ROZDZIAŁ 11

           Nadszedł dzień, w którym musiałam w końcu opuścić Rezydencję Riddle'ów i wrócić do Hogwartu. Szczególnie zadowolona z tego powodu nie byłam, bo w domu naprawdę było mi dobrze. Nauczyłam się podstaw magii bezróżdżkowej, a ojciec podszkolił mnie z magii umysłu i potrafiłam już przeczytać myśli, które aktualnie krążyły po głowie danej osoby i niestety tylko takie, a do tego osoba, którą legilimuję musi mieć słabą wolę i być kompletnie zielony w magii umysłu. Ach... czemu to musi być takie trudne?

          Pożegnałam się z ojcem i Nagini, a potem razem z Bellatriks kominkiem przeszłyśmy do Malfoy Manor.

          — Witaj, panienko — przywitali się Malfoy'owie.

          Mruknęłam do nich coś na powitanie. To się zaczynało robić nudne.

           Bella również się przywitała, a potem zaczęła żywo rozmawiać z Narcyzą i Lucjuszem.

           — Cześć, Delphi — przywitał mnie blondyn. — Jak ci minęły święta?

          — Cześć, Draco — odpowiedziałam z entuzjazmem. — Święta minęły mi fantastycznie.

           — ,,Fantastycznie'' oznacza pewnie ,,cały wolny czas poświęciłam na czytanie i naukę'', prawda? — chłopak uniósł do góry jedną brew i wyglądał obecnie jak mała kopia Lucjusza.

           Roześmiałam się swoim melodyjnym śmiechem, tak niepasującym do mojej złej natury. Draco był iście tym faktem przejęty i przysiągł, że jeżeli zaraz się nie opanuję, to nie dostanę swojego świątecznego prezentu. Podziałało to w odwrotnym kierunku, gdyż roześmiałam się jeszcze bardziej, ale kiedy Bella opuściła willę, uspokoiłam się i całą czwórką aportowaliśmy się do jakiejś ciemnej uliczki niedaleko King's Cross.

            Coś brzdęknęło i odruchowo sięgnęłam w stronę różdżki, spoglądając w górę. Jednak zaraz uspokoiłam się, gdyż był to tylko jakiś mugol. Lucjusz od razu do niego podszedł i wymazał mu pamięć, tak że ten zemdlał. Kiedy się obudzi, nie będzie pamiętał, że w ogóle nas widział. Uśmiechnęłam się. Kocham magię.

           Doszliśmy na peron i razem z Draco pożegnaliśmy jego rodziców, a potem wsiedliśmy do pociągu.

***

          Następny dzień rozpoczęliśmy od lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami. Na dworze było strasznie zimno, ale i tak musieliśmy spędzić tam całe 45 minut. Na szczęście gajowy był na tyle ogarnięty, a może na tyle wyziębiony, żeby wpaść na pomysł rozpalenia ogniska pełnego salamander. Dlatego przez całą lekcję zbieraliśmy suche gałęzie i liście, których było niewiele.

          Zauważyłam też dziwną rzecz, a mianowicie to, że Potter i Weasley nie odzywają się do panny Wiem-to-wszystko i unikają jej, najlepiej jak mogą. Postanowiłam skorzystać z tej cudownej okazji i podejść do dziewczyny.

           — Cześć, Granger — przywitałam się bardzo miło, niby przez przypadek szukając gałęzi w tym samym miejscu, co ona.

           — Czego chcesz, Riddle? — warknęła dziewczyna.

          — Co tak agresywnie? Przyszłam się tylko przywitać — odpowiedziałam, wywracając oczami. — Tam leży jakaś gałąź. — Wskazałam na patyk, a dziewczyna nieświadomie wykonała mój niewypowiedziany rozkaz. I to niby jest ta ich ,,najmądrzejsza''?

          — Ty nigdy nie przychodzisz się ,,tylko przywitać'', więc pytam jeszcze raz: Czego chcesz, Riddle?

           Spostrzegawcza.

           — No dobra, masz mnie. — Podniosłam ręce w oznace kapitulacji. — Tam masz jeszcze jeden patyk... Zauważyłam, że Potter i Weasley unikają cię... Jeszcze tam jest parę... Pokłóciliście się?
Dziewczyna znowu podniosła patyki, które jej wskazałam.

           — To skomplikowane bardziej niż myślisz, a zresztą, co ja ci będę mówić? Ty nie masz przyjaciół.

          — Jak to nie mam? — oburzyłam się, niech myśli sobie, że mnie to rusza.
Niedługo będę rządzić światem, więc po co mi przyjaciele? A poza tym mam przyjaciół, przyjaciela. Draco jest moim przyjacielem.

           — Normalnie. Masz tylko ludzi do rozkazywania, ale nie wiesz, jak to jest się o kogoś martwić. — Wyczuwałam wybuch. — Ale ja mam, miałam... Black chce zabić Harry'ego zapewne dla twojego ojca, czyż nie? A ja się tylko martwiłam, jak oni mogli się na mnie obrazić o głupią miotłę?! — No i wybuchła, uśmiechnęłam się.

          Wszystkie pary oczu zwróciły się na Granger, która zrobiła się czerwona jak burak. Spojrzałam na Złotego Chłopca. Był przygnębiony i zły na swoją przyjaciółkę, a ja muszę dopilnować, żeby tak pozostało. Razem są zbyt silni, ale osobno... to już inna sprawa. Niech Potter myśli, że nikogo przy nim nie ma, że jest całkiem sam.

***

          Tydzień po rozpoczęciu semestru odbył się drugi mecz, w którym grali Ślizgoni przeciwko Krukonom. Moim zdaniem losy tego starcia były już przesądzone, ale warto było przyjść i na to popatrzeć.

