ROZDZIAŁ 14

Kiedy tylko śnieg stopniał rozpoczął się od nowa sezon Quidditch'a. W sumie on się nigdy nie skończył, bo na razie były tylko dwa mecze; w jednym wygrali Gryfoni, a w drugim Puchoni i teraz to te dwa domy będą ze sobą walczyć. A Slytherin musi pokonać Revenclow, żeby przynajmniej wskoczyć na trzecie miejsce, a potem mieć szanse na drugie, bo o pierwszym możemy już zapomnieć. Ale nie miałam czasu myśleć o tym tyle, bo codziennie trenowałam. Znałam już chyba wszystkie zaklęcia obronne i atakujące na poziomie podstawowym i średnim. Miałam też swoją tajną broń, gdyby to nie podziałało. I dzień przed meczem Quidditch'a stało się to na co ja i Burke tak długo czekaliśmy ...
Weszłam do Pokoju Wspólnego godzinę przed ciszą nocną. Odkąd zgubiłam się idąc do Izby Pamięci staram się wracać na tyle wcześnie, by w razie kłopotów móc zapytać się nauczyciela patrolującego o drogę. Kiedy tylko przekroczyłam próg pokoju wyczułam tą napiętą aurę. Moja świta siedziała zbita w kącie pomieszczenia, wszyscy milczeli, a Amadeus i jego kumple siedzieli na naszych miejscach. Czyli chłopiec na początek pokonał moją świtę, a teraz dopiero chce zabrać się za mnie. Ślizgoni od Burke'a i sam on w sali. Ja ze swojej strony kontynuowałam tylko swoją drogę do mojego miejsca. Spotkaliśmy się w połowie Pokoju Wspólnego.
- Riddle ... - zaczął Ślizgon.
- Burke. - przerwałam mu celowo, można powiedzieć, że grałam na czas.
- Musimy sobie wyjaśnić parę spraw.
- Bardzo chętnie, ale kiedy indziej, teraz jestem za bardzo zmęczona na radzenie sobie z idiotami takimi jak ty.
Ruszyłam się, by ich wyminąć, ale silna ręka wypchnęła mnie znowu na wprost króla Slytherin'u.
- Nie wiem, czy wiesz, ale to ja w tym domu ustalam, kiedy rozmawiamy.
- Musisz mieć przedawnione informacje, zasady się zmieniają, Burke. - odwarknęłam, a moje oczy zmieniły kolor na krwistoczerwony.
- Nie sądzę ... - mruknął chłopak i wyjął różdżkę.
Ja zrobiłam to samo, ale Ślizgon grał nie fair i jego kompani też wyjęli broń. Ja nie miałam nikogo do pomocy, a nie chciałam w to wkręcać moją świtę, ponieważ:
1. Są za młodzi.
2. Nic by mi to nie dało.
- Do puki ja tu żądzę ty nie masz nic do gadania. - dodał Ślizgon.
- Więc czas to zmienić. - i zaczęliśmy się pojedynkować.
Tak jak sądziłam starsi Ślizgoni byli bardzo dobrzy, ale ja byłam lepsza. Lekcje u cioci Belli się opłaciły, a moje ciężkie treningi tylko polepszyły ten efekt. Minęło zaledwie pięć minut walki, a już dwaj polegli, dziesięć minut kolejni trzej, piętnaście minut jeszcze jeden i został sam Burke. Modliłam się teraz, by nie wszedł jakiś nauczyciel, bo mogłoby być nie miło, a zwłaszcza, że jestem córką Czarnego Pana. Mogliby wyciągnąć złe wnioski, jednak nikt nie wszedł. Burke nadal miał szanse na wygraną, bo powoli się męczyłam. Chłopiec był od mnie lepszy kondycyjnie. Postanowiłam wyjąć moją tajną broń i użyć wężomagii. Syczałam zaklęcia najciszej jak umiałam, tak by tylko ktoś wężoustny mógł je usłyszeć, a że tylko ja w Hogwarcie posiadałam ten talent nikomu nie robiło to różnicy. Po trzech celnych zaklęciach Amadeus stracił różdżkę i klęczał przed mną. Teraz jeszcze mocniej prosiłam wszystkie bóstwa o to, żeby nikt tu nie wszedł.
- To jak ustalamy te sprawy ? - zapytałam dysząc lekko z cały czas wykierowaną różdżką na Burke'a. Chłopiec nie odpowiedział zwieszając głowę. Nawet z góry mogłam dostrzec, że pali się ze wstydu. - Kto jest lepszy ?
Ślizgon nic nie powiedział więc dostał ,,Diffendo'', które trafiło go prosto w prawe ramię.
- Kto jest lepszy ? - powtórzyłam.
- T-ty ...
- Dobrze i zapamiętaj to sobie.
Chłopiec prawie niezauważalnie skinął głową.
