Rozdział 22

Cassy szła z Jinem w stronę bazyliki. Z przejęciem zapukała w wielkie zdobione drzwi.

-Nie widzę tego, myślisz, że od tak zapukasz i nas tu wpuszczą? Coś czuję, że tak łatwo nie pójdzie- odparł, a wtedy drzwi się otworzyły i stanęli przed nimi dwaj mężczyźni z twarzami ukrytymi pod wielkimi kapturami. Spojrzeli na Cassy, a jej dłonie ze strachu zajaśniały mocą. Mężczyźni ukłonili się i bez pytań zaprosili ich do środka.

-O jak łatwo poszło- stwierdził z zaskoczeniem Jin.

Mężczyźni sprowadzili ich do biblioteki. Cassy wciąż czuła, że prawda drastycznie zbliża się do wyjścia na jaw, a gdy to się stanie Jin nigdy jej nie wybaczy. Weszli do biblioteki. Była ogromna, bogata w niezwykle stare książki i piękna, po prostu piękna.

-Księga Henocha- odparła Cassy, a mężczyźni skinęli głową i poprowadzili ich w stronę regału.

Dziewczyna spojrzała raz jeszcze na Jina, a on na nią z widocznym pytaniem w oczach. Odetchnęła głęboko i wyjęła książkę do połowy. Zastukał jakiś mechanizm i regał zaczął się cofać. Wciąż dalej i dalej, aż ukazał schody wiodące na dół. Mężczyźni ruszyli w ich stronę.

-Stop!-krzyknęła, a oni odwrócili się do niej.- Wy nie- odparła, ale nie posłuchali.
Nie miała wyjścia. Jin ruszył tuż za nimi, a ona na samym końcu. Zeszli na  dół i ciemność ogarnęła całą czwórkę. Nagle stało się to co widziała w swojej wizji. Jęk i krzyk mężczyzn, a potem ich upadek na posadzkę. Jin położył jej dłoń na ramieniu dając znak, że jest blisko. Wtedy buchnęły ognie z pochodni.

-Cassandro, zaskakujesz mnie, nie sądziłem, że zechcesz mnie oszukać- usłyszeli głos Lucyfera.

- No popatrz, czyżbym wykiwała diabła?

-Nie do końca-odparł z gniewem. -Chciałem, żebyś tu przyszła szybciej i udało się-odparł.

-Czego chcesz i gdzie Aleksander?

-Wszystko w swoim czasie, kochanie- odparł.

Dłoń Jina nagle zniknęła z jej ramienia. Odwróciła się i spojrzała mu w oczy.

-O co chodzi Ji...-słowa ugrzęzły jej w ustach, gdy jego naszyjnik wręcz wskazywał ją swym kamieniem lewitując w powietrzu.

-To ty...ty jesteś bezimienna- stwierdził i zaczął się cofać.

-Jin..proszę, zostań, nie zostawiaj mnie tu samej- błagała.
Wtedy Lucyfer objął ją w pasie i mocno chwycił swym ramieniem.

-Chodź Cassandro czas odzyskać coś co ma należeć do mnie-odparł i zaczął ją ciągnąć wgłąb tunelu pogrążonego w mroku.

-Nie! Zostaw mnie!!! Jin!!! Jin przepraszam!!!-krzyczała nie wiedząc czy jeszcze kiedyś stąd wyjdzie.

  Lucyfer zepchnął ją w głąb klatki o srebrnych prętach. Na podłodze lśnił czerwony pentagram. Lucyfer stanął poza nim i wymierzył w Cassy sztylet.

-Twoja krew i dusza sprawi, że klucz dziewięciu bram będzie mój-odparł.

-Jesteś tego pewien?- grała na zwłokę.

-Jestem- odparł i zamachnął się w jej stronę.

Jednak wtedy lśniące ostrze przeszyło jego pierś. Upadł na moment, a Cassy dostrzegła Jina. Jednak, gdy chciała wyjść z pentagramu ten zapłonął wysokim ogniem.

-Jin?-krzyknęła przerażona.
Jej strach przywołał kogoś komu również na jej zależało. Pochodnie buchały ogniem, pentagram to gasł to się zapalał.

