4.
Przez pierwsze kilka godzin w Wiosce Wiedźm panował względny spokój. Może nawet było nawet jeszcze ciszej niż zazwyczaj. Nikt nie zbliżał się do Diony, ani nawet do jej chatki, za co młoda matka była niezwykle wdzięczna. Sama również robiła wszystko, aby nikomu nie wchodzić w drogę. Starała się zmusić samą siebie do normalnego funkcjonowania, ale bez Arhy okazało się to niemal niemożliwe. Do rzeczywistości ściągał ją tylko płacz dziecka.
– Już, już, kruszynko – szeptała, tuląc chłopczyka do piersi, w której zaczynało brakować mleka. Może powinna coś zjeść? A może brakowało jej wody? Ale w takim wypadku musiałaby wyjść z domu i iść do studni, a tam na pewno spotkałaby wiedźmy, które...
W oczach Diony znów zakręciły się łzy. Mieszkała w Wiosce Wiedźm od kiedy skończyła osiem lat. Liczne sąsiadki stały się dla niej nową rodziną, siostrami, kuzynkami, ciociami i babciami, na które zawsze mogła liczyć. Bez względu na to, jak bardzo by zbłądziła, mogła ufać, że jej pomogą. Tak przynajmniej uważała jeszcze do niedawna. I właśnie one podjęły decyzję, że dla jej synka istnieją tylko dwie drogi: porzucenie albo śmierć.
– Skąd mogą wiedzieć, że jesteś zły? Skąd czerpią pewność, że ściągniesz na Wioskę nieszczęście? – pytała, walcząc ze ściśniętym gardłem. – Przecież Arha wydaje się taka pewna co do ciebie. Nazwała cię światłem, jastrzębiem i pieśnią, a to chyba dobrze, prawda, kruszynko? Owszem, to może brzmieć nieco złowrogo, ale jaka przepowiednia tak nie brzmi?
Dzieciątko uspokoiło się nieco, gdy kołysała je w ramionach. Kiedyś myślała, że jego błękitne oczy są takie same jak Jego, ale im dłużej w nie patrzyła, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że były zupełnie inne. Cóż, jakby na to nie spojrzeć, On był magiem, a jej synek...
– Czym ty właściwie jesteś? – zapytała po raz kolejny, godząc się już z tym, że nie dostanie żadnej odpowiedzi. Wyjaśnienia Arhy musiały jej wystarczyć.
– Zaczęło się! – krzyknęła niespodziewanie jakaś wiedźma tuż pod oknem Diony.
Ashmore podskoczyła ze strachu, a jej kruszynka pisnęła cichutko. Powoli, z trudem znajdując siły na jakikolwiek ruch, Diona doczłapała do drzwi, uchyliła je i wyjrzała na zewnątrz. Nawet nie zauważyła, że nadeszła noc. Pustynne powietrze bardzo szybko traciło temperaturę i Diona natychmiast dostała gęsiej skórki. Nie mogła jednak oderwać spojrzenia od tego, co działo się niemal na granicy horyzontu. Mocniej przytuliła do siebie synka i z rozchylonymi ustami podziwiała magiczne widowisko.
Pierwszy raz w życiu widziała coś podobnego, ale kilkukrotnie czytała o tym w Jego książkach i błyskawicznie rozpoznała zorzę polarną. Różowo-zielone smugi jaśniały tak oślepiająco, że z nieba znikały gwiazdy. Przez długą chwilę nie działo się nic więcej. Nagle jednak zorza zaczęła iskrzyć się niczym fajerwerki, po czym runęła na ziemię deszczem ognia.
Żadna z wiedźm, które wyszły podziwiać walkę, nie miała najmniejszych wątpliwości, że nie była to magia Tiamat.
– Wiedziałaś, że tak potrafi? – zapytała jedna z młodszych członkiń ich społeczności.
– Nie miałam pojęcia.
– Ale Tiamat wygra, prawda?
Odpowiedź nie nadeszła. Wszystkie jednak jakby na nią czekały, bo świt zastał je, nim którakolwiek zdążyła się choćby ruszyć. Wraz ze wschodem słońca płomienne krople spadały coraz rzadziej, a z wyschniętej ziemi wzbił się w niebo pył, który zaczął formować z każdą chwilą wyraźniejsze słupy.
– O nie! – szepnął ktoś za plecami Diony.
– Naprawdę zamierzają się zabić...
Ashmore nie miała pojęcia, skąd brał się ten niepokój. Dopiero gdy słupy przerodziły się w spirale, pojęła, iż Tiamat i Arha nie zamierzały dłużej popisywać się widowiskowymi zaklęciami, a wolały skupić wyłącznie na niszczycielskiej potędze natury. Pięć tornad zaczęło dziki taniec po pustyni. Niebo pociemniało od burzowych chmur. Ze splotów wirującego piasku trysnęły błyskawice.
– Jeśli którakolwiek z nich straci teraz kontrolę, całe Elizjum może zostać zniszczone.
– To miasto tylko na to zasługuje.
– Jak możesz tak mówić! Przecież wtedy my również zginiemy!
– Może ty. Ja na pewno zdążę uciec.