- Grzeczny chłopiec ... - uśmiechnęłam się okrutnie i wolną ręką zaczęłam bawić się jego włosami. Przy każdym bliższym spotkaniu moich palców z jego głową chłopiec się wzdrygał. - Co nie zmienia faktu, że mnie zirytowałeś. - nie mogłam odpuścić mu tak łatwo. Musiałam zniechęcić go i przy okazji innych, żeby nie zadzierali ze mną. Tortury chłopca nie trwały jednak długo, bo Burke zemdlał.
- Wy. - wskazałam brodą na trójkę starszych Ślizgonów, którzy jak na komendę podskoczyli. - Zanieście ich do Skrzydła Szpitalnego i nikt nic nie wie, zrozumiano ? - zapytałam cicho, ale każdy dobrze mnie słyszał.
Po pokoju przeszedł szmer aprobaty, a wywołani Ślizgoni szybko wykonali swoje polecenie zabierając Burka i jego nieprzytomnych kompanów. Stanęłam tak, by widzieć wszystkich obecnych Ślizgonów.
- Czy ktoś jeszcze zgłasza jakiś sprzeciw ? - zapytałam cicho, niebezpiecznie.
Nikt mi nie odpowiedział, więc skinęłam na swoją świtę i wszyscy udaliśmy się do dormitorium chłopaków. Niestety oni nie mogli wchodzić do damskich dormitorium, ale my do męskich mogłyśmy. Pewnie chodziło coś o pseudo delikatności i cnotliwości dziewcząt za czasów założycieli. Zamknęłam i zabezpieczyłam za sobą drzwi. Nikt nic nie mówił przerażony moją mocą.
- Boicie się mnie. - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
- Nie, raczej nie ... a powinniśmy ... ? - to był Szczurek.
- Nie i dobrze. Do puki jesteście lojalni nic wam nie zrobię. - zadeklarowałam po czym dodałam wesoło. - A po za tym załatwiłam nam miejsca najwyżej w hierarchii, ale na wszelki wypadek nie chodźcie na razie nigdzie sami ... nie wiadomo co im może strzelić do głowy.
Kto by pomyślał, że życie poza Slytherin'em toczy się nieświadome tego zajścia, a jutro jest mecz Quidditch'a ...

Rano , kiedy przechodziłam przez Pokój Wspólny wszystkie rozmowy cichły, a uczniowie udawali, że na mnie nie patrzą, ale im się to nie udawało. Nie podobało mi się to, ale nie reagowałam pewna, że się przyzwyczają. Jednak cichy głosik w głowie podpowiadał mi, że to nie minie, bo jestem pierwszoroczną i do tego mój ojciec to Czarny Pan. A ja, jako wzorowa Ślizgonka, zignorowałam ten głos kompletnie odpychając od siebie tę myśl. Dalej niby wszystko było normalnie, ale podczas śniadania usłyszałam, a raczej wyczułam za swoimi plecami cichą kłótnie dwóch siedmiorocznych. Sprzeczali się o to, który z nich ma do mnie podejść. Wygrał jakiś ciemny blondyn i to czarno włosy chłopiec podszedł do mnie.
- Err ... - zaczął bardzo inteligentnie. - Snape mówi, że po śniadaniu mamy wrócić do Pokoju Wspólnego i na niego zaczekać ... um ... kazał mi to przekazać innym ...
- Dobrze. - odparłam nie spoglądając nawet na niego. Czytałam właśnie o wojnie Goblinów w 1744 roku, bo Binns ma zamiar zrobić sprawdzian.
Chłopak odetchnął z ulgą i poszedł dalej przekazywać informacje innym. Po śniadaniu wszyscy Ślizgoni ruszyli w stronę Pokoju Wspólnego. Usiadłam na dotychczasowym miejscu Burke'a, a wszystkie grupy przesunęły się o miejsce dalej jako, że zmienił się trochę układ hierarchii. Cała reszta, która nie miała stałego miejsca w Pokoju Wspólnym stała, ponieważ pomieszczenie było zbyt małe na dodatkowe stoły i fotele, dlatego nie wszyscy się mieścili. Po paru minutach wkroczył Snape w fatalnym nastroju. Omiótł wzrokiem cały pokój i jako były Ślizgon zauważył drobną zmianę, która dla innych nie byłaby tak istotna.
- Czy ktoś wie, co stało się z panem Burke'iem i sześcioma innymi Ślizgonami ? - zapytał cichym, oleistym głosem.
Nikt mu nie odpowiedział, chociaż niektórzy pokręcili lekko głowami.
