczej dość mocno Malfoy'a. Blondyn przeturlał się ze szczytu kamiennych schodów na sam dół. Siostry pisnęły w tym samym czasie i zbiegły do zwijającego się z bólu Szczurka.

- Auu... - zajęczał Draco. - Moja ręka!

Odwróciłam się do oniemiałych Gryfonów.

- Mam do was tylko dwie sprawy. - zaczęłam chłodno z groźnym wyrazem twarzy. - Po pierwsze: macie przechlapane i osobiście dopilnuję, żeby stało wam się coś niemiłego... Kojarzycie bliźniaków Weasleyów, prawda?... Świetnie. Po drugie: ruszcie się! Jesteście silni, zabierzcie go do Skrzydła Szpitalnego. - rozkazałam.

Kompletnie zdezorientowani i przestraszeni Gryfoni zbiegli po schodach i podnieśli Draco na nogi. Potem jeden z nich podparł go ramieniem. Zeszłam do nich.

- Sorry, Malfoy. - powiedział ten, który go trzymał. - My naprawdę nie chcieliśmy...

Draco spojrzał w moim kierunku, a potem odwarknął najmilej, jak potrafił:

- Nic się nie stało.

Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony słowami Szczurka.

***

Draco ze względu na swoją rękę nie mógł grać w dzisiejszym meczu, więc zamiast Slytherinu zagra Hufflepuff. Tym razem z jego ręką był gorzej. Oczywiście pani Pomfrey uleczyła mu ją, ale ze względu na to, że to już druga kontuzja w tym samym miejscu, Draco nie może jej nadwyrężać. Tak na oko, to niby wszystko jest w porządku, ręka jest sprawna, ale przy niektórych gwałtowniejszych ruchach Szczurek się krzywił. Pomfrey mówiła, że tak będzie jeszcze przez ok. trzy dni, zanim eliksir dobrze nie zadziała.

Stałam pod klasą obrony przed czarną magią oparta o parapet. Miałam przymknięte oczy i wsłuchiwałam się w hałas na korytarzu. Dziwne było to, że wszystko inaczej brzmiało, kiedy miałam zamknięte oczy oraz kiedy miałam je otwarte i skupione na jakimś punkcie. Zadzwonił dzwonek, a równo z nim klasa została otwarta. Jednak w drzwiach nie stał Lupin, tylko Snape. Po jego minie sugerowałam, że mamy siedzieć cicho i nie zadawać zbędnych pytań typu ,,Gdzie jest profesor Lupin?''. Zajęłam swoje standardowe miejsce obok Szczurka i rozpoczęła się lekcja. Po jakiś dziesięciu minutach zajęć do klasy wpadł Potter.

- Bardzo przepraszam za spóźnienie, panie profesorze, ale... - Złoty Chłopiec momentalnie umilkł, kiedy zobaczył, kto siedzi za biurkiem.

- Lekcja zaczęła się dziesięć minut temu, Potter, więc sądzę, że odejmiemy Gryffindorowi dziesięć punktów. Siadaj.

Ale Złoty Chłopiec nawet nie drgnął.

- Gdzie jest profesor Lupin? - zapytał głupkowato.

- Twierdzi, że czuje się dzisiaj zbyt słabo, by prowadzić lekcję. - odpowiedział Snape z dziwacznym uśmieszkiem zadowolenia.

Coś mi się zdaje, że Nietoperz nie lubi naszego nowego nauczyciela. Chociaż... on nie lubi wszystkich profesorów, którzy uczą OPCM'u. Jednakowoż, te jego aluzje dotyczące dziwnej choroby Lupina są podejrzane. Muszę to w wolnym czasie sprawdzić.

- Chyba ci powiedziałem, żebyś usiadł.

Potter jest wyjątkowo tępą osobą, dlatego stał tam dalej dziwacznie -a może bardziej oskarżycielsko - wpatrzony w Snape'a.

- Co mu jest?

Czarne oczy Severusa rozbłysły.

- Nic, co by zagrażało jego życiu. - powiedział takim tonem, jakby marzył, żeby zagrażało. - Gryffindor traci kolejne pięć punktów, a jeśli będę zmuszony poprosić cię jeszcze raz, żebyś usiadł, to już będzie pięćdziesiąt.

To stwierdzenie obudziło jeszcze funkcjonujące szare komórki chłopca i powlókł się on na swoje miejsce.

Snape nadal wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.

- Jak mówiłem, zanim Potter nam przerwał, profesor Lupin nie pozostawił żadnych notatek z dotychczas przerobionych tematów...

Granger wybuchła i wymieniła to, co już przerobiliśmy. Widocznie to nie pasowało do planów Snape'a, ponieważ ją uciszył warknięciem:

- Siedź cicho. Nie prosiłem cię o informację. Komentowałem tylko dotychczasowy brak organizacji.

- Profesor Lupin jest najlepszym nauczycielem obrony przed czarną magią, jakiego do tej pory mieliśmy. - wypalił jakiś Gryfon, o ile dobrze kojarzę Thomas (moja pamięć do nazwisk jest coraz lepsza), a reszta Gryfonów mruknęła w zgodzie.

