ROZDZIAŁ 2

Przeszłam przez kominek w Rezydencji Riddle'ów i znalazłam się w Malfoy Manor.

- Cześć, Delphi. - przywitał mnie uśmiechnięty Draco.

- Cześć, Szczurku. - odpowiedziałam na powitanie. - Ile już tak czekasz?

- Może z dwadzieścia minut. - zamyślił się chłopiec.

- Wiesz, że nie musisz. - zauważyłam. - Sama dam radę się odnaleźć w twoim domu.

- No i na tym rzecz polega: moim domu... Ty jesteś gościem, a mnie uczono nudnych zasad dobrego wychowania.

     Zachichotałam i lepiej przyjrzałam się młodemu Malfoy'owi. Nadal miał swoje ulizane włosy na żel i był strasznie blady, ale urósł o parę centymetrów i obecnie jest ode mnie wyższy, niewiele, ale wyższy.

- Za ile wyruszamy na Pokątną? - zapytałam, zmieniając temat.

- Powinniśmy wyruszyć... dwadzieścia minut temu. - Draco uśmiechnął się promiennie.

     Dałam mu lekkiego kuksańca, co jeszcze bardziej go rozbawiło, a potem zaprowadził mnie do jadalni, gdzie była Narcyza. Lucjusz był już od tych nieszczęsnych dwudziestu minut na Pokątnej załatwiając swoje sprawy.

- Ślicznie wyglądasz, panienko. - przywitała mnie Cyzia. - Skoro już jesteś to możemy udać się na Pokątną.

     Kiwnęłam głową. Pani Malfoy pozbierała ze stołu jakieś papiery i zaniosła je do innego pokoju.

- A gdzie wasz skrzat, Draco? - zapytałam, zdając sobie sprawę, że takie czynności jak sprzątanie zawsze były zajęciem Zgredka.

- Został uwolniony. - wywarczał chłopiec.

- Jak to uwolniony? - zdziwiłam się.

     Malfoy'owi nigdy nie oddaliby swojej pomocy domowej. Nigdy.

- Przeklęty Potter go uwolnił. - wytłumaczył czerwony na twarzy Draco.

- Jak?

- Nie wiem. Starzy nie chcą mi powiedzieć.

     Spojrzałam na niego badawczym wzrokiem. Na pewno nie kłamał- nie miałby po co, ale to dość dziwne. Jednak nie udało mi się niczego z niego wydusić, bo on naprawdę nie wiedział, co się wydarzyło. Przez co jeszcze bardziej znienawidziłam siedzenia zamknięta w swoim pokoju odcięta od informacji.

    Po chwili wróciła Narcyza i razem, siecią Fiuu, przedostaliśmy się na Pokątną. Żeby było szybciej, jak zwykle się rozdzieliliśmy: Narcyza poszła po książki, a my z Draco po nowe szaty, bo stare mieliśmy już za małe, a szczególnie blondyn. Był to obecnie ulubiony temat żartów młodego Malfoy'a.

- Hej, jak tam na dole? - zaśmiał się.

- Nie ośmieszaj się. - poradziłam dobrodusznie. - Jesteś tylko o parę cali wyższy, a obecnie stoisz na stołku.

     Jednak to w cale nie przeszkadzało chłopakowi.

- Uważaj bo spadniesz. - ostrzegałam blondyna, kiedy madame Malkine starała się go zmierzyć.

- Zaczekaj tu chwilkę, kochanieńki. - poleciła krawcowa i zniknęła na zapleczu.

- Zaczynasz mnie denerwować. - ostrzegłam z maską bez wyrazu, kiedy Draco nie przestawał się śmiać.

     Kiedy nie przyniosło to prawidłowych rezultatów po prostu złamałam zaklęciem jedną nóżkę od jego stołka. I tym razem to ja się śmiałam, kiedy z brzdękiem upadł na ziemię.

- Długo się leciało? - zapytałam.

     Draco skrzywił się, a do sklepu zawitały dwie nowe osoby.

- Witaj, Delphi. - grzecznie przywitał się Zabini wtórowany przez Nott'a.

     Śmiejąc się, nie byłam zdolna do odpowiedzi. Za to różowy na twarzy Dracon wstał i otrzepał się.