-Lucyferze, obiecałeś mi coś...- kobiecy głos przeszedł echem przez całe pomieszczenie.

Diabeł wił się po podłodze próbując wyjąć ostrze z piersi.

-Nie prawda, dałem jej trochę życia, jak chciałaś, a teraz mogę je zabrać!-krzyknął i znowu starał się złapać oddech.

-Jam jest Lilith, stoisz na ziemiach świątyni Talto, mój gniew będzie dla Ciebie zgubą!!-krzyknęła i ostrze w jego piersi zalśniło czerwienią. Pentagram zgasł.

Lucyfer krzyczał z bólu i prosił o pomoc. Cassy wyszła z demonicznego kręgu i rozejrzała się wokół.

-Jesteś Lilith?-zapytała, a wtedy obok niej stanęła czarnowłosa kobieta, tak podobna do niej.

-Jestem twoją matką płomyczku- odparła i pogładziła policzek dziewczyny.-Jego los jest w twoich rękach, moje maleństwo, możesz skazać go na śmierć lub cierpienie tutaj albo wybaczyć i pozwolić przeżyć, nie wybiorę za Ciebie-odparła i całując Cassy w czoło zniknęła.

Cassy patrząc na Lucyfera przypominała sobie krótkie momenty, gdy okazywał się inny. Nawet trochę się o nią martwił. Ochronił przed aniołem..westchnęła.

-Cassy ty chyba nie chcesz go...-zaczął Jin, a ona spojrzała na niego przepraszająco.

Podeszła do Lucyfera, który teraz dusił się leżąc na boku cały we krwi. Spojrzał na nią ze strachem. Nigdy nie sądziła, że spojrzy tak na nią sam Lucyfer. Ostrożnie wyjęła ostrze z jego ciała, a potem przykładając swe dłonie do jego rany uleczyła go. Stracił przytomność, a ona chwyciła Jina za rękę i pociągnęła do wyjścia.

-Musimy znaleźć Aleksandra- odparła.
-Jak?
-Nie mam pojęcia- podsumowałam i wróciłam wściekła do leżącego na ziemi Lucyfera. Ten otworzył oczy i spojrzał na mnie z zaskoczeniem
-Cassandro nie odebrałaś mi życia?
-Gdzie jest Alex?-zapytała-Mów albo pożałujesz!-zagroziła.
-Grozisz mi? Nie możesz już zrobić mi żadnej krzywdy-odparł, a Cassy poczuła tak silną złość, że skóra zaczęła wręcz ją parzyć.
Wtedy Lucyfer spojrzał na nią ze strachem.
-Cassy twoje ciało?!-usłyszała głos Jina.
Spojrzała na dłonie. Były pokryte żarem. Uśmiechnęła się i ponownie spojrzała w oczy Lucyfera
-Chcesz się przekonać?!-krzyknęła przykładając rozognione dłonie do jego szyi.
Jego krzyk bólu sprawił, że w pomieszczeniu zatrzęsła się podłoga.
-Wygrałaś, powiem...-wyszeptał, a gdy go puściła zakaszlał łapczywie łapiąc powietrze.

Jin patrzył na nią z niedowierzaniem. Spojrzała na niego ponownie, a jej oczy były złote jak u smoka. Smocze oczy kompletnie nie pasowały do pół anioła,pół diabła. Tu musiało chodzić o coś więcej. Ciało Cassy wróciło do naturalnej formy, a ona spojrzała na Jina ze strachem i szokiem wywołanym tym co przed chwilą uczyniła. Podszedł bliżej niej i przytulił,choć serce biło się z rozsądkiem karzącym uciekać od niej jak najdalej.

#Od Autorki

Kolejny rozdział. Mam nadzieję, że wam się podoba. Strasznie przepraszam za tak długi brak rozdziałów, ale znacie mnie i wiecie, że mam problemy z weną, a w przypadku tego opo byłam w totalnej przepaści.

No ale jest rozdział.

Co sądzicie?

Dostanę gwiazdki i komentarze?

Pozdrawiam

Roxi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top