- Panno Riddle ? - zapytał po chwili naprawdę niespodziewanie. Nie myślałam, że jako szpieg ojca, będzie chciał mnie wkopać. Moje oczy zamigotały czerwienią, ale była to jedyna zmiana, ponieważ moja twarz pozostała bez wyrazu. Lewe ramie Snape'a prawie niezauważalnie drgnęło. Uśmiechnęłam się lekko na tą reakcje i odparłam :
- Ja nic nie wiem, profesorze, ale słyszałam, że pobili się nawzajem ...
Nietoperz raczej mi nie uwierzył, ale kiwną tylko głową i wyszedł doskonale wiedząc, że nic więcej nie osiągnie. Ślizgoni cenili sobie hierarchie i swoje życie, a do tego większość z nich chce być w szeregach Czarnego Pana, a zapunktowanie u mnie to jak bilet wstępu do śmierciożerców. Całą resztę dnia spędziłam na rozmowie z moją świtą w Pokoju Wspólnym. Stopniowo inni też zaczynali zachowywać się w miarę normalnie, chociaż wciąż zachowywali dystans. Po południu wyszliśmy na błonia i ruszyliśmy w stronę boiska do Quidditch'a. Byłam pogrążona w swoich myślach na tyle, by ignorować całą resztę. Zakodowałam tyle, że sędziował Snape i oczywiście był nieuczciwy. Nagle Draco znudzony meczem zaczął szydzić z Weasley'a. Nie był to Chłopiec, który przeżył, więc Szczurek uznał, że może im podokuczać. Zakładam, że chłopiec chce odreagować na to co zobaczył wczoraj w Pokoju Wspólnym, więc nie przeszkodziłam mu dalej rozmyślając. Jednak było za głośny, by się skupić, więc zaczęłam oglądać wyczyny Potter'a i innych graczy.
- Wiecie jak wybierają skład drużyny Gryffindor'u ? - szydził Malfoy, ale puściłam to mimo uszu. Spoglądając na mecz. Kolejny rzut wolny dla Puchonów za kompletnie nic, chociaż jeden z rudych bliźniaków raz próbował trafić tłuczkiem w profesora.
- Jestem wart tyle, co tuzin takich co ty, Malfoy. - warknął pyzaty chłopiec.
Ślizgoni ryknęli śmiechem.
- Dobrze mu powiedziałeś, Neville. - mruknął Weasley, który wpatrzony był w mecz z taką zawziętością, jakby sam jego wzrok miał pomóc Gryfonom, szlama za to milczała jedząc w ręcz swoje skrzyżowane palce.
- Longbotton, gdyby mozgi były ze złota byłbyś biedniejszy od Weasley'a, a to już jest nie lada wyczyn. - zadrwił Draco z bardzo poważną miną.
- Ostrzegam cię, Malfoy ... jeszcze jedno słowo ... - uszy chłopca zaczerwieniły się i ten miał widoczne problemy z panowaniem nad sobą. Nagle mecz stał się mniej ciekawy, niż ich starcie.
- Ron ! - wrzasnęła szlama wstając. - Harry ...
- Co ? Gdzie ? - Weasley gorączkowo szukał wzrokiem Potter'a. Ja też odwróciłam się w stronę boiska. Spostrzegłam Harry'ego pikującego w dół.
- Ale ci się trafiło, Weasley. - kontynuował Draco - Potter na pewno zobaczył jakąś monetę na boisku !
Spojrzałam na miejsce, gdzie siedział Szczurek, ale go tam nie było. Rudzielec rzucił się na niego, a Longbotton poszedł w jego ślady. Szlama kompletnie tego nieświadoma wskoczyła na ławkę skandując imię Potter'a. Przeniosłam wzrok z powrotem na boisko i zobaczyłam jak Złoty Chłopiec wleciał w Snape'a, który w ostatniej chwili się uchylił. Jednak zanim Nietoperz coś zrobił Potter już wymachiwał nad głową Złotym Zniczem. Potem Snape cały blady i wściekły ruszył w stronę Harry'ego, ale stanął, gdy Dumbledore go wyprzedził i powiedział coś chłopcu, ale tego niestety z widowni już nie słyszałam.