- Cześć, chłopaki.

- Cześć, Draco. - padła krótka odpowiedź. - Czemu leżałeś na podłodze?

- Bo urosłem. - mruknął blondyn, co jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło.

     Wróciła madame Malkine. Naprawiła stołek i dokończyła mierzenie Draco, a potem zabrała się za mnie. Po około piętnastu minutach nasze szaty były już gotowe, a Draco więcej nic nie powiedział na temat swojego wzrostu.

***

     Wróciliśmy do Malfoy Manor. Bardzo ubolewałam nad tym, że nigdzie nie spotkałam Złotego Chłopca, ale nie zawsze można mieć wszystko.

- A tu macie swoje książki. - oznajmiła Narcyza, kładąc dwie brązowe paczki na stole. - Tylko na nie uważajcie. Jedna jest wyjątkowo niebezpieczna.

     No i wyszła, a ja i Draco wymieniliśmy zdziwione spojrzenia. Blondyn zaraz rozpakował swoje książki, żeby zobaczyć co jest w nich takiego ''niebezpiecznego''. Rozsiadłam się na kanapie w salonie i już miałam zamiar rozwinąć swój papier, kiedy usłyszałam krzyk Szczurka.

- TA KSIĄŻKA MNIE UGRYZŁA! - wrzasnął blondyn i upuścił ją na ziemię.

    Spojrzałam na podręcznik. Był włochaty i brudny, a na rogach lekko postrzępiony. Spojrzał na mnie małymi ślepiami, zakłapał okładką i ruszył w moją stronę. Mimowolnie pisnęłam i weszłam nogami na kanapę. Książka zawróciła i pognała w stronę Dracona, kłapiąc przy tym. Chłopak również krzyknął i wskoczył na stół, tłucząc wazon. Automatycznie wyjęłam różdżkę i wycelowałam ją w stronę książki:

- Retinaculum! - z mojej różdżki wyleciał gruby sznur, który oplótł podręcznik.

     Kiedy tylko tak się stało Draco zeskoczył ze stołu i stanął jedną nogą na książce, dumnie wyprostowany. Przewróciłam oczami, a potem ostrożnie wyjęłam swoją książkę. Podręcznik kłapnął i wyleciał mi z rąk, ale zanim zdążył mnie zaatakować obwiązałam go sznurem.

- Jaki kretyn zleca nam... takie książki?! - oburzył się Malfoy. - Niech no tylko mój ojciec się o tym dowie...

- To nic nie zrobi. Wyrzucili go z Radu Nadzorczej, pamiętasz? - zapytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi.

- Obiad! - zawołała Narcyza.

     Oboje odłożyliśmy swoje związane książki obok tych normalnych i zeszliśmy do jadalni, żeby zjeść obiad przygotowany przez panią Malfoy. Nie było to jakoś wybitnie dobre, ale sądząc po minie Szczurka wnioskuje, że pewnie o wiele lepsze, niż na początku kulinarnej przygody Narcyzy.

***

- Czemu nie było cię przez całe wakacje? - zagadnął Szczurek.

     Był już wieczór, a my obecnie siedzieliśmy w pokoju chłopca i graliśmy w karty. Narcyza sprzątała, a Lucjusza nadal nie było, gdyż obecnie siedział w pracy. To, że został wyrzucony z Rady Nadzorczej i stracił wpływy w Ministerstwie poważnie zaszkodziło i jemu, i Czarnemu Panu. Teraz całe dnie przesiaduje w biurze i stara się nadrobić zaległości. Podobno ma już prawie w garści Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami i powoli pracuje też nad Departamentem Magicznych Gier i Sportów, ale na to potrzeba czasu.

- Miałam szlaban. - odpowiedziałam szczerze, dobierając dwie karty z czego jedną podmieniłam, bo mi nie pasowała.

- Za co? - zdziwił się.

- Nie przeginaj. - ostrzegłam.

     Draco uniósł ręce w oznace kapitulacji i też dobrał kartę. Spojrzałam na zegarek. Było już dość późno, więc zakończyliśmy grę i położyliśmy się spać.

***

     Następnego dnia standardowo obudziły mnie promienie słońca. Ukryłam głowę pod poduszką. Chciałam jeszcze spać! Czemu nie mam Zmieniacza Czasu? Wysypiałabym się wtedy do woli.

