ROZDZIAŁ 1
Hejka, na początek może się przedstawię: Jestem Delphi Bellatriks Riddle. Tak, ta Riddle. Córka Czarnego Pana. Podobno wyglądam podobnie do ojca za czasów szkolnych. Jestem szczupłą i wysoką jedenastolatką o bladej cerze i kruczoczarnych włosach. Kiedy jestem na coć zła moje oczy mają tendencje zmieniania koloru z fiołkowego na krwistoczerwony. Po tym jak ojciec upadł, a matka musiała się chować w obawie o moje dobro, przekazano mnie mugolom, którzy byli pod stałą opieką rodziny Malfoy'ów. Sami Malfoy'owie nie mogli mnie przygarnąć z powodu upadku Ciemnej Strony. Więc do siódmego roku życia mieszkałam pośród ludzi niemagicznych. Ojcu jednak szybko udało się powstać po klęsce związanej z Chłopcem, który przeżył. Więc na ósme urodziny przeniosłam się do Rezydencji Riddle'ów. Tam wytłumaczono mi wszystko. Powiedzieli mi o ojcu, o jego pozycji oraz o mojej pozycji w Czarodziejskim Świecie, o samej magii i wiele, wiele innych, między innymi o konieczności ukrywania mojego istnienia . Kiedy miałam dziewięć lat i nauczono mnie już kultury czystokrwistych rodów, choć moim zdaniem to trochę dziwne - jestem w końcu czarownicą półkrwi. Przedstawiono mnie paru kolejnym lizusom. Miałam mieszane uczucia co do sługusółw mojego ojca. Śmierciożercy lubili podkreślać to, że są lepszej, czystej krwi, a płaszczyli się przed czarodziejem półkrwi i podlizywali mi się. Było to często irytujące, wieczne znoszenie ich. Byli dla mnie całkowicie obojętni i tylko dlatego, że przydawali się ojcu znosiłam ich lizustwo. Czasem było to, w sumie zabawne, ale wszystko ma swoje granice. Najbardziej lubiłam Narcyzę i ciocie Belle. Okazało się, że Bellatriks Lestrange jest tak na prawdę moją matką, ale w związku z tym, że ojcem jest Czarny Pan Bella prosiła, bym zwracała się do niej ,,ciociu'', a nie ,,mamo'' chociaż ja miałam pewne podejrzenia, że ciocia byłaby dumna, że ma taką córkę i nie kryłaby się z tym, gdyby okoliczności były inne. Kiedy skończyłam dziesięć lat zaczęto uczyć mnie oklumencji i najprostszych czarów. Czarny Pan jako mistrz dziedziny magii umysłu sam uczył mnie oklumencji. Lekcje były bardzo trudne i często bolesne, ale mimo wszystko bardzo lubiłam chwile spędzane z ojcem. Lekcje zaklęć prowadziła ciocia Bella. Nie była jakoś specjalnie wymagającą nauczycielką, ale potrafiła nieźle dokopać, jeżeli ktoś się nie starał. Lekcje zaczęłam wcześniej, ponieważ ze względu na moich rodziców Jasna Strona może chcieć mi coś zrobić. Jednak do Hogwartu chodzić będę, co mnie bardzo cieszy. Nie wyobrażam sobie całego życia spędzonego z tymi lizusami w Rezydencji Riddle'ów. To byłby koszmar!
Jest sierpień roku 1991. Moja historia zaczyna się właśnie tutaj:
Siedziałam w salonie razem z moją mugolską ''rodzinką''. Wszystko było skrzętnie zaplanowane: Do teraz mieszkałam z państwem Miller - skromnymi mugolami, gdy już dostanę list z Hogwartu przeniosę się do Malfoy Manor, ponieważ Lucjusz chce mnie przygarnąć, by zabłysnąć Czarnemu Panu, gdy rzekomo powróci. Na razie tylko garstka najwierniejszych śmierciożerców ojca wiedziało o jego powrocie. I było to w sumie dla Mrocznego Lorda na rękę. Mógł w spokoju zbierać większe poparcie dla siebie i rosnąć w siłę.
Nagle do drzwi ktoś zapukał. Byłam pewna, że to któryś z profesorów z listem, jednak osoba, która weszła do salonu była ostatnią, której się spodziewałam.
- Witaj, Delphi. Jestem Albus Dumbledore. - przywitał się Starzec z tym swoim dziadkowym uśmiechem.