– Przed czymś takim?
– Wątpisz w moje zdolności?
– Chyba zdolności do chowania głowy w piasek. Skoro jesteś taka silna, to w każdej chwili możesz do nich dołączyć.
– C-co? Nie, nie to miałam na myśli...!
– To nie gadaj głupot.
– Diono, powinnaś to zjeść.
Diona przez dłuższą chwilę miała kłopoty ze zrozumieniem, że ktoś właśnie wypowiedział jej imię. Nie potrafiła też pojąć, dlaczego wszyscy są od niej wyżsi. Dopiero gdy spojrzała za wyraźnie zmartwioną Iris, powoli klękającą obok, odgadła, że musiała upaść. Z niepokojem spojrzała na swoje dziecko. Chłopczyk zaciskał piąstki na jej koszuli, teraz beżowej od pustynnego pyłu. Jego błękitne oczy błyszczały od błyskawic. Nie był ani przerażony, ani zmęczony, czego nie można było powiedzieć o Dionie.
– Zamieńmy się – zaproponowała Iris, podając Dionie miseczkę z parującą owsianką.
– Nie mogę ci go oddać – wychrypiała Ashmore, przyciskając dziecko do piekącej piersi. – Nie po tym, jak...
– Wiedziałam, że tylko to skłoni ją do rzucenia wyzwania Tiamat.
– Co?
– Wiele lat czekałyśmy na nową przywódczynię. Tiamat sama przepowiedziała jej nadejście.
– Więc chcesz powiedzieć, że byłyście gotowe zaryzykować życie mojego dziecka... – Dionie głos się załamał. Słowa nie chciały przejść jej przez gardło. Nie mogła w to uwierzyć. – Dlaczego?
– Nie miałyśmy wyboru, kochanie. Tiamat bardzo skutecznie chroniła się przed każdą sytuacją, która mogła pozbawić ją władzy. A Arha jest właśnie tym, czego nam potrzeba.
– Dlaczego nigdy nie słyszałam o tej przepowiedni? Kto jeszcze był w to zamieszany?
Iris zaśmiała się cicho, jednak jej słowa nie umknęły uwadze stojących dookoła wiedźm. Z każdą chwilą coraz więcej kobiet przysłuchiwało się rozmowie, która mogła zaważyć na losach całej Wioski.
– Przepowiednię tę usłyszałyśmy tylko ja i Celeste. Gdy na Tiamat spłynął mistyczny trans, byłyśmy zupełnie same na pustyni. Tamtego dnia poprosiła nas, abyśmy zachowały jej słowa w tajemnicy przed wszystkimi i długo myślałyśmy, że chce to zrobić, by chronić Wioskę. Potem jednak przybyła Arha i...
– I pozwoliłyście, aby Tiamat napiętnowała ją jako wyrzutka, aby wszyscy traktowali ją jako kogoś obcego, niechcianego i absolutnie zbędnego?
– Więc uważasz, że byłoby lepiej, gdyby od chwili, w której postawiła bosą stopę na naszej ziemi, traktowana była jak z dawna wyczekiwane bóstwo?
– Nie wiem! Nie wiem, co byłoby lepsze, ale nie chcę podejmować takich decyzji! Nikt nie powinien!
– Może masz rację, ale co mogłyśmy zrobić? Nie wolno nam było otwarcie sprzeciwić się Tiamat, a i Arha nie zamierzała sprzeciwiać się takiemu traktowaniu. Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, dlaczego w ogóle do nas dołączyła?
Diona zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową. Nie miała pojęcia, przez co Arha musiała przejść, aby zgodzić się na takie poniżenie. Jak wyglądało jej wcześniejsze życie? Co skłoniło ją, aby do nich dołączyć? Przypomniała sobie jednak to, co Arha powiedziała o jej dziecku. Ona również potrafiła spoglądać w przyszłość, a skoro tak, musiała również wiedzieć, co czeka ją w Wiosce Wiedźm.
– Czy to możliwe, że domyślała się, że ma zostać naszą przywódczynią? – zapytała szeptem Ashmore.
Iris uśmiechnęła się blado i ponownie spróbowała podetknąć jej owsiankę. Tym razem Diona nie stawiała oporu; ostrożnie podała niemowlę staruszce, a sama chwyciła parującą miseczkę.
– Powiedziała, że to będzie jej próba.
– A więc to wszystko... – zaczęła jedna z najmłodszych wiedźm i spojrzenia kobiet znów powędrowały w stronę magicznych tornad.
Diona nawet nie czuła smaku owsianki. Potrafiła myśleć tylko o tym, że była wyjątkowo głupia, uważając, że cokolwiek wie o dzikiej wojowniczce, która z taką wytrwałością ukrywała wszelkie swoje tajemnice.
Strzelające błyskawicami tornado zatoczyło koło wokół swego mniejszego brata stworzonego głównie z burzowych chmur, po czym wbiło się w niego niczym nóż w roztopione masło. Pozostałe zamarły już wcześniej. Przez chwilę wydawało się, że to koniec. Zaraz potem eksplozja błyskawic zasłoniła niebo pustynnym pyłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top