- Wstawaj, za piętnaście minut śniadanie. - zawołał Draco.

- Nie będziesz mi rozkazywać. - odparłam pseudo groźnie, ale rozczochrana i w piżamie nie byłam tak na prawdę straszna, chociaż zależy kogo się spytasz.

     Wstałam i wyjęłam z szafy naszykowane wczoraj ubranie. Draco otworzył mi drzwi z tą swoją czystokrwistą gracją i - nowym - błyskiem w oczach. Co to za błysk, nie wiem, ale nie opanowałam na tyle Legilimencji, żeby się dowiedzieć. Wyszykowałam się, zjadłam śniadanie i ani się obejrzałam siedzieliśmy już w Express Londyn-Hogwart. W przedziale oprócz mnie, była jeszcze Pansy, która wcisnęła się obok zniesmaczonego Draco, Daphne, która usiadła na przeciw mnie i komplementowała moją śliczną sukienkę oraz Blasie i Theo rozmawiający o Syriuszu Blacku.

- To podobno najniebezpieczniejszy czarodziej w Wielkiej Brytanii... - tłumaczył Nott. - No, nie licząc oczywiście Czarnego Pana.

- No nie wiem. - wtrącił Malfoy. - Znam groźniejszych. Taki na przykład Greyback lub ciocia Bella... - Draco spojrzał sugestywnie w moją stronę.

- A czy ta twoja... ciocia Bella uciekła kiedyś z Azkabanu?

- Sęk w tym, że nigdy nie dała się złapać. - odparł Szczurek.

- ,,Ciocia Bella'' ? - powtórzyła zdezorientowana Pansy.

- Bellatriks Lestrange. - wyjaśniłam, odzywając się po raz pierwszy podczas tej rozmowy. - Masowa morderczyni, śmierciożerca... - moja matka, ale to wie tylko Draco i niech tak na razie pozostanie. - "Lewa ręka" ojca. - dodałam zamiast tego. - Nasza ciocia.

- Wasza ciocia? - wtrąciła Daphne. - Jesteście rodziną?

     Draco wyszczerzył radośnie zęby:

- Taak... bo widzisz Daphne... Czarny Pan to mój wujo...

     Chłopiec roześmiał się, a ja do niego dołączyłam.

- Taak... ale spróbuj nazwać go ,,wujkiem''... i, nie daj Merlin, przytulić...

     Teraz już wszyscy wyobrazili sobie młodego Malfoy'a tulącego Czarnego Pana śmiejąc się. Jednak w pewnym momencie zrobiło się strasznie zimno, a pociąg powoli zwalniał.

- Co się dzieje? - zapytała Pansy, przysuwając się do odsuwającego się Draco.

     Nikt nie odpowiedział, a odgłosy deszczu i wiatru stawał się coraz głośniejsze. Wyjrzałam przez okno, a Daphne ruszyła do drzwi. Nie było nic widać. Było strasznie ciemno, nie było, ani gwiazd, ani księżyca czy słońca.

- U mnie nic. - westchnęła Laleczka i wróciła na swoje miejsce, a zaraz po tym zgasło światło.

     Pansy i Daphne pisnęły, a chłopcy zaczerpnęli nerwowo powietrze, wstrzymując oddech. Zrobiło się jeszcze zimniej, niż przedtem.

- Co się dzieje? - powtórzyła przerażona Pansy.

     Nie miałam nawet okazji jej uspokoić, ponieważ nagle poczułam, że całe szczęście i sens życia ulatuje ze mnie. Trzęsłam się z zimna i miałam wrażenie, że zaraz zamarznę. Bez żadnego ostrzeżenia moje bariery oklumencyjne puściły i usłyszałam cichy głos w głowie, który powtarzał w kółko:

Strasznie mnie rozczarowałaś, Delphi.

     Był to głos ojca. Zawiodłam go. Znowu. Do tamtego głosu doszedł inny, ale również syczący:

... to jest, niestety twoja ostatnia szansa.