- Dobry wieczór. - przywitałam się neutralnym głosem. Przybrałam maskę obojętności, którą zabarwiłam lekką, dziecinną ciekawością. - Kim pan jest ?
- Jestem dyrektorem szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, a to list dla ciebie. - Starzec wręczył mi kopertę, a ja otworzyłam ją ze spokojem. Przeczytałam list i z udawaną zadumą i radością mruknęłam:
- A więc to co potrafię to magia...
- A co potrafisz? - zapytał się Dumbledore i wręcz czułam jego strach, ale nie przede mną, a przed tym, że jestem podobna do ojca. Zerknęłam na niego nie ufnie, ale po chwili i tak odpowiedziałam:
- Potrafię przenosić rzeczy nie dotykając ich... zwierzęta słuchają się mnie, mimo, iż ich nie tresuje... potrafię sprawić, by złe rzeczy działy się ludziom, którzy mnie zdenerwują... - a potem spojrzałam na list i dodałam, jakby po namyśle: - Czym sobie zasłużyłam, że sam dyrektor przyszedł wręczyć mi list ?
- Och... - westchnął Starzec - Bałem się, że o to zapytasz... ale musisz poznać prawdę... może usiądziemy? - dyrektor zerknął na wyjątkowo cichych mugoli. Za moją pomocą państwo Miller skinęli głowami i wszyscy rozsiedliśmy się w salonie.
- W świecie czarodziejów twoje nazwisko jest mało znane, ale jeżeli już ktoś zrozumie do kogo należy... - Dumbledore widocznie nie wiedział jak zacząć. Nie chciałam spędzać z nim więcej czasu niż to konieczne, więc ułatwiłam mu to trochę:
- Proszę powiedzieć wprost, zniosę wszystko. - uśmiechnęłam się ciepło i tylko za pomocą nienagannej samokontroli udało mi się to zrobić w miarę, tak by wyglądało to naturalnie.
Dumbledore zawahał się, więc pokierowałam moimi mugolami, tak by powiedzieli:
- Tak, Delphi ma stalowe nerwy.
- Dokładnie, wie pan, że ona nigdy nie płakała?
Jakaś dziwna emocja przemknęła przez twarz Starca, ale szybko zniknęła zastąpiona ciepłym, dziadkowym uśmiechem.
- Więc dobrze... - stwierdził Dumbledore. - W magicznym świecie jest Jasna Strona i Ciemna Strona, które od wieków prowadzą ze sobą wojnę... i ty jesteś córką przywódcy Ciemnej Strony, Czarnego Pana, Lorda Voldemort'a... chociaż większość ludzi mówi na niego ,, sam-wiesz-kto '' lub ,, ten, którego imienia nie wolno wymawiać ''...
- Czemu?
- Ludzie boją się go potwornie, a same jego imię wywołuje ciarki na plecach, za to Ciemna Strona nie wypowiada jego imienia z szacunku.
- Tak dla wyjaśnienia... - zaczał pan Miller kierowany przez mnie, bo to ich ciche zachowanie mogło być zbyt podejrzane. - Nasza mała Delphi jest córką jakiegoś czarodzieja, który jest ,,Czarnym Panem''?
- Tak . - odparł spokojnie Dumbledore, jakby takie coś było kompletnie normalne i co drugie dziecko miało taką sytuacje.
- Skoro mój ojciec, jest tak wspaniały i wszyscy się go boją, czemu żyłam z państwem Miller?
- Ponieważ Voldemort upadł, został pokonany, ale to chyba dobrze, że wychowywałaś się tu, z dala od wojny. Możesz sama wybrać po, której stronie stoisz ... - stwierdził Dumbledore.
- Oczywiście, że po Jasnej. - nie wiedziałam, że same słowa mogą przynosić tyle trudności, ale musiałam być przekonująca, ponieważ chora nadzieja zabłysła w oczach Starca, głupiec, można nim łatwo manipulować.
- Ach, i jeszcze na ulicy Pokątnej kupisz potrzebne przybory szkolne, chcesz żebym poprosił kogoś, by ci pomógł?
- Nie, dziękuję. - odmówiłam uprzejmie. - Poradzę sobie.
- Poradzimy. - dodała pokierowana przez mnie pani Miller.
Dumbledore niechętnie zgodził się na to i wytłumaczył nam jak dotrzeć na Pokątną. Odczekałam kilka minut, a następnie za pomocą świstokliku przeniosłam się do Rezydencji ojca.
Podsumowując : misja zamydlić oczy Starcowi - wykonana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top