- Jak widzę łatwo was zadowolić. Lupin was nie przemęcza... Czerwone kapturki i druzgotki poznaje się w pierwszej klasie. Dzisiaj będziemy mówić o... - Snape przeszedł na koniec książki. - ...wilkołakach.

- Ale... panie profesorze. - odezwała się panna Wiem-to-wszystko najwidoczniej nie mogąc się powstrzymać. - nie powinniśmy jeszcze omawiać wilkołaków, mieliśmy przejść do zwodników...

- Granger, - przerwał jej lodowato. - wydawało mi się, że to ja prowadzę tę lekcję, a nie ty. - dziewczyna zarumieniła się. - A teraz wszyscy otworzą książki na stronie trzysta dziewięćdziesiątej czwartej. - rozejrzał się groźnie po klasie. - Wszyscy! Natychmiast!

Niektórzy Gryfoni pomrukiwali coś pod nosem, ale w końcu wszyscy mieliśmy już otwarte książki. Spojrzałam w tekst. Wiedziałam już bardzo dużo na temat wilkołaków, ale mimo to w podręczniku znalazło się parę ciekawostek, o których nie miałam pojęcia. I wszystkie dziwnym trafem pasowały do Lupina...

- Kto może mi powiedzieć, w jaki sposób odróżnić wilkołaka od prawdziwego wilka? - zapytał Snape.

Cisza. Tylko ja i Granger podniosłyśmy ręce.

- Tak, panno Riddle? - zapytał niezadowolony, bo o ile Granger może zignorować, to ja jestem córką jego Pana.

- Wilkołak od wilka różni się masą drobnych różnic w wyglądzie i wielkości; wilkołak jest większy i potrafi również poruszać się na samych tylnych łapach, co jest praktycznie niemożliwe u normalnego wilka... Różnice można dostrzec również w charakterze, jak zmienionego; jest mądrzejszy i ma mniej zahamowań, jak i jeszcze przed przemianą, kiedy jest normalnym człowiekiem... - zmarszczyłam brwi i spojrzałam nieczytelnie na Nietoperza, a zadowolony z siebie błysk zagościł w jego oczach, a nigdy nieznikające bariery oklumencyjne rozstąpił się, żebym mogła przeczytać, to co chce mi przekazać i tylko to: ,,Brawo, panno Riddle. Odgadła pani zagadkę szybciej niż inni... Nie, żebym spodziewał się czegoś innego.''- kiedy jest normalnym człowiekiem... - powtórzyłam, znowu koncentrując się na lekcji. - wtedy boi się nocy, a szczególnie tej z pełnią księżyca, jego organizm jest wycieńczony, a skóra poraniona ze względu na to, co robi jako wilkołak, nie panując nad sobą, ale także dlatego, że przemiana strasznie boli i deformuje ciało człowieka...

Hermiona opuściła rękę.

- Bardzo dobrze, panno Riddle. Dziesięć punktów dla Slytherinu. - oznajmił Snape kontynuując lekcję.

Do końca lekcji nikt już się nie odezwał. Wszyscy pisaliśmy notatki z tekstu z podręcznika. W tym czasie Snape krążył po klasie, niczym w pracowni eliksirów, i sprawdzał to, co zapisaliśmy na lekcjach z Lupinem. Co chwila oczywiście poniżając Grfonów, co było najwyraźniej jego hobby. Zabrzmiał dzwonek i wszyscy ewakuowali się z klasy. Jednak i tak Severus zdąrzył nam zadać dwie rolki wypracowania. Ale mnie dręczyło coś innego.

- Daphne, - zapytałam nagle. - co wiesz o Lupinie?

Dziewczynka zmarszczyła brwi.

- Wszystko, co wiem, to jedynie rzeczy ogólno dostępne... Nic nadzwyczajnego... A coś się stało?

Machnęłam różdżką i bariery wyciszające otoczyły nas.

- Podejrzewam, że jest wilkołakiem.
Wszyscy gwałtownie wciągnęli powietrze.

- Czemu? - zapytał Draco.

- Po pierwsze: wygląd i te zadrapania. Po drugie: jego bogin; nie kryształowa kula, tylko księżyc w pełni. Po trzecie: lekcja Snape'a i jego widoczna niechęć do Lupina, on chce, żebyśmy wiedzieli, ale z jakiegoś powodu nie może nam powiedzieć... No i po czwarte: jego lekcje są zawsze odwoływane lub mają zastępstwa, w dzień przed pełnią... Czy to nie wydaje się wam dziwne?

- Stary Drops nie pozwoliłby, żeby uczył nas wilkołak... - wtrącił niepewnie Nott.

Spojrzałam na niego litościwie.

- Nasze bezpieczeństwo nie jest zbyt ważne dla Dropsa. - powiedziałam twardo. - A poza tym... może być to stara znajomość czy coś...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top