     Głosy powtarzały się w kółko i w kółko, stając się coraz bardziej nachalne i przygnębiające. Ale nie kłamały, mówiły samą prawdę. Starałam się walczyć, ale nie mogłam, tego nie dało się powstrzymać i w końcu to zrozumiałam:

- Dementorzy...

    Odpowiedziały mi przestraszone pomruki innych. Nagle drzwi do naszego przedziału zaczęły się powoli otwierać. Zobaczyłam trupią rękę, ale tylko przez chwilę, bo kiedy zjawa rozejrzała się po przedziale cofnęła się i poleciała dalej. Mimo to nic się nie zmieniło i miałam ochotę uderzyć głową o szybę okna, żeby tylko uciszyć ten głos, kiedy wszystko znikło, a światło znowu się zapaliło. Wszyscy bladzi jak kreda milczeli. Szybko pozbierałam szczątki mojej bariery oklumencyjnej i wzmocniłam ja skutecznie uciszając niechciane głosy. Express znowu nabierał tępa, a ja jeszcze ciężko dysząc doszłam do siebie, jednak inni nie potrafili opanować się tak szybko jak ja. Pansy wtulała się z zaciśniętymi oczami w sztywnego Draco, który miał obecnie ciemniejsze włosy, niż twarz. Daphne trzymała szybko poruszającą się klatkę piersiową i miała oczy okrągłe jak spodki od talerzy, a Zabini i Nott nie mogli zaczerpnąć oddechu, krztusząc się łapczywie nabieranym powietrzem. Dałam im chwilę na opanowanie, a kiedy wszyscy byli w miarę w normie wytłumaczyłam:

- To był dementor. Nie martwcie się, oni działają tak na każdego, bez wyjątku, przebijają się nawet przez najtwardsze osłony oklumencyjne, a jedyne co może ich pokonać to zaklęcie Patronusa.

- Czy będziemy uczyć się go w tym roku? - zapytała Pansy.

- Obawiam się, że to zbyt zaawansowana Biała Magia.

- ,,Biała Magia''? - powtórzyła dziewczynka.

- Salazarze, czy wy niczego nie czytacie? - zapytałam.

     Pansy chciała mi odpowiedzieć, ale do przedziału wszedł ślizgoński prefekt: - Nauczyciele kazali sprawdzić, czy wszystko w porządku. - wytłumaczył chłopak spoglądając głównie na mnie.

- Wszystko dobrze. - odparłam, zbywając go machnięciem ręki.

     Chłopiec szybko wyszedł i kontynuowaliśmy rozmowę powoli schodząc z tematu dementorów.

     Dojechaliśmy w końcu na stacje w Hoksmeade. Daphne wywęszyła przelotnie, że kiedy dementor odwiedził przedział Potter'a ten zemdlał. Wsiedliśmy do jednej z dorożek śmiejąc się z niego. Kiedy dojechaliśmy pod bramy Hogwartu wychwyciłam go wzrokiem i zawołałam, podchodząc:

- Potter, to prawda, że zemdlałeś?

     Wyminęłam szlamę i stanęłam mu na drodze.

- Odwal się, Riddle. - warknął na mnie rudzielec i był gotowy skoczyć, gdyby nie Draco, który przyciągnął jego uwagę.

- Ty też zasłabłeś, Weasley? - zapytał głośno. - Też się przestraszyłeś tego strasznego dementora?

- Jakiś problem? - doszedł nas jakiś męski głos.

     Odwróciłam się w jego stronę i ujrzałam poharatanego mężczyznę. Miał stare, znoszone szaty i nie wyglądał najlepiej. Draco raczej podzielał moje zdanie i odpowiedział ironicznie:

- Och, nie... ee... proszę pana.

     W tym momencie bardzo przypominał mi Lucjusza, kiedy rozmawia z kimś o gorszym statusie. Wychwyciłam wzrok mężczyzny, a zaraz potem skinęłam na swoją świtę i ruszyliśmy do Hogwartu. Usiadłam na swoim standardowym miejscu przy stole Ślizgonów, a inni okrążyli mnie, niemal bijąc się o miejsce jak najbliżej mnie. Zabawne... Biją się o miejsca obok szlamy.

     Ceremonia Przydziału rozpoczęła się, ale nie prowadzona jak co roku, przez McGonagall, a przez profesora Flickwick'a. Parę nowych twarzy pojawiło się w szlachetnym Domu Węża, między innymi Astoria Greengrass - młodsza siostra Daphne.