           Usiadłam razem ze swoją świtą na samym szczycie trybun. Na dworze była ładna pogoda; świeciło słońce i wiał lekki, chłodny wietrzyk. Jedynym utrapieniem był tylko ten głupi śnieg. Nienawidziłam tego białego puchu prawie tak bardzo, jak nienawidzę Pottera.

           — I ruszyli! — krzyknął Jordan. — Ślizgoni po jednej stronie boiska i fantastyczni, mądrzy, rewelacyjni...

           — Jordan! — Usłyszałam krzyk McGonagall.

          Zastanawiam się czasem, czemu jeszcze go nie wylali.

           — ...Krukoni na drugiej — dokończył Gryfon, wcale nie przejmując się profesorką.

           — Kafel leci w górę i... zostaje złapany przez Marcusa Flinta, który jest kapitanem drużyny Ślizgonów... Flint leci sam... wymija przeciwników... strzela i... i trafia — dokończył mało entuzjastycznie.  — Łiiii... dziesięć punktów dla Slytherinu...

            Zielona część widowni zaczęła wiwatować, a Flint zrobił parę zawijasów w powietrzu ku uciesze gawiedzi, a potem dostał tłuczkiem w głowę, ku mojej uciesze. Wspominałam już, że jestem sadystką?

          Chłopak zaczął spadać, ale szybko się ogarnął i znowu wzleciał w górę przy okazji, przez przypadek, potrącając pałkarza, który go uderzył. Chłopak spadł ze swojej miotły, a pani Hooch zagwizdała, przerywając mecz.

          — Faul! Karny dla Krukonów! — zawołała, przekazując kafla jakiemuś Krukowi.

           — Rzut karny wykonuje Hilary Erskine... Bierze zamach... strzela i... trafia! Gol dla Ravenclowu! — zaczął wykrzykiwać Lee.

            Widownia podzieliła entuzjazm komentatora i Krukoni zaczęli grać lepiej, niż bym się to po nich spodziewała. Było 230 do 160 dla Ravenclowu, kiedy Draco zaczął nurkować. Wszystkie pary oczu przeniosły się na niego. Szukająca Krukonów też to zauważyła i na nieszczęście była bliżej od Draco. Jednak bardzo sprytny pałkarz Węży postanowił uderzyć tłuczkiem prosto w brzuch dziewczyny. Dzięki czemu wygraliśmy 310 do 230.

           Po naszej spektakularnej wygranej w Pokoju Wspólnym Slytherin odbyła się impreza na cześć ,,najlepszego Szukającego — Dracona Malfoy'a'' oraz ,,najsprytniejszego pałkarza — Lucjana Bole''.

           Wszyscy wiwatowali, śmiali się, tańczyli i ogólnie byli bardzo głośni, a że nie byłam zwolennikiem takich imprez, to po prostu wyszłam i w swoim dormitorium zatopiłam się w lekturze.

***

           — Gryfoni nie mają szans. Cho szybko wyzdrowiała po tej akcji z tłuczkiem na naszym meczu, a Potter jeszcze nie ma nowej miotły, wiem, bo widziałam, jak na treningach ćwiczy na tych szkolnych... A poza tym Krukoni poprawili się w Quidditchu — tłumaczyła Daphne.

          I właśnie dlatego nie jestem miła. Ja się zapytałam tylko, czy cieszy się z naszej wygranej, a ona razem z Draco zaczęła nawijać o quidditchowych strategiach.

           — Pewnie skończyły im się książki do czytania to zabrali się za Quidditch — mruknął Theo, a inni się zaśmiali.

          Doszliśmy do Wielkiej Sali parę minut przed tym, jak wkroczył tu ,,Orszak Pottera''. Dumni jak pawie Gryfoni weszli do środka i w blasku chwały usiedli przy swoim stole. I po co ta cała szopka? Spojrzałam jak, zareagowały na to inne domy i w każdym ujrzałam to samo: niedowierzanie. Zerknęłam na Draco. Chłopak wielkimi oczami wpatrywał się w przedmiot, który trzymał Chłopiec, który przeżył.

            — Czy to... czy to...? — zaczął Zabini równie przejęty co Szczurek.

           —Tak, to jest to — odpowiedział mu blondyn.

           Spojrzałam na dziewczyny. Pansy patrzyła się dziwnym, nierozumiejącym nic wzrokiem na chłopaków, a Daphne utkwiła wzrok na miotle Pottera.

           — Niemożliwe... — bełkotała sama do siebie. — Ale jak... kiedy...?

           — Czy ktoś mi łaskawie wytłumaczy, co się dzieje? — zapytałam zirytowana.
— Potter ma Błyskawice — odpowiedziała Daphne.

           — No i co z tego? — zadałam kolejne pytanie. — To tylko miotła.

           — Tylko miotła? TYLKO MIOTŁA? — zapytał przejęty Szczurek. — To nie jest ,,tylko miotła'' to najlepsza, najszybsza, najnowsza miotła wyścigowa, która jest w stanie prześcignąć nasze Nimbusy Dwa Tysiące Jeden!

           — A już w szczególności Kometę Sześćset! - zauważyła przejęta Laleczka. — Co oznacza, że cała nasza strategia jest do niczego...

           — Musimy iść do Flinta i coś wymyślić! — powiedział młody Malfoy.

— Świetny pomysł, Draco, chodź. Nie ma teraz czasu na jedzenie.

          Chłopak przytaknął jej i oboje wybiegli z Wielkiej Sali, pozostawiając mnie tylko z jednym pytaniem: Co tu się, na Merlina, stało?!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top