Nie miałam już nic do roboty, a mecz skończył się bardzo szybko, więc oddaliłam swoją świtę i czekałam, aż Potter zostanie sam. Po godzinie pełnej radosnych wrzasków Gryfoni odeszli od Złotego Chłopca. Harry został sam i miałam już go zaczepić, ale coś przyciągnęło moją uwagę. Schowałam się szybko za krzaki, a jakaś postać w kapturze przeszła obok mnie. Nie zostałam zauważona i dobrze. Myślałam już, że Złoty Chłopiec mi uciekł, ale on też tylko schował się przed postacią. Kiedy znowu chciałam do niego podejść Harry odbił się na miotle i poleciał za osobą w kapturze. Kopnęłam kamień na ziemi i odprowadziłam go wzrokiem. Zastanawiałam się chwilę kim była postać w kapturze i czego szukała w Zakazanym Lesie i nawet czy by za nią nie polecieć jak Złoty Chłopiec, ale było już za późno. Sprawdziłam godzinę, teraz wszyscy są na kolacji i nikt raczej nie zauważy jak sobie trochę polatam. Brakowało mi tego. Nie mogłam się doczekać kiedy będę mogła zabrać swoją miotłę do Hogwartu, a na razie muszę sobie radzić inaczej. Szybko poszłam do szopy, w której przechowywano sprzęt do latania i wybrałam najmniej zniszczony model. Odbiłam się od mokrej trawy i poszybowałam w górę. Poczułam wiatr we włosach i radość. Na chwilę znowu zapomniałam o tym kim jestem, kim muszę być i po prostu byłam sobą. Spokój nie trwał wiecznie, bo przy robieniu szalonej pętli o mało nie wpadłam na Złotego Chłopca. Zatrzymałam się w powietrzu napotykając te hipnotyzujące oczy.
- Riddle ... ? - zapytał zdziwiony Gryfon.
- Potter. - odparłam.
- Ty latasz ... ?
- Nie, po prostu igram z prawami fizyki na kawałku drewna. - zadrwiłam na to głupie pytanie.
- Tak, tylko chodzi o to, że ... um ... nieważne ... - mruknął chłopiec.
- Świetny mecz. - powiedziałam po chwili.
- Err ... dzięki ... - odparł zmieszany chłopiec.
- Chociaż, gdybym to ja tam grała nie miał byś szans ... - dodałam po chwili wesoło.
- Tak, to może mały wyścig ? - zagadnął Potter. - No wiesz, tak w ramach naszej gry. - dodał po chwili na co roześmiałam się.
- To byłoby nie uczciwe, ja mam gorszy sprzęt - mruknęłam.
- Czyli tchórzysz ? - zapytał chłopiec, jak dla mnie zbyt wesoło.
- Nigdy. - zapewniłam. - Trzy okrążenia do o koła boiska ... i strat ! - zawołałam i ruszyłam jak najszybciej umiałam.
Zrobiłam jedno okrążenie i Złoty Chłopiec mnie wyprzedził.
- Nie dasz rady, Riddle! - zawołał.
- Jesteś pewien? - zapytałam z braku innej opcji.
- Jestem. - i chłopiec mnie wyprzedził.
Siedziałam mu tuż na ogonie. Potter robił zakręcone beczki i slalomy. Śmiał się ze mnie i leciał blisko mnie, ale nadal bliżej przodu, by móc wygrać. Sprytny, ale ja jestem sprytniejsza. Przy ostatnim okrążeniu złapałam go za witki w miotle i przepchnęłam za siebie, mimo to Harry wygrał.
- Pięć : trzy, Riddle! - zawołał wesoły, kiedy oboje lądowaliśmy przy szopie z miotłami.
- Nie ciesz się tak, Potter. - syknęłam. - Dawałam ci fory, by twoje dziecięce ja nie ucierpiało jeszcze bardziej.
- Co nie zmienia faktu, że wygrałem. - odparł radośnie i odłożył swoją miotłę obok mojej, a następnie ruszyliśmy w stronę Hogwartu.
- Słyszałam, że znalazłeś coś o Flamel'u. - zagadnęłam po chwili napiętej ciszy.
- A ja słyszałem, że siódemka Ślizgonów wylądowała w Skrzydle Szpitalnym. - odparł Potter jakoś dziwnie nerwowy z powodu nawiązania tematu o Flamel'u.
- Tak ... plątali się w sprawy, które ich nie dotyczyły ... i ty skończysz tak samo. - dodałam kierując się w stronę lochów.
- Jeszcze zobaczymy, Riddle ... a po za tym, nie jesteś taka zła jak cię malują ... - dodał Złoty Chłopiec, a następnie zamknął za sobą drzwi do Wielkiej Sali i nie zdążyłam mu odpowiedzieć.

Rozdział z okazji 1 kwietnia, jak się podoba? Znacie jakieś kawały o HP? Ja znam taki:


Bellatrix Lestrange wchodzi do piekła. Spotyka tam diabła, który wyjaśnia, iż w piekle każdy musi zanurzyć się w odorosoku na taką głębokość, na jaką sobie zasłużył przez całe życie, następnie prowadzi ją do sali i każe stanąć w płynie po pas. Smierciożerczyni rozgląda się ukradkowo na boki i widzi Lucjusza Malfoya stojącego po kolana, Rudolfa stojącego też po kolana, Karkarowa stojącego po łydki. Nagle spostrzega, że coś tu jest nie halo, bo Crouch stoi tylko po kostki. Zwraca więc uwagę diabłu.
- Crouch, ile razy mowiłem ci, żebys zlazł z głowy Voldemorta?!

Pozdrawiam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top