     Spojrzałam z niekrytą odrazą na Starca, który wstał, żeby zabrać głos:

- Witajcie! - zawołał przepełniony szkodliwą radością. - Witajcie u progu kolejnego roku nauki w Hogwarcie! Pragnę wam powiedzieć o kilku sprawach, a ponieważ jedna z nich jest bardzo poważna, sądzę, że najlepiej będzie, jeśli od razu przejdę do rzeczy, zanim ta wspaniała uczta zamroczy wam mózgi...

     Zrobił krótką pauzę, odchrząknął i kontynuował:

- Zapewne wszyscy już wiecie, że nasza szkoła gości strażników z Azkabanu, którzy są tutaj z polecenia Ministerstwa Magii. To oni przeszukali wasz pociąg. Strażnicy pełnią wartę przy każdym wejściu na teren szkoły, - ciągnął Starzec. - a póki są wśród nas, nikomu nie wolno opuścić szkoły bez pozwolenia.

     Mi i tak nie wolno, nawet nigdzie samej wychodzić. - pomyślałam ponuro, opierając głowę na dłoni, a łokieć na stole.

- Nie łudźcie się: dementorów nie da się oszukać żadnymi sztuczkami, przebierankami... czy nawet pelerynami-niewidkami. Nie będą wysłuchiwali żadnych próśb ani wymówek. To nie leży w ich naturze. Dlatego ostrzegam was, żebyście nie dali im powodu do zrobienia wam krzywdy. Liczę na prefektów domów i na naszą nową parę prefektów naczelnych, liczę, że zadbają, by nikt nie próbował wyprowadzić dementorów w pole.

     Zrobił kolejną pauzę i rozejrzał się po całej Wielkiej Sali, w której panowała głucha cisza.

- A teraz coś weselszego. - dodał po chwili, tak jakby przed chwilą nie nastraszył nas śmiertelnie.

- Mam przyjemność powitać w naszym gronie dwóch nowych nauczycieli. Najpierw profesora Lupin'a, który zgodził się łaskawie objąć stanowisko nauczyciela Obrony przed Czarną Magią.

     Po sali przeszły mało entuzjastyczne oklaski, które pochodziły głównie od czystokrwistych Ślizgonów. Większość z nich padłoby przede mną na kolana, ale i tak twierdziło by, że czystokrwiści są zawsze lepsi.

- A teraz przedstawię wam drugiego nowego nauczyciela. - kontynuował Dumbledore. - No, cóż, muszę was z przykrością powiadomić, że profesor Kettlenburn, nasz nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami, przeszedł na zasłużoną emeryturę, żeby w spokoju pielęgnować to, co mu jeszcze z ciała pozostało. Mam jednak przyjemność oznajmić wam, że jego miejsce zajmie w tym roku Rebeus Hagrid, który zgodził się objąć to stanowisko, nie rezygnując ze swoich obowiązków gajowego Hogwartu.

     Twarz ześlizgnęła mi się z dłoni i o mało co nie uderzyłam brodą o złoty talerz. Spojrzałam wymownie na Draco. Po jego minie wnioskuje, że podziela moje zdanie. Inne stoły zaczęły klaskać z entuzjazmem, a Węże robiły to z jeszcze większą niechęcią, niż kiedy bili brawo temu nowemu od obrony (oczywiście już zapomniałam jak się nazywa). Kiedy uczniowie przestali klaskać zaczęła się uczta.

- Czy oni zwariowali? - mruknął Draco, kiedy zdołał otrząsnąć się szoku. - Nawet ten cały Weasley senior byłby lepszym nauczycielem ONMS'u, niż Hagrid!

- Też mi się tak zdaje. - przytaknęła żywo Pansy.

- Ale mogliśmy się domyśleć. - dodałam. - Bo kto inny zlecił by nam gryzące książki?

***

  Hejka, długo wyczekiwany, nowy rozdział! Jej! *świerszcze*... No dobra. A tak po za tym, to masz, co chiałaś ELEO, zamiast jednej spacji, dzisiaj porobiłam, aż pięć. Podoba się?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top